Film, Kultura

Lepiej żyć bez ojca czy z ojcem alkoholikiem?

O dorastaniu w domu z ojcem alkoholikiem i drodze do wyrwania się z uścisku przeszłości opowiada Konrad Aksinowicz, twórca filmu „Powrót do tamtych dni”.

Jakub Kamiński: Co cechuje życie w rodzinie z problemem alkoholowym? Czym ono dla pana się różniło od zdrowego życia rodzinnego?

Konrad Aksinowicz: Najtrudniejszy w tym wszystkim był permanentny stan zawieszenia, który towarzyszył mi w dzieciństwie. Każdego dnia mogło się zdarzyć, że ojciec wróci do domu pijany. To oznaczało wielomiesięczną katorgę. Mimo że byłem jedynakiem, dzięki czemu miałem więcej niż wielu moich rówieśników, ten ciągły strach był paraliżujący.

Gdy jest się dzieckiem, chce się mieć pod kontrolą wszystko i wszystkich. Widzę to po mojej sześcioletniej córce – chce ona mieć swoich rodziców pod kontrolą, byśmy byli dla niej i bawili się z nią, kiedy ma na to ochotę. Najchętniej by nie dorastała, powtarzając w nieskończoność ten sam dzień; pobudka, zabawa, sen. Ja dosyć wcześnie przekonałem się, że w moim przypadku niekoniecznie tak będzie. Wiedziałem, że gdy ojciec się napije, bo akurat mu się zachce lub coś się stanie, będzie miało to wpływ na moje dziecięce życie, dopóki ciąg alkoholowy nie dobiegnie końca. A gdy człowiek jest młodszy, wszystko wydaje się dłuższe, ciągnie się w nieskończoność. Gdy zacząłem to pojmować, poznawać te mechanizmy, przerzucałem się na inny tryb – przetrwania.

Bohaterem mojego filmu było także samo mieszkanie. Na początku w mieszkaniu państwa Malinowskich panował pokój. Matka żyła z synem w dobrych stosunkach. Mieli oni swoje rozmowy, rytuały, przyjęty system wartości. Żyli, jak mogli najlepiej. Gdy po kilku latach nieobecności z Ameryki powraca Alek (Maciej Stuhr), okazuje się, że mężczyzna również jest potrzebny w rodzinie. Nie tylko, aby naprawić rower, ale żeby poprawić ogólną sytuację. Aby chłopak mógł się dowiedzieć od ojca, jak to jest nawiązywać relacje z kobietami, czego matka nigdy by mu nie powiedziała. Chciałem, aby widz zadał sobie pytanie, czy lepiej żyć bez ojca czy z ojcem, nawet jeśli ten jest alkoholikiem? W końcu niektórzy koledzy Tomka nie mieli w ogóle ojca, a też wyszli na ludzi.

Do którego z tych stanowisk jest panu teraz bliżej?

Pewna część mnie podpowiada, że lepiej nie mieć ojca w ogóle. Wywiera to jakiś psychologiczny wpływ na mnie do dziś; trudniej mi się otworzyć na innych, co wciąż czasami przyprawia mnie o poczucie bycia od nich odizolowanym.

Przy opisie życia z alkoholikiem, wymienił pan przede wszystkim niepewność. Nie wiadomo, jakie „atrakcje” przyniesie weekend lub co stanie się po powrocie ojca do domu. Czy w dorosłym życiu szukał pan z tego powodu stabilizacji, czy ciągnęło pana do dobrze poznanej niestabilności i chaosu?

Stałość jest dla mnie nieznana i wręcz trudna do wytrzymania. Po doznaniu tylu bodźców; strachu, zawiedzionego zaufania człowiek przyjmuje swoisty system wartości. W moim umyśle wytworzył się schemat, który został ze mną na lata. Wybierałem sobie z tego powodu przyjaciół i partnerki, którzy wydawali mi się podobni, zapewniając mi tę niepewność.

Miałem kiedyś dziewczynę, której miłości do mnie nie byłem pewien. Była wiecznie niezdecydowana, jakby wciąż szukając czegoś innego. Gdy do niej dzwoniłem, zżerał mnie stres, bo nie wiedziałem, czy będzie chciała ze mną rozmawiać, czy może powie mi, że z nami koniec. W takich warunkach czułem, że ją kochałem. Na dłuższą metę taki stan rzeczy jest trudny do utrzymania. Jak na ironię, gdy już się okazało, że faktycznie kocha, przestała być dla mnie atrakcyjna. Zrozumienie po latach tego mechanizmu uświadomiło mi, że są na tym świecie osoby, które chcą i mogą być z kimś na stałe. Pytanie tylko, czy ja jestem do tego zdolny. W tym momencie nie umiem na to odpowiedzieć.

Czy zamykanie monopolowych na noc rozwiąże problemy z alkoholem?

A więc ta podróż wciąż trwa.

Ona będzie trwać już do końca. W terapiach jest jednak coś – a widzę to również u innych uczęszczających – że mogą one trwać latami, pozornie nie przynosząc większych przełomów. Ale wskutek tej podróży w głąb siebie pewnego dnia może przytrafić się ta jedna sesja, na której pacjent dociera do istoty bólu spowodowanego przeszłością – i to go odmienia. Niestety ta podróż okupiona jest sporym cierpieniem, bo wymaga dotarcia w rejony, w które już nie chcemy się zapuszczać. To powstrzymuje wiele osób, bo podświadomie czują, że wiąże się to z tym bólem. Jednak bez ryzyka nie ma nagrody, jaką jest uwolnienie. Zamiast tego można zostać z trudną, nieprzepracowaną przeszłością na całe życie. Dziś dużo lepiej widzę pewne zależności, przyczyny podejmowanych takich, a nie innych wyborów życiowych. Widzę też, jakie błędy popełniałem.

Maciej Stuhr w filmie „Powrót do tamtych dni”, reż. Konrad Aksinowicz

W przeszłości bardzo nie lubiłem siebie. Byłem neurotyczny do takiego stopnia, że nie mogłem na siebie patrzeć. Gdy mieszkałem w Australii, zamiast listów z ojcem wysyłaliśmy sobie wideo. Oglądałem wówczas wyłącznie jego nagrania, swoich nie potrafiłem. Podczas jednej z burzliwych sesji terapeutka powiedziała, że była to wtedy najlepsza wersja mnie. Dało mi to do myślenia. Trudna przeszłość sprawia, że budujemy sobie określone zestawy nawyków, kształtuje się nasz taki, a nie inny charakter. Trudno to ot tak zmienić i potrzeba na to czasu. Warto przy okazji Nowego Roku czy rozpoczęcia jakiegoś kolejnego etapu w życiu zastanowić się, czy jest się lepszym niż rok wcześniej. Jeśli tak, brawo – zdaliśmy do następnej klasy. W przeciwnym wypadku otrzymujemy sygnał, żeby pracować mocniej nad sobą.

Stworzył syntetyczny substytut alkoholu. O narkotykach opowiada bez paniki

Dziecko w rodzinie, w której obecny jest alkoholizm, musi szybciej dorosnąć, aby poradzić sobie z tym ciężarem. Czy docenia pan to jakoś po latach?

W moim przypadku było odwrotnie. Chciałem na zawsze pozostać dzieckiem. Wchodząc w dorosłość, pod pewnymi względami nim pozostałem. Mimo to choroba ojca w pewnym sensie bardzo mnie rozwinęła i nadała określone tory mojemu życiu. Sam fakt powstania Powrotu do tamtych dni jest pewną klamrą w biografii. Ten chłopak nie dość, że nie stał się alkoholikiem, to stał się reżyserem, aby zrobić o tym film. To przynosi mi spełnienie – pojawiłem się na tym świecie, aby opowiedzieć jakąś historię. Czuję, że udało się stworzyć coś, co oddziałuje w wyjątkowy sposób, a niełatwo to osiągnąć w kinie.

Chciałem jednak, żeby nie był to film wyłącznie o alkoholizmie, ale także o samych latach 90. Wówczas ta forma uzależnienia osiągała w Polsce swoje apogeum. Dziś będziemy mogli zrobić również film o skutkach nadużywania narkotyków czy social mediów, ale wtedy królowały jeszcze stare nawyki z PRL-u. Alkohol można było kupić wszędzie, a ludzie się od niego uzależniali i cierpieli.

