„O nas – osobach queerowych – narosły straszne historie. Że jesteśmy pedofilami, zboczeńcami, że przenosimy choroby. I to sprawia, że my sami boimy się otwarcie poruszać tematykę seksu – boimy się wystawiać na przemoc. Chciałyśmy więc wyjść przed szereg i pokazać, że my, queery, potrafimy się pieprzyć” – performerka Aleksandra Kluczyk i Pepe Le Puke, performer i producent, opowiadają o pierwszym filmie stworzonym przez grupę Dochodzę – „Pieprzę to”.
Jasna, sterylna przestrzeń, okno z widokiem na Pałac Kultury, a w kadrze szóstka osób. Przez pierwszych kilka minut trwa rozmowa – zgromadzeni rozmawiają o swoich fantazjach, granicach, potrzebach. A chwilę później zaczynają orgię. Tak zaczyna się Pieprzę to – debiutancki film grupy Dochodzę. O projekcie rozmawiamy z Aleksandrą Kluczyk i Pepe Le Puke, którzy wzięli udział w projekcie również jako osoby performerskie.
Bartek Przybyszewski: Pozwolę sobie zacząć od cytatu: „Definiowanie patriotyzmu jako możliwości uprawiania seksu w pomieszczeniach z oknami wychodzącymi na Pałac Kultury wydaje mi się kolejnym dowodem, że część awangardowych filmowców może mieć spore problemy ze zrozumieniem swych powinności wobec wspólnoty narodowej”.
Pepe Le Puke: Co to?
To fragment artykułu znalezionego na stronie jednego z prawicowych tygodników. Jak to jest z tymi waszymi powinnościami wobec wspólnoty narodowej?
Aleksandra: No, Pepe, wytłumacz się. W końcu to kolektyw Dochodzę promuje Pieprzę to jako patriotyczne porno…
Pepe: Autor tego tekstu wykorzystał fragmenty naszych wypowiedzi dla innego serwisu i okazał się mistrzem cytowania oraz wyciągania rzeczy z kontekstu. Autorka tamtego artykułu, Agata Polcyn, przywołała statystyki, że Polacy najchętniej oglądają rodzime porno. I stąd się wziął wątek patriotyzmu. Ale zasadniczo w Polsce mało jest dobrego porno, więc czujemy się pionierami.
Aleksandra Kluczyk: Może nasze bohaterstwo i patriotyzm polegają właśnie na tym, że patriotycznie zaspokajamy potrzeby rodaków?
Gdzie w takim razie dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego?
Aleksandra: Wszystko przed nami.
Znacie i oglądacie polskie porno?
Aleksandra: Nie wiem, czy ten wywiad to dobry moment na taki coming out, ale… ja generalnie nie oglądam porno. (śmiech) Więc specjalistką w tej dziedzinie nie jestem. Wiem, że działa u nas serwis XES, zajmujący się produkcją wyłącznie polskiej pornografii. Raz nawet dostałam propozycję, żeby wystąpić w ich produkcji, ale odmówiłam.
Dlaczego?
Aleksandra: Proponowali zbyt niskie stawki. A jeśli chodzi o queerowe porno czy o postporno, to Aga Szreder i Rafał Żwirek – organizatorzy festiwalu Post Pxrn Film Festival – pokazali podczas pierwszej edycji ponad 30 polskich produkcji. Pytanie: czy to dużo, czy to mało? Zależy, jak na to spojrzeć.
I tu muszę dodać, że obecnie pornografia nie musi sprowadzać się do dużych wytwórni. Przecież również w Polsce działa mnóstwo osób, które zarabiają na OnlyFans, wstawiają filmiki na ManyVids… To też są produkcje pornograficzne i olbrzymi ruch, którego nie należy ignorować.
czytaj także
No właśnie, cały ten rynek błyskawicznie ewoluuje. Sama możliwość streamowania na żywo zrewolucjonizowała wszystko. Potaniał też sprzęt – dziś zakup przyzwoitej kamery, mikrofonu i oświetlenia nie jest aż taką barierą jak 20 lat temu. I ludzie z tych możliwości korzystają. Wy tymczasem postanowiliście wyjść temu naprzeciw i stworzyliście w pełni profesjonalną produkcję z dwoma operatorami, profesjonalnym montażem, wynajętą przestrzenią…
Pepe: Czy profesjonalną? Tak i nie. Staraliśmy się zrobić Pieprzę to najlepiej, jak potrafiliśmy, ale to nasz pierwszy film, więc pewne jego aspekty są amatorskie. I tak się cieszyliśmy, że otrzymaliśmy niezależny grant. W tamtym momencie pomyśleliśmy: sky is the limit! Ale w trakcie pracy sporo się nauczyliśmy na temat tego, jaki budżet może mieć taki film. Choćby dlatego, że w projekcie uczestniczyły – jak naliczyłem – 22 osoby.
