Odpowiedzi szuka Johann Hari, odkrywając po drodze, że wszystko, co wiemy o narkotykach, to kłamstwo.
Jedni krzyczą w przestrzeń, z bezsilności. Inni na głodzie wiją się z bólu i jęczą. Johann Hari, brytyjski dziennikarz i publicysta wsłuchuje się w te krzyki, goni za nimi przez pół świata i szuka w nich odpowiedzi na to, dlaczego końca wojny z narkotykami nie widać. Książka Chasing the Scream: The First and Last Days of the War on Drugs (W pogoni za krzykiem: pierwsze i ostatnie dni wojny z narkotykami) wydana w Wielkiej Brytanii i Stanach na początku zeszłego roku to chyba najbardziej gruntowna przebieżka po historii tragedii, okrucieństw i absurdów reżimu narkotykowego, w którym żyjemy.
Narkotykowa trójca
Harry Anslinger, Arnold Rothstein, Billie Holiday – polityk, gangster i legendarna jazzowa piosenkarka. Oni też krzyczą. Pierwszego napędza purytańska obsesja czystości, powrzaskuje na ćpunów, brudasów, czarnych, żółtych, wszystkich kolorowych. Z czasem zyskuje władzę, poparcie, a wrzaski fanatyka przekształcają się w prawo federalne. Drugi to gangster, który na prohibicji zbił majątek, po drodze bijąc i mordując swoich konkurentów. Ostatniej nie trzeba przedstawiać – dodać dla ścisłości wypada tylko, że całe życie zmagała się z alkoholizmem i uzależnieniem od heroiny.
Według Hariego, właśnie dzięki tej trójcy – polityka, dilera i użytkowniczki – możemy zrozumieć, dlaczego w ogóle ta globalna jatka, zwana dzisiaj „wojną z narkotykami” mogła się rozpocząć i dlaczego wygląda tak, a nie inaczej. W skrócie, najpierw trzeba było zbudować atmosferę zagrożenia, chaosu, upadku cywilizacji, a później z nią dzielnie walczyć. W tym Anslinger nie miał sobie równych. Hari obszernie cytuje jego pisarstwo i wypowiedzi. Dowiemy się z tych wyimków między innymi, że Chińczycy sprzedawali opium, żeby podporządkować sobie białego człowieka, a czarni po dragach wpadają w deliryczny szał i gwałcą temuż białemu człowiekowi córki. A w ogóle to marihuana za bardzo rozluźnia tych kolorowych i zapominają o swoim miejscu w szeregu. Chasing the scream daje porządny wgląd w tego typu retro rasizm i narkofobię.
Drugim elementem tej układanki jest gangster Rothstein – uosabia jedną prostą regułę, im więcej przemocy, tym więcej zysku. Kiedy nie ma żadnej instancji regulującej obrót narkotyków, hierarchia wytwarza się na drodze bezpośrednich konfliktów. Wygrywa ekipa najbardziej bezwzględna, najlepiej zdyscyplinowana, zdolna zadać najwięcej szkód przeciwnikowi. W czasach formowania się nowoczesnego reżimu narkotykowego, czyli na początku XX wieku była to ekipa Rothsteina.
Billie Holiday to z kolei niewinna ofiara głęboko ułomnego systemu. Ten typ postaci powraca w różnych miejscach książki i różnych miejscach świata, które odwiedza autor. Szczątki biografii Holiday wpisane w narracje Hariego nie pozostawiają czytelnikowi innej możliwości poza współczuciem bohaterce i wściekłością się na tych, którzy ją ścigali. Każdy następny wyrok (za narkotyki i sprzedawanie usług seksualnych) spycha ją jeszcze głębiej w uzależnienie. W końcu sędzia odbiera jej wyrokiem licencję na występy publiczne – a wszystko to w duchu: „Nie będzie nam czarna ćpunka i prostytutka plugawiła moralności publicznej”.
Cała trójka wygląda trochę jak żywcem wyciągnięta z komiksu o początkach war on drugs. W tym historycznym prologu Hari nie szuka jednak subtelności i półcieni tylko raczej archetypów, które będą przewijać się przez następne kilkaset stron książki i kilkadziesiąt lat historii.
Cierpienie w opór
Kiedy czytelnik wbije sobie już do głowy, jak to wszystko się zaczęło i jak bardzo ucierpiała na tym największa jazzowa pieśniarka stulecia, Johann Hari wyrusza w podróż – do więzień w Stanach, meksykańskich mieścin rządzonych przez kartele, na plaże Portugalii, do ośrodków leczenia uzależnień w Szwajcarii i wreszcie do chatki prezydenta Mujici w Urugwaju. Rozmawia po drodze z naukowcami, ekspertkami od narkotyków, matkami zamordowanych dilerów.
Nie jest łatwo zostać bohaterem opowieści Hariego – dobór rozmówców przypomina momentami konkurs na uczestników Jerry Springer Show, ewentualnie casting do filmu Almodóvara. No, bo jak Hari chce opowiedzieć o amerykańskich więzieniach, to wrzuca historię Marcii Powel – kobiety wtrąconej przez strażników do blaszanej izolatki na kilka długich, gorących dni. Na tyle gorących, że dosłownie ugotowały Powel w kilkumetrowej klatce. Kiedy ta umierała z przegrzania na zmianę majaczyła i błagała o litość.
Strażnicy w zeznaniach naigrywali się, że krzyczała coś o Beyoncé i Jay-Z. Autor odtwarza tę męczarnie w najmniejszym szczególe, włącznie z opisem ściętych białek w oczach denatki.
W innym miejscu poznajemy historię Chino, gangstera i transmężczyzny, który od urodzenia walczyć musiał z molestującym ojczymem, uzależnieniem od narkotyków i ziomkami z ulicy – w czasie tej życiowej drogi wypracował wręcz psychopatyczne mistrzostwo w zadawaniu przemocy swoim wrogom. Zamiłowanie do skrajnie dramatycznych historii to w zasadzie pomysł na Chasing the Scream. W końcu chodzi tutaj o krzyk, darcie ryja, a nie jakieś tam pierdu, pierdu panów profesorów. Literacko to zabieg ryzykowny – dość łatwo poślizgnąć się balansując między wyciskającą łzy historią a kiczowatym cierpiętniczym porno. Byłbym jeszcze skory przyznać, że na tym polu Hari broni się całkiem nieźle – akurat tę konwencję ma opanowaną do perfekcji.
Rzecz w tym, że tragiczne story co kilkanaście stron po jakiejś połowie książki skutkuje otępiającą znieczulicą. Zamordowali kogoś w Juarez i wypruli mu flaki? Spoko. Gangster należący do Los Zetas opowiada jak rozłupywał czaszki rywali? Luz. A i jeszcze Billie Holiday sprzedaje seks, mając lat czternaście. Cóż, życie. Pewnie nie o takie wrażenia chodziło autorowi.
Szczury na koksie
Z drugiej strony wiadomo, dlaczego Hari ucieka w taki hardkor. Kiedy ostatni raz otworzyliście książkę jakiegoś naukowca piszącego o polityce narkotykowej? No właśnie. A Chasing the Scream wbiło się na brytyjskie listy bestsellerów i polecali ją publicznie m.in. Elton John i Naomi Klein.
Johann Hari do naukowców też ma kilka pytań. Od Carla Harta, neuropsychiatry z Uniwersytetu Columbia, stara się dowiedzieć, jak to jest, że jedni ludzie się uzależniają, inni nie. I dowiaduje się, że w ogóle to uzależnia się zaskakująco mało ludzi – nawet śmiertelnie niebezpieczna metaamfetamina uzależnia tylko 20% użytkowników. Ze swoim pytaniem Hari wędruje do Gabora Maté i Bruce’a Alexandra – kolejnych ekspertów badających uzależnienia. Pierwszy jest autorem teorii zgodnie, z którą to traumy nabyte w dzieciństwie odpowiedzialne są za ryzykowne zachowania z narkotykami. Drugi podawał kiedyś szczurom kokainę i wywiódł z tego, że szczęśliwi ludzie się nie uzależniają. Doszedł do tego wniosku w następujący sposób: zbudował dwie klatki – w jednej nie było nic poza wodą i baniaczkiem z wodą i koksem, w drugiej szczurzy raj – hamaki, tunele, inne szczury, woda oraz baniaczek z wodą i koksem. Efekt eksperymentu był taki, że szczury w pierwszej klatce przedawkowały kokainę po kilku dniach, a te ze „szczęśliwej” klatki praktycznie nie były zainteresowane narkotykowym baniaczkiem.
Po zwolennikach teorii, że człowiek uzależnia się ze względu na chemiczny skład narkotyku Hari jeździ jak po łysej kobyle.
Wyzywa ich od redukcjonistów i wsteczników, stawia w jednym szeregu z Harrym Anslingerem (tym purytańskim politykiem z prologu), który twierdził, że jak już raz ktoś weźmie, to będzie brał do końca życia. I w dużej mierze ta krucjata Hariego ma sens – dane, które przywołuje, są wyjątkowo przekonujące, jego rozmówcy podobnie.
Krytycznej energii nie starcza mu niestety nawet na próbę polemiki z Gaborem Maté – redukcjonistą czystej wody, który to cały dramat uzależnienia chciałby tłumaczyć dziecięcą traumą, ani Brucem Alexandrem od szczurów na koksie. Tu Hari niestety łyka wszystko, co mu podają. A szkoda, bo w polemicznym zacięciu bywa chyba najbardziej imponujący.
Pół książki przypisów
Chasing the scream to nie tylko świetna książka o narkotykach, ale również brawurowy powrót jej autora. Przez lata był jednym z bardziej wyrazistych brytyjskich publicystów i stałym członkiem zespołu „Independent”. Wdawał się w słowne naparzanki z Hobsbawmem i Chomskim, ale sytuował raczej po lewej stronie medialnego dyskursu. Chociaż lewicowi krytycy uwielbiali wypominać mu poparcie dla wojny z Irakiem.
W 2008 roku dostał prestiżową nagrodę Orwella za artykuł o trudnych relacjach multikulturalizmu z prawami kobiet. Trzy lata później musiał ją zwrócić. W czerwcu 2011 rozpętała się burza z oskarżeniami o plagiat i Harim w roli głównej. Ostatecznie wyszło na to, że brytyjski dziennikarz dopisywał czasem swoim bohaterom wypowiedzi, które nie padły podczas wywiadu – czasem były to fragmenty przepisane z cudzych rozmów, czasem kilka linijek podprowadzonych z książek.
Kiedy afera z plagiatem szalała w najlepsze, na powierzchnię wypłynął inny wstydliwy sekret reportera. Okazało się, że pod pseudonimem „David Rose” edytował swoją stronę na Wikipedii, kreując się na jednego z najważniejszych pisarzy naszych czasów. Narcystyczne popisy w internecie były już tylko gwoździem do trumny Hariego. Independent zawiesił go w 2011 roku.
W Chasing the scream bardzo dobrze widać ślady tej historii, chociaż autor nie odnosi się do niej wprost w żadnej części książki. Na końcu zamieścił notę poświęconą technikom narracyjnym oraz informację, że nagrania audio wszystkich przeprowadzonych rozmów dostępne są na stronie książki. Autor zachęca tam również czytelników do zgłaszania nieścisłości, które zobowiązuje się poprawić przy następnych wydaniach książki. Nie sądzę, żeby tych problemów było jakoś szczególnie dużo. W końcu jedna trzecia książki to przypisy do źródeł i bibliografia – Hari, w charakterystyczny dla siebie sposób, pokazuje: odrobiłem tym razem zadanie domowe i możecie się wreszcie odpieprzyć za te wpisy na Wikipedii.
***
Chasing the Scream: The First and Last Days of the War on Drugs , Johann Hari, Bloomsbury, Nowy Jork – Londyn 2016
**Dziennik Opinii nr 295/2016 (1495)