Film

Nazywa się Bond i jeśli jesteś kobietą, trzymaj się od niego z daleka

Fot. United Artists

Fabuła nie przewiduje dla kobiety innej roli niż kochanka, potencjalna kochanka lub – ewentualnie – figura matczyna dla agenta 007. Twoje cierpienie lub śmierć są niezbędne, żeby w filmie wystąpił odpowiednio nasycony konflikt i ładunek emocjonalny.

Premiera najnowszej części szpiegowskiej serii o Jamesie Bondzie została, jak większość zeszłorocznych megaprodukcji, opóźniona z powodu pandemii koronawirusa. Rok 2020 nie oszczędzał fanów dużych kinowych tytułów. Za to ugruntował dominującą pozycję serwisów streamingowych na rynku rozrywki. Platforma HBO GO postanowiła wykorzystać wydłużony okres oczekiwania na nowe treści i zaoferowała fanom agenta 007 kolekcję 26 dotychczas powstałych o nim filmów.

Wydawałoby się, że o fenomenie kulturowym trwającym 60 lat trudno napisać coś, co nie zostało jeszcze powiedziane. Z drugiej strony dziś zwracamy uwagę na elementy, które kilkadziesiąt lat temu nie wydawały się warte refleksji.

Co zrobić z „Przeminęło z wiatrem”?

Współczesna analiza tekstów kultury jest praktycznie niemożliwa bez usłyszenia w odpowiedzi na nią lawiny oskarżeń o cenzurę, ugrzecznianie, uleganie terrorowi politycznej poprawności, doszukiwanie się obraźliwych treści na siłę. Chociaż w przypadku Jamesa Bonda niczego nie trzeba się specjalnie głęboko doszukiwać. Rasizm i seksizm w hollywoodzkim kinie, szczególnie tym sprzed kilkudziesięciu lat, jest powszechny. Pokazanie go jest banalnie proste, a odpowiedzi oburzonych na wskazywanie na niego trywialnie przewidywalne. „Trzeba brać poprawkę na to, że takie były czasy” – słyszymy. Ale jaką poprawkę? Czy to znaczy, że mamy w ogóle się nad np. przemocą w starych filmach nie zastanawiać, nie pytać, czemu te czasy były, jakie były, jak się zmieniały, jakie procesy za tym stały? „Były, to były, i po co drążyć temat?” – powiedzą. No trudno, niech gadają.

Chłopięca fantazja

Sześć dekad żonglowania tą samą konwencją to jednak temat, który aż się prosi, żeby go podrążyć. Spójrzmy więc na filmy o agencie 007 bez rozmywających obraz okularów nostalgii. Kiedy ogląda się serię w trybie maratonowym, widać, jak świat i kino zmieniają się, jak wokół postaci głównego bohatera formują się – niczym szkiełka w kalejdoskopie – barwne uniwersa. Zmieniają się aktorzy, zmieniają się zegarki i samochody, być może – odrobinę – maniery. Zmieniają się metody działania – od sztuczek szpiegowskich w Doktorze No, tak subtelnych, jak zostawienie włosa na drzwiczkach szafki, żeby sprawdzić, czy ktoś do niej zaglądał, po spektakularne surfowanie na fali tsunami w ucieczce przed śmiercionośnym promieniem cieplnym odbijanym z orbity przez gigantyczne lustro w Śmierć nadejdzie jutro. Nie zmienia się tylko główny bohater. Nie zmienia się to, czym był od początku i chyba już na zawsze zostanie, czyli na wskroś chłopięcą fantazją.

James Bond jest przystojny, silny, sprytny, inteligentny. Potrafi przechytrzyć lub pokonać w walce każdego wroga. Swobodnie przemierza cały świat, siedząc za kierownicą wspaniałych samochodów, ubrany w idealnie skrojone garnitury, uzbrojony w najnowocześniejsze gadżety.