Aleksandra: No właśnie, tu warto zaznaczyć, na co m.in. poszły te pieniądze. I dzięki czemu to jest taka duża produkcja. Same zdjęcia poprzedzone zostały trzema dniami warsztatów, w trakcie których pracowałyśmy ze swoimi granicami, intymnością, poznawałyśmy się. Była na to przestrzeń i środki. I każda osoba performerska dostała wypłatę.
Teoretycznie mogłybyśmy to wszystko zrobić – jak zwykle w aktywizmie – własnym kosztem, eksploatując same siebie, bo akurat mamy fazę na arthouse’owe kino. Ale dzięki grantowi dostałyśmy możliwość uzyskania zapłaty. A to wcale nie jest takie oczywiste, jeśli robi się sztukę lub aktywizm.
Film rozpoczyna się od kilkuminutowej dyskusji pomiędzy osobami performerskimi – w jej trakcie mowa jest m.in. o ich pragnieniach i granicach. Czy to właśnie część tych warsztatów, o których wspomniała Aleksandra?
Pepe: Te rozmowy bazowały na tym, co się działo wcześniej, podczas warsztatów. Zaprojektowaliśmy wtedy różne ćwiczenia, m.in. ćwiczenie na konsent [wyrażenie świadomej zgody – przyp. B.P.], rozmawialiśmy o swoich fantazjach, oglądaliśmy też porno. Te trzy dni stanowiły możliwość spędzenia za sobą czasu i ukształtowały kierunek, w którym finalnie poszliśmy.
czytaj także
W rodzimym porno z lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku przestrzenie są bardzo polskie – wypełnione meblościankami czy perskimi dywanami. Wy zdecydowaliście się na sterylną, białą przestrzeń z widokiem na Pałac Kultury.
Pepe: Chodziło nam tu o zawłaszczanie przestrzeni, która nie jest przeznaczona do tego, co tam robiliśmy. I o widoczność poprzez jej zawłaszczanie. Nasz wniosek na konkurs zaczęliśmy od tego, że choć w Polsce trwa nagonka na mniejszości seksualne, to nikt nie mówi o seksie. A przecież wspólnym mianownikiem wielu grup, które składają się na skrót LGBT+, jest również seks. A temat seksu w tym kontekście niemal nie istnieje – ani w edukacji, ani w dyskursie publicznym. To jest tabu, i to nie tylko w Polsce.
Aleksandra: A dodatkowo o nas – osobach queerowych – narosły straszne historie. Że jesteśmy pedofilami, zboczeńcami, że przenosimy choroby. I to sprawia, że my sami boimy się otwarcie poruszać tę tematykę, bo boimy się wystawiać na przemoc. To normalny mechanizm. Chciałyśmy więc wyjść przed szereg i pokazać, że my, queery, potrafimy się pieprzyć. I że ten seks może być różny – waniliowy, ostrzejszy, kinkowy. I że w Polsce nie istnieje lepsze miejsce, żeby to pokazać, niż takie z widokiem na Pałac Kultury.
A były inne pomysły?
Aleksandra: Tak – fantazjowałyśmy o jakimś dachu z widokiem na Warszawę, o łódce na Jeziorku Czerniakowskim… ale nic nie przebiło pałacu jako miejsca symbolicznego. To jednocześnie mój ulubiony budynek w stolicy – kocham go! Więc symbolicznie postanowiłyśmy zaznaczyć, że tu jesteśmy i że tu się pieprzymy. „We’re queer, we’re here and we can fuck here”. To mógłby być slogan Pieprzę to.
czytaj także
Wstęp w postaci rozmowy sprawia, że wasz film jest dużo bardziej intymny niż mainstreamowe porno.
Aleksandra: To faktycznie wytworzyło pewien rodzaj intymności i skróciło dystans między nami. I myślę, że pokazało, że my się ze sobą świetnie bawiłyśmy, że się wzajemnie nakręcałyśmy.
Pepe: Osoby, które widziały film, mówiły nam często, że jest bardzo czuły. Cieszę się, że udało nam się wytworzyć taką atmosferę, również na planie. Jeszcze dwa dni po zdjęciach czułem się jak bezpański pies, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić – tyle miałem energii. Stworzyliśmy świetny zespół złożony i z osób przed, i za kamerą.
W mainstreamowym porno jest bardzo dużo mechaniki. A u nas nie ma latających cycków czy kutasów, jest raczej czułość, intymność i dobra zabawa. Pokazaliśmy, że seks nie musi być heteronormatywny, nie musi być związany wyłącznie z penetracją, nie trzeba starać się odwzorować przed kamerą kolejności fellatio – penetracja – wytrysk.
Aleksandra: Zależało nam na odrzuceniu malegaze’u [męskiego, heteroseksualnego spojrzenia – przyp. B.P.] na rzecz femalegaze’u i queergaze’u. I to na poziomie czysto praktycznym – bo i za operatorkę, i za montaż odpowiadały osoby queerowe, ale też cis kobiety. Pieprzę to – w odróżnieniu od mainstreamowego porno, opartego właśnie na malegaze i patriarchalnej przemocy – pokazuje, że można zorganizować sobie sześcioosobową orgię, która jednocześnie będzie czuła, dobra, bezpieczna, pełna troski.
Wspomniałaś o przemocy – w kontekście pornografii jest to dość śliski temat. Nawet wytwórnie, które teoretycznie dbają o to, żeby na planach filmowych nie dochodziło do przekroczeń, mają na koncie sytuacje nieprzyjemne dla performerek i performerów. W jaki sposób wy zadbałyście o to, żeby sytuacji przemocowych – nawet w nieintencjonalny sposób – tutaj nie było?
Pepe: Przede wszystkim w trakcie kompletowania zespołu pomyśleliśmy o zatrudnieniu koordynatorki scen intymnych – Marty Łachacz, która była na miejscu przez cały czas kręcenia. Ponadto już podczas warsztatów spisaliśmy kontrakt: na co się zgadzamy, a na co nie. Mieliśmy też ustawione safe wordy – słowa bezpieczeństwa, które mogły to wszystko przerwać. Każdy w dowolnym momencie mógł zejść z planu, gdy tylko poczuł, że przekraczane są granice.
Aleksandra: No i z reguły nie podchodziłyśmy do tego tak kapitalistycznie, jak wyobrażam sobie, że działa to w mainstreamowym porno. Nie byłyśmy nastawione na to, że dopóki nie uzyskamy trzydziestu dwóch wytrysków, to nie wychodzimy ze studia. (śmiech) Miałyśmy tylko ramy scenariusza przygotowane przez grupę Dochodzę, ale wiedziałyśmy, że jeśli ich nie wypełnimy, to też nic się nie stanie. Było naprawdę dużo swobody.
Pepe: To niby był seks grupowy, ale też wszyscy mieliśmy wolną rękę: nie wszyscy musieli brać udział we wszystkich scenach, niektórzy czasem po prostu patrzyli. No i finalnie wyrobiliśmy się ze wszystkim wcześniej. Drugi dzień był zarezerwowany tak na wszelki wypadek, a że już pierwszego dnia zrealizowaliśmy plan, to ten drugi był mocno freestyle’owy. Każdy miał jakieś pomysły, chyba nie było osoby, która by nic nie zaproponowała. Było strasznie fajnie.
czytaj także
Mówicie o swobodzie, ale jednak mieliście grant, który zakładał jakiś rezultat. Braliście pod uwagę, że nikt nie miałby ochoty na nic i nic by z tego nie wyszło?
Aleksandra: Myślę, że poznałyśmy siebie nawzajem na tyle, żeby wiedzieć, że ta ochota była. Podczas pierwszego dnia, gdy kręciłyśmy scenę orgii, był moment, w którym było bardzo intensywnie. No, naprawdę dobrze się ze sobą bawiłyśmy. I nagle jeden z performerów odwraca głowę podczas penetracji i pyta: „Hej, gdzie są wszyscy? Gdzie kamera?”. I okazało się, że ekipa nie chciała nam przeszkadzać, a musiała przerwać zdjęcia, żeby ogarnąć jakieś kwestie techniczne. Ile czasu minęło od momentu, w którym przestałyśmy być kręcone, do chwili, gdy się zorientowałyśmy? Nie mam pojęcia.
Co dalej z dystrybucją tego filmu? Bo zakładam, że na Pornhub nie trafi…
Pepe: Nie trafi. Zresztą na Pornhubie jest niewiele artystycznego porno. Teraz mamy czas festiwali i różnych jednorazowych pokazów. Ostatnio dostaliśmy się do części konkursowej festiwalu La Fete du Slip w Lozannie. Nie będziemy aplikowali wyłącznie na festiwale postpornografii, bo wydaje nam się, że film wykracza poza tematykę porno. W grę wchodzą więc też queerowe festiwale.
Aleksandra: Ale też, jeśli w różnych miastach są osoby, które chciałyby zorganizować pokaz i mają przestrzeń czy zasoby, to jesteśmy otwarte i otwarci na tego typu opcje. A Pornhub? Nie jest nam do niczego potrzebny. Moje znajome i znajomi wrzucają tam urywki swoich amatorskich produkcji, żeby się podpromować i przenieść zainteresowanie użytkowników na przykład na swoje konta na Only Fans, zdając sobie sprawę, że jakiekolwiek pieniądze na Pornhubie zarabia się od naprawdę dużej liczby wyświetleń.
czytaj także
A zależy wam na tym, żeby trafić do codziennego zjadacza pornografii?
Pepe: Gdyby to ode mnie zależało, to ja bym Pieprzę to pokazywał nawet w kościołach. Chciałbym dotrzeć do jak najszerszej publiczności. Bo najostrzejszy język i najbardziej hejterskie opinie biorą się z tego, że ludzie nie mieli szansy czegoś poznać – to nasze codzienne doświadczenie jako osób queerowych.
Podczas wspomnianego Post Pxrn Film Festival, który odbył się w Warszawie, pod kinem Muranów zebrała się grupka osób chcących pomodlić się za nas i za nasze zbłąkane dusze. Happening był świetnie zorganizowany. I później niektóre osoby w nim uczestniczące kręciły się po festiwalu i wzięły do domu ulotkę z programem. Uważam więc, że można do nich trafić i warto próbować. Choćby po to, żeby stwierdzili i stwierdziły, że ci cali „elgiebeci” to nic strasznego, to sąsiad, sąsiadka. To, że się o tym mówi w jakimkolwiek wymiarze, sprawia, że ludzie się z nami oswajają.
To publiczne modlenie się z okazji mniej i bardziej obrazoburczych wydarzeń czy premier zdarza się nie od dziś – w latach 90. protestowano w ten sposób przeciwko plakatowi do filmu Skandalista Larry Flint, na którym Woody’ego Harrelsona ukrzyżowano na kobiecym kroczu…
Aleksandra: Uwielbiam ten plakat! A co do tego typu akcji… nie podchodzę do tego tak bezproblemowo jak Pepe. Moim zdaniem katolicy – wciąż stanowiący u nas większość – muszą zrozumieć, że nie wszystko jest o nich. Rozumiem, że w ukrzyżowaniu na majtkach czy w spektaklu Golgota Picnic są motywy chrześcijańskie, przeciwko których wykorzystaniu jakaś grupa chce protestować. Ale wydarzenie takie jak Post Pxrn Film Festival to w gruncie rzeczy grupa osób, która robi coś dla siebie, o sobie, opierając się na swoich doświadczeniach.
Okej, wśród tych obrazów też były pewne aluzje do katolicyzmu, ale one wynikały z tego, że osoby za nimi stojące mają za sobą doświadczenie wiary, chodzenia na Oazy, plany bycia zakonnicą czy dziewicą do ślubu. Sama mam to za sobą i sama wiem dziś, jakie gówno w głowie mi to zrobiło.
Niedawno przypomniałam sobie, jak jeden ksiądz zablokował mi myśli o tym, że jestem lesbijką – i to na wiele lat. I jak na długi czas to wyparło to u mnie refleksje na temat własnej orientacji. Choćby z tego powodu myślę, że mam dziś prawo krytykować katolicyzm. Bo Kościół zrobił nam strasznie dużo krzywdy w bardzo wielu wymiarach. I nie ma tu moim zdaniem przestrzeni do dyskusji, bo ja bym nie chciała gadać ani z przemocowcami, ani z osobami, które reprezentują instytucję stojącą za aktami przemocy w stosunku do mojej społeczności – czy to osób pracujących seksualnie, czy po prostu osób queerowych.
Szanujcie nasze uczucia, bracia i siostry. Wasze intymne chwile z Bogiem dużo nas kosztują
czytaj także
Czy wasi znajomi i bliscy byli na publicznej premierze Pieprzę to?
Aleksandra: Tak. I dla mnie samej ważne było to, żeby zobaczyć ten film po raz pierwszy właśnie podczas premiery. Zaufałam osobom, które montowały produkcję – świadomie pozbawiłam się poczucia kontroli. I wiedziałam, że jeśli coś nie wyjdzie, to będę musiała sobie z tym sobie poradzić.
A sama postarałam się o to, żeby na sali była moja osoba partnerska, moje przyjaciółki i moje eks-osoby partnerskie. Ale było też bardzo, bardzo dużo zupełnie obcych ludzi. Zastanawiałam się, czy będę się czuła z tym komfortowo, a może mnie to podnieci – że siedzę tu z nimi, a oni widzą mnie i przed ekranem, i na ekranie, w sytuacji seksualnej?
Pepe: Przyjaciółka, którą znam chyba większą część mojego życia, powiedziała, że bardzo chciałaby przyjść i mnie wesprzeć, ale nie jest w stanie się przełamać. Nie chce mnie oglądać nago ani w sytuacji intymnej. I to też jest okej! Byłem bardzo zadowolony, że dała mi znać wcześniej, że nie da rady. Ale przyszło też mnóstwo moich przyjaciół. Trochę im dozowałem napięcie – mówiłem wprost, że to porno, i nie zdradzałem niczego więcej. Więc każdy sobie nawymyślał we własnym zakresie, co zobaczy na ekranie. Ale feedback był bardzo pozytywny. Wręcz im chyba ulżyło.
czytaj także
Uważacie, że wasz film to porno? Nie czujecie, że to słowo może spłycić to, co zrobiliście?
Aleksandra: Pieprzę to absolutnie i totalnie mieści się w definicji porno. Jeśli ktoś ma ochotę dać tu jakąś inną łatkę: queerowe porno, soft porno, psychologiczne porno, postporno – to niech sobie daje.
W Polsce funkcjonuje jakaś taka niefajna hierarchizacja. Osoby akademicko podejmujące temat pornografii lubią stawiać postporno nad pornografią. Nie chciałabym, żeby tak było z naszym filmem, żeby tam gdzieś był zaszyty komunikat typu: „my robimy prawdziwą sztukę, coś lepszego, prawdziwe kino”. To jest szkodliwe i niepotrzebne.
Dlatego sama uparcie powtarzam, że zrobiłyśmy porno – i to jest część pracy, jaką wykonuję jako aktywistka. Bo istnieje mnóstwo filmów należących do nurtu pornografii kobiecej czy feministycznej, które też nie są wolne od nadużyć czy przemocy. Tu za przykład można podać Erikę Lust, która miała robić najbardziej etyczne porno na świecie. A później wyszło kilka afer… I trochę musiałyśmy przemodelować sobie wyobrażenie o etycznej pornografii.
Pepe: Istnieją filmy porno, w których widz ogląda wyłącznie spanking, czyli klapsy. Nie ma tam żadnej penetracji, wytrysków, nie ma nawet za bardzo nagości. I jest to porno! Więc to spektrum jest bardzo szerokie – i Pieprzę to zdecydowanie się w nim zawiera.
czytaj także
Aleksandra: Ostatnio miałam okazję grać u Małgi Kubiak, która jest legendą undergroundu. Choć wykluczaną, ponieważ robi kino eksperymentalne, niemieszczące się w kategoriach festiwalowych, bo jest tam porno. A z drugiej strony: na festiwalach porno Małga słyszy, że w jej filmach jest za mało porno. I był okres, w którym ona odcinała się od tego, mówiła, że to semi-porno, nie chciała wpadać w jakąś zupełnie wykluczającą kategorię. A obecnie jest na etapie, w którym mówi wprost: „Moje kino jest pornograficzne, bo jest w nim seks i sceny, które mogą mieć na celu podniecenie odbiorcy”. I to wystarczy – nie ma co się bać łatki porno.
Pepe: Trochę to trzeba odczarować, bo seksualność jest zepchnięta do sfery tabu. I w tej samej dziurze siedzi porno. A każdy z nas je ogląda. Różnimy się między sobą tylko tym, jakie porno oglądamy.
*
Film Pieprzę to został zrealizowany we współpracy z Jasną 10 Społeczną Instytucją Kultury Krytyki Politycznej.
**
Aleksandra Kluczyk – współprowadząca audycje w newonce radio o pracy seksualnej dwie dupy o dupie. Autorka Save Us From Saviours – zbioru reprezentacji osób świadczących usługi seksualne i współautorka poradnika Jak pisać o pracy seksualnej bez stygmy.
Pepe Le Puke – jest częścią kolektywu Dochodzę i performerem. Obecnie można go zobaczyć w spektaklu Orlando. Biografie w Teatrze Powszechnym. Pracował przy pierwszej edycji Post Pxrn Festiwal Warszawa. Jako DJ jest częścią rejw kolektywu SUABO.
Bartek Przybyszewski – dziennikarz, pisał m.in. dla Wirtualnej Polski, Onetu, Gazeta.pl, Noizz.pl. Miłośnik komiksów i filmów. Twórca bloga Liczne rany kłute; współprowadzi podcast Podcastex o latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku.