Jak ktoś mówi, że lubi wino, to nie myślimy o nim, że jest alkoholikiem. Jeśli jednak deklaruje, że lubi marihuanę, to namawia do brania tych strasznych narkotyków.
Igor Strapko: Twoja książka nosi tytuł Odczarowanie. Co chcesz w niej czy poprzez nią odczarować?
Jan Smoleński: Przede wszystkim język, jakim się opisuje się kwestię narkomanii. W Polsce o narkotykach mówi się na dwa sposoby. Jeden to oficjalne potępienie, a drugi to podziemny, quasi-partyzancki język afirmacji dekadencji; niby protestu, niby rewolucyjnego działania, niby buntu. Mówię niby, dlatego że w zasadzie to nie przekłada się na żadne próby zmiany społecznej. Jest to czysto prywatna negacja oficjalnych norm społecznych. Nieoficjalnie przystajemy na branie narkotyków, ale tylko przez tych, którym się powodzi. Jeżeli mamy do czynienia z narkomanem, z osobą uzależnioną albo biedną, to wobec nich nie ma litości. W „Odczarowaniu” próbowałem rozmawiać z moimi rozmówcami o narkotykach normalnie.
Co to znaczy: „normalnie”?
Normalnie, czyli tak, jak się rozmawia o innych rzeczach, które nie są objęte tabu. Tak, jak rozmawia się na przykład o winie. Jak ktoś mówi, że lubi wino, to nie myślimy o nim, że jest alkoholikiem. Jeśli jednak deklaruje, że lubi marihuanę, to namawia do brania tych strasznych narkotyków – niekoniecznie przecież tak musi być. To właśnie starałem się zrobić. Nie wiem czy mi się udało, nie mam wystarczającego dystansu.
Czy z rozmów z Renatą Dancewicz, Maciejem Maleńczukiem, Magdaleną Łazarkiewicz czy Krzysztofem Jaryczewskim, które są zamieszczone w Twojej książce, można wyciągnąć jakiś generalny wniosek o stosunku środowisk artystycznych do narkotyków?
Wydaje mi się, że nie. Zupełnie przypadkiem to odczarowuje również mit dekadenckich artystów. Oczywiście, artystom łatwiej przebacza się tego rodzaju rzeczy, dlatego że artysta to artysta – on może sobie na to pozwolić. O tym otwarcie mówi Maciej Maleńczuk. Z drugiej strony Łona, moim zdaniem jeden z najlepszych hip-hopowców polskich, nigdy narkotyków nie brał. Oczywiście nie jest tak, że Maleńczuk i Łona to jest to samo środowisko, ale jak się myśli o artystach, często się ich wrzuca do jednego worka. Bardzo ciekawie to wyszło, gdy się popatrzy na zestawienie trzech muzyków, z którymi rozmawiałem: Maleńczuka – skandalisty, który lubi pochwalić się swoimi doświadczeniami, Łony, który nie miał doświadczeń z narkotykami, a który w bardzo empatyczny sposób podchodzi do osób uzależnionych (jest m.in. wolontariuszem w ośrodku dla uzależnionych) i Krzysztofa Jaryczewskiego, który przeszedł przez piekło uzależnienia, otarł się o śmierć. To trzy kompletnie różne opowieści, które pokazują, że to nie jest środowisko homogeniczne i że nie można go jednoznacznie ,,ołatkować”.
Jako autor książki, a także uczestnik debaty dotyczącej polskiej polityki narkotykowej spotykasz się z bardzo wieloma różnymi ludźmi. Jak oceniasz poziom społecznego przygotowania do – jak to nazwałeś – odczarowania języka, którym posługujemy się mówiąc o narkotykach?
