Nie cierpię słowa „autentyczność”, ale muszę przyznać, że na tle licznych filmów i seriali o dojrzewaniu bezpretensjonalność i naturalność „Dziewczyn” – nagrodzonego na 13. LGBT+ Film Festival fińskiego kandydata do Oscara – jest naprawdę odświeżająca.
Na urodzinowej domówce spięta Rönkkö w pożyczonej od przyjaciółki cekinowej sukience próbuje zagadać do małomównego chłopca, który wpadł jej w oko. W typowo młodzieńczym geście maskowania nerwowości nadmierną pewnością siebie zaczyna opowiadać kuriozalną, ale podobno prawdziwą anegdotę o wykorzystywaniu popularnych w Finlandii kubków z Muminkami do tymczasowego przechowywania próbek nasienia podczas zabiegów dla par zmagających się z bezpłodnością. Skrępowany chłopak unosi kubeczek w niezręcznym geście toastu i bez słowa ucieka z kuchni.
Tymczasem w innej części mieszkania jej przyjaciółka Mimmi wyznaje siedzącej nad basenem Emmie: „Jesteś najbardziej interesującą osobą na tej imprezie”. Ta pierwsza, buntownicza cool girl, w pierwszej scenie filmu wdała się w bójkę z koleżanką z klasy. Tę drugą, młodą łyżwiarkę trenującą do mistrzostw Europy, na domówkę wygoniła matka („Dobrze, niech ci będzie, ale wrócę przed dziesiątą!”). Kilka godzin wcześniej dziewczyny ścięły się podczas niezręcznej interakcji przy stoisku z owocowymi smoothies. Za kilka minut wymkną się z tej imprezy – razem.
Doświadczenia nastoletnich bohaterek Dziewczyn – nagrodzonego na 13. LGBT+ Film Festival fińskiego kandydata do Oscara, który właśnie trafił do polskich kin – mogą wydawać się podobne do innych historii o dorastaniu: eksperymenty z seksem, rodzinne i interpersonalne konflikty, nowa/pierwsza miłość, próby godzenia odpowiedzialności i przyjemności, szukanie własnej drogi i wymyślanie siebie – czasem od nowa, czasem po raz pierwszy. Zarazem jednak filmy coming of age (podobnie zresztą jak samo dorastanie) są trochę jak pozbawiona legendy kolorowanka numeryczna: nawet jeśli założyć, że każdy dostaje ten sam obrazek, ostateczny efekt będzie zależał od tego, jakimi kolorami się go wypełni – a scenarzystki Ilona Ahti i Daniela Hakulinen przyniosły do stołu własne kredki.
Prosta, może nawet przewidywalna konstrukcja scenariusza wydaje się też całkowicie naturalna: każda z trzech bohaterek ukazana jest jako pełna, prawdziwa osoba, a ich doświadczenia – czasem wspólne, kiedy indziej znacząco osobne – traktowane są z równą uwagą. Emma zmaga się z własnym perfekcjonizmem i ambicjami, ale też nagłą niepewnością związaną z odkrywaniem przyjemności świata istniejącego poza ukochanym sportem. Emmę i Mimmi połączy burzliwa młodzieńcza miłość. Mimmi i Rönkkö związał już dawno ten rodzaj żarliwej, ślepej na różnice dziewczęcej przyjaźni, na którą nie ma dobrego przymiotnika (to ich gwałtowna kłótnia – i równie gwałtowne pojednanie – jest najbardziej przejmującym momentem filmu pełnego wzruszających scen). Podczas gdy Mimmi odreagowuje trudne emocje wywołane zmieniającymi się relacjami w jej patchworkowej rodzinie, Rönkkö mierzy się z niepokojem dotyczącym cudzych oczekiwań – i własnych wyobrażeń – na temat swojej seksualności.
Paradoksalnie to właśnie prostota fabularnej struktury – z bohaterkami spędzamy trzy imprezowe piątki i trudny sobotni poranek – stwarza przestrzeń na rozgrywanie całego bogactwa emocjonalnych niuansów, w której mogą zabłysnąć rewelacyjne młode aktorki. Aamu Milonoff w roli Mimmi wykazuje się ogromnym wyczuciem sprzeczności targających jej bohaterką: samodzielną i pewną siebie, ale też dziecinną i po dziecięcemu okrutną, używającą szczerości zarówno jako broni, jak i tarczy, kryjącą kruchość pod maską obojętności, a zarazem ujawniającą wszystkie uczucia w jednym spojrzeniu pełnym zachwytu, oddania, bólu.
Eleonoora Kauhanen gra Rönkkö – napaloną, ale niezręczną, delikatną i uderzająco wulgarną, niepewną, a zarazem nieustraszoną – z wielkim talentem komediowym oraz ujmującą nutą bezbronności. Łatwo byłoby usytuować nad wiek dojrzałą, poważną i odpowiedzialną Emmę w opozycji do pozostałych dziewcząt, ale w wykonaniu Linnei Leino jej postać nie jest tylko pełną gracji łyżwiarką i zdeterminowaną zawodniczką; raz po raz dostajemy przebłyski sygnalizujące, że w tej pozornie spokojnej dziewczynie coś buzuje: jest niecierpliwa, pełna pasji i tłumionego gniewu, gotowa do walki o siebie i o swoją miłość – z której destabilizującą intensywnością w ogóle sobie nie radzi.
(W dość niemądrej recenzji, której z życzliwości wyjątkowo nie przytoczę, trafiłam na zarzut, że – w przeciwieństwie do głównych bohaterek – drugoplanowi chłopcy są przedstawieni w sposób uproszczony i karykaturalny. Odpowiadam: i bardzo dobrze! Choć sama w ogóle nie miałam takiego wrażenia, uważam, że to największy komplement; oznacza to bowiem, że reżyserce Alli Haapasalo naprawdę udało się w przekonujący sposób oddać nie tylko doświadczenia nastoletniości, ale i subiektywnie dziewczęce spojrzenie).
Nie cierpię słowa „autentyczność”, ale muszę przyznać, że na tle licznych filmów i seriali o dojrzewaniu, zbudowanych w całości z konceptów, trauma plotów i ćwiczeń z reprezentacji, bezpretensjonalność i naturalność Dziewczyn jest naprawdę odświeżająca. Składa się na to wiele drobnych decyzji artystycznych, czasem bardzo prostych: jak to, że jedna z bohaterek pojawia się dwa razy w tym samym naszyjniku. (No jasne, że tak! Nie ma nic odkrywczego w obserwacji, że nastolatki mają ulubioną biżuterię. Ale w wymuskanej mainstreamowej produkcji? Nie do pomyślenia).
Nastolatki powinny być piękne – taki przekaz wywiera olbrzymią presję [rozmowa]
czytaj także
Przyczyniają się do tego także żywe i naturalne dialogi, chwytające język nastolatek bez silenia się na stylizację młodzieżowego slangu. Prawdziwe dziewczyny właśnie tak ze sobą rozmawiają: jest tu młodzieńcza egzaltacja i przesada komplementu („Jesteś boginią!”), spontaniczne złośliwostki i podteksty wypowiadane nie wprost, wulgaryzm występuje jako przecinek lub emfaza, a nie metonimia klasy społecznej czy świadectwo patologii „współczesnej młodzieży”. Tę naturalność oddaje zresztą wyjątkowo dobrze polska wersja językowa – napisy są zarazem trafne i kreatywne (zapytana przed grą w laser tag czy ma „dobrego cela”, podchmielona już Rönkkö odpowiada: „Jak baba z wesela”. Szanuję!).
Na każdym kroku widać, że u steru Dziewczyn stoją osoby, które mają za sobą podobne doświadczenia: niezręczności, miłosnej euforii, pożądania, odrzucenia. Sprawdzania po omacku, kim się jest, a kim się nie jest, kim można się stać, a kim się stawać nie powinno, jaki ma się stosunek do społecznych ról i związanej z nimi presji, co się lubi, na co nie ma się ochoty, a czego jeszcze nie jest się pewnym. Istotą młodości jest przecież przede wszystkim otwartość na różne możliwości, różne ścieżki.
To właśnie odróżnia Dziewczyny od dominującego w queerowym kinie dyskursu reprezentacji: ich bohaterki nie potrzebują sztywnych tożsamościowych gorsetów i etykietek, wymachiwania flagami i rytualnych coming outów (a nawet odwrotnie: miłość może być równie dobrze czułym sekretem, który chce się ochronić, zachować tylko dla siebie). Twórczynie nie szukają grubej kreski oddzielającej dorosłość od dzieciństwa ani nie pokazują dojrzewania jako ukierunkowanego procesu nastawionego na określony cel i prowadzącego w jakieś konkretne miejsce – widzą je raczej jako coś plastycznego, falującego, niedomkniętego; jako stawianie sobie i światu pytania o to, co jeszcze jest możliwe.
czytaj także
Tak zakreślona wizja nastoletniej dziewczęcości nie jest oczywiście wolna od idealizacji – sądzę zresztą, że nie da się zupełnie nie podbarwić filmu o młodzieży tintą nostalgii za własną młodością – ale nie jest zarazem zredukowana do sentymentalnej podróży w czasie ani naznaczona niezdrowym fetyszyzmem (szczególnie zagrożenie opowieści o młodzieńczej seksualności). Żeby było jasne, mimo nagrody publiczności w Sundance nie jest to kolejny „czuły film, który cię przytuli”: są w nim trudne dylematy, prawdziwe cierpienie, lęk, gniew, smutek i przebłyski bezmyślnego okrucieństwa, do jakiego zdolne są tylko nastolatki – ale jest w nim też trochę skromnej, dziewczęcej utopii. Skoro więc nie autentyczność i niekoniecznie realizm, to może po prostu – szczerość? Albo inaczej: nadzieja?
Do tych różowo podbarwionych okularów można mieć oczywiście różny stosunek; filmowi da się postawić zarzut, że niektóre fabularne rozwiązania są zbyt łatwe – ale może właśnie czasem mogą takie być? Przemawia do mnie wizja świata, w którym nie wszystko musi być trudne. Albo odwrotnie: w którym owszem, istnieją rzeczy trudne, ale inne rzeczy są także możliwe – i może to one są ważniejsze? Na przestrzeni trzech tygodni w życiu Mimmi, Emmy i Rönkkö jest miejsce zarówno na mniejsze lub większe zwycięstwa, jak i mniejsze lub większe porażki – i na całą paletę tego, co pomiędzy. Można się wygłupić i spotkać z życzliwością, popełnić błąd i spróbować jeszcze raz, zostać zranionym i wyciągnąć rękę na zgodę, postąpić okrutnie i uzyskać przebaczenie.
czytaj także
Na to ostatnie zwróciła uwagę także krytyczka „New York Timesa” Amy Nicholson, pisząc, że reżyserka oferuje swoim bohaterkom wybaczenie zamiast morału. Sama także bym tego chciała, nie tylko dla tych postaci, ale dla dziewczyn w ogóle. One już nie potrzebują nauczek, życie jest wystarczająco trudne, potrzebują czasem dostać coś łatwego i przyjemnego: pięć minut przerwy na wygłupy na lodowisku, szklankę coli na porannego kaca, cały dzień wylegiwania się w podomce w hotelowym pokoju, kolorowe owocowe smoothie o idiotycznej nazwie, jak „Bali Baby” albo „Do Manga Trzeba Dwojga”.
Bohaterki Dziewczyn są głodne doświadczeń: chcą całego życia i całego świata, na dobre i na złe – i Alli Haapasalo stwarza filmową rzeczywistość, w której jest to możliwe. I może w pewnym sensie nie ma tu nic nowego czy szczególnie odkrywczego – ot, znajomy schemat filmu o dojrzewaniu. Ale jednocześnie wszystko jest nowe, wszystko jest ważne, naglące, największe i po raz pierwszy. Na tym polega młodość.