Loach bardzo dobrze pokazuje pułapki uberyzacji. Dopóki Ricky ma czas, by pracować całymi dniami sześć dni w tygodniu, wszystko wydaje się być w porządku. Jednak wejście w rolę samozatrudnionego przedsiębiorcy oznacza utratę podstawowych praw pracowniczych, jakie udało się wywalczyć w XX wieku – o filmie „Nie ma nas w domu” Kena Loacha pisze Jakub Majmurek.
Minęło dokładnie pół wieku od kinowego debiutu Kena Loacha, Kes. Film rozgrywał się w górniczym miasteczku w zachodniej części Yorkshire, jednym z tych miejsc, w których kopalnia stanowiła centrum życia gospodarczego i społecznego. Kolejne pokolenia tamtejszych mężczyzn z klasy ludowej w naturalny i przez nikogo specjalnie niekontestowany sposób trafiały zaraz po szkole do kopalni i pracowały tam aż do emerytury, lub śmierci.
Główny bohater filmu, nastolatek Billy, był przytłoczony tą rzeczywistością. Nic go tak nie przerażało jak perspektywa pracy w kopalni. Wsparcia nie znalazł w pełnych przemocy rodzinie i szkole.
czytaj także
Ulgę znajdował trenując i opiekując się sokołem pustułką, którego znalazł na jednej z okolicznych farm. To hobby nietypowe dla jego środowiska społecznego, sokolnictwo tradycyjnie uważane jest przecież za zajęcie klas wyższych. Ponura rzeczywistość zaciskała jednak swoją pętlę i niszczyła marzenia Billy’ego.
Dziś też mają przerąbane
Dziś Kes ogląda się jak film historyczny. Robotniczy świat skupiony wokół kopalni, z jego silnymi klasowymi tożsamościami, z ciągiem technologicznym, kierującym każdego młodego mężczyznę od porodówki, przez szkołę do kopalni− odszedł w przeszłość, pogrzebany przez reformy Thatcher. Ostatnią kopalnię w Barnsley, gdzie kręcono film, zamknięto w 1994 roku.
Wszystkie te zmiany nie przyniosły jednak brytyjskim klasom ludowym wyzwolenia. Brytyjski proletariat nadal ma przerąbane, być może nawet bardziej niż 50 lat temu – co Loach z godnym podziwu uporem dokumentuje w swoich kolejnych produkcjach.O sytuacji klas pracujących w Brexitowej Brytanii po prawie dekadzie torysowskich rządów mówi też najnowszy film reżysera, Nie ma nas w domu. Loach bierze tu na warsztat te formy wyzysku, które wiążą się z ekspansją sharing economy i właściwych jej modeli ekonomicznych.
czytaj także
Obserwujemy ten świat z punktu widzenia typowego loachowskiego bohatera. Ricky Turner jest mężczyzną z klasy pracującej w średnim wieku. Całe życie pracował w budowlance, ale nie jest zadowolony ani z niskich płaci, ani z tego, że cały czas ma się nad sobą jakiegoś szefa.
Ricky mieszka razem z żoną Abbie, pielęgniarką dojeżdżającą do starszych i niepełnosprawnych pacjentów, i dwójką dzieci w niewielkim domku w Newcastle. Dom nie jest ich własnością. Z powodu kryzysu finansowego w 2008 roku parze nie udało się kupić własnej nieruchomości i jest skazana na mocno niedogodny rynek najmu. O kredycie nie ma na razie co marzyć, rodzina ma i tak zbyt wiele długów.
By zaradzić wszystkim tym problemom Ricky decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce: podejmuje pracę w firmie kurierskiej, kuszącej możliwością wysokich zarobków.
A właściwie to nie do końca podejmuje pracę. Jak mówi Ricky’emu w jednej z pierwszych scen menadżer stacji wydającej kurierom paczki: „nie pracujesz dla nas, pracujesz z nami. Nie zatrudniasz się tu, tylko wchodzisz na pokład”.
W firmie kurierskiej każdy kierowca jest bowiem formalnie niezależnym przedsiębiorcą działającym na zasadzie franczyzy. Każdy sam decyduje kiedy i ile pracuje i ile zarabia – tak przynajmniej obiecują kuszące potencjalnych dostawców reklamy.
czytaj także
Loach bardzo dobrze pokazuje pułapki takiego modelu ekonomicznego. Dopóki Ricky ma czas, by pracować całymi dniami sześć dni w tygodniu, wszystko wydaje się być w porządku. Zarabia faktycznie – jak na człowieka ze swojej klasy społecznej – całkiem nieźle. Marzenie o własnym domku i wyjściu z długów wydaje się przybliżać.
Dopóki jest w porządku − jest w porządku
Gdy jednak pojawiają się kłopoty, czy choćby potrzeba wzięcia dnia wolnego, Ricky błyskawicznie przekonuje się w co tak naprawdę wdepnął.
czytaj także
Cały model ekonomiczny firmy, dla której pracuje, opiera się bowiem na przenoszeniu kosztów i ryzyka w dół, ku najsłabszym uczestnikom życia gospodarczego, ku franczyzobiorcom takim jak Ricky. Zachwalany przez menadżera stacji elastyczny czas pracy w praktyce oznacza możliwość wykorzystywania dostawców bez oglądania się na ośmiogodzinny dzień pracy.