Po tych spotkaniach zastanawiam się: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Bo odbiór mojego przekazu jest zwykle pozytywny. Nawet jeżeli miałem do czynienia z przeciwnikami legalizacji marihuany, to jednak były to jednocześnie osoby będące także przeciwko wsadzaniu ludzi do więzienia za posiadanie, co jest w zasadzie moim głównym przekazem. O legalizacji nie ma co rozmawiać, bo to jest po prostu niemożliwe. Konwencje międzynarodowe na to nie pozwalają i kropka. Niemniej między legalizacją a kryminalizacją jest bardzo szerokie spektrum możliwości i rozwiązań. Polskie jest takie, że wsadzamy do więzienia za posiadanie, a przynajmniej komplikujemy życie wyrokiem w zawieszeniu – a może być rozwiązanie portugalskie – nie każe się za posiadanie narkotyków na własny użytek w ilości wystarczającej na dziesięć dni używania jest tam depenalizowane. Jeśli ktoś jest złapany, to staje przed komisją, w której jest przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości, psycholog i pracownik społeczny – a więc trzy osoby reprezentujące trzy różne podejścia do problemu: prawne, medyczne i społeczne. W zależności od ustaleń tej komisji spotyka się to z odpowiednią reakcją. Jeżeli delikwent jest uzależniony, to proponuje mu się leczenie. Jeśli jest okazyjnym użytkownikiem, dostaje nadzór kuratorski, ale nie idzie do więzienia i nie ma tego w kartotece – nie jest przestępcą narkotykowym. W Polsce za podobne zachowanie jesteś z założenia przestępcą i nie ma różnicy, czy sprzedałeś 50 kilo kokainy, czy posiadałeś pół grama marihuany. Znam historię kolegi, który dobrowolnie poddał się karze za posiadanie niewielkiej ilości marihuany. Nie dostał potem wizy do Stanów, mimo że pracodawca wysyłał go na szkolenie. Przecież to nie jest żaden przestępca, nie sprzedawał, nie dilował, nie robił sobie ani nikomu innemu żadnej krzywdy!
Jesteś członkiem zespołu Krytyki Politycznej, będącej środowiskiem lewicowym. Czy to nie liberałowie powinni walczyć o liberalizację prawa narkotykowego, a lewica w tym czasie dbać o bardziej sprawiedliwą dystrybucję bogactwa i poruszać problemy bliższe zwykłym ludziom?
Ależ to jest bardzo bliskie zwykłych ludzi! Szacuje się, że w Warszawie kontakt z narkotykami ma 40 proc. mieszkańców, czyli około 720 tysięcy osób. Wyobraź sobie, że tych wszystkich ludzi łapie policja. To jest problem lewicowy dlatego, że prawo narkotykowe uderza przede wszystkim w osoby najbiedniejsze, które i tak w społeczeństwie mają najgorzej, w gości z podwórek Pragi, Nowej Huty czy Bogucic, z dzielnic biedy. Potwierdzają to statystyki policyjne. W ponad połowie przypadków są to rutynowe kontrole drogowe. Chodzi zatem o przypadkowe zatrzymania, albo o interwencje w sytuacjach, kiedy dzwoni sąsiad z parteru i mówi: ,,panie władzo, znowu siedzą na ławce i plują”. Dzieciaki z klasy średniej tam nie plują, bo one nie siedzą na tych ławkach. Wieczorami chodzą do modnych klubów i tam plują, na parkiety.
Represje karne ze względu na posiadanie narkotyków dotyczą bardzo wielu osób. Dlaczego wobec tego w sferze prawa nic się w tym względzie nie zmienia?
Po pierwsze dopiero od niedawna działa silny ruch społeczny, który domaga się zmiany sytuacji. Pod jego wpływem powstają badania, które pokazują, że prawo karzące za posiadanie niewielkich ilości narkotyków, jest prawem nieskutecznym (bo nie spełniającym swoich założeń) i szkodliwym. Po drugie, trzeba zauważyć, że przez ostatnie dwadzieścia lat tresowano nas do znajdywania prywatnych strategii radzenia sobie z problemami, dlatego z oporami przełamujemy indywidualizm i tworzymy szersze, społeczne fronty. Trzeba przy tym zauważyć, że samo branie narkotyków jest taką prywatną strategią radzenia sobie ze społecznym problemem, np. z niepewnością na rynku pracy itd. To nie jest przypadek, że akurat w Polsce tak bardzo popularne stały się dopalacze, że akurat w Polsce pije się dwa razy więcej alkoholu niż średnia światowa. Trzecia rzecz: w sytuacji niepewności społecznej bardzo łatwo jest grać na lękach. Kampania na rzecz zaostrzenia prawa narkotykowego była prowadzona pod hasłem „Lepiej w więzieniu niż na cmentarzu”. To chodziło o dzieci. Narkotyki stały się w tym momencie wygodnym wrogiem, który jest użyteczny. Zwłaszcza w sytuacji, gdy mamy kompletnie nieporadne rządy, które w zasadzie nie realizują polityki zaspakajającej potrzeby społeczne, a blisko połowa Polaków jest zagrożona ubóstwem. Obecnie nie ma więc dobrego klimatu na liberalizację prawa narkotykowego.
Rozmowa ukazała się na łamach kalisz.naszemiasto.pl