„Kryptonim Polska” realizuje schemat znany z „Zemsty” Fredry czy „Samych swoich” Sylwestra Chęcińskiego: opowiada historię miłości dwojga młodych ludzi, która ma zszywać pękniętą wspólnotę. Tylko inaczej niż u Fredry czy w historii Kargulów i Pawlaków w „Kryptonimie” zwaśnione są nie dwie rodziny, ale dwa polskie plemiona.
Pola Ratajczyk jest młodą kobietą o wyraźnie progresywno-lewicowych poglądach. Jest sojuszniczką osób LGBT+, angażuje się przeciw przemocy wymierzonej w osoby o innym kolorze skóry, boli ją wycinka polskich lasów. Z pewnością protestowała, gdy Trybunał Przyłębskiej praktycznie zakazał w Polsce aborcji.
Z kolei Staszek Sułkowski działa w Zrzeszeniu Młodzieży Radykalnej, organizacji narodowców czy też po prostu neofaszystów: ZMR poznajemy w filmie, gdy jego członkowie (jeszcze bez Staszka) organizują w lesie urodziny Hitlera, w kolejnych scenach działacze organizacji palą kukłę Żyda oraz planują wymierzone w mniejszości akty przemocy.
Pomysł zestawienia ze sobą środowisk Poli i Staszka jako dwóch radykalnych, skrajnych tożsamości, których konflikt przezwycięża uczucie młodych ludzi, wydaje się na pierwszy rzut oka absurdalny i oburzający. Bo przecież między poglądami Poli – która ogólnie chce, by ludzie niezależnie od pochodzenia i orientacji byli traktowani równo i z elementarnym szacunkiem – a poglądami gotowymi na przemoc neofaszystów nie ma i nie może być żadnej symetrii.
Na szczęście film, choć na początku wydaje się to zapowiadać, nie tylko nie stawia znaku równości między marszem równości i dziarskimi chłopcami narodowcami, a nawet wyśmiewa stwierdzenia, że współczesny faszyzm (niezależnie od tego, w jakich szatach się maskuje) to normalne stanowisko w demokratycznym sporze, z którym należy po prostu rozmawiać.
Staszek do ZRM trafia trochę z przypadku, wciągnięty przez swojego kuzyna, który kieruje organizacją. Wkręca się w narodowy radykalizm nie z przekonania czy nienawiści do mniejszości, ale z frustracji. Chłopak, choć już jakiś czas jest dorosły, dzieli pokój z nastoletnią siostrą w ciasnym, estetycznie opresyjnym mieszkaniu rodziców w Białymstoku. Nie ma pieniędzy ani perspektyw, marzenia o karierze piłkarskiej przerwała kontuzja, pracuje jako stróż na parkingu. Gdy prosi szefa o umowę o pracę, ten traktuje to jako żart, mówi Staszkowi, że ma dziesiątkę Ukraińców na jego miejsce, i poleca żeń-szeń syberyjski na przemęczenie.
Choć Staszek bez wątpienia ma dość konserwatywne poglądy, to radykalizacja w stronę skrajnej prawicy następuje dopiero pod wpływem ekonomicznej frustracji, resentymentu, braku nadziei, niemożności prawdziwego wejścia w dorosłość. Chłopak ma poczucie, że ta „lepsza” Polska – liberalna, uśmiechnięta, tolerancyjna – ma dla takich ludzi jak on wyłącznie pogardę i paternalistyczne pouczenia, i od razu przechodzi do kontrataku.
Szybcy, wściekli i samotni. Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?
czytaj także
W Kryptonimie mamy jeszcze kilka takich całkiem celnych obserwacji. Neofaszyści z ZRM są groteskowi i tak nieporadni, że gang Olsena to przy nich geniusze zbrodni, a przy tym nie są wyłącznie śmieszni: są zdolni do realnej przemocy. Skrajna prawica okazuje się mieć przy tym cenne kontakty w Kościele katolickim i rządzie.
Trzeba też przyznać, że Kryptonim jest całkiem sprawnie opowiedziany, wyreżyserowany i zagrany, film ogląda się ogólnie bez bólu, a miejscami nawet z przyjemnością. Nieznana do tej pory z żadnej istotnej filmowej roli Magdalena Maścianica jako Pola i znany z Hejtera Maciej Musiałowski mają naprawdę dobrą ekranową chemię.
W filmie jest też kilka bardzo dobrze wymyślonych scen. Gdy Pola i Staszek spotykają się po raz pierwszy, na końcu spotkania widzimy wizualizację fantazji, jaką każde z tej dwójki żywi na temat drugiej osoby. Pola widzi w niej siebie i Staszka wspólnie przykutych łańcuchem do drzewa w środku lasu, do którego wkracza grupa uzbrojonych w piły łańcuchowe drwali. Staszek widzi z kolei Polę w ciąży, jak podaje zupę do stołu, za którym młody mężczyzna zasiada z kilkorgiem ich wspólnych dzieci, jako ojciec rodziny, spełniony patriarcha. Chamfort pisał, że miłość jest „zetknięciem dwóch naskórków i wymianą dwóch fantazji”, fantazje przy tym często w ogóle do siebie nie przystają – nie tylko, gdy lewicowa aktywistka spotyka się z narodowcem.
czytaj także
Jednocześnie Kryptonim Polska ma równie wiele fragmentów słabych. Może nie żenująco złych, ale ciągnących film w dół w rejony miernej letniości i żartów wywołujących pełną niezręczności ciszę. Taka jest otwierająca dzieło scena urodzin Hitlera urządzanych przez ZMR w lesie. Twórcy filmu przenoszą tu w komediowej konwencji na ekran faktyczne wydarzenia, które bardzo szybko stały się memem.
W filmie pojawia się zresztą kilka podobnych wątków, np. napięcia wokół lokalu z kebabem, w którym zostaje zraniony nożem jeden z ZMR-owców, próbujący zaatakować właściciela. Pokazująca to sekwencja nawiązuje do podobnych wydarzeń z Ełku w 2017 roku. Te ożywione na ekranie newso-memy wypadają jednak płasko, niezręcznie, nieśmiesznie. Mem powinien pozostać memem, polityczna komedia musi szukać swojego języka.
W ogóle chyba największym problemem Kryptonimu jest to, że twórcy nie wiedzą do końca, jaką konkretnie formułę komedii chcą tworzyć. Mamy w efekcie trochę komedii romantycznej z polityką w tle, trochę trzymającej się ogólnie realistycznej konwencji komedii obyczajowej, trochę zwariowanej farsy i komedii absurdu.
Być może komuś innemu udałoby się złożyć w całość te wszystkie filmowe konwencje, twórcom Kryptonimu (za scenariusz odpowiadają Jakub Rużyłło i Łukasz Sychowicz, film wyreżyserował Piotr Kumik) się to niestety nie udaje. Jak na komedię realistyczną, scenariusz jest zbyt dziurawy i zbyt słabo zriserczowany, wielu scenom i wątkom brakuje dobrej motywacji. Jak na komedię absurdu, Kryptonim Polska jest zbyt estetycznie zachowawczy, zbyt mało szalony, zbyt grzeczny – a w tych kwestiach najgorsze, co może zrobić komedia, to zatrzymać się w połowie drogi, zachowywać się, jakby nikogo nie chciała naprawdę obrazić. Dobra komedia musi umieć nie tylko rozśmieszać, ale też autentycznie wkurzać ludzi. W ogóle wymagałaby o wiele więcej przewrotności, czarnego humoru, moralnej ambiwalencji, niż są w stanie wydobyć twórcy Kryptonimu.
Bardzo doceniam to, że twórcy podjęli temat. Że w komedii widzimy trochę prawdziwej Polski – z jej szaleństwem, wyniszczającą polaryzacją, codzienną ponurą polityczną groteską, nierównościami i resentymentami – a nie tylko, jak to na ogół w polskich próbkach tego gatunku, wnętrza jak z katalogu filmy meblarskiej dla klasy średniej lub obraz rodziny jak ze spotu wyborczego prawicowo-katolickiej partii.
Niemal powszechna apolityczność polskiej komedii filmowej skrywała po prostu jej drobnomieszczański konserwatyzm, odbierała większości produkcji z tego gatunku jakiekolwiek istotne kulturowe znaczenie. Bardzo więc cieszę się z filmu, który oferuje coś nowego i w dodatku jest w zasadzie słuszny. Tym większa szkoda, że Kryptonimowi nie udało się zrealizować w pełni swojego potencjału.