Jego odpowiedniczki próżno szukać w tekstach kultury kierowanych do kobiet. Bohaterki najpopularniejszych „babskich” historii są zwykle opisywane jako przeciętne, a pod względem atrakcyjności raczej niekonwencjonalne. Widać to wyraźnie w wielu gatunkach, od Pamiętników Bridges Jones, przez fantastykę dla młodzieży, czyli Zmierzch i Igrzyska Śmierci, historyczne romanse jak Przeminęło z wiatrem czy Duma i uprzedzenie, aż po erotyczny blockbuster 50 twarzy Greya. Jeżeli nasza heroina jest jednocześnie silna, sprawna i olśniewająco piękna, prawdopodobnie pochodzi z gatunku zdominowanego przez i pierwotnie kierowanego do mężczyzn, jak komiksy (Wonder Woman), gry (Lara Croft) czy filmy Tarantino. Mam wrażenie, że trudniej nam się z nią wtedy identyfikować, podświadomie wyczuwamy, że są przefiltrowane przez męską perspektywę (w języku angielskim jest na to bardzo wygodne określenie: male gaze). W naszych fantazjach jesteśmy też zwykle bardziej powściągliwe, jeśli chodzi o liczbę partnerów głównej bohaterki – najczęściej przez cały film próbuje zdecydować pomiędzy dwoma kandydatami, podczas gdy Bond w trakcie jednej fabuły zwykle znajduje czas na przynajmniej dwa lub trzy skonsumowane romanse.

Najbliżej chyba Jamesowi do archetypu homme fatale, gdyby takie pojęcie w historii kina kiedykolwiek się upowszechniło. Sztuka uwodzenia to w jego arsenale równie ważna broń co kultowy walther czy wybuchający długopis. To ciekawe, bo wykorzystywanie fizycznej atrakcyjności do manipulowania ludźmi i osiągania własnych celów to w popkulturze zwykle kobieca domena, często wykorzystywana do wyrównania przewagi fizycznej, jaką mają nad bohaterką męscy przeciwnicy. Ten stosunek sił jest w przypadku Jamesa Bonda wyraźnie zachwiany. Zarówno nad partnerkami, jak i wroginiami (często w jednej osobie) dominuje na wszystkich polach. Obezwładnia je na zmianę urokiem osobistym i przemocą fizyczną.

Przemoc, cierpienie i śmierć to zresztą powszechny los „dziewczyn Bonda”. Na tyle powszechny, że można by go porównać do zabójczego wirusa przenoszonego przez kontakt emocjonalny z głównym bohaterem. A taki, jeżeli jesteś postacią kobiecą, bez wątpienia nastąpi. Fabuła nie przewiduje dla ciebie innej roli niż kochanka, potencjalna kochanka lub – ewentualnie – figura matczyna dla agenta 007. Twoje cierpienie lub śmierć są niezbędne, żeby w fabule wystąpił odpowiednio nasycony konflikt i ładunek emocjonalny. Z żadną z męskich postaci James Bond nie ma na tyle bliskiej relacji, żeby spełniła tę funkcję.

Z tego powodu „dziewczyna Bonda” to tytuł nadawany nie tylko oficjalnym „love interests” każdego filmu. To również liczne przypadkowe kochanki, przeciwniczki, a nawet współpracownice, jak powracające przez całą serię postaci Miss Moneypenny i szefowej MI6 znanej pod pseudonimem M. We wszystkich Jamesach Bondach umiera ich aż 33. Więcej, niż powstało filmów w serii. Tylko w trzech z nich nie ginie żadna z dziewczyn Bonda.

Miss Moneypenny

Najbezpieczniej możesz się czuć, jeżeli w życiu Jamesa przypadła ci akurat rola Miss Moneypenny, sekretarki jego szefowej. Ściśle profesjonalna relacja nie uchroni cię oczywiście przed jego końskimi zalotami czy też, po prostu – molestowaniem w miejscu pracy. W łasce scenarzysty i czasów, w których powołano cię do istnienia, będzie to, jak na te „zaloty” będziesz reagować. W starszych filmach odwzajemnisz je z wdziękiem, trzepocząc rzęsami. Kilkadziesiąt lat później odzyskasz część autonomii, sprowadzając Bonda na ziemię błyskotliwą wymianą zdań, niepozbawioną jednak pewnej złośliwej kokieterii.

