Zadziwiający jest pomysł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, by rozdawać lektury pod hasłem „Książka zamiast marihuany”. Niedobrze przede wszystkim, że wokół polityki narkotykowej, czyli sprawy, która dla lewicy światowej jest istotną kwestią, w Polsce stworzył się niepotrzebny podział. Polska lewica, zamiast szukać wspólnego mianownika, bezsensownie zaostrza różnice pomiędzy poszczególnymi frakcjami, grzebiąc tym samym merytoryczną dyskusję na ważne tematy – wyłącznie dla celów politycznych. Co gorsza, SLD nie dostrzega pułapki, którą sam na siebie w ten sposób zastawia.
Kontinuum polityki narkotykowej zaczyna się od mądrych i efektywnych działań prewencyjnych, których w Polsce mało (rozdawnictwo książek bynajmniej do skutecznych metod profilaktycznych nie należy), przez akceptację tego, że część ludzi sięga po substancje psychoaktywne bez poważnych konsekwencji, i skuteczne formy leczenia, a kończy się na legalizacji środków psychoaktywnych. Sprzeciw SLD wobec postulatów Ruchu Palikota (czyli legalizacji) stawia Sojusz w kontrze do całego spektrum możliwych działań. Zniechęca do tej partii wielu potencjalnych wyborców – około miliona użytkowników przetworów konopi w Polsce (według wyników badania EZOP opublikowanych przez Instytut Psychiatrii i Neurologii w 2012 roku). Biorąc pod uwagę, że w ostatnim czasie Polska nie tylko dogoniła te kraje europejskie, w których używa się dużo marihuany, ale znalazła się w europejskiej czołówce, SLD – odcinając się od tak dużej grupy społeczeństwa – strzela sobie w stopę.
Politycy Sojuszu nie wyciągnęli też żadnej lekcji z tego, co działo się w Stanach Zjednoczonych, gdzie w zeszłym tygodniu 52 procent obywateli opowiedziało się za legalizacją marihuany, a w zeszłorocznych wyborach dwa stany już zdecydowały w referendach o wprowadzeniu legalizacji. Co dla lewicy powinno być najciekawsze w tym wyborczym procesie, to fakt, że zwolennicy regulacji marihuany i wyborcy Baracka Obamy to mniej więcej ta sama grupa. Co więcej – za legalizacją marihuany głosowała w stanach Waszyngton i Kolorado także mała grupa zwolenników kontrkandydata Obamy. Krótko mówiąc, z czysto politycznego punktu widzenia na poparciu dla mądrych reform obecnego, skompromitowanego prawa narkotykowego można raczej zyskać, niż stracić.
Millerowi do Obamy daleko, podobnie jak polskiej przaśnej polityce do dyskusji i kampanii amerykańskich.
Nie wszyscy też muszą popierać legalizację substancji psychoaktywnych. Ale zdecydowanie lewicowym postulatem powinna być dekryminalizacja i niekaranie za posiadanie małych ilości substancji odurzających. Byłoby to spójne z lewicowymi priorytetami, zdroworozsądkowym myśleniem oraz politycznymi interesami. Zamiast tego działacze SLD popisują się, wyzywając użytkowników substancji psychoaktywnych od ćpunów. Brak w tym zwykłej ludzkiej życzliwości dla osób dotkniętych problemem, troski o słabszych i potrzebujących pomocy, a także zazwyczaj ważnego dla lewicy uznania prawa każdego człowieka do samodzielnego decydowania o sobie i swoim ciele.
Podczas kiedy świat kwestionuje dotychczasowe dogmatyczne podejście do narkotyków, kiedy nie tylko poszczególne stany USA, ale już całe kraje próbują zmieniać paradygmat i wprowadzać alternatywne polityki, SLD swoim gestem i kuriozalną kampanią pokazuje, jak bardzo oderwane jest od rzeczywistości. Po raz kolejny okazuje się, że w temacie polityki narkotykowej jesteśmy prowincjonalnym podwórkiem.
Kasia Malinowska-Sempruch – dyrektor Międzynarodowego Programu Polityki Narkotykowej w Open Society Foundations


















Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.