Przez koronawirusa nie pijemy na mieście. Czy więcej pijemy w domach?

W opowiedzianej przez pana historii uderzająca była bierność Heleny (Weronika Książkiewicz), matki głównego bohatera Tomka (Teodor Koziar). Dobrze to pokazuje, że nie tylko alkoholik, ale całe jego otoczenie zachowuje się w sposób dysfunkcyjny.

Trzeba pamiętać, że Alek to mężczyzna i jako taki miał przewagę fizyczną nad żoną. Jako mężczyźni nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ale to zawsze źródło potencjalnego lub faktycznego strachu u kobiet. Na końcu kłótni ostatecznym argumentem mężczyzny może być przemoc fizyczna. Z tego powodu bierność Heleny była spowodowana obawą, że w każdej chwili Alek może ją uderzyć. Widzimy to w filmie – w pewnym momencie bardzo chciała, żeby Tomek przekonał ojca, aby ten podjął się leczenia. Kiedy to się dzieje, oburzamy się na nią, no bo jak można powierzać dziecku takie zadanie? Ale wkrótce potem, gdy sama się tego podejmuje, dzieje się katastrofa. Alek ewidentnie chce jej zrobić krzywdę. To jest terror, jakiego trzeba być świadomym przy ocenie poczynań żony alkoholika.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jako mężczyzna byłem tego świadkiem. Widziałem, jak można upokorzyć kobietę. Niejednokrotnie w swoich dysfunkcyjnych związkach podświadomie używałem tych nabytych schematów. Dla jasności, nigdy nikogo nie uderzyłem, ale potrafiłem użyć tak mocnych słów, aby maksymalnie poniżyć drugą osobę. Wyniosłem to z tych wszystkich kłótni w domu, których nasłuchałem się przez lata. Jako dziecko mimowolnie nauczyłem się, że to skuteczny sposób prowadzenia sporu. Uświadomienie sobie, jak wygląda prawidłowa komunikacja, to również bardzo ważny aspekt wychodzenia ze skutków syndromu DDA (Dorosłego Dziecka Alkoholika).

Kto chce nam zabrać piwo w majówkę

Może wolność – także wolność od skutków traumatycznego dzieciństwa – wymaga umiejętności samoograniczenia?

Tak, a jest to szczególnie trudna umiejętność. Gdy przychodzi moment próby, można nawet nie wiedzieć, kiedy sięga się po „broń”, jaką jest przemoc fizyczna lub psychiczna. A można po nią sięgnąć choćby dlatego, że jest się w nią uzbrojonym przez lata doświadczania stosowania jej przez jednego lub oboje rodziców. Pomocna jest świadomość, jak to wszystko działa. Pozostając przy metaforze broni, nawet gdy ją wyciągniemy, możemy się w porę opamiętać i z niej nie wystrzelić. Wtedy pojawia się szansa na rozwiązanie konfliktu w normalny sposób.

DDA warto zrozumieć. Miewają zmienne nastroje. Często pozostają wciąż współuzależnieni od pijącego ojca czy matki, której wciąż trzeba pomagać. Lubią pomagać innym, nie wiedząc nawet dlaczego. Nie umieją wyznaczać granic i nie wierzą w swoje prawa, więc pozwalają, by inni robili im pod górkę. Nie mają świadomości, że i oni mogą oczekiwać czegoś od innych. Droga wychodzenia z tego może być ciekawa, gdy uświadamia się sobie, jak wiele rzeczy może wyglądać inaczej.

Pić w strukturze, ćpać w strukturze [rozmowa z Łukaszem Surowcem]

Pański film pokazuje, jak zło karmi się niemocą. Alka niemocą wobec nałogu, Heleny niemocą do zmiany sytuacji, żeby ochronić syna, Tomka niemocą z powodu bycia jeszcze dzieckiem. Jak na ironię, to właśnie Tomek na końcu przełamuje ten krąg, popychając ojca do popełnienia samobójstwa. Czy takie zakończenie można potraktować pod pewnym względem jako happy end?

Tworząc Powrót…, chciałem pokazać, że ten chłopiec mógł zrozumieć problem Alka. Wreszcie otworzył się on przed synem, stąd Tomek pojął dramat, w jakim znajduje się jego ojciec. Był na tyle dorosły, że zasugerował mu rozwiązanie, którego skutki również on będzie musiał nosić jak brzemię. To jest akt heroizmu ze strony ich obu.

Zrozumienie drugiego człowieka jest trudniejsze, niż może się wydawać. Samo wyjawienie tajemnicy posiadania rodzica alkoholika, jaką często skrywają osoby z DDA, nie jest łatwe. Ale gdy to się zrobi, niekoniecznie inni będą wiedzieć, z czym to się wiąże. Jest to tylko kolejna, na dodatek pospolita historia osobistego dramatu, jakich wiele w życiu poznajemy. Szczególnie teraz, gdy chłoniemy informacje o tym, jak straszne rzeczy dzieją się w Ukrainie. My to przyjmujemy, ale nigdy nie pojmiemy ani nie chcemy pojąć, co w tych ludziach siedzi. To dotyczy nawet naszych partnerów, którym bardziej zależy na tym, by po prostu z nami żyć i osiągać wspólne cele, a nie drążyć w przeszłości.

Zatrzymanie Beaty K., czyli lekcja z nierówności

Zapadła mi w pamięć scena rozmowy Alka z synem, w której Tomek zafascynowany pobytem ojca w USA, usłyszał, że w Ameryce wbrew pozorom wcale nie jest tak dobrze. Pobrzmiewa w tym wspólne wielu Polakom doświadczenie konfrontacji z rzeczywistością, po życiu wyidealizowanymi za PRL wyobrażeniami na temat Zachodu. Mieszkał pan przez sześć lat w Sydney – czy z tym pobytem również wiązało się rozczarowanie?

Poleciałem do Australii z marzeniem zostania wielkim reżyserem, pokroju twórców z Hollywood. W latach 90. namiętnie oglądałem wszystkie gale Oscarów. Nagrywałem je na kasety, żeby móc je potem wielokrotnie odtwarzać. Ówczesny prestiż tej nagrody dawał mi ambicję osiągnięcia czegoś na jego miarę. Australia była w dodatku najodleglejszym celem wyjazdu, jaki można było sobie wyobrazić, a ze Stanami Zjednoczonymi nie wiązała się już taka ekscytacja jak kiedyś. Poniekąd chciałem się przypodobać innym, zaimponować im. To też wiąże się z DDA – potrzeba pokazania, że może się więcej i bardziej.

Kadr z filmu „Powrót do tamtych dni”, reż. Konrad Aksinowicz

Okazało się, że Australia bardziej różni się od Polski, niż się tego spodziewałem. Sposób działania Australijczyków był daleko inny od tego, co znamy w Europie, a to utrudniało mi osiągnięcie sukcesu. Oni kładą ogromny nacisk na specjalizację w wąskiej dziedzinie, podczas gdy nas uczy się, by mieć dużą wiedzę ogólną i umieć robić wszystko. To rozczarowanie to uniwersalny mechanizm, że nasze marzenie o czymś jest zazwyczaj lepsze od tego, gdy się ono zmaterializuje.

*** 

Konrad Aksinowicz – w liceum realizował filmy krótkometrażowe m.in.: Alabamę (1996), za którą otrzymał nagrodę Ministra Edukacji Narodowej. Po liceum wyjechał do Australii, gdzie został stypendystą School of Visual Arts w Sydney. W 2004 roku wrócił do Polski i poznał Konrada Stefaniaka oraz Wojtka Zielińskiego. Spotkanie okazało się brzemienne w skutkach – od tej pory zjednoczeni Moustache’e skoncentrowali swoje siły na realizacji wspólnego dla wszystkich celu – debiutu fabularnego. Autor wielu reklam i teledysków dla polskich i zagranicznych wytwórni płytowych. W 2006 rozpoczął, wraz z pozostałymi Moustache’ami, pracę nad pierwszym fabularnym filmem pełnometrażowym.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij