Film

I tak po prostu − jak nie ma Samanthy, w wielkim mieście nie ma seksu

„Seks w wielkim mieście” był laurką wystawioną kobiecej przyjaźni i miastu, które nigdy nie śpi. „I tak po prostu” mogłoby być laurką dla kobiecej dojrzałości, rodziny, macierzyństwa, ale też niezależności, „własnego pokoju”. Nie tylko własnej garderoby. Mogłoby, ale nie jest.

Podobno Seks w wielkim mieście był bardzo nowoczesnym, wywrotowym serialem, który pokazał, że kobiety mogą być niezależne. Piszę „podobno”, bo nie oglądałam go wtedy, kiedy powstał, ale dopiero po latach. Nie za bardzo się odnajdywałam w opowieści o czterech babkach, które chodzą na lunche, stroją się, a na dodatek jedna z nich uważa, że najfajniejsze na świecie są klapki na obcasie. Ja wtedy uważałam i w sumie nadal uważam, że w klapkach na obcasie najlepiej wyglądała Peggy Bundy.

Serial Seks w wielkim mieście był emitowany w amerykańskiej telewizji w latach 1998–2004. W roku 2008, a później w 2010, na ekranach kin pojawiły się filmowe kontynuacje przygód czterech przyjaciółek z Nowego Jorku. O ile serial miał jeszcze jakiś kulturowy wpływ, o tyle filmy były już zaledwie odcinaniem kuponów, pokazały, że reżyser niewiele ciekawego potrafi wycisnąć z tych postaci.

Teraz na HBO wjechała kolejna odsłona serialu, tytułem – I tak po prostu – nawiązująca do frazy, której Carrie często używała w felietonach, kiedy chciała coś spuentować.

 

Można by mieć nadzieję, że oto twórcy wracają do znanych masowej publiczności bohaterek, do uwielbianego przez kino i seriale miasta, żeby powiedzieć coś nowego i ciekawego o życiu dojrzałych, nowoczesnych nowojorczanek. Serial daje więcej przestrzeni niż kino, więc może tym razem czeka nas jakaś ciekawa puenta.

I tak po prostu zdradzę wam, że nie. A dalej w tekście − ostrzegam − zdradzę też kilka kawałków z fabuły.

Nie uprawiają seksu, bo nie mają z kim?

Tym razem bohaterki są trzy. Carrie (Sarah Jessica Parker) już chyba nie pisze felietonów, za to występuje w podcaście; Miranda (Cynthia Ellen Nixon) jest prawniczką, poszła na studia, żeby zaktualizować swoją wiedzę o prawach człowieka, a Charlotte (Kristin Davis), w sumie nie wiem, co robi, poza opiekowaniem się córkami.

No i tak, seksu już w wielkim mieście nie ma, bo jedyna, która go pewnie jeszcze uprawia, czyli Samantha (Kim Cattrall), przeniosła się do innego wielkiego miasta. Poza tym twórcy uznali, jak sądzę, że kobiety po 55. urodzinach już nie uprawiają seksu. Bohaterki wyszalały się za młodu i powychodziły za mąż. Oczywiście poza Samanthą, ale jej już nie ma.

Dziś niby mają mężów, ale seksu nie, bo nie bardzo mają z kim go uprawiać – mąż jednej z nich umiera od jeżdżenia na rowerku treningowym, mąż drugiej, choć też niby po pięćdziesiątce, to wygląda, jakby miał sto lat, więc może zapomniał po prostu, jak to się robi, trzeci przechodzi prawdopodobnie spóźniony kryzys, bo jeździ po mieszkaniu na deskorolce, a jak mu się już przypomni, że ma penisa, to wtedy, kiedy z dumą może udowodnić żonie, że z sikaniem idzie mu jak mało któremu facetowi w jego wieku.

Boomerki z „Seksu w wielkim mieście” starają się nadążać

Umówmy się, z dzisiejszej perspektywy serial Seks w wielkim mieście nie jest jakiś bardzo wywrotowy. Na przykład felietonistka pisząca o seksie była denialistką LGBT+, no po prostu nie wierzyła, że można być biseksualnym, i już. A cały ten jednak w realu wielokulturowy Nowy Jork był w serialu bieluteńki. Twórcy usłyszeli najwyraźniej krytyczne wobec tego głosy i postanowili naprawić błędy. Tylko że postanowili poprawić to, co sknocili pod koniec lat 90., i kompletnie przegapili, że od tamtej pory świat znów się zmienił i nie wystarczy dodać do obsady kolorowe postaci, a do tekstów odpowiednie zaimki.

Niemądre, stare, zahibernowane przez 20 lat babki

Prawniczka Miranda, poruszona walką o prawa człowieka, postanawia się dokształcić. Idzie na studia. Jest oczywiście dużo starsza od reszty studentów, ale to nie problem. Problemem jest to, że Miranda – kiedyś bystra, najbystrzejsza z bohaterek, babka z ciętym językiem – dziś zachowuje się, jakby po pięćdziesiątce zgłupiała, i gada jakieś banialuki o dredach czarnej wykładowczyni.