Zachwalany przez menadżera elastyczny czas pracy w praktyce oznacza wykorzystywanie franczyzobiorcy bez oglądania się na ośmiogodzinny dzień pracy.
Gdy Ricky chce pracować mniej, okazuje się to praktycznie niemożliwe. Kiedy pada ofiarą kradzieży z pobiciem, ryzyko straty znów spada przede wszystkim na niego. Nie ma też mowy o żadnym urlopie na podratowanie zdrowia. Jeśli wejście w rolę przedsiębiorcy przyniosło Ricky’emu jakiekolwiek wyzwolenie to tylko od podstawowych praw pracowniczych, jakie udało się wywalczyć w XX wieku.
Sharing economy, wraz za całą jej nowomową, , przy wszystkich pretensjach do społecznej i technologicznej innowacyjności, w ujęciu Loacha jest przede wszystkim narzędziem restaurującym standardy pracy rodem z XIX wieku.
Wirus „uberyzacji” nie ogranicza się przy tym do przestrzeni pracy, cierpi też życie rodzinne Turnerów.
Ricky’ego coraz częściej nie ma w domu. Stosunki z żoną popsuły się już przez to, że, że Ricky sprzedał jej samochód, żeby kupić transportowego vana. Kobieta, dojeżdżająca do pacjentów w całym Newcastle i okolicy, skazana jest na fatalnie funkcjonujący transport publiczny i pół dnia spędza marznąc na przystankach autobusowych.
Jeszcze gorzej jest z relacjami Ricky’ego z nastoletnim synem, Sebem. Chłopak buntuje się, wpada w kłopoty w szkole, coraz bardziej oddala od rodziny, rodzice są bezradni – zwłaszcza, że właściwie nie ma ich w domu.
Ubodzy i święci
Loach pokazuje to wszystko z właściwym sobie talentem do portretowania rzeczywistości proletariackiej Brytanii. Obsadza wyłącznie nieopatrzonych aktorów, często amatorów i naturszczyków. Wiele scen daje poczucie niesamowitego autentyzmu.
Ken Loach: Jeśli nie rozumiemy walki klas, nie rozumiemy zupełnie nic
czytaj także
Jednocześnie reżyser nie potrafi się powstrzymać, by do dechy nie wcisnąć pedału melodramatyzmu i łatwych wzruszeń. Psuło to efekt w „Ja Daniel Blake”, tu psuje tym bardziej. Tak jak wiele obrazów reżysera i ten wiele by zyskał, gdyby swoim proletariackim bohaterom Loach pozwolił na moralną ambiwalencję. Tu nawet jeśli jakaś sugestia moralnej dwuznaczności się pojawia – jak np. w postaci Seba – film natychmiast się z niej wycofuje. Bohaterowie są niemal bez wyjątku dobrzy, szlachetni, skrzywdzeni, w najgorszym wypadku winni naiwności. Głównym nośnikiem tego melodramatyzmu jest w filmie małżonka Ricky’ego Abbie – nieznośna, całkowicie niewiarygodna postać świeckiej Matki Boskiej od Usług Społecznych.
Praca bez przerwy
Przy wszystkich tych wadach „Nie ma nas w domu” dotyka czegoś bardzo ważnego. Mamy poczucie, że historia Turnerów to ostrzeżenie przed tym, w co ewoluować może praca w kapitalizmie – i to nie tylko w odniesieniu do profesji klas ludowych.
czytaj także
Logice uberyzacji podlegać zaczynają – co widzimy w filmie – nawet usługi publiczne. Gdy jedna z pacjentek patrzy, jak realnie wygląda rozkład dnia Abbie − pyta zdziwiona „co stało się z ośmiogodzinnym dniem pracy”? Córka Turnerów także buntuje się przeciw ciągłej nieobecności ojca, chce „by było jak dawniej”. Ale też nie bardzo wiadomo, czy do jakiekolwiek „jak dawniej” – sprzed czasów prekaryzacji, uberyzacji − jest jeszcze powrót w rzeczywistości Wielkiej Brytanii XXI wieku.
Praca bez przerwy, bez żadnej siatki bezpieczeństwa, bez prawa do odpoczynku i równowagi z życiem prywatnym, staje się już dziś doświadczeniem coraz szerszej grupy ludzi. Formalnie nie ma szefa, ale jeśli chcemy godziwie zarobić sami musimy się nieustannie dyscyplinować, jak manchesterski kapitalista z socjalistycznej literatury agitacyjnej swoich robotników.
A przy tym to doświadczenie – w przeciwieństwie do doświadczenia pracy w systemie fabrycznym – nie tworzy materialnych podstaw do wspólnej, solidarnej walki. Jesteśmy w nim liczni, ale osobno.
czytaj także
Perfidia tego modelu polega też na tym, że odpowiada on na rzeczywiste niedostatki modelu pracy, jaki wytworzył wiek XX i na realne pragnienia: pracy autonomicznej, gdzie choć trochę sami jesteśmy swoimi szefami, dającej możliwość godziwych zarobków. Co z tym wszystkim zrobić to jedno z najważniejszych pytań XXI wieku. Jak bardzo miejscami nie tonąłby w łatwym melodramatyzmie, film Loacha pokazuje nam społeczny i egzystencjalny ciężar tego pytania.