Czasy się zmieniają, ale zupełnie nie tak, jak sobie wyobrażał Bob Dylan. Seriale postapo nie pytają już, czy dojdzie do globalnego kataklizmu – to biorą za pewnik – a tylko dociekają, jak będzie wyglądać życie po nim. Producenci nie szczędzą pieniędzy, bo trafili w upodobania odbiorców wieczorno-weekendowej rozrywki.
Zbiorowa fantazja raz po raz podsuwa nam obrazy rozpadu i globalnego kataklizmu, a odbiorcy telewizyjnej rozrywki najwyraźniej podzielają tę wizję na tyle masowo, że kolejne platformy streamingowe chcą inwestować ogromne pieniądze w tego rodzaju produkcje.
Coś między mysią utopią Calhouna a eksperymentem stanfordzkim – tak zdaje się rysować nasza przyszłość. Na pewno wedle producentów serwujących nam wieczorno-weekendową rozrywkę na popularnych kanałach.
Na jaki by portal nie zajrzeć, jakiego kanału by nie włączyć, widać głównie dym i zgliszcza. Dystopia staje się nową rzeczywistością, zanim jeszcze zdążyliśmy się przyzwyczaić do poprzedniej, i tak przecież bardzo smutnej wersji.
Kanały streamingowe zaczynają surfować na tych falach na całego, suflując nam coraz to bardziej pesymistyczne wizje przyszłości gatunku ludzkiego. Silos, Fallout, a teraz Paradise – seriale pokazujące dystopijną przyszłość, gdzie większość świata ulega zniszczeniu, przyroda zatruciu, historia wymazaniu, a ludzkość skupia się w podziemnych bazach, są centralnymi punktami promocji tytanów naszej rozrywki.
Trucizna z uśmiechniętym logo Amazona: „Fallout”, ale to serial
czytaj także
Raz sytuacja w takim habitacie jest bardziej komfortowa i średnioklasowa (jak w Paradise), innym razem przypomina raczej ograniczone zasoby wysyłanych w nieznane statków kosmicznych (Silos), aby w kolejnych grać na ostrej różnicy między wnętrzem takich baz a ich zewnętrzem (Fallout). Zawsze jednak powraca wyraźny motyw zamkniętej wspólnoty, której przeżycie w śmiertelnie groźnym otoczeniu wisi na włosku.
Czy to oswajanie lęku przed nuklearną zagładą? Być może. Od pełnoskalowej inwazji na Ukrainę Putin już kilka razy zapowiadał użycie broni jądrowej, te groźby powtarzają w mediach propagandziści Kremla. Jednak Putin zapowiadał też zdobycie Kijowa w trzy dni. Podobnie mało prawdopodobne wydaje się użycie jej przez Kim Dzong Una, a i inni posiadacze tego arsenału jako sprawcy globalnej zagłady są jeszcze mniej prawdopodobni.
Analogicznie zdają się myśleć twórcy wymienionych seriali, bo nuklearna apokalipsa wcale nie dominuje wśród fabularnych wyjaśnień, dlaczego człowiek skończył w podziemnych komorach.
Sam moment spustowy takiego stanu rzeczy zdaje się mieć znaczenie drugorzędne. Funkcjonuje w tych narracjach bardziej jako pretekst, by móc pokazać losy ludzkości już po rzeczonej apokalipsie. I oczywiście „postapo” nie jest nowym gatunkiem, ale sama zbieżność wizji z tych kilku seriali każe się zastanowić: czemu tak, czemu teraz, czemu właśnie to?
Wydawajmy pieniądze na wymyślanie sobie lepszego świata, nie na wojnę [rozmowa]
czytaj także
Biorąc pod uwagę, że większość akcji dzieje się po owym niszczycielskim incydencie, a nie w jego trakcie, powiedziałbym, że opowieści te mają raczej rozpoznać bojem dystopijną wizję przyszłości, gdzie kluczowa okaże się linia podziału na „szczęściarzy”, żyjących pod kopułą bogatej Północy, gdzie umiarkowany klimat i zgromadzone zasoby pozwalają żyć na pewnym poziomie, i całą resztę, która bytuje w znoju i ginie w krainach gorących zarówno klimatycznie, jak i politycznie.
Postapo bowiem zawsze więcej mówi o naszych dzisiejszych lękach, wyobrażeniach i fantazjach niż o realnej przyszłości. Skąd miałoby wiedzieć, jak będzie, a lepić może tylko przecież z tego, co aktualnie ma pod ręką. A że chwilowo przyszłość roi się nam raczej straszna, to i nadzieja na lepszy los nie znajduje producentów gotowych wyłożyć pieniądze. Postapo więc oznajmia: gdyby świat skończył się dzisiaj, oto do takiej dystopii jesteśmy obecnie zdolni.
Wyobrażone w serialach wspólnoty żyjące w owych kryptach czy silosach nie są więc żadnymi „wspólnotami” w jakimś sensie, który przywodziłby na myśl luksusowy, w pełni zautomatyzowany gejowski komunizm. Pod pozorami procedur, praw i wartości dyktatorską władzę sprawują technokraci, podający się za jedynych gwarantów życia i przetrwania swoich społeczności. Trzymani pod kloszem mieszkańcy żyją w kulcie założycieli swoich baz, silosów i schronów. Pracują ciężko, żyją oszczędnie, w duchu zero waste, a w zamian mogą cieszyć się kawą, obiadem i dozwalaną od czasu do czasu przez liderów, acz mocno ograniczoną, prokreacją. To zdaje się ta nadzieja, która jest nam dzisiaj dana.
czytaj także
Kiedy przyjąć stan portretowany w tych kilku serialach jako artystyczną wizję świata, który faktycznie może nam przypaść w udziale, trudno mi ukryć, że ją podzielam. W efekcie geopolitycznych ruchów tektonicznych i towarzyszących im nieuchronnie wojen, migracji i przełomów, których destabilizujące efekty wzmocnią tylko zmiany klimatyczne, jesteśmy być może nie tyle ostatnim pokoleniem ludzkości (bo my, ludzie, jak karaluchy, przetrwamy prawie wszystko), ile z pewnością ostatnim pokoleniem demokracji. Takiej, jaką znamy z książek – egalitarnej, gwarantującej uniwersalne prawa obywatelskie i choćby w teorii próbującej dać wszystkim równe szanse. W tym sensie nasze pokolenie naprawdę może się okazać „ostatnie” – na długo.
Co zarazem ciekawe, mniej jest dziś produkcji o wyprawach w nieznane, odkrywaniu nowych światów, szukaniu nadziei w przestrzeni kosmicznej. A nawet jeśli, to produkcje takie jak Wychowane przez wilki pokazują obraz przyszłości niewiele się różniący od egzystencji w silosach i bunkrach, które przetrwały kataklizm – dość upiorny.
czytaj także
Twórcy tych bunkrowo-apokaliptycznych produkcji, budzących dziś najwięcej emocji widzów i dających dobry zwrot z inwestycji producentom, zdają się już twardo zakładać, że Ziemia jest nam dana jedna i nie ma z niej ucieczki. A jeśli jakimś cudem nawet znalazłaby się i kolejna, to i z owej planety zrobimy nie raj, ale „ogród koncentracyjny”. I znów okazuje się, że współczesnym łatwiej wyobrazić sobie, że ostatni ludzie żyją w czymś między mysią utopią Eksperymentu Calhouna a stanfordzkim eksperymentem więziennym niż że może zdarzyć się coś, co powstrzyma autodestrukcyjne trendy, a przynajmniej, że przyszłość nie powtórzy tych wizji w skali jeden do jednego.
Nawet więc popularność pozanaukowej i bajkowej koncepcji Grahama Hancocka, według której wszystkie cywilizacje ziemskie pochodzą od jednej i wspólnej kultury, „matki kultur”, wysoko rozwiniętej prehistorycznej cywilizacji, która uległa zagładzie w ogólnoświatowym kataklizmie około 10,5 tysiąca lat p.n.e., zdaje się mieścić w tym dystopijnym, postapokaliptycznym trendzie. Ba, nawet i Wiedźmin, bo przecież i on jest czymś w rodzaju świata postapo, do którego poprzez wielką koniunkcję sfer wkroczyły nagle nowe rasy i magia, przynosząc w efekcie katastrofy ekologiczne, wojny, migracje uchodźców i okrucieństwa na tle etnicznym, jako powiązane ze sobą problemy, które dobrze znamy, jeśli nie z życia, to przynajmniej z serwisów informacyjnych.
Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach
czytaj także
Nie przewidzimy, co się stanie, jednak zbiorowa fantazja raz po raz podsuwa nam obrazy rozpadu znanego nam świata. Odbiorcy telewizyjnej rozrywki najwyraźniej podzielają tę wizję na tyle masowo, że kolejne platformy streamingowe chcą inwestować ogromne pieniądze w tego rodzaju produkcje.
Cieszcie się więc aktualnym światem, póki możecie, for the times they are a-changin’, choć pewnie nie tak, jak sobie wyobrażał Bob Dylan. Być może będzie kiedyś bardziej tak, jak pisał Ernst Jünger w eseju Maszyna: „wszystko przemija, a my, kiedy to wszystko znów pogrąży się w odmętach, będziemy być może żyć w sagach tych, którzy przyjdą po nas, jako plemię złych i potężnych czarodziejów”.