Niestety już w latach dwutysięcznych przemienisz się w element komiczny, niezdarną istotę wzdychającą beznadziejnie do nieosiągalnego kolegi z pracy. Dopiero 10 lat później, przy okazji symbolicznego „resetu” serii z Danielem Craigiem w roli głównej, powrócicie do niewinnego, złośliwego flirtu.

Przynajmniej możesz się czuć na tym stanowisku bardzo bezpiecznie w porównaniu z innymi „dziewczynami Bonda”. Biurowy setting powstrzyma jego najbardziej gwałtowne zapędy, a z rąk wrogów przyjdzie ci zginąć tylko raz – i to nie naprawdę, tylko w treningowej symulacji. Którą zresztą wykorzystasz w Śmierć nadejdzie jutro do spełnienia swoich fantazji o seksie z Bondem w wirtualnej rzeczywistości.

Surowa, ale opiekuńcza M

W nie najgorszej sytuacji znajdziesz się również jako jego szefowa M. Jako jedyna kobieta w serii nie będziesz istnieć dla niego w ogóle w kontekście seksualnym. Niestety ze względu na różnicę wieku i relację władzy będziesz musiała za to wcielić się w rolę surowej, ale opiekuńczej matki. Sentyment do Jamesa nieraz sprowadzi na ciebie kłopoty w życiu zawodowym i waszej profesjonalnej relacji.

Za to będziesz miała wyjątkową okazję wprowadzić na chwilę do serii coś, czego przez lata bardzo jej brakowało – zdrowy kontrast do jego maczystowskiej formuły. Chłodnym, matczynym okiem w końcu dostrzeżesz i przedstawisz go nam w prawdziwej odsłonie – jako seksistowskiego i mizoginistycznego dinozaura, przestarzały relikt zimnej wojny. Niestety ta cenna perspektywa musi zginąć razem z tobą w filmie Skyfall.

Niecodzienna dynamika relacji między M a Jamesem Bondem musi przecież prowadzić do emocjonalnej kulminacji, która doda jego postaci pozory głębi.

Przypadkowa kochanka

Możesz zacząć martwić się o swój los, jeśli przypadła ci w udziale rola przypadkowej kochanki. Być może skusi cię pewna dawka inicjatywy, której często brakuje tym właściwym wybrankom Bonda. Jest szansa, że w tej relacji przypadnie ci nawet bycie stroną podrywającą zamiast podrywaną. Zyskasz w ten sposób podmiotowość i sprawczość, której brakuje pozostałym bohaterkom serii.

Nowa dziewczyna Bonda będzie feministką? Zadba o to Phoebe Waller-Bridge

czytaj także

Pamiętaj tylko, że jako wątek poboczny swoim istnieniem służysz krótkoterminowym fabularnym celom. Jeśli masz szczęście, tym celem będzie podkreślenie, jak nieodparcie atrakcyjny dla płci przeciwnej jest główny bohater. Wtedy wasze drogi rozejdą się po kilkuminutowym romansie. Niestety, możesz też posłużyć do zagęszczenia intrygi, w którym to przypadku raczej na pewno zginiesz.

Nieustraszona przeciwniczka

Być może lepiej odnajdziesz się jako jedna z jego przeciwniczek. Niestety, ta rola nie różni się bardzo od roli przypadkowej kochanki. Jako przeciwniczka możesz ewentualnie liczyć się z dużo bardziej brutalną grą wstępną. Szarmancki agent specjalny nie zawaha się stosować na tobie tortur, grozić łamaniem kończyn ani bić po twarzy.

