„Płuczki” Pawła P. Reszki i „Drzazgę” Mirosława Tryczyka łączy pamięć – rekonstruowana dzisiaj pamięć obojętności na żydowską śmierć, ale też księgowa skrupulatność autorów, którzy próbują ustalić, w jakiej mierze wzbogaciliśmy się na Holokauście: ile złota wydobyto z dołów w Treblince i co z nim zrobiono, jaki majątek przejęto w wyniku pogromów, kto na tym skorzystał i dlaczego teraz – po 80 latach – nikt we wsi nie chce o tym mówić.
Paweł Piotr Reszka, Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota, Agora 2019
Mirosław Tryczyk, Drzazga. Kłamstwa silniejsze niż śmierć, Znak 2020
W dość krótkim czasie ukazują się u nas dwie mocne książki poświęcone temu samemu tematowi: polskim działaniom skierowanym przeciwko Żydom w czasie II wojny. Nie chodzi jednak ani o wydawanie Żydów, ani o ich ukrywanie, ale o aspekt ekonomiczny tej relacji, o to, jak Polacy korzystali finansowo na Holokauście. W Płuczkach nie ma Żydów – są tylko Polacy, którzy przegrzebują pola otaczające zlikwidowane obozy zagłady, poszukując złota w popiołach i zwęglonych ciałach. Szukają ich aż do lat 80. – jak wynika z opowieści świadków oraz raportów milicyjnych i protokołów sądowych, pracowicie zestawianych tutaj przez Pawła P. Reszkę. Z kolei w Drzazdze Mirosława Tryczyka opowieść dotyczy przebiegu pogromów, jakie Polacy urządzali Żydom, i grabienia żydowskiego mienia.
Oba te reportaże łączy pamięć – rekonstruowana dzisiaj pamięć obojętności na żydowską śmierć, ale też księgowa skrupulatność autorów, którzy próbują ustalić, w jakiej mierze wzbogaciliśmy się na Holokauście: ile złota wydobyto z dołów w Treblince i co z nim zrobiono, jaki majątek przejęto w wyniku pogromów, kto na tym skorzystał i dlaczego teraz – po 80 latach – nikt we wsi nie chce o tym mówić.
To właśnie tutaj, na poziomie podliczania ekonomicznego bilansu, wychodzą kłamstwa, jakie reporterom opowiadają ich bohaterowie, świadkowie zdarzeń lub ich dzieci: wszyscy zasłaniają się biedą, tymczasem pieniądze uzyskane ze sprzedaży wyrwanych koron zębowych idą na sfinansowanie wesel, grę w karty, ale przede wszystkim na wódkę. Część gospodarzy kładzie dachy, część kupuje zwierzęta hodowlane (często okazują się kradzione), ale większość kawalerów traktuje „chodzenie na Kozielsko” jako sposób na uzyskanie łatwych pieniędzy, najmniejszy możliwy wysiłek. Większość z nich jest bezrobotna, a złoto przepija.
czytaj także
Inny mechanizm rysuje Tryczyk. Polacy pilnują, by w pogromie ginęli najzamożniejsi Żydzi, bo zależy im na przejęciu przede wszystkim ich majątków: fotograf, młynarz, handlarze i sklepikarze. Dziewcząt żydowskich używa się do pracy w polu lub gospodarstwie, dopiero potem wysyła je na śmierć. Kradnie się odzież i biżuterię, wyposażenie warsztatów, sprzęty domowe, zajmuje parcele. Po wojnie powstają na nich duże gospodarstwa rolne, w których pracują całe polskie rodziny. Dopiero w kolejnych pokoleniach fundament tych majątków nie daje spać w nocy:
Z opowieści rodzinnych dowiedziałem się, że bogactwo teścia wzięło się z mordu, że była jakaś piwnica pełna Żydów i nikt nie wie, co się z nimi potem stało. Byli Żydzi i nie ma Żydów, taka historia. Tylko po nich bogactwo teścia zostało. Ale najgorszy to ten brat ojca teścia, ech, zły człowiek, wszyscy się go boją i mówią o nim źle we wsi, a tacy źli to szybko nie umierają. Więc żyje jeszcze, ale nic nie powie, jeszcze za siekierę chwyci, gdyby go pytać. A teść to ma jedną parę sztućców i tylko nimi do dziś dnia jada, innymi nie chce. Te jego sztućce mają wygrawerowaną swastykę. Muszę przerwać, bo syn idzie… Zadzwonię innym razem.
czytaj także
Jeszcze jeden element w tych dwóch historiach jest wspólny: rzadkie bohaterstwo objawiające się nie w działaniu, ale w świadomości zbrodni, moralnej wrażliwości oraz dawaniu świadectwa zbrodniom po latach. Nacisk należy położyć jednak nie na bohaterstwo, a na jego rzadkość. U Reszki pojawia się jeden człowiek opowiadający o płukaniu jako o przestępstwie, zbrodni moralnej ciążącej na jego rodzinie i próbach jej odkupienia. U Tryczyka takich postaci jest więcej, ale też zakres – geograficzny i czasowy – w jakim się porusza, jest tu szerszy. Para staruszków, z którymi rozmawia współcześnie, wspomina przerażenie i płacz, gdy na ich oczach zabijano ciosem w głowę żydowskie kobiety. Syn leśniczego opowiada o tym, jak ojciec próbował przeciwstawić się w lesie grupie, która dopiero co skończyła zakopywać ciała.
Reszka i Tryczyk pokazują nie tylko przebieg konkretnych wydarzeń, ale też starają się uświadomić czytelnikom duszną atmosferę małych miasteczek, w których odmowa udziału w stadnych zachowaniach traktowana była jako wykroczenie przeciwko wspólnocie.
W kwietniu 1945 roku do domu Wasilewskich znów przyszli partyzanci. Pobili Annę Wasilewską i jej synów, tak że nie mogli się ruszać. Chcieli złota, jakie Żydzi mieli dawać Wasilewskim w zamian za schronienie. Chcieli ich też ukarać za przechowywanie Żydów. Kazimierz Wasilewski: – Wyzywali: „Za to, co Żydów karmiliście!
(Drzazga)
Są to zatem kolejne próby rozliczenia się z powszechną pamięcią o zbrodni, o współudziale w niej, z trwającym kilkadziesiąt lat lękiem przed jej bezpośrednimi sprawcami oraz ich spadkobiercami. W równym stopniu dotyczą też obojętności polskiego społeczeństwa prowadzonego przez Kościół ku grzechowi i poręcznych haseł używanych współcześnie, by utrzymać to pozorne zapomnienie. U Reszki powraca przekonanie o wyjątkowej polskiej biedzie czasu wojny, którą można było znieść tylko dzięki zastrzykom gotówki ze sprzedaży pożydowskiego złota. U Tryczyka bohaterowie wciąż mówią o przedwojennym ucisku polskich obywateli przez żydowskich posiadaczy, wielokrotnie powraca fraza „nasze ulice, wasze kamienice”. Używanie pożydowskiego mienia miałoby więc być wyłącznie odpłatą za klasową niesprawiedliwość.
J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu
czytaj także
Ani Reszka, ani Tryczyk nie opowiadają nam nowych historii, jednak liczy się tu grupa społeczna, do jakiej docierają i której świadectwa zapisują, nieujawniane i niewykorzystywane do tej pory opowieści domowe oraz sposób, w jaki autorzy wprowadzają je do reportażu. Ten gatunek, oparty na indywidualnej historii, wyraźnym słowie i nazwisku, nie pozwala na proste wykonanie manewru kasującego niewygodną prawdę o przeszłości. Oba reportaże są zaś bardzo niewygodne, bo skupiają się na polskiej społeczności, na milczeniu księży; nie ma tu złych nazistów i komunistów, których można by było dla wygody obarczyć odpowiedzialnością za zdemoralizowanie Polaków. Pogromy są za to logiczną kontynuacją polityki narodowej i antysemickiej z dwudziestolecia, grzebanie zaś w ciałach – wyrazem indyferentyzmu religijnego (słabo przykrytego deklaratywnym katolicyzmem): „nie było krzyża, to nie był cmentarz, nie ma zatem grzechu”, tak motywują swoje działania kopacze.
Bikont: Na każdym kroku pilnie wykluczano Żydów z polskiej społeczności
czytaj także
Obie te książki czyta się z rosnącym przerażeniem kontrowanym nudą. Nie jest to jednak nuda wynikająca ze złej konstrukcji reportaży, ale zapisywanych przez autorów – ciągle na nowo – powtarzanych wielokrotnie wyjaśnień ich bohaterów. Zabieg ten wydaje mi się najważniejszy i niezwykle znaczący: u Reszki ciągle powraca deklaracja własnej moralności padająca z ust właściwie wszystkich jego rozmówców. „Całe życie byłem uczciwy, nie kradłem, na niczyjej krzywdzie się nie dorabiałem”. „Ode mnie nie skorzystacie, ja się złodziejem nie urodził”. Para kochanków przekopujących doły z prochami, by mieć pieniądze na wychowanie nieślubnego dziecka i ukrywanie romansu, ma świetne opinie ze swoich zakładów pracy. Jeszcze gdzie indziej: „Do kościoła chodziłem i chodzę. Patriotą jestem. Bardzo. Tak. Umarłbym za ojczyznę. Honor, miłość, ojczyzna. To jest dla mnie ważne”.
Barbara Engelking: Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce
czytaj także
Reszka ponawia te wypowiedzi po to, by – nie zabierając samemu głosu – skompromitować swoich bohaterów, pokazać ich hipokryzję, podwójny system moralności. Ale robi to także po to, by dać przeciwwagę powszechnemu przekonaniu o niskim poziomie umysłowym osób uwikłanych w kopanie. Tak są charakteryzowani w protokołach milicyjnych i wyrokach sądów, bo część z nich to analfabeci, nie mają żadnego wykształcenia. Potrzebny jest więc ten potworny refren, byśmy sami nie uwierzyli w to wygodne, zamykające dyskusję klasistowskie wyjaśnienie: zdziczała wieś rozkopywała groby, nic nie poradzimy na niskie instynkty prymitywnego marginesu. My, czyli lepiej wykształcona, wrażliwa większość.
Potrzebny jest ten potworny refren, byśmy sami nie uwierzyli w to wygodne, zamykające dyskusję klasistowskie wyjaśnienie: zdziczała wieś rozkopywała groby, nic nie poradzimy na niskie instynkty prymitywnego marginesu.
Reszka wie o tym poręcznym wybiegu odcinania się od winy i próbuje mu z góry zapobiec. Dlatego właśnie pokazuje nie tylko analfabetów kopiących doły wokół Treblinki, ale też kierowców, monterów, robotników, budowlańców, uczniów zawalających szkoły przez częste wizyty „na Kozielsku”, emerytów próbujących wywieźć do Lublina wór z ziemią, by w spokoju ją przejrzeć, sklepową i oficera „przechadzających się” po polach wokół dawnego obozu śmierci.
U Tryczyka taką nudę tworzą opisy kolejnych pogromów – szybko bowiem się okazuje, że rzeź rządzi się konkretnymi, zawsze takimi samymi prawami, przebiega według powtarzalnych reguł. Zawsze pojawia się jakiś prowodyr, często zresztą związany z partyzantką, zawsze jest wódka. Polaków mało przykładających się do mordowania trzeba zmobilizować, w czasie rzezi rzadko kiedy używa się broni palnej: raczej okutych kijów, pałek itp. Ginie kilkadziesiąt osób, trafiają do jednego grobu, płytko wykopanego w nieodległych lesie. O wszystkim wie ksiądz, AK, przedwojenny wójt. Gdy Tryczyk pyta o przyczyny pogromu, zawsze w odpowiedzi pojawia się zdanie o „naszych ulicach, waszych kamienicach”, o wzięciu odwetu za zawyżanie cen w sklepach, o żyrowaniu pożyczek i odbieraniu zboża, o parciu Żydów do władzy – standardowy zestaw antysemickich teorii.
czytaj także
Powtórzone wiele razy te obrazy przyduszają, dają wrażenie absolutnej klaustrofobii, bezwyjściowości. Nie ogranicza się ona wcale do historii, ale rozciąga się na współczesność – zwłaszcza wtedy, gdy młodzi ludzie, dziedzice parceli z grobami zamordowanych żydowskich rodzin, używają tych samych pustych i nienawistnych haseł, by uzasadnić swoją obojętność.
Znacząca tutaj okazuje się też forma, w jakiej obaj autorzy opowiadają o przeszłości. Reportaż wydaje się najbardziej poręczny z dwóch powodów – tworzy wrażenie autentyku oraz pozwala dotrzeć do stosunkowo dużej grupy odbiorców. Obie te funkcje są tutaj moim zdaniem równie istotne, bo nie da się w przypadku takiego tematu wyłączyć ani pragnienia opowiedzenia prawdy, ani kwestii odbioru. Zarówno Reszka, jak i Tryczyk próbują zbudować pełną charakterystykę ludzi, którzy wzbogacili się na żydowskiej śmierci. Obaj wiele wysiłku wkładają w to, by czytelnikom dać wrażenie maksymalnego zbliżenia do tej grupy, pokazać jej motywacje z przeszłości, ale też dzisiejsze usprawiedliwienia, oddać jej światopogląd, zrekonstruować przebiegi myślowe.
Każdy z autorów wykorzystuje do tego inną strategię: Reszka wybiera formę dialogu, stylizuje język swoich bohaterów, wprowadza fragmenty wypowiedzi gwarowych, zachowuje miejscami niepoprawności stylistyczne. Chwyty te mają nas zbliżyć do jego bohaterów, uczynić formę reportażu maksymalnie przezroczystą, nieutrudniającą kontaktu. Tymczasem reportaż Reszki to rodzaj mikroskopu, który zniekształca, bo przybliża, pokazuje nam płukaczy pod szkłem powiększającym. Reszka ustawia przed nami ten przyrząd i mówi: przyjrzycie się, zobaczcie, jak są zbudowani.
Inaczej robi Tryczyk: tutaj znaczą nie tylko ludzie, ale też obejścia, ubiór, samochody. Tryczyk porusza się przez wsie, w których zginęli Żydzi, niczym komornik, ocenia zamożność domów, ogrodzenia, porządek na podwórku, wylicza zabudowania składające się na gospodarstwo. Zgaduje, na czyim placu zostały wybudowane, szacuje, kiedy powstały domy. Zawiesza pytanie o to, za czyje pieniądze, ale sugestia odpowiedzi jest bardzo wyraźna.
Ma też podejście behawiorysty: opisuje zachowanie swoich bohaterów, ich gestykulację, wznoszenie i opadanie intonacji, nerwowe ruchy rąk. Refrenem w jego reportażu są koszulki patriotyczne, ale też figura zagradzania wejścia, niedopuszczania do wnętrza domu: dorośli synowie i córki blokują przed nim drzwi, nie pozwalają podjąć ponownej rozmowy z pamiętającymi pogromy rodzicami. Po części chodzi o troskę o stan zdrowia starców, po części o to, że nie ma pieniędzy na środki uspokajające, których potrzebują po takiej rozmowie. Znów więc wraca aspekt ekonomiczny tej historii.
Reportaż nie może być tylko osobistą terapią [rozmowa z Anną Pamułą]
czytaj także
Po drugie, dla obu autorów liczy się rosnąca popularność reportażu. Wybierają ten gatunek zamiast eseju historycznego albo zamiast rozprawy naukowej, bo chcą dotrzeć do jak największego grona czytelników. Obie książki nie mówią w gruncie rzeczy nic nowego, ale wiedza przedstawiona przez Reszkę i Tryczyka była do tej pory lokalna: albo regionalna, albo środowiskowa. O tym, co się dzieje na polach otaczających Treblinkę i Sobibór, meldowała milicja w protokołach spraw, lokalne media, wiedzieli historycy i archeolodzy. O płukaniu pisał Andrzej Mularczyk w reportażu drukowanym w PRL-owskim piśmie „Świat” jeszcze na fali odwilży. Przebieg pogromów przedstawianych przez Tryczyka opisywali historycy Holokaustu, m.in. z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, i prokuratorzy IPN-u, o niepamięci i braku szacunku wobec mogił żydowskich meldowała „Gazeta Wyborcza”. Nazwiska sprawców pogromów znane są powszechnie we wsiach, które wzbogaciły się na mordowaniu Żydów.
czytaj także
Teraz chodzi jednak o to, by prawda na stałe przebiła się do głównego nurtu polskiej dyskusji. Za patronów obu tych książek można uznać Jana Tomasza Grossa, który swoimi esejami historycznymi wywołał narodową gorączkę, Annę Bikont, ale też Marcina Kąckiego, którzy w konwencji reporterskiej opowiadali wcześniej o polskim antysemityzmie. Teraz Reszka i Tryczyk (Kącki jest redaktorem jego książki, wymienionym na stronie tytułowej) próbują powtórzyć te gesty, rozszerzyć dyskusję, wprowadzić do niej nowe tematy. Uda im się to tylko wtedy, gdy tych książek nie przemilczymy, ale przeczytamy je uważnie i zaczniemy rozmawiać o tym, co piszą. Oni już nic więcej nie mogą zrobić. Teraz pora na czytelników.