„Ida” wymaga lektury jak sen. Jest rodzajem sennika koszmarów polskiej historii.

„Ida” wymaga lektury jak sen. Jest rodzajem sennika koszmarów polskiej historii.
Dziś wszyscy mówią o wartościach: politycy, księża, aktywiści z lewicy i prawicy, aktorzy, bankierzy. Kiedy zaczynają robić to artyści, wychodzi to zazwyczaj kiepsko.
Ten film wpisuje się w tradycję romantycznych dumań o potędze – ale z ożywczą ironią i absurdem.
Czy one się kiedykolwiek w Polsce skończyły? Wciąż śnimy ten sen.
O tym, jak wepchnięty w ciasne ramy XIX-wiecznego romansu BDSM truchleje wobec potęgi miłości.
Tam, gdzie mają miejsce wydarzenia, nad którymi trudno przejść do porządku dziennego, niemal natychmiast na pełnych obrotach wytwarzane są mity.
Wstyd, który jest dziś jedną z największych blokad w relacjach między ludźmi, dla Dunham nie istnieje.
Tegoroczna gala oscarowa to konserwatywny werdykt i postępowe przesłanie.
Dlaczego MEN nie stworzy sensownej listy wartościowych książek dla dzieci, tylko proponuje nam niezobowiązująca zabawę internetową?
„Ida” wygrała Oscara, ale przegrała z „Grejem” w Pabianicach, w Słupcy, w Polsce.
Pawlikowski otula nasz strach przed przeszłością kożuchem anielsko-przaśnych obrazów.
Moje wygłupy przeważnie mają swój sens, który można rozszyfrować przy odrobinie dobrej woli i pomyślunku.