Kiedy dotarłam do osób niebinarnych w krajach, gdzie są one prześladowane przez aparat państwa, projekt przestał być projektem czysto artystycznym, stał się też projektem aktywistycznym.
Poza dychotomią płci
Pierwszy raz spotkałam Lindę Bournane Engelberth w Caracas, w Wenezueli. Na ulicy. Słońce w zenicie, eksplozja światła na ścianach białego pałacu prezydenckiego, w którym zasiadał wtedy Hugo Chávez. Szła z moim znajomym dziennikarzem z Norwegii.
Ten nie tracił czasu. Powiedział, że Linda jest fotografką z jego gazety i że chciałaby przenocować u jakiejś rodziny w slumsach, żeby porobić zdjęcia. Slumsy, rdzeń elektoratu Cháveza, pokrywają wzgórza otaczające centrum Caracas. Zawsze widoczne, jak wyrzut sumienia, o którym nie da się zapomnieć. Parę telefonów i znalazłam Lindzie rodzinę na jedną noc. Zdążyłam jeszcze spytać, czy mówi po hiszpańsku. „Trochę”, powiedziała.
Kiedy później zobaczyłam jej wielkie, analogowe, czarno-białe zdjęcia, nie mogłam uwierzyć, że zrobiła je w jedną noc, że nie była przyjaciółką portretowanej rodziny, że nie potrzebowała werbalnej precyzji, by się do nich zbliżyć. Tyle tam było intymności, tyle tabu i tajemnic – empatycznie i dyskretnie odsłoniętych. Dziadek chowający wypolerowany pistolet pod poduszkę. Niepełnosprawny chłopiec tańczący reggaeton w pieluszce i z papierem toaletowym jako szarfą. Ożywiona dyskusja w kuchni, dłonie matki wirujące w gestach i jej szeroko otwarte usta, w których brakuje paru zębów. Nadal słyszę w głowie ścieżkę dźwiękową tych zdjęć.
W poszukiwaniu tożsamości
Podczas Miesiąca Dumy w Oslo Linda pokazuje swój projekt fotograficzny Poza dychotomią w oknach kilku galerii na głównej ulicy Grenlandii, imigranckiej dzielnicy w centrum. To portrety ludzi, którzy nie definiują się ani jako mężczyzna, ani jako kobieta, ludzi, którzy widzą się i czują poza tymi dwoma kategoriami. Często sami o sobie mówią, że są niebinarni.
Zdjęcia Lindy są częścią wystawy zbiorowej zatytułowanej Jeśli mnie kochasz. To tytuł zainspirowany cytatem z Jamesa Baldwina, afroamerykańskiego pisarza i eseisty, geja, który dokonał poetyckiej wiwisekcji rasizmu i homofobii.
„Rola artysty jest dokładnie taka sama jak rola ukochanego. Jeśli cię kocham, muszę uzmysłowić ci to, czego nie widzisz” – pisał Baldwin.
Jednym z organizatorów wystawy jest organizacja Salam, stowarzyszenie gejów i lesbijek z rodzin muzułmańskich. Wejście do galerii dekorują tęczowe flagi, które w tegorocznej edycji mają również brązowy i czarny pasek, symbol solidarności z ruchem Black Lives Matter.
Tęczowa flaga powiewa również z wieży kościoła protestanckiego po drugiej stronie ulicy. Kościół bierze udział w wystawie, w środku też ponoć wiszą prace. Mocuję się z drzwiami, zamknięte.– Klucze ma Hanan! – woła jedna z wystawiających artystek.
Chodzi o Hanan Benammar, kuratorkę wystawy, artystkę i członkinię zarządu Salam. Rzeczywiście, na szyi ma pęk kluczy.
– Do głównych drzwi wejściowych i zakrystii – tłumaczy i tajemniczo się uśmiecha.
– Wystawa kręci się wokół tematów tożsamości, płci i wspólnoty. Co czyni nas ludźmi? Co nas definiuje? Jeśli mnie kochasz kładzie nacisk na złożoność i wielość naszych tożsamości, naszego człowieczeństwa i naszej podatności na zranienie – mówi o wystawie Hanan.
Realia prześcignęły fikcję – między teatrem zaangażowanym a skandynawskim kryminałem
czytaj także
Poza dychotomią to niepierwszy projekt fotograficzny, w którym Linda zgłębia temat tożsamości. W innym, Wiatr, piasek i gwiazdy, Linda fotografuje Algierię, kraj, z którego pochodzi jej ojciec, i oswaja obcość połowy swoich genów. W jeszcze innym, Persona, robi portrety kolaże ze zdjęć swojej zmarłej matki i własnej twarzy.
Płeć jako kontinuum, pole, plac zabaw
Na otwarciu wystawy pijemy bąbelki z papierowych kubków. Właśnie zniesiono obowiązek używania maseczek w Oslo, co zdecydowanie pomaga we wchłanianiu płynów w miejscach publicznych.
Ludzie idący ulicą przystają i przyglądają się portretom niebinarnych w oknach galerii. Niektórzy wchodzą do środka. Czytają wywiady z osobami ze zdjęć.– Jak wpadłaś na ten temat? Jak to się zaczęło? – pytam Lindę.
– Pracowałam nad projektem fotograficznym o męskości, kiedy zainteresowały mnie osoby, które definiują się poza modelem dwupłciowym albo nie nazywają swojej tożsamości płciowej. To stawia pytanie o tożsamość w ogóle. Poznawałam coraz więcej fantastycznych osób niebinarnych. Dopiero w kontakcie z nimi dotarło do mnie, jak ważny może być ten rodzący się projekt. Zrozumiałam, że mogę użyć swojego przywileju podróżowania jako fotografka w ramach innych projektów, by przy okazji pokazać coś, co dla wielu jest niewidoczne i niezrozumiałe. Kiedy dotarłam do osób niebinarnych w krajach, gdzie są one prześladowane przez aparat państwa, projekt przestał być projektem czysto artystycznym, stał się też projektem aktywistycznym.
– Nie bali się z tobą rozmawiać?– Zdobyłam sobie zaufanie osoby niebinarnej w Nowym Jorku, ta poleciła mnie znajomej osobie niebinarnej w Kenii, a ta z kolei znajomym w Tanzanii. I tak już poszło. Dostawałam kontakt do kogoś w każdym z krajów, które odwiedzałam w ostatnich latach. Przy okazji odkryłam wspólnotę między tymi środowiskami w wielu krajach. Tylko w Algierii mi się nie udało, nikt nie chciał być na zdjęciach, to było dla nich zbyt niebezpieczne. Mimo że wszyscy uczestnicy projektu mogą wybrać pseudonim i zdecydować, czy zdjęcia mogą być pokazywane w mediach społecznościowych, czy tylko w galeriach. Proponuję też opcję zdjęć bardziej anonimowych, gdzie nie da się rozpoznać twarzy. Ale aktywiści zwykle chcą pokazać twarz i chcą się wypowiedzieć.
– Co zrobiło na tobie największe wrażenie podczas pracy nad tym projektem?
– Spotkanie w Kenii z osobą niebinarną, która walczy o swoją widoczność, swoje miejsce w debacie publicznej, ryzykując zdrowie i życie. Opowiedziała mi o często zdarzających się tam tak zwanych „gwałtach korekcyjnych”, które mają sprowadzić osoby niebinarne i LGBT+ w ogóle „na właściwą drogę”, „pokazać im”, jakiej są płci i orientacji. I że gwałtów takich dopuszcza się również policja. Zrozumiałam, że aktywizm tej osoby jest heroiczny.
– Co jest dla ciebie najważniejsze w tym projekcie?
Że to osoby, które fotografuję, są bohaterami. To są ich historie, ich głosy. Dlatego zawsze zdjęciom towarzyszą fragmenty wywiadów z nimi. Osoby, z którymi rozmawiałam na wsi w Indonezji, nie używały tego samego aparatu pojęciowego, co aktywiści z dużych miast Europy Zachodniej czy USA, ale esencja było ta sama: że nie czują się ani kobietami, ani mężczyznami, że są gdzieś pomiędzy albo poza tymi kategoriami. Mam nadzieję, że w przyszłości możemy lepiej zrozumieć, jak to jest być poza dwoma kwadracikami kwestionariusza. Otworzyć się na płeć jako kontinuum, jako pole.