Pod koniec listopada pod obrady Sejmu miał trafić projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.
Koniec listopada już za kilka dni, projekt został przyjęty przez Radę Ministrów, jest więc szansa, że tym razem Sejm, zgodnie z obietnicą, zajmie się wreszcie czymś poważnym i pożytecznym. Zanim (czytaj: jeśli w ogóle) do tego dojdzie, warto zerknąć na ostatnie orzeczenie Sądu Najwyższego ws. ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, konkretniej art. 62 ust. 1, mówiącego o karaniu za posiadanie.
Sprawa, w której orzekał SN, dotyczyła dwóch mężczyzn oskarżonych o posiadanie niewielkich ilości marihuany i amfetaminy i skazanych na krótkie wyroki więzienia. Sąd pierwszej instancji wykonywanie kary warunkowo zawiesił. Prokurator odwołał się od tej decyzji. Sąd drugiej instancji wysłał więc zapytanie do SN, czy dla skazania za posiadanie istotny jest cel posiadania. Sąd drugiej instancji uważał, że posiadanie na własny użytek, nie jest tym posiadaniem, o które chodzi w art. 62 ust. 1.
Sąd Najwyższy rozwiał wątpliwości organu pytającego i nadzieje oskarżonych: orzekł, że nie ma znaczenia, czy osoba posiadająca nielegalne środki psychoaktywne posiada je na własny użytek, czy też do sprzedaży. Tak więc diler (czy to osiedlowy, dostarczający po gramie trawy kolegom na imprezach, czy to hurtownik, zarabiający na procederze duże pieniądze), okazyjny użytkownik i osoba uzależniona są traktowane tak samo. Absurd? Oczywisty: nikt o zdrowych zmysłach nie będzie zrównywał dilera heroiny i uzależnionego od opiatów. I czy jest ktoś tak naiwny, by sądzić, że każdy użytkownik „narkotyków” jest uzależniony? Nikt. Z wyjątkiem polskiego prawodawcy.
Najwyraźniej osiem lat obowiązywania przepisu to niestety za mało, by prawodawca przekonał się o jego szkodliwości. Podsuńmy więc rządowi miłości (i racjonalności wydatków publicznych) wyniki ostatniego badania przeprowadzonego przez Instytut Spraw Publicznych, być może one wpłyną nieco na zmianę sytuacji. Większość prokuratorów, policjantów, sędziów i kuratorów uważa, że penalizacja posiadania ani nie pomaga w walce z handlem narkotykami, ani nie odstrasza nowych użytkowników przed sięgnięciem po dragi. Jest za to koszmarnie droga. Większość spraw za posiadanie to sprawy drobne. Spraw poważnych jest na tyle mało, że na jedno ukarane poważne przestępstwo przypada 1764,4 ośmiogodzinnych dni pracy pracowników organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości (dane za rok 2008) i średnio 687,3 tys. zł (tak, grubo ponad pół miliona złotych).
Wśród tych błahych spraw są i takie jak Marka Stańczyka z Gdańska. Uzależniony od opiatów Stańczyk kupował na czarnym rynku metadon. Wyboru wielkiego nie miał, bo Gdańsk i całe województwo pomorskie, mała ojczyzna premiera Donalda Tuska, nie ma ani jednego programu terapii substytucyjnej. Policja znalazła metadon u Stańczyka. Nie był on zarejestrowany w żadnym programie, posiadał go nielegalnie, więc sprawa trafiła do sądu. Został oskarżony na podstawie art. 62 ust. 1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, choć kupował metadon właśnie po to, żeby nie brać heroiny.
Egzekwowanie szkodliwej w obecnym kształcie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii kosztuje budżet państwa co najmniej 80 mln złotych rocznie. Pieniądze te, zamiast iść na leczenie uzależnień (przypomnijmy, że stan leczenia substytucyjnego w Polsce jest karygodny: ludzie są zmuszeni kupować metadon na czarnym rynku, niektórzy umierają w czekając na miejsce), na kampanie edukacyjne, na większą liczbę lepiej przeszkolonych kuratorów, czy choćby na podwyżki dla policjantów, są wyrzucane w błoto.
Wyniki badań zostaną przedstawione na konferencji ISP „Polityka narkotykowa w praktyce – jak działaja instytucje, ile to kosztuje?”. [więcej]