Pomimo że jako postać często będziesz przedstawiona jako nieustraszona domina (i to w komicznie przerysowany sposób, jak w przypadku Xenii Onatopp zanoszącej się demonicznym śmiechem podczas duszenia przeciwników udami), przewaga fizyczna agenta 007 bardzo rzadko zostanie przez ciebie zakwestionowana. Pozostaje ci ulec, seksualnie albo dosłownie – umierając. Czasem bezpośrednio z rąk Bonda, częściej jednak w walce lub z powodu niekompetencji własnych współpracowników.

Dziewczyna Bonda

Jako główna „dziewczyna Bonda” w jego danej odsłonie nie możesz liczyć na taryfę ulgową. Twoje kłopoty prawdopodobnie zaczną się już w kilka godzin po poznaniu tajnego agenta Jej Królewskiej Mości, w którym zakochasz się, zanim jeszcze poznasz jego imię, nie mówiąc już o dowiedzeniu się czegokolwiek na jego temat.

Jeżeli nie dasz się ponieść tej miłości od razu, rośnie ryzyko użycia przez Jamesa przemocy seksualnej. Skłonności do gwałtu to element charakteru Bonda, który w zadziwiający sposób nie uległ naturalnej selekcji na przestrzeni dekad. Bo jak inaczej nazwać szarpanie, narzucanie siłą pocałunków i objęć aż do przełamania odruchów obronnych ofiary czy zjawianie się nieproszonym pod prysznicem kobiety, o której wie, że we wczesnym dzieciństwie została ofiarą handlu ludźmi?

Zagrożenie czyha na ciebie z każdej strony: twojego kochanka, jego wrogów, zbłąkanych kul. Być może przyjdzie ci nawet do głowy, żeby zostać jego żoną, jak w filmie W służbie Jej Królewskiej Mości. Nie oczekuj wtedy, że twoje ekranowe istnienie znacznie wydłuży się w czasie. Dostaniesz raptem kilka minut ekstra po ślubie. Emocjonalna inwestycja musi prowadzić do emocjonalnej spłaty.

Fantazje nas wszystkich?

Wydaje się, że w popkulturze kobietom trudno uciec od roli katalizatora emocji, aktywowanego przez poddawanie ich aktom przemocy. W końcu wypełniamy tę rolę również we własnych fantazjach – współczesnych kobiecych fenomenach, jak wspomniane wcześniej Zmierzch czy 50 twarzy Greya, które bardzo często oskarża się o normalizowanie toksycznych, przemocowych relacji. Nie ma tu jednak porównania do tego, co wyprawia się z nami w fantazjach dla chłopców, a więc, z patriarchalnej „natury rzeczy”, tych bardziej mainstreamowych.

Czemu nie przeszkadzają mi czarne elfy

Czy to po prostu część ludzkiej natury, ten eskapizm w ekstremalne emocje? Jak to świadczy o nas, jeśli realizujemy go w podobny sposób od 60 lat? Być może nie ma sensu snuć rozważań o kondycji społeczeństw na podstawie ich fantazji, tak jak nikt z nas nie chciałby być oceniany na podstawie historii wyszukiwań w przeglądarce. Być może przyswajamy konkretne fantazje, chłonąc kulturę od wczesnego dzieciństwa, a potem powtarzamy tylko to, co nam się podświadomie wdrukowało, zakładając, że było tam zawsze. I tak zamykamy ten krąg fantazji – zjadamy własny ogon.

Być może dowiemy się czegoś więcej na ten temat, kiedy najnowsza część serii o Jamesie Bondzie trafi w końcu na ekrany kin.

**
Kasia Babis – rysowniczka, ilustratorka, graficzka, autorka komiksów i książek dla dzieci. Komentuje problemy społeczne, nierówności ekonomiczne, przejawy dyskryminacji i wykluczenia. Aktywistka związana z warszawską Inicjatywą Pracowniczą. Obserwuj na Instagramie: @kasiababiscomics

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij