Crossing Europe to prawdopodobnie najciekawsza impreza filmowa, o której jeszcze nie słyszeliście.
W Linzu jak u siebie poczuliby się przede wszystkim bywalcy Nowych Horyzontów. W austriackim mieście, podobnie jak we Wrocławiu, stawia się przede wszystkim na kino ambitne i niszowe, a zamiast fetować znane nazwiska, próbuje się odkrywać nowe talenty. Wymagania te bynajmniej nie odstraszają lokalnej publiczności, która zarówno na seanse, jak i wieczorne, festiwalowe imprezy stawia się wyjątkowo tłumnie. W tym roku austriacka widownia miała powody do oklaskiwania twórców znanych już polskim kinofilom. Główną nagrodę w Konkursie Filmów Pełnometrażowych otrzymał – prezentowany wcześniej na toruńskim Tofifeście i korzystający z usług warszawskiego agenta sprzedaży Films New Europe – Quit Staring At My Plate Hany Jušić. Konkurs Kina Dokumentalnego zakończył się natomiast triumfem filmu Close Relations Witalija Manskiego, którego wcześniejszy film Pod opieką wiecznego słońca zwyciężył podczas ubiegłorocznej edycji warszawskiego Millennium Docs Against Gravity.
Linz sam w sobie sprawia wrażenie miejsca bardzo filmowego, także ze względu na swą skomplikowaną historię. W czasach nazistowskich miasto stanowiło obiekt fascynacji Adolfa Hitlera, który przyszedł na świat w oddalonym raptem o 100 kilometrów Branau am Inn. Dziś pamięć o tamtych czasach stanowi ważny składnik lokalnej tożsamości, ale mieszkańcy nie chcą bynajmniej pozostać więźniami przeszłości i starają się kreować wizerunek miasta otwartego oraz sprzyjającego artystom. Wrażenie to pogłębia się zwłaszcza od roku 2009, gdy Linz był Europejską Stolicą Kultury. Z tamtych czasów pozostało miastu wiele prężnie działających instytucji, które odgrywają ważną rolę także przy organizacji Crossing Europe. Festiwal, zarządzany przez charyzmatyczną dyrektorkę Christine Dollhofer, stara się – w zgodzie ze swoją nazwą – przybliżać widzom dobre filmy ze wszystkich zakątków kontynentu. W tym roku przedmiotem szczególnego zainteresowania organizatorów była kinematografia polska.
Triumf młodości
Trzeba przyznać, że wybór twórców, których dorobek zaprezentowano w tym roku na Crossing Europe, okazał się daleki od oczywistego. Ważnym wydarzeniem festiwalu okazała się retrospektywa – goszczących w Linzu już w latach ubiegłych – Anki i Wilhelma Sasnalów. Niezrażeni dominującymi w Polsce negatywnymi recenzjami, organizatorzy włączyli do festiwalowego programu także Knives Out Przemysława Wojcieszka. Duże oczekiwania towarzyszyły również, pokazywanemu w Linzu na kilka tygodni przed polską premierą dystrybucyjną, Szatan kazał tańczyć Katarzyny Rosłaniec. Niestety, trzecie pełnometrażowe dzieło w dorobku polskiej reżyserki należy uznać za artystyczną porażkę.
Film Polki okazał się taki, jak jego tytuł – wydumany, efekciarski i pozbawiony większego sensu. Na domiar złego, pomimo atakującej widza na każdym kroku kakofonii obrazów i dźwięków, Szatan wybrzmiewa zwyczajnie nijako. Film Rosłaniec nie jest ani satyrą na nastoletnich celebrytów, ani emancypacyjną bajką o kobiecie wyzwolonej. Dziełu Polki najbliżej do – przebranego dla niepoznaki w kuse ciuszki – moralizatorskiego napomnienia, które mogłoby spodobać się mistrzowi Zanussiemu. Konserwatywne spojrzenie na hedonistyczny styl życia młodej pisarki nie byłoby z gruntu pozbawione sensu, gdyby reżyserka zdobyła się na odrobinę ambiwalencji, którą można było dostrzec choćby we Wszystkich nieprzespanych nocach. W filmie Michała Marczaka egzystencja bohaterów, choć na dłuższą metę jałowa, jednocześnie miała w sobie przebłyski ekstazy i wyzwolenia. Czegoś podobnego próżno szukać w Szatanie, którego bohaterka – niezależnie od ilości wciągniętego koksu i przeżytych orgazmów – pozostaje jednakowo udręczoną cierpiętnicą.
czytaj także
Znacznie ciekawszą relację z życia na krawędzi zawarł Austriak Adrian Goiginger w – prezentowanym niedawno także podczas Berlinale – The Best of All Worlds. Debiutujący reżyser opowiedział w nim, opartą na własnych doświadczeniach, historię chłopca z Salzburga wychowywanego przez uzależnioną od narkotyków matkę. Wbrew pozorom, The Best… nie ma jednak nic wspólnego z ponurym dramatem społecznym. Za sprawą wykorzystania perspektywy kilkuletniego dziecka film Goigingera zyskuje paradoksalną lekkość i humor, który bynajmniej nie unieważnia jednak powagi podejmowanego tematu. The Best… sprawdza się przede wszystkim jako opowieść o relacji matki i syna, która – choć niepozbawiona momentów dramatycznych – okazuje się przepełniona autentyczną, wzajemną miłością. Tkwiąca w filmie emocjonalna siła nie pozwala dziwić się, że fabuła Goigingera została przyjęta przez festiwalową publiczność niemalże owacjami na stojąco.
Sukces odniesiony przez 26-letniego reżysera nie był jedynym akcentem pozwalającym uznać tegoroczne Crossing Europe za przestrzeń triumfu młodości. Jednym z wydarzeń festiwalu okazał się także dokument To Be a Teacher – dyplomowy film studenta szkoły filmowej w Babelsbergu Jakoba Schmidta. Opowieść o losach trzech początkujących nauczycieli stanowiąca pretekst do refleksji nad kształtem niemieckiego systemu edukacji nie bez racji porównywano do głośnego Alfabetu Erwina Wagenhofera.
Prawdziwą furorę zrobił w Linzu także, sytuujący się na pograniczu fikcji i dokumentu, Stranger in Paradise w reżyserii niespełna 30-letniego Guido Hendrixxa. Film, który po światowej premierze na festiwalu IDFA w Amsterdamie określono jako „najważniejszą wypowiedź artystyczną na temat uchodźców w 2016 roku”, w pełni zasługuje na tak silną rekomendację. Hendrixxowi udało się wykroczyć poza – powielane przez większość zajmujących się tematem twórców – szlachetne banały o potrzebie solidarności. Młody Holender postawił na artystyczną prowokację, podczas której autentyczni uchodźcy zostali skonfrontowani z postacią nauczyciela mającego przygotować ich do życia w Europie. W trakcie spotkań mężczyzna rozwiewa marzenia bohaterów o spokojnym życiu na Zachodzie i bombarduje ich serią ksenofobicznych stereotypów, z którymi wielokrotnie będą stykać się w przyszłości. Jakby tego było mało, w ostatnich partiach filmu Hendrixx wprowadza jeszcze aspekt autotematyczny i przypomina o pasożytniczym z ducha charakterze relacji pomiędzy dokumentalistą a jego bohaterami. O sile oryginalnego, zmuszającego do myślenia Stranger… za kilka tygodni będą mogli przekonać się polscy widzowie. Dzieło młodego Holendra zostanie zaprezentowane w ramach tegorocznego Millennium Docs Against Gravity, podczas którego wywoła zapewne gorące dyskusje.
W gąszczu polityki
W Linzu Stranger… wpisał się w całą serię dzieł zaangażowanych politycznie i wyraźnie odnoszących się do aktualnych problemów Europy. Perspektywa ta została zarysowana już w pokazanym na otwarcie festiwalu Chez nous Lucasa Belvaux. Opowieść o konsekwencjach rosnącej popularności skrajnej prawicy, choć fikcyjna, pozostaje naszpikowana odniesieniami do rzeczywistej działalności Frontu Narodowego. Jednocześnie jednak Chez nous nie da się sprowadzić do poziomu publicystycznej agitki.
Główną bohaterką dzieła Belvaux nie jest wcale łudząco podobna do Marine Le Pen, przywódczyni filmowej partii, lecz jej szeregowa współpracowniczka. Żyjąca z dala od polityki, lubiana w swym otoczeniu pielęgniarka pewnego dnia zostaje namówiona przez starego przyjaciela domu do kandydowania na urząd mera rodzinnego miasteczka. Po długich wahaniach Pauline decyduje się podjąć wyzwanie i wsiąka coraz głębiej w struktury skrajnej prawicy. Opis dalszych losów bohaterki pozwala twórcom Chez nous na obnażenie mechanizmów tworzenia wielkiej polityki w stylu przywołującym na myśl pamiętne Jak to się robi Marcela Łozińskiego. Film Belvaux, choć ma do wypełnienia społeczną misję, nie wstydzi się także sztafażu gatunkowego. Francuski reżyser z powodzeniem sięga choćby po, właściwy kinu noir motyw poczciwej jednostki, która bezwiednie wikła się w rozgrywkę znacznie potężniejszych sił. Wiarygodność tego wątku gwarantuje przede wszystkim umiejętny dobór obsady. W roli politycznego mentora Pauline nieprzypadkowo obsadzono akurat gwiazdę francuskiego kina intelektualnego, wsławionego współpracą z Resnaisem i Rohmerem, Andre Dussoliera. Dobrotliwe spojrzenie i ciepły ton głosu aktora znakomicie sprawdzają się jako środki maskujące niegodziwe intencje jego postaci. Przy okazji stanowią także wymowny komentarz na temat fałszywego charakteru wysiłków francuskiej prawicy, która od pewnego czasu złagodziła ton komunikatów i odcina się od związków z neofaszystami.
czytaj także
Polityczne akcenty w Linzu nie ograniczały się jednak tylko do formułowania ostrzeżeń przed radykałami. Na przeciwległym biegunie znalazła się choćby krzepiąca Polityka, instrukcja obsługi Fernando Leona de Aranoi. Dokument o wyborczym sukcesie partii Podemos stanowi mądrą pochwałę pragmatyzmu, który nie od razu musi pociągać za sobą zdradę wyznawanych ideałów. Jeszcze inne oblicze kina politycznego objawiło się widzom w Behind the Stone Wall Magali Roucaut. Dokument młodej Francuzki to opowieść o ostatnich dniach funkcjonowania paryskiej fabryki, która zostanie przeniesiona na przedmieścia po to, by na jej terenie można było wybudować ekskluzywne lofty. Melancholijny ton i intymny charakter zwierzeń wypowiadających się przed kamerą robotników, głównie emigrantów z Azji i Afryki, nie powstrzymuje reżyserki przed poczynieniem bardziej ogólnych obserwacji. Między wierszami Behind… stanowi przecież opowieść o konfliktach klasowych, które będą wzmagały u ich ofiar poczucie frustracji i wykorzenienia. Już niebawem dowiemy się, w jak wielkim stopniu odczucia te dojdą do głosu podczas francuskich wyborów prezydenckich.
Niezależnie od ich rezultatów i innych rozstrzygnięć politycznych w Europie, możemy spodziewać się, że ich echa znajdą swoje odbicie w kolejnych filmach. Część z nich z pewnością znajdzie się także w programie kolejnej edycji Crossing Europe, która już teraz zapowiada się więcej niż obiecująco.