Charlotte, która bardzo chciała mieć rodzinę i dzieci, dziś jest pochłonięta swoimi córkami, ciągnie na koncert fortepianowy jednej z nich całe to nowojorskie towarzystwo, ale kompletnie nie zauważa, że totalnie nie zna drugiej córki. Jest przejęta tylko tym, żeby dziewczynki miały sukienki w kwiatki, pasujące do jej sukienki w kwiatki, ładne i bardzo drogie, od jakiegoś znanego projektanta, i żeby cała rodzinka wyglądała jak z obrazka. Charlotte nigdy nie była skupiona na karierze, ale teraz wydaje się, że całkiem przeoczyła fakt, że jednak wychowuje dwie córki w zachodnim świecie, a nie w jakiejś XIX-wiecznej powieści.

Carrie, pod koniec lat 90. taka niby otwarta i bezpruderyjna, teraz się czerwieni, gdy słyszy słowo „masturbować się”.

Na wszystko to zwróciła też uwagę Karolina Wasielewska w tekście Boomerki z „Seksu w wielkim mieście” starają się nadążać. Pisze w nim, że „oglądając Seks w wielkim mieście, właściwie nie doznawało się uczucia wstydu zastępczego. Carrie, Miranda, Samantha i Charlotte miewały absurdalne problemy, których sprawcami na ogół byli mężczyźni, jednak w realiach Nowego Jorku przełomu wieków odnajdywały się jak nikt inny. W I tak po prostu widzimy jednak, że to, co w czasach ich młodości było uważane za odważne i nowoczesne, teraz jest co najwyżej nudne i normalne”.

Kojarzycie może francuską komedię Hibernatus z 1969 roku, z Louisem de Funèsem w roli głównej, o tym, że w lodzie znaleźli faceta, który był w nim uwięziony 60 lat? Tak mniej więcej wygląda serial I tak po prostu. Nowoczesne, niezależne kobiety ocknęły się po latach z hibernacji i muszą się skonfrontować z nowym światem.

Bohaterki nie nadążają, to może widzki też?

Twórcy serialu nie tylko swoje bohaterki potraktowali jak niemądre, stare, zahibernowane przez 20 lat babki, które nagle się budzą w jakimś nowym, nieznanym im świecie i go odkrywają.

Widzki też traktuje się, jakby były głupkami. Co chwila oglądamy sceny, w których to, co widzimy na ekranie, jest nam dodatkowo opowiadane. Charlotte głośno gada w kawiarni przez telefon, po czym mówi, że ojej, gadała głośno. Widzimy, że Carrie stoi przed kawiarnią, a potem jest w środku, ma w ręku kawę i otwiera drzwi do kibla. Ale żeby nikt nie przegapił, że właśnie weszła do kawiarni kupić kawę i się wysikać, mówi o tym głośno koleżance, z którą rozmawia przez telefon. W zasadzie nie wiem, czy to serial do oglądania, czy może podcast. A może to jakaś innowacyjna forma serialu, w którym w dialogi wpleciono deskrypcje dla osób niewidzących? Po co w ogóle patrzeć na ekran?

Wiśniewska: Skarpety do sandałów

Seks w wielkim mieście był laurką wystawioną kobiecej przyjaźni i miastu, które nigdy nie śpi. I tak po prostu mogłoby być też laurką, niech będzie, dla kobiecej dojrzałości, rodziny, niezależności, macierzyństwa, ale też dla „własnego pokoju”. Nie tylko własnej garderoby. Bohaterki przecież na to stać.

Poppostfeminizm w wersji grey nie musi być boomerski

Czy to jest jakiś poppostfeminizm w wersji grey? Te kobiety 20 lat temu wydawały się, przynajmniej w mainstreamie, takie hop do przodu, wyzwolone. Ewidentnie od tamtej pory świat się trochę zmienił, ale one tylko posiwiały. I nic z tej zmiany świata wokół nie zauważyły, bo jak już pozakładały rodziny i zamknęły się w swoich odpicowanych mieszkaniach, to chyba nawet Netflixa nie oglądały.

Obejrzałam cztery odcinki serialu I tak po prostu i po prostu byłam wkurzona i rozczarowana tym, że z bohaterek po pięćdziesiątce zrobiono takie nienadążające za światem, niemądre osoby. A potem przeczytałam tekst Karoliny Wasielewskiej i pomyślałam – marudzę tu i narzekam, a przecież oglądam ten serial, siedząc przed kompem w stolicy kraju, w którym liberalny mainstream nie tak dawno zorientował się, że osoby LGBT+ są dyskryminowane, że w ogóle istnieją osoby trans.

Mokry sen o edukacji seksualnej

W serialu Stanford (Willie Garson) nagle informuje swojego męża Anthony’ego (Mario Cantone), że chce się rozwieść. W Polsce tymczasem nawet politykom deklarującym się jako liberałowie nie mieści się w głowie, żeby dwaj panowie w ogóle mogli się pobrać.

PS. Oczywiście serial jest klasowo płaski, sami bogaci ludzie wokół. Może ktoś to wytknie twórcom i w kolejnej odsłonie za 20 lat dodadzą jakąś bohaterkę, która nie ma kasy?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij