Podczas oscarowej nocy, gdy oczy całego świata zwrócone są na gości Dolby Theatre, gwiazdy kina potrafią zabłysnąć czymś więcej niż śnieżnobiałym uśmiechem i nową kreacją od znanego projektanta. Bywają adwokatami słusznej sprawy i dzięki płomiennym przemowom, a nie przydługim podziękowaniom, przechodzą do historii.
Od lat okres pomiędzy ogłoszeniem oscarowych nominacji a prezentacją zwycięzców staje się okazją do dyskusji o tym, czy branża filmowa nadąża za zmieniającą się rzeczywistością, rozumie kwestię różnorodności i dostrzega problemy otaczającego świata. Nie inaczej jest i w tym roku, zwłaszcza że szanse na wyróżnienia niezmiennie przypadły w udziale głównie białym amerykańskim mężczyznom i filmom o nich.
Nie miejmy złudzeń – oscarowy werdykt, który poznamy już w najbliższą niedzielę, będzie najpewniej daleki od radykalizmu, bo o najwyższe stawki walczą głównie starzy, trzymający się klasycznych konwencji i porządku świata branżowi wyjadacze – m.in. Quentin Tarantino ze swoją nostalgiczną laurką dla Hollywood, Sam Mendes z wojennym dramatem 1917 czy Martin Scorsese, wspominający czasy świetności gangsterskiego kina w Irlandczyku.
czytaj także
Wydaje się, że Oscary na dobre ugrzęzły daleko w przeszłości, o czym świadczy również fakt, że wyróżnienia za najlepszą reżyserię nie ma szansy dostać w tym roku żadna kobieta. Notabene, mija właśnie 10 lat od momentu, kiedy takiego zaszczytu dostąpiła pierwsza i ostatnia w historii nagrody reżyserka – Kathryn Bigelow.
Słowa mają moc?
Tam jednak, gdzie zawodzą członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej, rewolucyjnego ducha mają szansę wzbudzić występy laureatów i laureatek, którzy od lat nadają oscarowej gali polityczny i wyczulony na problemy społeczne ton. Wprawdzie niedawno podczas wręczenia Złotych Globów skutecznie zniechęcał ich do tego komik Ricky Gervais. „Nie powinniście robić opinii publicznej wykładów na jakikolwiek temat. Nic nie wiecie o prawdziwym świecie. Większość z was spędziła w szkole mniej czasu niż Greta Thunberg. Jeśli więc wygracie, przyjdźcie, zaakceptujcie swoją nagródkę, podziękujcie waszymi agentom i waszemu Bogu i spieprzajcie, OK?” – instruował. Jednak biorąc pod uwagę, jak silną moc oddziaływania potrafią mieć oscarowe mowy, Gervaisowi trudno przyklasnąć. Przykład? Gdy w 2016 roku Leonardo DiCaprio, odbierając nagrodę za kreację w Zjawie, wzywał zgromadzonych do walki z globalnym ociepleniem, w kolejnych dniach organizacje zajmujące się ochroną środowiska otrzymały pokaźne dotacje od darczyńców.
W tym roku wysoce prawdopodobne jest, że na scenie Dolby Theatre zobaczymy zaangażowanego m.in. w protesty klimatyczne i obronę praw zwierząt Joaquina Phoenixa. Aktor, który brawurowo wcielił się w Jokera, to faworyt wyścigu po niemal wszystkie ważne statuetki aktorskie w bieżącym sezonie nagród, ale też wyróżniający się na tle kolegów po fachu aktywista i bezkompromisowy mówca. Już na początku roku Phoenix zadeklarował, że w trosce o dobro planety pojawi się na wszystkich galach w jednym i tym samym garniturze, zaprojektowanym przez Stellę McCartney.
czytaj także
Przedsmak tego, co być może usłyszymy na Oscarach, otrzymaliśmy na niedawnym rozdaniu statuetek BAFTA, podczas którego Phoenix zarzucił środowisku filmowemu rasizm. Odniósł się w ten sposób do faktu, że nominacje do brytyjskich nagród otrzymali wyłącznie biali aktorzy. „Czuję się niekomfortowo, bo wielu moich kolegów aktorów, którzy na to zasłużyli, nie dostąpiło tego zaszczytu. Wysyłamy bardzo jasny komunikat do osób niebiałych: »nie jesteście tu mile widziani«” – powiedział, odbierając nagrodę, i dodał: „Wstydzę się, bo jestem częścią problemu. (…) Musimy wykonać jeszcze multum pracy, aby naprawdę zrozumieć, czym jest systemowy rasizm. Obowiązkiem tych, którzy go stworzyli i czerpią z niego korzyści, jest zlikwidowanie go. Naszym obowiązkiem”.
Brando przeciera szlaki
Odważne apele gwiazd i polityczne akcenty na galach mają prawie tak długą historię jak same Oscary, ale za moment przełomowy uznaje się rok 1973, kiedy to Marlon Brando nie stawił się na ceremonii. Aktora chciano wówczas uhonorować nagrodą za rolę w Ojcu chrzestnym, jednak zamiast niego na scenie pojawiła się Sacheen Littlefeather z Ruchu Indian Amerykańskich. To ona ogłosiła, że Brando odmawia przyjęcia statuetki na znak protestu przeciwko dyskryminacji rdzennych Amerykanów oraz kreowaniu fałszywego obrazu tej grupy w produkcjach kinowych i telewizyjnych.
Od tamtej pory wielkie święto kina w Los Angeles przestało się koncentrować na filmowych podsumowaniach, wzajemnym poklepywaniu się po plecach i prezentacji modowych kreacji, a zmieniło się w mównicę do regularnego wygłaszania politycznych manifestów.
Z tego przywileju przez lata skorzystali m.in. Whoopi Goldberg, Tom Hanks czy Sean Penn, głosząc hasła o równouprawnieniu, protestując przeciwko konfliktom zbrojnym oraz niszczeniu planety czy broniąc imigrantów i środowiska LGBT. A jakie kwestie rozgrzewały oscarową publiczność w ostatniej dekadzie?
Krach i miesiączka
Choć w wyborze najlepszych fabuł Amerykańska Akademia Filmowa jest raczej zachowawcza, to już w nominacjach obejmujących kategorie dokumentalne widać więcej odwagi. I tak na przykład w 2011 roku Oscara zdobył film Charlesa H. Fergusona Inside Job wyjaśniający okoliczności wybuchu kryzysu ekonomicznego w latach 2007-2008. Na aplauz reżyser zasłużył sobie wówczas nie tylko za sprawą samej produkcji, ale również przemówienia, które wygłosił. „Wybaczcie, ale muszę zacząć od podkreślenia, że trzy lata po tym, jak zaczął się koszmar kryzysu spowodowanego potężnym oszustwem, nadal nikt z winnych nie siedzi w więzieniu. To bardzo źle” – powiedział.
Do historii przeszły również słowa autorek krótkometrażowego dokumentu pt. Okresowa rewolucja (2018), które na wieść o zwycięstwie wykrzyczały: „Miesiączka wygrała Oscara!”. Reżyserka Rayka Zehtabchi i producentka Melissa Berton stworzyły bowiem produkcję o mieszkankach Indii stygmatyzowanych z powodu menstruacji. To film sygnalizujący przemilczany problem wielu kobiet świata, które w czasie comiesięcznych krwawień nie mają dostępu do podstawowych środków sanitarnych i są skazywane na społeczny ostracyzm.
czytaj także
Transmizogin z Oscarem
W 2014 roku Jared Leto otrzymał Oscara za rolę w filmie Witaj w klubie, w którym wcielił się w transpłciową kobietę chorą na AIDS. Odbierając statuetkę, aktor zwrócił uwagę na szereg kwestii społecznych – trudną sytuację osób zarażonych HIV, ale także trwające wówczas konflikty na Krymie i w Wenezueli.
Jednak to nie gorące apele o pomoc ofiarom wojen i chorób przyciągnęły uwagę opinii publicznej. Jeszcze przed galą twórcom filmu, jak i samemu Leto (nazwanemu transmizoginem) zarzucano, że utrwalają krzywdzące uprzedzenia, zgodnie z którymi osoby trans są nosicielami wirusa HIV, narkomanami i parają się prostytucją. „Nie ma takiego stereotypu o transpłciowej kobiecie, którego Leto by nie wykorzystał” – grzmieli dziennikarze „Time”. Aktorowi wytknięto ponadto, że w swoim przemówieniu nawet nie zająknął się o osobach transpłciowych, co stało się również powodem do dyskusji o tym, dlaczego role przedstawicieli środowiska LGBT są powierzane niemal wyłącznie gwiazdom hetero.
czytaj także
Aktorki mówią: „dość”
Sytuacja kobiet w branży filmowej i poza nią to w ostatnich latach jeden z najgłośniejszych i coraz częściej podejmowanych tematów na Oscarach. Zanim jeszcze świat usłyszał o ogromnej skali nadużyć producenckiego magnata Harveya Weinsteina, Patricia Arquette wyróżniona Oscarem za rolę w Boyhood na 87. gali w Dolby Theatre apelowała do zgromadzonych o równe traktowanie kobiet i mężczyzn. „Zwracam się do każdej kobiety, która urodziła dziecko, do każdego obywatela i podatnika w tym kraju. Walczyliśmy o równe prawa dla wszystkich. To jest czas na zrównanie płac dla wszystkich raz na zawsze i wyrównanie praw kobiet w Stanach Zjednoczonych Ameryki” – powiedziała aktorka i zebrała gromkie oklaski, w tym owacje na stojąco od Meryl Streep.
czytaj także
Do tej ostatniej i wszystkich nominowanych kobiet 3 lata później z tej samej sceny zwróciła się inna laureatka Oscara, Frances McDormand, zachęcając koleżanki do powstania. „Meryl, jeśli ty wstaniesz, to wszystkie wstaną” – powiedziała, a następnie poleciła wszystkim obecnym na sali, by rozejrzeli się wokół siebie. „Wszystkie mamy historie do opowiedzenia i projekty do sfinansowania. Nie rozmawiajcie z nami o tym dziś wieczorem. Zaproście nas do swoich biur za kilka dni albo przyjdźcie do naszych biur, jak wam wygodniej. A my opowiemy wam o nich” – podsumowała McDormand, a następnie wspomniała jeszcze o tzw. inclusion riders (parytetach różnorodności dla obsady i ekipy), czyli klauzuli, której w kontraktach powinny w jej opinii żądać wszystkie gwiazdy filmu.
czytaj także
Warto dodać, że miało to miejsce niedługo po wybuchu afery Weinsteina. 90. gala rozdania Oscarów nie była więc wolna od aluzji do nadużyć producenta, upłynęła też pod hasłem walki z przemocą wobec kobiet i apeli o zrównanie ich płac z tymi, które dostają mężczyźni. Nie powstrzymało to organizatorów ceremonii przed zaproszeniem na czerwony dywan reportera „E!”, którego oskarżono o molestowanie, ani nagrodzenia Oscarem mierzącego się z podobnymi zarzutami Kobe Bryanta.
#OscarsSoWhite
Oscarowe gale niejednokrotnie spotykały się z bojkotem. Tak było w 2016 roku, kiedy to drugi raz z rzędu ani jeden czarny aktor nie otrzymał nominacji do prestiżowej statuetki. Akademię Filmową po raz kolejny oskarżono o rasizm, opatrując ceremonię niechlubnym hashtagiem #OscarsSoWhite. W krytykę imprezy najmocniej włączyło się małżeństwo Smithów (Will i Jada), ale także wiele innych znanych osobistości ze świata filmu, jak choćby reżyser Spike Lee.
Skandal ostro komentował później już na samej gali jej gospodarz Chris Rock. „Dlaczego sprawa »białych Oscarów« oburzyła ludzi komentujących 88. galę? Przecież czarnych nominacji nie było już co najmniej 71 razy – stwierdził gorzko w jednym ze swoich wejść i nazwał imprezę „ceremonią rozdania nagród dla białych ludzi”. „Jeśli chcecie, aby co roku czarni Amerykanie dostawali Oscara, stwórzcie osobną kategorię, na przykład »najlepszy czarny przyjaciel«” – dodał.
czytaj także
Wszystkie winy prezydenta
Regularnym bohaterem ostatnich oscarowych nocy jest również Donald Trump, a przede wszystkim prowadzona przez niego polityka imigracyjna. O budowie muru odgradzającego USA od Meksyku goście Dolby Theatre mówili na scenie wielokrotnie. Z kolei w 2017 roku irański reżyser Asghar Farhadi nie pojawił się na gali wcale – w geście solidarności ze swoimi rodakami, którym dekret imigracyjny Trumpa utrudniał wjazd do Stanów Zjednoczonych. Dodajmy, że Farhadi otrzymał nagrodę za najlepszy film anglojęzyczny – Klienta.
Przytyków amerykańskiemu przywódcy nie szczędził Spike Lee, który w 2019 roku został nominowany do Oscara za najlepszą reżyserię jako szósty czarnoskóry twórca w historii nagrody. Wyreżyserowany przez niego film Czarne bractwo. BlackKklansman opowiadający o prowadzonym w latach 70. policyjnym śledztwie w sprawie Ku Klux Klanu otrzymał nominacje również w pięciu innych kategoriach, ale ostatecznie zdobył tylko jedną statuetkę – za scenariusz adaptowany. Przy tej okazji reżyser wygłosił mowę, w której odniósł się do amerykańskiej historii niewolnictwa, a także zbliżających się wyborów prezydenckich w 2020 roku. „Wszyscy musimy się zmobilizować i stanąć po właściwej stronie historii. Podejmijcie moralny wybór między miłością a nienawiścią” – powiedział.
Później, już po ceremonii, udzielił dziennikarzom głośnego wywiadu, w którym zarzucił Trumpowi, że niedostatecznie potępił uczestników zamieszek w Charlottesville w 2017 roku. „Prezydent Stanów Zjednoczonych nie odrzucił, nie obalił ani nie napiętnował Klanu [Ku Klux Klanu – przyp. red.], ruchów alt-right ani neonazistów. Mój film, niezależnie od tego, czy wygrał w głównej w kategorii, przejdzie próbę czasu, bo stoi po właściwej stronie historii” – dodał Spike Lee, czym ściągnął na siebie uwagę samego polityka. Trump stwierdził, że reżyser w „rasistowski sposób atakuje swojego prezydenta, który zrobił dla Afroamerykanów więcej niż niemal wszyscy inni prezydenci”.
czytaj także
Tej samej oscarowej nocy Lee wyraził też niezadowolenie z powodu przyznania nagrody za najlepszy film twórcom Green Book (2018), opowieści o czarnym muzyku i jego białym szoferze. Reżyser Czarnego bractwa odniósł się do sytuacji z 1989 roku, kiedy to jego poprzednia nominowana do Oscara produkcja przegrała o tytuł najlepszej fabuły z dziełem Bruce’a Beresforda Wożąc panią Daisy (1988). „Mam pecha. Za każdym razem, kiedy ktoś kogoś wozi, ja przegrywam” – powiedział.
czytaj także
W przededniu gali
Czy w tym roku możemy spodziewać się równie mocnych wystąpień? Biorąc pod uwagę, że wielkimi krokami zbliżają się amerykańskie wybory prezydenckie, ewentualna reelekcja Donalda Trumpa z pewnością nie przejdzie na gali bez echa. Podobnie jak kwestie związane z ekologią i klimatem, na rzecz których działa coraz więcej gwiazd wielkiego ekranu, na przykład Jane Fonda. Rozmaitość politycznych tematów jest pewna również ze względu na wybór pokaźnego grona gospodarzy imprezy. Warto w tym miejscu liczyć na aktorki (m.in. Diane Keaton, Olivię Colman czy Sigourney Weaver), które być może zwrócą uwagę na dominację mężczyzn wśród tegorocznych nominowanych. Wówczas – miejmy nadzieję – 92. oscarową będzie można podsumować lepiej, niż uczynił to Warren Beatty w 1976 roku, mówiąc: „Dziękujemy państwu, że przez cały wieczór oglądaliście, jak gratulujemy sobie nawzajem”.