Przez zaniedbania MEN nie ma nawet podstawy prawnej dla profilaktyki narkotykowej w szkołach.
Jednym z najczęściej słyszanych haseł w polskich mediach w te wakacje, powtarzanym przez polityków, ekspertki i przedstawicieli pozarządówki, jest: „potrzeba nam porządnej profilaktyki narkotykowej”. Wszystko oczywiście w kontekście ostatnich wydarzeń, czyli fali zatruć po zażyciu tzw. dopalaczy oraz kolejnej nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.
Od 1 lipca kolejne 114 substancji zostało zakwalifikowanych jako zakazane. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych powołało specjalny zespół, który pracuje nad przygotowaniem odpowiedniej kampanii społecznej na temat negatywnych skutków zażywania dopalaczy. Policja wygrzebała swoje stare plakaty z młodzieżą o ziemistej cerze i podpuchniętych oczach. Najbardziej niesztampowo zachował się chyba Główny Inspektor Sanitarny, który wypuścił dwa niskobudżetowe klipy, które wywołały falę śmiechu i wylansowały szefa tej instytucji na gwiazdę hip-hopolo.
W telewizyjnych debatach politycy różnych opcji przerzucali się winą za zaniedbania w sferze edukacji społeczeństwa, a eksperci użalali nad tym, że pieniądze na prewencję wydawane są źle. Oczywiście znów wiele oskarżeń padało pod adresem polskich szkół i nauczycieli. Słowem, kolejny raz znaleźliśmy się w sytuacji, że wszystkie próby opanowania kryzysu związanego z zażywaniem substancji psychoaktywnych są doraźne i przynoszą mizerny skutek, a publiczne, poważne mówienie o systemie profilaktyki ma moc bajdurzenia. Winę ponoszą za to kolejne ekipy rządzące, które nie potrafiły odpowiednio zorganizować – tu kluczowe słowo – systemu.
Prawo, którego nie ma
Najbardziej rażącym zaniedbaniem jest fakt, że od 10 lat nie mamy tak naprawdę podstawy prawnej do prowadzenia działań profilaktycznych w szkołach. Obowiązujące rozporządzenie MEN w sprawie szczegółowych form działalności wychowawczej i zapobiegawczej wśród dzieci i młodzieży zagrożonych uzależnieniem z 2003 roku jest nieważne. Jak wynika z analizy prawników dr Piotra Kładocznego i Piotra Kubaszewskiego z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, rozporządzenie dotyczy starej ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z 1997 roku. Nowa ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii jest z 2005 roku. Co to może oznaczać? To, że na przykład wewnętrzne procedury postępowania w szkole czy regulaminy, które są opracowane w oparciu o to rozporządzenie, nie mają podstawy prawnej, więc są w świetle prawa nieobowiązujące.
Ewentualnie czeka nas zatem fala pozwów od relegowanych za posiadanie substancji uczniów.
W ostatniej nowelizacji ustawy zmodyfikowano nawet art. 22, ustęp 3, gdzie znajduje się adekwatna delegacja dla MEN o podjęciu działań w zakresie edukacji na temat substancji psychoaktywnych: „Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania w porozumieniu z ministrem właściwym do spraw zdrowia określi, w drodze rozporządzenia, formy prowadzenia w szkołach i placówkach systemu oświaty działalności wychowawczej, edukacyjnej, informacyjnej i zapobiegawczej wśród dzieci i młodzieży zagrożonych uzależnieniem, mając na względzie dobro dzieci i młodzieży”. Może to jest właśnie ten moment, kiedy planuje się nadrobienie zaległości? Podobno w 2007 roku trwały prace nad nowym rozporządzeniem, ale wtedy też mieliśmy wybory parlamentarne. Przerwanie prac Sejmu spowodowało, że sprawa gdzieś przepadła. Czy tym razem Joanna Kluzik-Rostkowska zdąży z wypełnieniem swoich obowiązków?
Obyś cudzych dzieci nie uczył
Zgodnie z obecnymi przepisami prawa, dyrektor szkoły, który stwierdzi fakt posiadania przez ucznia zakazanej substancji (lub taką informację przekaże mu zobowiązany wewnętrznym regulaminem szkoły nauczyciel), powinien zawiadomić policję. Określa to, oprócz rozporządzenia MEN, również Kodeks postępowania karnego i ustawa o postępowaniu w sprawach nieletnich.
