Muzyka, Weekend

Wprowadzeni w błąd przez proroków. O Batushce, Patriarkh i micie Wierszalina

Patriarkh

Z podlaskich mgieł wyłania się postać z ikoną w dłoniach. W tle dźwięki blastów, cerkiewnych chórów, zapowiedzi końca świata. To Patriarkh, nowy, skomercjalizowany rozdział w historii blackmetalowej Batushki. Opowieść, do której dość wybiórczo się odwołuje, jest nie tylko o cudach i grzechach, ale też o samoorganizacji, wspólnocie, konflikcie.

Batushka to było wydarzenie. Płyta Liturgya z 2015 roku – gotową klasyczką. Wojna z katolicyzmem, na której blackmetalowcy są od zarania tego gatunku, ciągnie się jak licząca 15 tys. stron Historia Dziewcząt Vivian Henry’ego Dargera, gdzie dzielne dziewczynki walczyły z okrutnymi dorosłymi (w przypadku tak rozstawionej planszy rolę dzielnych dziewcząt Vivian odgrywaliby blackmetalowcy, a torturujący je dorośli to, naturalnie, Kościół).

Świat dogonił metal. Dziś metalowcy mogą powiedzieć „a nie mówiliśmy?”

Przeciętny blackmetalowy sztafaż robi się jednak powoli przeźroczysty – odwrócone krzyże i odwołania do szatana za sześćset sześćdziesiątym szóstym razem nie działają tak mocno. Batushka zdawała się być tego świadoma, gdy w centrum swoich zainteresowań umieściła prawosławie. Liturgya to unurzane w black metalu fragmenty cerkiewnych nabożeństw, które same w sobie, zwłaszcza dla nieoswojonego ucha, mogą się wydawać tajemnicze, mroczne, metafizyczne, ezoteryczne i tak dalej. Dodatkowy urok Batushki polegał na tym, że zespołu na koncercie nie dało się z nikim pomylić. Zamaskowani muzycy przebrani byli za – niespodzianka! – batiuszków, na scenie stały znane z cerkwi świeczniki i ikony, na płachcie za zespołem nadrukowany był ikonostas. A reszta to misterium, rytuał – wiadomka.

Schizma

W ostatnich latach Batushka znana była głównie z tego, że doszło tam do schizmy. W pewnym momencie działały dwa zespoły pod tą nazwą – w jednym był założyciel zespołu, Krzysztof Drabikowski, a w drugim jego wokalista, Bartłomiej Krysiuk. Można tu snuć analogie z zespołem Boney M, których po 2010 roku było aż trzy. Można też śmiało założyć, że przeciętny bywalec dni miasta, na których Boney M przeważnie koncertuje, nie miał pojęcia, który odłam przyjdzie mu zobaczyć. Przeciętny bywalec dni miasta znacząco różni się jednak od przeciętnego fana metalu – ten jest silnie zaangażowany i nie da się go w takich kwestiach zaskoczyć, bo chętnie kopie po forach. Trudno więc założyć, że w przypadku zespołów Batushka mogło dojść do podobnych zaskoczeń.

O co poszło? W internecie zachowały się apele Drabikowskiego, który podkreślał, że to on jest twórcą Batushki. „Jestem autorem muzyki, tekstów, nazwy, obrazu z okładki płyty i całego image’u” – powiedział. Problemy pojawiły się, gdy Drabikowski nie był w stanie dostarczyć sofomora, drugiego albumu, tak szybko, jak chciał Krysiuk. Wówczas ten odciął go od zespołu i jego social mediów (relacji Drabikowskiego można odsłuchać tutaj). I tak dochodzimy do nowego projektu. W rezultacie – jak to się zwykło prezentować – batalii sądowej, która trwała cztery lata, Krysiuk zrezygnował z używania nazwy Batushka i przemianował swój projekt na Patriarkh. Pierwsza płyta pod nowym szyldem ukazała się na początku tego roku.

Człowiek zwany ciszą

Pierwszy album Patriarkh nosi nazwę Prorok Ilja i jest dowodem na to, że zespół konsekwentnie podąża wytyczoną przez Batushkę drogą. Podlasie magiczne, ale i mroczne. Źródło tego mroku bije w cerkwi i w tajemnicy, która ją otacza. Egzotyzacja tego i tak nieźle już zegzotyzowanego regionu. Wszystko to przez pryzmat całkiem przyzwoitego black metalu z dużą ilością blastów, dziwnymi folkowymi wtrętami i – w jednym utworze – melorecytacją Macieja Maleńczuka, którą trudno mi uzasadnić czymś innym niż chęcią budowania zasięgów w nowych grupach docelowych.

Prorok

Głównym bohaterem płyty Patriarkh jest – jak się rzekło – Prorok Ilja, czyli Eliasz Klimowicz – postać autentyczna, której supraski teatr Wierszalin zawdzięcza nazwę. Historia herezji grzybowskiej, bo tak zwykło się o tym mówić, opisana została przez socjologa i religioznawcę Włodzimierza Pawluczuka w książce Wierszalin. Reportaż o końcu świata, która ukazała się w 1974 roku. Opowiada ona kanoniczną wersję tego fenomenu, a na jej kanwie powstał spektakl, film i rozliczne, typowe dla magicznego Podlasia, legendy.

W 1904 roku 40-letni Eliasz Klimowicz, niepiśmienny i nieumiejący liczyć chłop, rozpoczął budowę cerkwi we wsi, w której mieszkał, czyli w znajdującej się między Gródkiem a Krynkami Grzybowszczyźnie. Sprawa była poważna, bo budowy domagał się sam Bóg. Dowodem na to miał być śniony przez proroka sen. Ale postawienie cerkwi to nie jest takie hop-siup, trzeba przecież zgromadzić środki i dostać odpowiednie pozwolenia, a jeśli po drodze jest jeszcze wojna, to proces ciągnąć się może przez ćwierć wieku.

Dlatego też cerkiew została wyświęcona dopiero w 1929 roku. W międzyczasie Eliasz Klimowicz przeszedł transformację – stał się Prorokiem Ilją, do którego teraz ciągnęli ludzie ze wszystkich stron. „Tłumy, panie, tysiące narodu! (…) Wszyscy cisną się do Ilji, żeby pobłogosławił, rozgrzeszył. A jakże, rozgrzesza, błogosławi. I raptem, panie, nieruchomieje, wpatruje się w kogoś surowo i proroczym głosem ogłasza: «Ciebie nie pobłogosławię, ty niedawno zgrzeszyłaś ciężko!» Pan rozumie, któż z nasz pod słońcem bez grzechu… A on: «Ty ciężko zgrzeszyłaś!» I co? Ludzie odsuwają się od takiej, odstępują, a on, Ilja, ręką i wzrokiem gromi jak Pan Bóg, gdy Adama z raju wypędzał. I kobieta pada na ziemię, jęczy, wije się! A wśród ludzi przerażenie i uwielbienie. Prorok! Jasnowidz! Święty!” – opowiadał Pawluczukowi batiuszka Sawicz. Jego relacja nie bez przyczyny może się wydawać stronnicza – w latach 20. XX wieku był proboszczem parafii, do której należała Grzybowszczyzna.

Rodzimowiercy na Łysą Górę? To będzie prawdziwa sprawiedliwość dziejowa

Do błogosławieństw doszły uzdrowienia, do uzdrowień – jak przystało na porządną sektę – proroctwa o końcu świata. W międzyczasie Ilja skłócił się z batiuszką odprawiającym nabożeństwa w jego cerkwi, z biskupami z Grodna i ogólnie ze wszystkimi, którzy go należycie nie czcili, cerkiew sprzedał (budynek na jakiś czas stał się kościołem), a sam zawinął się z Grzybowszczyzny. No, nie do końca sam, bo w tym czasie miał już solidne grono wyznawców. Dochodziło do cudów i dziwów. Po okolicy hulały Matki Boskie, to znaczy kobiety, które utrzymywały, że nimi są. Pojawił się car Mikołaj II, od 14 lat nieżywy. Coraz więcej było takich, którzy na własne oczy widzieli rzeczy nie z tego świata, a w końcu nawet tacy, którzy Proroka Ilję chcieli ukrzyżować.

Były też pieniądze, całe worki z pieniędzmi. Pieniędzy, których Ilja policzyć nie umiał, ale wiedział, że zgromadził ich dużo. Odpowiednio dużo, by wybudować Nowe Jeruzalem. Ulokowane dość wygodnie, bo nieopodal Grzybowszczyzny, w miejscu, które prorok ochrzcił mianem Wierszalina. Nazwa ta brzmi odpowiednio tajemniczo, zdaje się wypełniona po brzegi znaczeniami. Stanęły tam trzy domy, wypchane najwierniejszymi wyznawcami, którzy od rana do wieczora sławili imię Ilji.

Kędra: Wyremontować sobie kościół, squeerować organy [rozmowa]

Ale każdy przyzwoity guru wie, że nic nie umacnia wiary wyznawców tak, jak widmo rychłego końca świata. Najlepiej takiego, który przetrwają tylko ci, którzy wierzą w jakieś konkretne coś. Tak więc i Ilja wszedł w apokaliptyzm, ale zamiast zapowiadanego końca świata nadeszła kolejna wojna. Prorok zniknął, sekta się rozwiązała. Pozostała legenda, opowiadana do dziś.

„Prorok”

W „Czasopisie”, magazynie polskich Białorusinów, kilka lat temu ukazał się artykuł Jerzego Chmielewskiego, w którym historia Klimowicza przedstawiana jest z innej strony. Już sam tytuł – „Prorok” Ilja. Historia prawdziwa – zdradza radykalnie odmienne podejście, niż to, które prezentował Pawluczuk, a sam tekst jest wciągającą polemiką z mitami, które narosły wokół herezji grzybowskiej. Całego tekstu, podzielonego na dwanaście solidnych części, streszczać nie zamierzam, warto jednak przytoczyć kilka faktów, które stawiają wydarzenia sprzed lat w zupełnie innym świetle.

Mitem założycielskim w przypadku historii o Proroku Ilji jest, naturalnie, budowa cerkwi w Grzybowszczyźnie. Otóż okazuje się, że tego typu społeczny pęd do budowania świątyń nie był w tamtych czasach wyjątkowym zjawiskiem – mieszkańcy innych rejonów także wykonywali kroki w tym kierunku, Klimowicz nie był więc odosobnionym przypadkiem. Zresztą samemu cerkwi się nie stawia, it takes a village. Stąd też wiele zaangażowanych osób, głównie kobiet, które kwestowały po okolicznych wsiach. Z łatwością można sobie wyobrazić, że działanie na rzecz wspólnego celu ma charakter wspólnototwórczy.

Popowa rewolucja już się wydarzyła

Chmielewski zwraca uwagę na niezwykle istotny aspekt, który Pawluczukowi umknął. Otóż okres międzywojenny absolutnie nie sprzyjał budowom cerkwi – wręcz przeciwnie, cerkwie się w tym czasie raczej burzyło lub przemianowywało na kościoły. Prawosławie kojarzyło się głównie z niepożądanym wpływem rosyjskim, a wrogość w jego kierunku szła z góry, od władz. Jak więc doszło do tego, że w tak niesprzyjającym klimacie mogła w ogóle stanąć gdzieś cerkiew? Chmielewski prezentuje plany budowy, które Klimowicz przedstawił władzom. Widać na nich budynek, który przypomina raczej kościół, nie cerkiew, jego kopuły nie są zwieńczone żadnym krzyżem, a podpisany jest jako… kościół. Śmiało więc można uznać, że Klimowiczowi udało się władze przechytrzyć, choć prawdopodobnie nie obyło się bez jakiejś łapówki.

Wedle planów Klimowicza cerkiew miała być tylko początkiem większego kompleksu klasztornego. Prędko okazało się, że inicjator budowy nie ma jednak za dużo do gadania. Gdy świątynia stanęła, duchowieństwo, a konkretnie Konsystorz Prawosławny w Grodnie, zaczęło się domagać kierowania majątkiem społecznie wybudowanej cerkwi. Klimowicz dostrzegł wówczas pazerność duchowieństwa i, rozczarowany, wkroczył najpierw na drogę sądową, a dopiero potem sprzedał cerkiew za równowartość kilku krów. Wtedy też postanowił stworzyć Wierszalin.

Niesamowite Słowianki. „Tutaj nawet drzewa inaczej szumią”

Nazwa osady pochodzi od tamtejszej rzeczki, która płynie z góry, czyli z wierchu. Tyle po tej terminologicznej metafizyce. „Osada została zaplanowana funkcjonalnie, trochę na wzór rozległej posiadłości dworskiej. Były tam rybne sadzawki, wykopano ocembrowaną studnię, założono sad, ogródki kwiatowe i warzywne, nawet niewielką plantację truskawek” – pisze Chmielewski. Było tam nawet coś na kształt turbiny wiatrowej. Plany Klimowicza ponownie były ambitne. Znów Chmielewski: „Chciał, by prowadzone tam były też kursy dla wiejskiej młodzieży, na których chłopcy przyuczaliby się do ciesielki, stolarstwa i innych rzemiosł, dziewczęta do gotowania i krawiectwa. Postanowił też założyć wzorcowe gospodarstwo sadowniczo-ogrodnicze”. Brzmi to jak kolejna próba samoorganizacji.

Nie bez znaczenia jest fakt, że mówimy o terenach biednych, zniszczonych przez wojnę, doświadczonych bieżeństwem, na skutek którego jesienią 1915 roku prawosławna ludność z terenów zachodnich guberni Imperium Rosyjskiego ze strachu przed wojskiem niemieckim wyruszyła wgłąb Rosji. Zresztą Klimowicz też był bieżeńcem. Chmielewski sądzi, że właśnie tu – oraz w epizodzie w carskim wojsku – należy szukać wyjaśnień tajemniczych mocy uzdrawiających rzekomego proroka. Bo przedstawianie Klimowicza jako ciemnego chłopa nie za dużo ma wspólnego z prawdą. W rzeczywistości był on logicznie rozumującą osobą, która umiała wyciągać wnioski ze swoich doświadczeń i obserwacji. W wielu przypadkach wiedział więc, co zalecić tym, którzy udawali się do niego, by ich uzdrowił. Tyle po cudach.

Rozgłośnia Harcerska i jedna z najdziwniejszych list przebojów wszech czasów

Z długiego i dobrze udokumentowanego artykułu Chmielewskiego wyłania się skrajnie odmienna wizja tego, co zdarzyło się w Grzybowszczyźnie. Nie tak magiczna jak u Pawluczuka i jeśli skłaniająca do budowy jakichś mitów, to nie o sektach, tylko cudzie samoorganizacji i kooperacji w trudnych międzywojennych realiach. Jeśli to materiał na podcast, to nie true crime, tylko coś zaangażowanego, może w rodzaju Cool People Who Did Cool Stuff.

Patriarkh

Zespół Patriarkh jest naturalnie zainteresowany odcinaniem kuponów od mitu. W KRS można sprawdzić, że założyciel zespołu stworzył niedawno Stowarzyszenie Kultury i Dziedzictwa Podlasia „Patriarkh”, w zarządzie którego zasiada z synem. Wnioski (o granty) piszą się same.

Patriarkh wchodzi w mit o Proroku Ilji z pełnym przekonaniem, ale trudno powiedzieć, by towarzyszyła temu jakaś wzmożona refleksja. Wyraźnie widać, że to kolejny odcinek magicznego Podlasia, prezentowany przez kojarzoną z Batushką ekipę. Gdyby było inaczej, zespół zapoznałby się odpowiednio z materiałem źródłowym, jeśli nie z artykułem Chmielewskiego, to choćby z książką Pawluczuka.

Dowodem koronnym na to, że tak się nie stało, jest już pierwszy utwór na płycie, Wierszalin I. Ten, w którym słychać Maleńczuka. Melodeklamuje on o niedoszłym ukrzyżowaniu Ilji: „Koronę cierniową nałożyli / i ubiczować mnie chcieli / i gwoździe w moje ręce, i w nogi wbijać mieli / i kosą bok przebić, i do ziemi zakopać / żeby zobaczyć, czy ja święty, czy nieświęty”. Czy jednak rzeczywiście chodziło o weryfikację świętości proroka? Pawluczuk podaje zupełnie inny powód: „Należało go ukrzyżować od nowa, bo tamto odkupienie było zbyt dawno, ludzie zapomnieli o ofierze, diabeł się rozpanoszył na świecie, wszędzie zepsucie, grzech, Sodoma i Gomora: nie było innego ratunku dla ludzkości, jak dokonać wtórnego odkupienia”.

Podział na muzykę poważną i rozrywkową nie jest estetyczny, tylko polityczny

Chmielewski podkreśla, że istnieje wiele wersji tego wydarzenia. Jego zdaniem ukrzyżowanie udaremnili mieszkańcy Wierszalina, a krzyż, na którym miał zawisnąć Ilja, został wkopany w ziemię w pobliżu wsi Ozierskie. W każdym razie research, jak na Stowarzyszenie Kultury i Dziedzictwa Podlasia, raczej po łebkach.

Sam Ilja pojawia się na koncertach Patriarkh obok zamaskowanego zespołu. Mężczyzna z pobieloną brodą wychodzi między piosenkami z ikoną w dłoniach i prorokuje o końcu świata, co ciekawe i nie do końca zrozumiałe – po polsku. Tereny, na których znajduje się Grzybowszczyzna, są etnicznie białoruskie, a język polski, choć znany prorokowi, był raczej językiem urzędu. „Na co dzień myślał i rozmawiał jak wszyscy wokół po prostu” – pisze Chmielewski, mając na myśli lokalną gwarę, będącą mieszaniną białoruskiego i ukraińskiego. Skąd więc pomysł, by Ilja przemawiał po polsku? Trudno powiedzieć, ale być może z chęci otwarcia się na publiczność, która nie zna języka podlaskiego. Choć pewnie nie chodzi o publiczność koncertową, bo ta, gdy prorok prorokuje, zakłóca nieco decorum, krzycząc „napierdalać!”.

„Lusterka” Sw@dy i Niczos, czyli podlaski coming out

Oferta merchu Patriarkh jest imponująco rozbudowana. Zespół sprzedaje nie tylko koszulki, bluzy czy kostki do gitary, ale też wisior, komplet cerkiewnych świec czy kalendarze (konia z rzędem temu, kto zna inny zespół, który w kilka miesięcy po rozpoczęciu kariery pod nowym szyldem zdążył wypuścić kalendarze ze sobą). W ramach odpowiednio droższych biletów vipowskich można po koncercie uścisnąć dłonie członków Patriarkh.

Nie oburzam się, że zespół chce na swojej działalności zarobić. Oglądanie odwróconych prawosławnych krzyży, które stały na scenie podczas występu, sprawiło mi – osobie wychowanej w kulturze prawosławnej – nie lada przyjemność. W końcu! W końcu coś, co w bardziej bezpośredni sposób odwołuje się do religii, z którą dorastałam.

Całość sprawia jednak wrażenie zgrabnie opakowanego produktu. W tym przynajmniej aspekcie Patriarkh okazują się aż nader uważnymi czytelnikami Pawluczuka. W posłowiu na 30-lecie Wierszalina (liczącym już ćwierć wieku) profesor pisze tak: „W minionej epoce, w micie Wierszalina, można było szukać jakiejś – słusznej czy niesłusznej – prawdy o sobie, o człowieku o Bogu. Dziś na tym micie można nieźle zarobić, a przynajmniej – zyskać sławę i rozgłos”.

*

Natalka Suszczyńska – autorka książki Dropie (2019), która była nominowana do Nagrody Gombrowicza, i zina „Sny i Pokemony” (2021). Publikowała opowiadania m.in. w „Ricie Baum”, „Wakacie”, „Elewatorze”, „Helikopterze”, „Fabulariach” i zinie „Girls to the Front”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij