Łukasz Surowiec dawał alkoholikom za wywiady równowartość średniej ceny półlitrowej wódki.
Przychodnia Łukasza Surowca, działanie odbywające się w ramach poznańskiego festiwalu Performanse Wspólne, wywołało falę oburzenia, z jakim dawno żaden artysta w Polsce się nie spotkał. Tendencyjny, nastawiony na wywołanie negatywnych emocji artykuł w poznańskiej „Gazecie Wyborczej” („projekt finansowany przez ministerstwo” itp.) odniósł pełen sukces – rozwścieczył wielu, głównie tych, którzy nigdy nie pojawili się na placu Cyryla Ratajskiego. Przypomnieliśmy sobie nasze najlepsze tradycje społecznego ostracyzmu nad artystami spod znaku Piramidy Zwierząt Kozyry, czy Pasji Nieznalskiej. Co się właściwie stało?
Łukasz Surowiec, jeden z niewielu młodych, społecznie zaangażowanych artystów od jakiegoś czasu planował wcielić w życie pomysł, który skupiłby się na problemie pomocy aktywnie pijącym alkoholikom. Projekt takiego działania przedstawił na swojej wystawie Umierać nikt się nie boi w Zamku Ujazdowskim w 2014 roku. „Była to propozycja wejścia w dość radykalne przedsięwzięcie skierowana do instytucji […], polegająca na otworzeniu małej manufaktury, w której zatrudnieni ludzie wykonywaliby zaprojektowane przez artystów przedmioty, a pensja za wykonaną pracę wypłacana byłaby w postaci alkoholu”, mówił o swojej koncepcji w wywiadzie dla Krytyki Politycznej . Pomysł miał wynikać z wcześniejszych obserwacji artysty, poczynionych w ciągu kilku lat pracy z bezdomnymi alkoholikami, a trzeba mu przyznać, że ma w tym temacie pewne doświadczenie. W ramach projektu Szczęśliwego Nowego Roku przez cztery lata pracował z grupą bezdomnych z Katowic, pomagając im wyremontować pustostan, a na czas swojej wystawy w Bunkrze Sztuki piwnicę galerii zamienił w noclegownię.
W końcu, jesienią 2016 roku pojawiła się nadzieja na realizację wizji przedstawionej w Zamku Ujazdowskim. Z pomocą przyszły kuratorki imprezy Performanse Wspólne – Agata Podemska i Paulina Skorupska. W lokalu przy placu Cyryla Ratajskiego stworzono przestrzeń Przychodni. Pierwotna formuła Surowca została zmieniona – praca, jaką mieli wykonać alkoholicy nie polegała na produkcji przedmiotów, ale udzieleniu wywiadu na temat alkoholizmu. Uczestnikom wypłacano 21 złotych – średnią cenę półlitrowej butelki wódki – za udzielenie jednego wywiadu. Początkowo Surowiec planował płacić im alkoholem, ale nie mógł tego zrobić ze względów formalnych. Alkoholicy wynagrodzenie mogli wydać jednak na co chcą – również alkohol, i nikt nie widział w tym nic złego.
Pocztą pantoflową wśród poznańskich bezdomnych rozeszła się informacja, że za udzielenie wywiadu na temat alkoholizmu można zarobić.
Bezdomnym udostępniono obszerny, jasny pokój z witryną wychodzącą na plac. Tam, w cieple, mogli poczekać na swoją kolej. Gdy nadszedł czas, chętny z przestrzeni wspólnej przechodził do niedostępnego innym gabinetu, gdzie jedna z zaangażowanych w projekt antropolożek przeprowadzała z nim rozmowę. Rozmowa była nagrywana oraz transmitowana – chętnie mogli przysłuchiwać się jej przy pomocy słuchawek zainstalowanych przy witrynie. No i się zaczęło.
Do soboty wszystko przebiegało gładko – Przychodnię odwiedziło kilkanaście osób. Jedni nie chcieli rozmawiać, a jedynie „odbębnić” wywiad i dostać pieniądze, inni otwierali się i opowiadali o swojej chorobie, życiu na ulicy, kontaktach z dziećmi, osobistych dramatach, jeszcze inni potraktowali to jako rzadką okazję do „normalnej” rozmowy z kimś spoza świata bezdomnych. Część osób zarobione pieniądze wydała na alkohol, inni – na spodnie, czy ciepłe skarpety. W końcu, w sobotę w poznańskiej „Wyborczej” ukazał się artykuł o wyjątkowo klikalnych tytule: Płacą im 21 złotych. Na alkohol, żeby potem ich podglądać. W internecie na moment zawrzało.
Sam Surowiec chyba nie był specjalnie zaskoczony takim stanem rzeczy. Kilka miesięcy wcześniej bardzo świadomie wypowiadał się o możliwych negatywnych inklinacjach projektu – „w przypadku takich realizacji trudno przewidzieć, jak się wszystko potoczy. Po za tym na poziomie tekstualnym nie brzmi to dobrze: «Artysta chce wynagradzać pracę bezdomnych alkoholików alkoholem» – to nie przejdzie”. No i nie przeszło. Zarzucono mu wykorzystywanie uzależnionych od alkoholu osób i traktowanie ich instrumentalnie. Wszystkim, którzy nie widzieli akcji na żywo, przed oczami stawała scena, kiedy to artysta, kupionym za publiczne pieniądze alkoholem upija uwięzionych na sklepowej wystawie bezdomnych, zmuszając do poniżających wyznań. Przestrzeń, w której czekali na udzielenie wywiadu, potraktowana została jako rodzaj zoo, w którym ku uciesze zadowolonych gapiów zamknięto grupę odurzonych alkoholików. Transmitowane wywiady, z których w przyszłości Surowiec ma zamiar stworzyć publikację, stały się „podsłuchiwaniem”, a artysta – potworem, traktującym ludzi przedmiotowo i odbierającym im resztki godności.
Chyba nie ma co się dziwić – artyści korzystający w swojej sztuce z „zasobów ludzkich”, zawsze będą budzić kontrowersje. Podobne zarzuty odnoszono do Santiago Sierry, który tatuował ciała opłaconych przez siebie osób , Jacka Markiewicza wynajmującego prostytutki do udziału w wernisażach, czy Artura Żmijewskiego, który nakłonił byłego więźnia Auschwitz do odnowienia obozowego tatuażu. Za każdym razem w takich przypadkach powracają pytania o granice sztuki.
Kiedy słuchałem niektórych z historii opowiadanych w Przychodni ściskało mnie w środku – „chciałaby jeszcze żyć” mówi łamiącym się, ochrypniętym głosem kobieta. Opowiada o próbach samobójczych i mężu, którego „zamknęli za mandaty”. „Co to za organizacja?” – pyta w pewnej chwili. „Nie jesteśmy organizacją” odpowiada przeprowadzająca rozmowę kobieta, „jesteśmy po prostu ciekawi państwa historii”. Trochę ciekawy, a trochę zmieszany byłem też ja. Kiedy słuchałem rozmowy, po jednego z uczestników, który stracił przytomność, właśnie przyjeżdżała karetka. Rozedrgana bezdomna, opowiadająca o kulisach swojej bezdomności, o tym, że „swoje życie przegrała” to tak wielki kaliber intymności, że słuchając, chyba każdy poczułby się nieswojo. Wynagrodzenie nie zależało jednak od tego, ile intymnych faktów zdradzą, ani tego jak bardzo wstrząsająca będzie ich historia. Oczywiście, rozmowy były trudne, niektóre przerażające. Część z nich to po prostu pornografia emocjonalna.
Z drugiej strony, nie zabraniamy celebrytom obnażać się za pieniądze w programie Azja Express, dlaczego więc zabraniać opowiadać o sobie bezdomnym? Bo pieniądze mniejsze, a problemy zbyt prawdziwe?
Jeden z czytelników „Wyborczej”, oburzony artykułem przyszedł na plac Cyryla Ratajskiego, by zobaczyć wydarzenie na własne oczy i – jak się później okazało – podyskutować ze zgromadzonymi. Tak jak inni, zarzucał organizatorom wykorzystywanie ludzi. Nie przekonały go argumenty, że zaangażowane osoby dostają wynagrodzenie i same decydują się na udzielenie wywiadu, bo jak mówił „osoba uzależniona od alkoholu nie podejmuje świadomie żadnej decyzji”. Na tę opinię najmocniej zareagowali sami zainteresowani – jeden trzeźwy, inny „po jednym piwku”. Nie udział w wydarzeniu, ale tę wypowiedzianą przed Przychodnią opinię potraktowali jako obelgę i odbieranie prawa do samostanowienia.
Z jednej strony mamy przejrzystą sytuację, transakcję w której bezdomni dobrowolnie biorą udział. Mamy Surowca, udostępniającego im miejsce inne od pobliskiej ławki, z którego nieniepokojeni mogą skorzystać. Z drugiej strony, możemy mówić o przemocy symbolicznej czy ekonomicznej – bo przecież to sytuacja życiowa zmusiła ich do udzielania wywiadów – i zadawać pytanie o to, kto na tej transakcji tak naprawdę skorzystał. Pytanie, które moglibyśmy powtórzyć niezależnie od tego, czy mówimy o projekcie artystycznym, socjologicznym czy antropologicznym, w którym odpłatnie rozmawia się z osobami zepchniętymi na margines społeczeństwa.
Jeśli założymy, że dobra społecznie zaangażowana sztuka ma rezonować i wywołać publiczną dyskusję, to będziemy musieli przyznać, że projekt spełnił swoją rolę. Szkoda tylko, że dyskusja ta dotyczy po raz kolejny – analogiczna sytuacja miała miejsce przy okazji wystawy Surowca w Bunkrze Sztuki – metod pracy artysty i dylematu, czy jego działanie jest moralne.
Na drugi, całkiem niewidoczny plan zeszła najciekawsza poruszana przez Przychodnię kwestia – wątek pomocy pijącym alkoholikom, którzy z różnych przyczyn nie chcą, lub nie mogą zerwać z nałogiem.
Dwa lata temu świat obiegła informacja, o pilotażowym programie redukcji szkód wywołanych uzależnieniem od alkoholu. W Amsterdamie zatrudniono grupę pijących mężczyzn, którzy dotychczas całe dnie spędzali w jednym z miejskich parków, uprzykrzając życie mieszkańcom. Zatrudnieni mieli wykonywać proste prace i zbierać śmieci, w zamian otrzymując ciepły posiłek i kilka piw. Grupa dziesięciu mężczyzn stawiała się do pracy rankiem trzy razy w tygodniu. Po dwóch piwach rozpoczynali poranną zmianę. Po obiedzie wypijali kolejne dwie butelki i zaczynali zmianę popołudniową, po której czekało ich ostatnie piwo. „Wielu politykom trudno było zaakceptować to, że dajemy im alkohol” mówiła burmistrz wschodniej dzielnicy Amsterdamu, Fatima Elatik. „Dajemy im uczucie posiadania perspektyw i przynależności. Poczucie, że są OK i że ich potrzebujemy. Nie osądzamy ich, bo to ludzie, którzy razem z nami żyją w tej dzielnicy”.
Organizująca program fundacja The Rainbow Group próbowała dać pozory normalnego życia tym, którzy z jakichś względów nie mogą wydostać się z uścisku choroby alkoholowej, troszcząc się jednocześnie o to, by szkoda wyrządzana otoczeniu była jak najmniejsza. Zdecydowano się podawać uzależnionym osobom piwo, bo nie jest tak mocne jak wysokoprocentowe alkohole i łatwiej kontrolować jego spożycie w ciągu dnia oraz stan, w jakim znajdują się pijący.
Przychodnia nie była przemyślana do tego stopnia – chętni po prostu przychodzili i po kilkunastu minutach inkasowali równowartość butelki wódki. Nie ma co się dziwić – to artystyczny projekt, pop-up, który zniknął tak szybko jak się pojawił, a nie program pomocy społecznej. Z pewnością kilka rzeczy zawiodło – samo słowo „spektakl”, użyte w zapowiedzi akcji, budziło skojarzenia z Big Brotherem. Na miejscu, oprócz głosu artysty i antropologów zabrakło obecności kogoś zajmującego się problemem uzależnień. Oczywiście, powinno być inaczej – program redukcji szkód powianiem działać tak, by artyści nie musieli wchodzić w kompetencje organów bezradnego państwa.
Ci, którzy chcą potępić Przychodnię najpierw muszą potępić system, w którym funkcjonujemy. W którym jedna z niewielu sytuacji, kiedy pijący bezdomny może uzyskać pomoc i gdzie nie skreśla się go na starcie tylko dlatego, że nie jest trzeźwy, odbywa się przy okazji festiwalu artystycznego.
Wieczorem, kiedy światło w Przychodni już zgasło, elegancka, na oko pięćdziesięcioletnia kobieta wdała się w rozmowę z Michałem, obecnym przez wszystkie dni projektu pijącym bezdomnym. Zastanawiała się jednocześnie nad celowością projektu – „czy to panu coś dało?”, pytała. „Przecież za kilka dni już nie będzie tego miejsca. A może jeszcze trudniej będzie panu wrócić na ulicę? Ma pan teraz większą motywację, żeby walczyć z nałogiem?”. „Na pewno mam więcej znajomych” skwitował bez chwili wahania mężczyzna. Według szkodliwej logiki jedynym sensem, jedynym racjonalnym skutkiem, który ma wypływać z akcji pomocy bezdomnym alkoholikom, ma być ich wyjście z alkoholizmu. A co, jeżeli niektórym to wyjście nigdy nie będzie dane? Oprócz procentów, alkoholik ma też innych wrogów: samotność, obojętność, brak zrozumienia i możliwości wypowiedzi. Może w niektórych wypadkach należałoby zaakceptować obecność pierwszego z nich, by choć na chwilę pozbyć się pozostałych?
Czytaj także:
Pić w strukturze, ćpać w strukturze [rozmowa z Łukaszem Surowcem]
**Dziennik Opinii nr 329/2016 (1529)