Z kolei z wykładni do rozporządzenia o podstawie programowej wynika, że uczeń o przeciętnych uzdolnieniach ma mieć wiedzę również w zakresie podstaw profilaktyki. Co szkoły robią, żeby te podstawy uczeń poznał? Najczęściej kilka obowiązkowych godzin w semestrze wypełnia spotkanie z policjantem, wspólne oglądanie jakiegoś spektaklu, który próbuje pokazać, jak złe są narkotyki. W najlepszym przypadku klasa spotyka się wtedy z psychologiem czy terapeutą uzależnień, którzy rzeczowo opowiadają o mechanizmach używania i uzależnienia od substancji. Nie chcę krytykować żadnej z tych form, ale skuteczność profilaktyki jednego działania jest znikoma.
W ubiegłym roku podczas serii spotkań z nauczycielami zespół Narkopolityki rozmawiał o ich doświadczeniach w kwestii prowadzenia działań profilaktycznych w szkołach. Po tym, co od nich usłyszeliśmy, nie zazdroszczę im już ani odrobinę dłuższego urlopu w wakacje. Najbardziej uderzające było chyba osamotnienie i brak wsparcia od osób, które maja wiedzę w zakresie problematyki zażywania substancji psychoaktywnych. Często nauczyciele znajdują się w absurdalnym położeniu, w którym to uczniowie mają większą wiedzę i doświadczenia niż pani od matematyki czy nawet szkolny psycholog.
Nauczyciele boją się reakcji rodziców, że jeśli zaczną opowiadać o narkotykach, to zaraz zostaną zaatakowani, że opowiadają dzieciom za dużo. Powszechną reakcją rodziców jest też oburzenie: „to przecież niemożliwe, moje dziecko nigdy przecież nie wzięło i nie weźmie!”. Jeśli nauczyciele poinformują szkolnego pedagoga i dyrektora szkoły o podejrzeniu, że uczeń może posiadać substancje zakazane (na terenie szkoły to m.in. tytoń, alkohol i narkotyki), i jeśli sytuacja się potwierdzi, to zawiadomiona policja będzie musiała rozpocząć dochodzenie.
A taki wyrok zostaje już potem w aktach i w przyszłości może zablokować np. aplikację na studia.
I jeszcze jeden aspekt – konkurencyjność między szkołami. W dobrej, porządnej, elitarnej szkole, której uczniowie zdają najlepiej egzaminy, narkotyków nie ma. Po prostu nie może ich być, bo jeszcze opinia się zepsuje, a w kolejnym naborze potencjalne prymusy (a raczej ich rodzice) wybiorą inne placówki.
To wszystko razem sprawia, że czasami lepiej o narkotykach w szkole nie mówić w ogóle.
Wojna z narkotykami nie działa
Polityka narkotykowa państwa musi być kompleksowa, by obejmować różne aspekty związane z konsumpcją substancji psychoaktywnych. Trzeba przede wszystkim przełknąć jakoś fakt, że ludzie ich używają. A potem interdyscyplinarnie przeanalizować i zaplanować działania profilaktyczne. Międzyresortowy zespół, zamiast brnąć w bezcelowe działania spod znaku „zero tolerancji dla narkotyków”, mógłby przyjąć filozofię nastawioną na redukcję szkód, czyli minimalizowanie i eliminowanie szkód zażywania substancji psychoaktywnych dla jednostki i społeczeństwa. Pierwszym krokiem powinna być inicjatywa Ministerstwa Sprawiedliwości, żeby doprowadzić do tego, że osobom posiadającym niewielkie ilości substancji psychoaktywnych na własny użytek nie będą grozić konsekwencje karne. Jeśli posiadanie jakiejś substancji aktualnie zakazanej byłoby wykroczeniem, a nie przestępstwem, to zupełnie zmieniłoby się podejście samych nauczycieli. Nie byłoby mowy o nakłanianiu do przestępstwa. Joint byłby traktowany podobnie jak niezapięcie pasów bezpieczeństwa w samochodzie.
Łatwiej mówić o uzależnieniach i pomagać lub informować o potencjalnych niebezpieczeństwach, jeżeli można się przyznać, że ma się problem.
Chodnik zamiast profilaktyki
W przywoływanej często jako przykład dobrych rozwiązań Portugalii prewencja stała się głównym filarem polityki narkotykowej. Powołana specjalna instytucja rządowa zdiagnozowała rejony i grupy największego ryzyka, ale profilaktyka ma charakter powszechny. Przygotowano różne rodzaje informacji, które docierają do odbiorców w szkołach, przychodniach zdrowia, centrach sportowych czy na imprezach kulturalnych. Precyzyjnie targetuje się też odpowiednie działania pod katem konkretnych grup. Pracownicy socjalni, którzy odwiedzają kluby muzyczne, nie mówią, że używać substancji psychoaktywnych nie wolno pod groźbą karną, raczej powiedzą, że po niektórych substancjach należy pić dużo wody, unikać alkoholu i żuć gumę, a dana substancja tak i tak wpłynie na zdrowie, jeśli będzie nadużywana. I może warto zgłosić się do konsultanta po pomoc, kiedy zdarzy się coś niepokojącego. Istotnym elementem działań prewencyjnych – które są skuteczne, gdy są systemowe, a nie jednorazowe – są tzw. komisje odwodzenia. Podlegają one ministerstwu zdrowia. Trafiają tam z nakazem osoby, u których policja znalazła i zarekwirowała narkotyki. Nie jest to dotkliwa kara, raczej spokojna rozmowa z psychologiem, żeby sprawdzić, co się wie na temat używania substancji psychoaktywnych, dlaczego sięga się po nie, czy potrzebuje się wsparcia lub jakiejś pomocy socjalnej. Jeśli ktoś będzie próbował uniknąć tej rozmowy, to czeka ją grzywna lub prace społeczne.
Aż dziw bierze, że ten sprawdzony i efektywny system, który można przystosować do polskiej specyfiki i wdrożyć, nie znajduje zainteresowania u naszych polityków. W perspektywie kilku lat można by zbić na nim spore poparcie społeczne. Kościołowi katolickiemu też nie trzeba się przy tym narażać za bardzo – w Portugalii księża sami włączyli się w ruch reformy polityki narkotykowej. My lubimy narzekać, że trzeba kształcić nauczycieli, żeby potrafili nawiązywać relacje z uczniami. Co nam jednak po najlepszych nawet relacjach, skoro żaden uczeń i uczennica nie zaryzykuje szczerości wiedząc, jeśli grozi za nią tak dotkliwa kara. Lubimy ponarzekać, że nie ma pieniędzy na profilaktykę. Są w budżecie państwa. Trzeba je tylko odpowiednio wydawać. Szacuje się, że dodatkowe 600 mln złotych mają na ten cel samorządy terytorialne. Niestety, często muszą łatać dziury w swoich budżetach i wydaje się je na inne cele.
Remont chodnika można przecież uzasadnić jako działanie profilaktyczne – przynajmniej pijany nie rozbije sobie głowy, kiedy się potknie.
Mówmy w końcu uczciwie o substancjach psychoaktywnych. Przygotujmy odpowiednie informacje dla konkretnych grup wiekowych i społecznych. Potrzebujemy programów profilaktyki i redukcji szkód. Programy profilaktyczne niech obejmują takie działania, które dotrą do młodzieży – bo czemu nie mieliby usłyszeć w liceum, jak działa marihuana na ich organizm oraz jak bezpiecznie wciągać kreskę, żeby nie zarazić się wirusowym zapalaniem wątroby? Zakaz i kara nie zadziałają, bo kiedy masz 15 lat, masz pierwsze kontakty z marihuaną, to bilans zysków (czyli m.in. przyjemności) i strat spowodowanych używaniem jest najczęściej dodatni. O konsekwencjach myśli się rzadko. Nie kierujemy żadnej pomocy do osób, które zostały ukarane za posiadanie substancji zakazanych. No chyba, że profilaktyką ma być życie z wyrokiem w zawiasach lub ubogacenie biografii pobytem w więzieniu.
**
Nauczyciele chcą porządnego systemu profilaktyki narkotykowej! (oprac. Aleksandra Denst-Sadura, Martyna Dominiak).
**Dziennik Opinii nr 203/2015 (987)