Do „Gierka” nie przystają kategorie historycznej prawdy i fałszu, pisze Adam Ostolski, bo film o pierwszym sekretarzu opowiada mit rodem z polskiego romantyzmu. Oto samotny bohater, rzecznik ludu, naraża się i poświęca, aby poszerzyć margines dostępnej Polakom wolności. Ostatecznie przegrywa, ale wraz z nim przegrywa i Polska.
Dawno temu, w ramach zdobywania kolejnych sprawności młodego socjologa, zatrudniłem się do przeprowadzania ankiet na wsi. Tematem badania był stosunek do integracji europejskiej (było to jeszcze przed akcesją), ale w kwestionariuszu znalazło się też pytanie: „Czy jest ktoś, kto jest dla Pana/Pani autorytetem?”. Ku mojemu zaskoczeniu w wypowiedziach respondentów powtarzały się dwie postacie: Jan Paweł II i Edward Gierek.
Papież – wiadomo, ale Gierek?! „Bo dał rolnikom emerytury” – wyjaśnił mi cierpliwie pewien starszy mężczyzna z wioski w okolicach Pułtuska (papieża, jeśli mnie pamięć nie myli, również wymienił). Nie było to wówczas moje pierwsze skojarzenie z Gierkiem ani nawet drugie czy trzecie, a jeśli gdzieś, kiedyś o tym czytałem, nigdy nie przyszło mi do głowy, jak bardzo to może być ważne.
To wspomnienie (i ta nauczka) towarzyszyły mi, gdy wybierałem się do kina na Gierka. Gierek, podobnie jak Jan Paweł II, jest dla Polaków i Polek postacią mityczną. Na tym podobieństwa wydają się kończyć. Kult papieża ma charakter urzędowy, umocowany w setkach pomników, czytankach szkolnych, na znaczkach pocztowych, w nazwach ulic i placów w bodaj każdym polskim mieście i miasteczku. Kult Gierka płynie bardziej podziemnym nurtem – nie stawia mu się pomników, a nieliczne ulice i rondo imienia Edwarda Gierka zostały w 2017 przemianowane w ramach zarządzonej przez rząd PiS dekomunizacji.
Majmurek o „Gierku”: Jest to nawet gorsze, niż się spodziewałem
czytaj także
Mimo braku urzędowego wsparcia kult Gierka cechuje jednak zaskakująca uporczywość. Świadczą o niej choćby setki zniczy, które ludzie stawiają na grobie pierwszego sekretarza każdego roku przy okazji 1 listopada, co skrupulatnie dokumentuje na swoim facebookowym profilu syn Edwarda, profesor Adam Gierek. Jeden mit zyskał status hegemoniczny, drugi zaś nie.
Na Gierka można patrzeć jako na dzieło sztuki – oceniać scenariusz, montaż, kostiumy czy grę aktorską. Można patrzeć jako na film o epoce lat 70. – i dyskutować z przedstawionym w nim obrazem historii, odkrywać nieakuratności czy uproszczenia. Wielu recenzentów podjęło się już tego zadania i z wieloma ich krytycznymi uwagami wypada się zgodzić. Dla mnie jednak Gierek jest interesujący z innego punktu widzenia: jako interwencja z porządku mitologicznego i w ten porządek. Innymi słowy, nie tyle jako biografia pierwszego sekretarza, ile jako osadzona w latach 70. inscenizacja pewnego mitu. Jeśli mit jest formą społecznej organizacji marzeń, to hegemonia wskazuje, które marzenia są dopuszczalne. Marzenia niedopuszczone nie znikają, oczywiście, ale znajdują rozproszone i nieoficjalne sposoby wyrazu.
Jeśli zaś odczytamy Gierka jako interwencję w porządek mitologiczny, będziemy zadawać sobie zupełnie inne pytania, niż dyktowałaby perspektywa filmoznawcza czy historyczna – tak jak pomników papieża nie ocenia się w kategoriach „prawdy” i „fałszu”, choć one także domagają się interpretacji. Te pomniki (pozostanę na moment przy papieżu) są w większości brzydkie, niepodobne i nierzadko z lichego tworzywa wykonane. A jednak ktoś, kto, mówiąc o pomniku papieża, zwracałby w pierwszej kolejności uwagę na to, że nie przypomina pierwowzoru czy, co gorsza, jest kiczowaty, więcej niż o pomniku mówi o samym sobie. Krytykujący pomnik papieża, choćby miał i sto procent racji, ściąga na siebie podejrzenie, że sytuuje się poza granicami wspólnoty narodowej, a co najmniej się od niej dystansuje. Czasem wręcz podejrzewam, że pomniki papieża są celowo brzydkie, bo ich funkcją nie jest zachwycać, lecz testować naszą lojalność.
czytaj także
Wracając jednak do Gierka (i Gierka): pozbawiony hegemonii mit nie ma oczywiście mocy, by rozliczać kogokolwiek z lojalności. Mimo to może nas wiele nauczyć – zarówno o strukturach naszej mitologii, jak i o obecnej konstelacji, w obrębie której ten film się pojawia i na której odciska swój ślad. W tej optyce oczekiwanie, że film wiernie przedstawi koleje życia pierwszego sekretarza wraz z ich historycznym kontekstem, wymaga zawieszenia – tak jak Heinricha Bölla nie punktujemy za to, że Utracona cześć Katarzyny Blum nie jest faktycznie biografią Ulrike Meinhof. Bölla przywołuję tu nie bez kozery. Konstrukcja intrygi w Gierku uderzająco wręcz przypomina metodologię pisarską zastosowaną przez autora Utraconej czci…, zaś i sam film opowiada, na wielu poziomach (nie tylko w warstwie narracyjnej), o mechanizmach osaczania i „tracenia czci” właśnie.
Jakiego rodzaju mitem jest więc ów filmowy Gierek? Twórcy filmu wpisują postać pierwszego sekretarza w kod polskiego romantyzmu: niemal samotny, wspierany ostatecznie tylko przez żonę bohater naraża się i poświęca, aby poszerzyć margines wolności dostępnej Polakom. Zarazem podejmuje ryzykowną grę, by wolność odzyskać także dla Polski (wątek polskiej bomby atomowej jako szansy na uniezależnienie się od ZSRR). Na drodze stają mu siły rosyjskiego/radzieckiego imperializmu, neokolonialna pułapka, w którą wciągają Polskę zagraniczne banki i instytucje finansowe, oraz chciwi władzy, a wyzbyci patriotyzmu nielojalni towarzysze we własnej partii. Bohater jest rzecznikiem ludu/narodu, zmagającym się w jego imieniu z inercją, samolubstwem i zaprzaństwem grup uprzywilejowanych (Mickiewiczowska opozycja: lawa/skorupa). Ostatecznie przegrywa, choć w obliczu klęski zachowuje godność (scena wigilii w ośrodku dla internowanych w stanie wojennym). Gierek zostaje pokonany jako lider, ale wraz z nim przegrywa i Polska, która najpierw pada łupem sprzymierzonej z radzieckimi towarzyszami wojskowej junty, by wkrótce – i, jak się zdaje, w efekcie – stać się zabawką sił globalnego kapitału.
czytaj także
To powiązanie kodu romantycznego z postacią komunistycznego przywódcy jest pomysłem na tyle łamiącym konwencję, że części widzów może wydać się niestrawne. Gierek, który dzięki fantazji o własnej bombie okazuje się późnym wnukiem Konrada Wallenroda, rzeczywiście będzie dla wielu trudny do przełknięcia. Dla innej części publiczności może to być jednak klucz tyleż niespodziewany, co poręczny – bo dobrze już oswojony.
Elementów kodu romantycznego jest zresztą w filmie więcej i przynajmniej niektóre z nich warto rozpakować. Zwłaszcza (znów Mickiewiczowski) wątek potęgi słowa. Gierek jest, oczywiście, przywódcą, który umie i nie boi się rozmawiać – z robotnikami, z zachodnimi przywódcami, z przedstawicielami finansjery. Słowem kształtuje rzeczywistość. Ale w filmie potęga słowa ukazuje się przede wszystkim od strony diabelskiej. To siła niszczącej plotki (sam pamiętam z dzieciństwa zasłyszane od ludzi opowieści o srebrnych klamkach, kryształowej wannie i cotygodniowych wyprawach Stasi do Paryża). A przede wszystkim – władza dyskursu zaaplikowana do rozbrajania i unieważniania ludowych roszczeń.
Parafrazując Bölla, można powiedzieć, że osoby i akcja tej opowieści mogą być w jakimś stopniu zmyślone, natomiast jeśli przedstawione w nim pewne praktyki dyskursywne ekonomistów, dziennikarzy czy polityków przypominałyby obyczaje znane nam tak z III, jak i IV RP, to „nie jest to ani zamierzone, ani przypadkowe, lecz nieuniknione”. Nie jest to przy tym kwestia czarno-biała, jak pokazuje najlepsza w całym filmie scena, gdy strajkujący w Stoczni Gdańskiej robotnicy słuchają przez radio głosu prymasa Wyszyńskiego.
Ten romantyczny Gierek – w Polsce A.D. 2022 czyimż on będzie sojusznikiem? Zwiastun – notabene złożony głównie z najbardziej nieudanych reżysersko scen z filmu – sugeruje, że mamy do czynienia z „kaczystowską” interpretacją postaci pierwszego sekretarza. Sam film jest na szczęście mniej jednoznaczny. Przedstawia mieszankę (bądź syntezę) wątków antykomunistycznych, prezentujących PRL jako rządzony przez bezpiekę bantustan, z motywami postkomunistycznej nostalgii, dla której Polska Ludowa to wielki modernizacyjny wysiłek i troska o dobrobyt prostego człowieka. Filmowi udaje się połączyć oba schematy, bo rozdziela je między postacie: Gierek i jego sojusznicy są po stronie modernizacji, antagoniści reprezentują zaś stronę opresyjną: inwigilację, zmuszanie do donoszenia, szantaż i zastraszanie, przemoc wobec robotników. Ta opresyjna strona systemu jest zresztą tak mocno podkreślana, że film można wręcz odbierać jako antykomunistyczny.
Liczył, że unowocześni socjalizm, a wprowadził do Polski kapitalizm
czytaj także
Dzięki temu połączeniu antykomunizmu i nostalgii analiza „Gierka” daje szansę na kliniczne wejrzenie w splot, który leży w centrum budowanej przez Prawo i Sprawiedliwość hegemonii, a także podpowiada możliwości jego rozwikłania. Jak pisałem w innym miejscu, w okresie transformacji wykształciły się w Polsce dwa idiomy ludowego sprzeciwu, umożliwiające wypowiadanie roszczeń, które nie mieściły się w konsensusie III RP. Jednym z nich był radykalny antykomunizm, określany niekiedy jako „zoologiczny” – ten sam, który stał się fundamentem diagnozy i programu sanacji państwa za rządów PiS. Drugim była postkomunistyczna nostalgia.
Wstydliwym, choć nie do końca, sekretem rządów PiS-u jest to, że korzystają i z tego zasobu legitymizacji. W mniejszym stopniu na poziomie symboli i postaci, w większym – na poziomie marzeń, które z postkomunistycznym gierkowskim mitem są związane. Warto w tym świetle spojrzeć choćby na niedawny raport Instytutu Badań Strukturalnych o politycznych konsekwencjach programu 500+. To właśnie ten mechanizm wyjaśnia po części, dlaczego PiS pozostaje nieprzemakalny na krytykę i ataki wykorzystujące retorykę antykomunistyczną, czy to w odniesieniu do konkretnych osób uwikłanych w poprzedni system, czy przez porównania ówczesnych i dzisiejszych praktyk rządzenia. Jest niewzruszony, ponieważ wbrew skrzętnie podtrzymywanym pozorom elementy specyficznie zinterpretowanego postkomunizmu są również składową kaczystowskiej hegemonii, i w efekcie krytyka w trybie antykomunistycznym, choćby najlepiej uzasadniona, nie tylko nie odbiera rządowi wiarygodności, lecz wręcz ją nieświadomie potwierdza.
czytaj także
Mit Gierka, jeśli nie podejmie go nikt inny, może stać się trwałym elementem tej hegemonii. Może też jednak stać się sojusznikiem tych, którzy chcieliby tę hegemonię zakwestionować. Rozmontowanie kulturowych fundamentów władzy PiS-u wymaga oderwania od niej tej właśnie postkomunistycznej cząstki. Może to zrobić lewica, i to lewica umiejętnie odwołująca się do marzeń związanych z postkomunistycznym mitem. Byłoby nieźle, gdyby nie wstydziła się Gierka, ale naprawdę ważne jest raczej to, czego powinna się wstydzić. Choćby używania słów takich jak „rozdawnictwo”, wymyślonych po to, aby budować zgoła nielewicowe osie podziału i odmawiać ludziom marzeń.
Widma Gierka przypominają nam, że hegemonia kaczyzmu powstała i utrwala się w próżni pozostawionej przez lewicę. Może lepiej zaprzyjaźnić się z tym upiorem, zanim znajdzie sobie innych przyjaciół.