„Nie jesteśmy polityczni”
Nowy film Udiego Aloni, zwycięzca tegorocznej Nagrody Publiczności na Berlinale, jest jednym z dwóch izraelskich filmów na festiwalu ze słowem „skrzyżowanie” w tytule. Czy Izrael stoi na ważnym rozdrożu w swojej historii? Rozmowa z reżyserem i odtwórczynią głównej roli, Palestynką, Samar Qupty.
„Nie jesteśmy polityczni”
„Ana mish politi [nie jestem polityczny]” śpiewa po arabsku Kareem, młody palestyński raper, ze sceny improwizowanej na ruinach domu, który został zburzony przez izraelskie buldożery, aby zrobić miejsce dla planowanego Muzeum Współistnienia.
Historia Junction 48 przenosi nas do Lod, miasteczka z mieszaną żydowsko-arabską populacją, odległego zaledwie kilka kilometrów od metropolii Tel-Awiwu. Kareem (grany przez Tamera Nafara, który sam jest raperem oraz współautorem scenariusza) i jego dziewczyna, Manar (grana przez Samar Qupty) poprzez swoją muzykę walczą zarówno z dyskryminacją przez państwo Izrael jak i z pełnym przemocy patriarchatem własnej społeczności.
Jednak nie jest to film polityczny, który poprzestaje na wskazywaniu winnych. „Oczywiście, nie można zrobić filmu o Palestyńczykach, który nie byłby polityczny,” mówi Qupty. „Ale nie chcieliśmy umieszczać polityki na pierwszym planie. Staraliśmy się raczej pokazać, w jaki sposób polityka jest integralną częścią naszego codziennego życia.”
„W deklaracji Kareema, że nie jest polityczny, chodzi raczej o pewne pragnienie,” dodaje Aloni. „‚Nie chcę być polityczny, ale dom przyjaciela zniszczono, bo jest Arabem. Nie jestem polityczny, ale konserwatywna rodzina mojej dziewczyny nie pozwala nam się widywać. To jest tęsknota za niemożliwą normalnością i to właśnie ona jest przyczyną uniwersalności tego filmu”.
„Społeczeństwo arabskie jest bardzo konserwatywne i traktuje silne kobiety jako zagrożenie,” mówi Qupty. „W związku z tym, mieszkająca w Izraelu Arabka-Palestynka cierpi z powodu wielu poziomów opresji jednocześnie. To trudne, ale sprawia też, że wola zmiany jest silniejsza. To właśnie postać Manar. Ale ona nie jest typem buntowniczki, która po prostu porzuca tradycję. Manar dostrzega także zalety w swoim społeczeństwie. Wykorzystuje sztukę, swoje piosenki i miłość do Kareema jako szczególny sposób walki od wewnątrz”.
„Bardzo łatwo jest wyrazić walkę w sposób patetyczny,” dodaje Qupty. „Walka jest zwykle związana z żądaniami, protestami i demonstracjami. Ale to tylko jej niewielka część. Jesteśmy okupowani od 1948 r. Minęło 68 lat i nowe, już trzecie pokolenie ma dość pesymizmu. Zamiast tego przekształca siły, które je tłamszą w sztukę, w muzykę. To nasza nowa walka, nasza nowa rewolucja, nasz nowy rewolucyjny sposób życia.”
***
Daniel Tkatch: Często mówi Pan o dwunarodowości. Czy widzi ją Pan jako alternatywę dla trwającego impasu między aspirowanym rozwiązaniem dwupaństwowym i jednopaństwową rzeczywistością? Czy dwunarodowość jest w ogóle możliwa?
Udi Aloni: Izrael jest rzeczywiście jedyną prawdziwą demokracją na Bliskim Wschodzie – dla Żydów. [śmiech]
Dla mnie dwunarodowość jest przede wszystkim pojęciem kulturowym. Oznacza utrzymanie własnej partykularności – żydowskiej lub palestyńskiej. Jest oparta na koncepcji wspólnoty i różnorodności zarówno między społecznościami jak i wewnątrz nich. Mój przyjaciel i nauczyciel, Mahmud Darwisz [palestyński poeta przyp. red.] bardzo dobrze wyraził tę ideę. Napisał:
Idźmy razem dwiema osobnymi ścieżkami.
Idźmy razem
i bądźmy życzliwi.
W rzeczywistości przyjąłbym prawie jakiekolwiek rozwiązanie, które zakończyłoby obecne okrucieństwa. Nawet jeśli ktoś umożliwiłby rozwiązanie w postaci dwóch państw, prawdopodobnie bym je poparł. Ale na razie właśnie to rozwiązanie jest najbardziej nierealnym marzeniem.
Co Europa może zrobić, by pomóc rozwiązać ten konflikt?
Po pierwsze Europa musi zaprzestać tworzenia tej dwupaństwowej fikcji. Lwia część przywódców europejskich nie chce zrozumieć, na ile my, Izraelczycy i Palestyńczycy, jesteśmy między sobą uwikłani. Moja rada jest więc: Przede wszystkim, zobaczcie jak to jest! Popatrzcie, na przykład, co to znaczy być Palestyńczykiem i jednocześnie obywatelem Izraela.
Podczas moich spotkań z Europejczykami mówiono mi: „Proszę zaprosić jednego Palestyńczyka i jednego Izraelczyka.” Ostatnio odpowiadam na to tak: „Dobrze, tylko niech Palestyńczyk będzie obywatelem Izraela. Nie będę zapraszać kogoś z Zachodniego Brzegu, spod pełnej okupacji i pozwalać wam świętować normalność. Jestem przeciwko normalizacji.” Mówią mi: „Ale to przecież jest arabski obywatel Izraela.” Ja mówię: „Nie, bo to właśnie jego bliscy są w Gazie, w Ramallah, w Sabrze i Szatili.”
Dwunarodowość to prawdopodobnie jedyna szansa przetrwania tego miejsca. Alternatywą jest tylko paranoja w rodzaju Bibi Netanjahu i coraz mocniejsze odgradzanie się. Gaza już jest największym gettem na Bliskim Wschodzie i wkrótce cały Izrael może się stać jeszcze większym gettem.
Nie sądzę jednak, że rozwiązanie przyjdzie z Zachodu. Oczywiście, Europa, i w tym Niemcy, musi przestać dawać broń Izraelowi. Europa i Ameryka muszą zaprzestać wspierania kolonialnych sił w Izraelu. Ale dwunarodowość musi być sprawą Bliskiego Wschodu. Być może w tym względzie Europa powinna odsunąć się na bok.
Jak Pan widzi swoją polityczną rolę jako filmowca?
Czym jest sztuka? Sztuka jest możliwością stworzenia możliwości. Niestety – lub raczej na szczęście – poprzez sztukę świata nie zmienimy. Ale oferujemy inne sposoby jego postrzegania. Przesłanie tego filmu leży w jego akcie performatywnym. To była szansa dla Tamera, mnie, i całej ekipy – mieszanki izraelskich Żydów i palestyńskich Arabów – zaistnieć razem.
Stworzyliśmy własną Arkę Noego. W pewnym momencie skończy się ten Potop w naszym regionie: i szaleństwa izraelskiego rządu z jego hiper-butą, i fundamentalizm islamski powstały w post-kolonialnej pustce. To wszystko nie może trwać wiecznie; w końcu musi upaść. Pytanie brzmi: co pozostanie, jak to się skończy? Mam nadzieję, że będzie to wspólnota podobna do naszej arki.
Na razie sytuację dobrze oddaje znana sentencja z Manifestu Komunistycznego: Widmo krąży po regionie – widmo dwunarodowości. I wszystkie potęgi regionu połączyły się w świętej nagonce przeciw temu widmu.
Najbardziej odświeżające w Pana ekipie jest być może to, że nie przejmujecie się polityczną poprawnością.
Z Tamerem opowiadamy najbardziej rasistowskie dowcipy o sobie nawzajem. Co może być bardziej zabawnego niż to? W końcu wiemy, że to wynika z naszej uniwersalności, np. z naszej wspólnej walki zarówno przeciwko okupacji jak i przeciw zabójstwom honorowym palestyńskich kobiet przez ich własne społeczności.
Ta złożoność jest dla ludzi często trudna do przełknięcia. Kiedy mówię „walczę za Palestyńczyków,” ludzie mówią: „To samonienawidzący się Żyd.” Ale dla mnie, pełna solidarność z Palestyńczykami to jedyny sposób praktykowania żydowskości. Trzeba pozostawić dyskurs Innego i być Braćmi – jest to zupełnie inne ustosunkowanie się. Nawet w hebrajskim słowie „inny” (acher) tkwi „brat” (ach).
Czy była to świadoma decyzja, aby nie starać się przedstawić całej złożoności sytuacji politycznej i nie podkreślać „podstawowej” ofiarności Palestyńczyków?
W wielkiej kłótni między Noamem Chomskym i Slavojem Žižkiem biorę stronę Žižka. Chomsky myśli, że wystarczy tylko pokazać ludziom prawdę, żeby wybrali właściwą drogę. To typowo amerykańsko-liberalne pojmowanie problemu. Według Žižka natomiast trauma lub ideologia zawsze przesłaniają spojrzenie. Jeśli popatrzeć na słońce, stajesz się ślepy. Stąd proste pokazywanie prawdy o okupacji byłoby daremne. Wierzę, że coś zmienić można tylko przez dekonstrukcję ideologii powstrzymującej ludzi od dostrzeżenia prawdy. W pewnym sensie, byłbym zadowolony, gdyby Pana czytelnicy nie skupiali się tylko na moich radykalnych wypowiedziach politycznych, ale pozwolili filmowi mówić samemu za siebie, wejść im pod skórę, zobaczyć jego marzenie.
Zarówno Žižek jak i francuski filozof Alain Badiou są wymienieni w specjalnym podziękowaniu. Jaka była ich rola w filmie?
To były tylko moje osobiste podziękowania. Zawdzięczam im wiele. Film im obojgu bardzo się podobał, co w rzeczywiśtości było dla mnie trochę zaskoczeniem. Myślałem, że wreszcie zrobiłem film, który mówi: „Pieprzcie się, filozofowie!” [śmiech]
Ludzie często rozróżniają między filmami intelektualnymi i tak zwanymi filmami „o życiu.” Natomiast w judaizmie Drzewo Życia i Drzewo Poznania mają te same korzenie. I to jest chyba mój pierwszy film, w którym mi się wreszcie udało zjednoczyć te dwa aspekty. Zarówno idee filozoficzne jak i panująca ideologia oddziaływują w nim niewidocznie. Jeśli dobrze wykonałem swoją pracę jako reżyser, widz ich nie odczuje, mimo że będzie nimi otoczony. Dobry film jest jak lekarstwo homeopatyczne – pamięta swoje składniki aktywne de facto ich nie zawierając.
Tłum. z ang. Katarzyna Sobieraj i Daniel Tkatch
**Dziennik Opinii nr 67/2016 (1217)