Sejm niemal jednogłośnie przyjął nowelizację ustawy narkotykowej. Prawo i Sprawiedliwość dopisuje kolejny rodział bezsensownej wojny z dopalaczami.
Okazuje się, że partia rządząca i opozycja potrafią współpracować! Posłowie niemal jednogłośnie poparli rządowy projekt nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Za byli wszyscy obecni na sali posłowie PiS i PO oraz prawie wszyscy posłowie Nowoczesnej – jedna osoba wstrzymała się od głosu. W sumie, za było 397 posłów, przeciw raptem 5, a od głosu wstrzymało się 8 osób.
Projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii przepchnięto przez ścieżkę legislacyjną bardzo szybko. W czwartek projekt trafił do pierwszego czytania po uprzednim klepnięciu przez Radę Ministrów. W piątek rano trwające niecały kwadrans posiedzenie Komisji Zdrowia zaakceptowało go w wersji zaproponowanej przez Ministerstwo Zdrowia, odrzucając wszystkie poprawki Platformy Obywatelskiej – choć to może i dobrze, bo pomysły opozycji były jeszcze mniej rozsądne, niż rządowe. Głosowanie w Senacie i podpis Prezydenta to formalność.
Wejdzie w życie 1 listopada tego roku. Cel: rozprawienie się z dopalaczami.
Mamy problem z dopalaczami
Problem nie jest wyimaginowany. Według dostępnych – i jak podkreśla Ministerstwo Zdrowia, najpewniej niepełnych – informacji, miesięcznie 300 osób zatruwa się w Polsce dopalaczami. Z kolei raport EMCDDA (Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii) z 2017 roku pokazuje, że w 2016 roku wykryto aż 66 nowych syntetycznych substancji psychoaktywnych. Wiadomo, że mające imitować marihuanę syntetyczne kannabinoidy mogą zabić, podobnie jak udające amfetaminę stymulanty.
Ministerstwo Zdrowia bierze się za dopalacze w sposób najgorszy z możliwych
czytaj także
Z tego powodu Unia Europejska zobowiązała kraje członkowskie do monitorowania nowych substancji psychoaktywnych (to techniczne określenie dopalaczy) i szybszego obejmowania kontrolą pojawiających się nowości. W związku z tym, zgodnie z projektem, listę substancji kontrolowanych będzie określało rozporządzenie Ministra Zdrowia (a konkretniej: jego załączniki) a nie, tak jak teraz, sama ustawa, co oznacza, że wpisywanie nowych substancji będzie dużo szybsze. „To umożliwi obejmowanie kontrolą nowo pojawiające się substancje w ciągu sześciu miesięcy, tak jak wymaga tego Unia, oraz zastosowanie definicji generycznych do całych grup substancji, co powinno w sposób odczuwalny ograniczyć pojawianie się na rynku NPS nowych substancji i produktów w których strukturze chemicznej zmienione zostaną np. tylko podstawniki” – uważa Piotr Jabłoński, dyrektor Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii.
Unia jednak nie zobowiązuje nas do karania za posiadanie dopalaczy. A rządowy projekt obejmuje nowe substancje prawem karnym i już za ich samo posiadanie przewiduje karę grzywny (ograniczenie lub pozbawienie wolności w przypadku znacznych ilości). Ministerstwo Zdrowia uzasadnia to twierdząc, że dopalacze są tak samo niebezpieczne jak tradycyjne narkotyki i w związku z tym powinny być tak samo traktowane. Oczywiście, chodzi o „zdrowie i bezpieczeństwo, szczególnie osób młodych”, jak ujęło to samo Ministerstwo. W przypadku nieznacznej ilości przeznaczonej na własny użytek, prawo daje organom ścigania możliwość umorzenia śledztwa jeszcze przed postawieniem zarzutów. Tzw. substancje zastępcze, czyli substancje, które działają podobnie jak narkotyki, ale nie trafiły do rejestru nowych substancji psychoaktywnych, wciąż będą objęte jedynie prawem administracyjnym.
„W mojej opinii jest to wyważone podejście, z jednej strony wzmacniające narzędzia do walki z przestępczością narkotykową, a z drugiej – poprzez specjalne traktowanie konsumentów tzw. dopalaczy – respektujące priorytety zdrowia publicznego, zgodnie z którymi należy do maksimum wykorzystywać narzędzia z obszaru edukacji, profilaktyki, terapii i redukcji szkód” – komentuje Jabłoński.
W czym problem?
Problemów jest kilka. Pierwszy to potencjalna niekonstytucyjność takiego rozwiązania, o której swego czasu w wywiadzie dla Krytyki Politycznej mówił profesor Krzysztof Krajewski, kryminolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz członek Komitetu Naukowego EMCDDA. „Załącznik do rozporządzenia Ministra Zdrowia nie może służyć do zdefiniowania przestępstwa. Jest to powszechny pogląd, że przestępstwo i jego znamiona muszą być definiowane na poziomie aktu prawnego rangi ustawy i przypuszczam, że przed rokiem 2015 Trybunał Konstytucyjny uznałby takie rozwiązanie za niekonstytucyjne” – mówił Krajewski.
Wygrać wojnę z dopalaczami? Jest sposób – dekryminalizacja marihuany
czytaj także
Nawet jeśli jednak obecny Trybunał pod przewodnictwem magister Julii Przyłębskiej by tę nowelizację uznał za sprzeczną z ustawą zasadniczą to – i to jest drugi problem – jak pokazują dane zebrane przez Społeczną Inicjatywę Narkopolityki, rzadko kiedy postępowania w przypadku posiadania nieznacznych ilości narkotyków na własny użytek są umarzanie, choć taka możliwość (za sprawą artykułu 62a ustawy o narkomanii) jest dostępna od kilku lat. Jabłoński ma rację, że proponowane prawo daje podobne możliwości w przypadku nowych substancji psychoaktywnych, ale w obecnym klimacie politycznym, trudno sobie wyobrazić, że policja i prokuratura zdecydują się na łagodniejsze podejście do użytkowników jakichkolwiek nielegalnych substancji psychoaktywnych.
Po trzecie wreszcie, pomimo tej furtki, projekt jest oparty na wciąż pokutującym wśród naszych rządzących micie, że karanie za narkotyki ogranicza przedawkowania, śmierci, zatrucia i uzależnienia.
„Odwołanie się do sankcji karnych może pewne rzeczy zmienić, ale doświadczenie uczy, że rynek nowych substancji psychoaktywnych, tak jak każdy rynek, bardzo szybko dostosowuje się do zmian legislacyjnych” – mówił we wspomnianym wywiadzie Krajewski.
Delegalizacja nowych substancji problemu nie rozwiązuje, bo raz obecne na rynku, będą w obrocie przez długi czas. Kiedy ich zabraknie, ich miejsce zajmą nowe, mniej znane, a przez to bardziej niebezpieczne. A jaka jest szansa na to, że ich zabraknie? Niewielka, bo spora część dopalaczy trafia do nas z Chin, gdzie ich produkcja jest całkiem legalna.
Podobnego zdania jest Agata Kwiatkowska, terapeutka uzależnień lecząca osoby uzależnione od nowych substancji psychoaktywnych i Dyrektorka Programu Redukcji Szkód w Fundacji Edukacji Społecznej: „Musimy zrozumieć, że kryminalizacja kolejnych substancji psychoaktywnych nie zmniejsza ani podaży, ani popytu. Prowadzi natomiast do nasilenia negatywnych skutków zdrowotnych i społecznych. Wpisywanie kolejnych substancji na listę substancji zakazanych jest bezsensownym wyrokiem na młodych ludzi, którzy potrzebują edukacji i wsparcia, a nie łatki przestępców.”
„Uzależnienie od narkotyków jest chorobą. Wymiana igieł i strzykawek to element leczenia”
czytaj także
Kolejny problem. Dopalacze, czyli inaczej nowe substancje psychoaktywne są stosunkowo nowymi wynalazkami. Nie znamy dokładnie ich wpływu na organizm. Ile należy wziąć, żeby poczuć działanie? Ile trzeba poczekać, żeby wreszcie trzepnęło? Kiedy i po jakiej ilości można podejrzewać, że wciśnięto nam wodę w proszku? Co z czym można mieszać, czego lepiej nie, bo noc nad sedesem murowana, a czego pod żadnym pozorem, bo można wykończyć sobie pikawę lub ugotować mózg? Jak reagować na bad tripy – przegadać, przechodzić, czy może zapchać delikwenta nutellą? I co robić, gdy ktoś przesadzi? Ten agresor to wynik substancji, czy chwilowa faza, która przejdzie, jak się zajmie pacjenta grą w bierki lub wizualizacjami z winampa (jeśli ktoś jeszcze pamięta co to takiego)? A ta bladość i powolny oddech oznacza, że gość poszedł spać, czy że właśnie umiera? Brak tej wiedzy oznacza, że sami użytkownicy, ani personel medyczny nie wiedzą, czego spodziewać się po dopalaczach.
W przypadku tradycyjnych substancji psychoaktywnych – od alkoholu przez marihuanę i grzyby po twarde dragi – ta wiedza, nawet jeśli niepełna, była zazwyczaj przekazywana przez bardziej doświadczonych znajomych. Nie idealizuję starych dobrych czasów. Nikt nigdy nie wiedział, co akurat dodano do zakupionego towaru. Wśród znajomych krążyły miejskie legendy o skruszonej jarzeniówce dodawanej do amfetaminy czy marihuanie polewanej domestosem. Prawdziwy skład i stężenie substancji aktywnej były tajemnicą dilera – a to i tak, jeśli on sam wiedział.
czytaj także
Jednak mniej więcej było wiadomo, czego się spodziewać. Personel medyczny, z kolei, znał objawy przedawkowania i wiedział, co podać, żeby uratować życie. Jeśli chodzi o dopalacze, tej wiedzy zwyczajnie brakuje, a karanie za posiadanie jej magicznym sposobem nie dostarczy.
Dopalaczowy rejestr
W ustwie znajduje się jeden zapis, który faktycznie może pomóc w redukowaniu szkód generowany przez zażywanie nowych substancji psychoaktywnych – rejestr zatruć dopalaczami. Ma on zbierać informacje o substancjach i niektóre dane ofiar, w tym inicjały. Taki rejestr powinien był powstać lata temu, gdy przypinając sobie gwiazdę szeryfa do piersi ówczesny premier Donald Tusk postanowił się wziąć za dopalacze. Pomógłby monitorować skalę problemu i wtedy rozmawialibyśmy przynajmniej w odniesieniu do faktów. Wiedzielibyśmy, jakie substancje są najgroźniejsze i zacząć wypracowywać sposoby na minimalizację szkód. Przyznajmy jednak, że dane ofiar nie są konieczne do prowadzenia tego rejestru.
Niestety penalizacja posiadania dopalaczy może skutecznie zniwelować potencjalne korzyści rejestru. Bardzo często świadkami zatruć i przedawkowań są współbiorący. Takie osoby mogą być oskarżone o udzielanie substancji za co grozi do trzech lat więzienia. Jeśli udzielają środka osobie małoletniej to grożąca odsiadka wydłuża się do ośmiu lat (najmniej sześć miesięcy). Gdy za posiadanie i wprowadzanie do obrotu będzie groziła kara więzienia, wezwanie karetki będzie oznaczało wystawianie się na ryzyko odsiadki.
Nowoczesna rozkręca karuzelę, na której wszyscy się już porzygali
czytaj także
– Mamy do czynienia z paradoksem, kiedy ludzie boją się zwrócić o pomoc, bo przyznanie się uzależnienia czy problemowego używania jest jednoznaczne z przyznaniem się do popełnienia przestępstwa. Co gorsza, w dużo większym stopniu są narażeni na zakażenia HIV czy zapaleniem wątroby typu C – mówi Kwiatkowska.
Co robić?
Co zatem zrobić? Zaakceptować fakt, że środków psychoaktywnych nie da się wyeliminować z życia społecznego i redukować szkody ich używania. Co to oznacza w kontekście dopalaczy? Przede wszystkim, zrozumienie skąd bierze się ich popularność. A wiele wskazuje na to, że bierze się z restrykcyjnej polityki wobec marihuany, narkotyku bądź, co bądź dość niegroźnego. To kolejny słaby punkt obecnej nowelizacji: niebezpieczne dopalacze będą traktowane łagodniej niż mimo wszystko bezpieczniejsza marihuana. Ludzie sięgają po dopalacze nie dlatego, że ich legalność sugeruje im, że są mniej groźne, tylko dlatego, że złapani z towarem nie odczują takich samych konsekwencji.
Rozwiązaniem, które podpowiada zdrowy rozsądek i doświadczenie, byłaby dekryminalizacja trawy – do której z sejmowej mównicy nawoływał Piotr Liroy-Marzec – a w przyszłości być może tolerancja na kształt holenderski. Celem modelu holenderskiego – zgodnego z prawem unijnym – jest oddzielenie rynków marihuany i innych, groźniejszych substancji – chodzi o to, żeby konsumenci marihuany, którą można nabyć bez konsekwencji prawnych, nie mieli możliwości kupienia u tego samego sprzedawcy kokainy, amfetaminy czy heroiny.
Jak Liroy i Gudaniec wywalczyli przyjęcie przez sejm projektu medycznej marihuany
czytaj także
Ministerstwo Zdrowia postanowiło jednak pójść w przeciwnym kierunku – dobrze znanym z tego, że przynosi efekty odmienne od zamierzonych. Ale rząd będzie mógł się pochwalić, że robi coś w sprawie dopalaczy i pokazać, że jednak stosuje prawo unijne.