Jeśli ktoś jeszcze tego nie rozumie, powinien obejrzeć serial „Halt and Catch Fire”.
Zdolny inżynier informatyk z równie zdolną żoną (też inżynierką), demoniczny menadżer i zbuntowana programistka w świecie IT budują, a jakże, nowy, lepszy świat. Wychowują dzieci, wymyślają internet, uprawiają namiętny seks, oczarowują pomysłami fundusze venture capital, zakładają start-up, a potem całe korpo, rozstają się, zdradzają, konkurują ze sobą, podkładają sobie świnie, pomagają kumplom w potrzebie i zaczynają wszystko od nowa. I to wszystko przez cztery sezony. Jakby ktoś jeszcze nie rozumiał, dlaczego kapitalizm jest tak cholernie atrakcyjny, powinien obejrzeć serial Halt and Catch Fire, którego czwarty i ostatni sezon wyemitowała niedawno telewizja ACM.
Rzecz dzieje się na przestrzeni dekady – od początków Reagana po wczesnego Clintona, od topornych pecetów z komendami słownymi, przez gry sieciowe i czaty, aż po WWW i coraz lepsze przeglądarki – w ostatnich odcinkach na horyzoncie pojawia się Netscape, później wykończony monopolem Microsoftu. Technologia wywraca świat na nice, profanuje, co święte, roztapia, co zakrzepłe. Kapitał jakby jej tylko pomagał, niczym smar do trybów wielkiej machiny innowacji, której paliwem jest błyskotliwy ludzki umysł połączony z niezachwianą determinacją pioniera i pionierki.
Tak, to opowieść szalenie ideologiczna, choć kapitalizm nie jest w niej zupełnie przezroczysty. Lata 80. to okres fascynującej transformacji systemu, w której Detroit produkuje jeszcze symbole społecznego statusu, ale o miano centrum tworzenia wartości biją się teksańskie Austin z kalifornijskim Palo Alto. Jednocześnie wiatr gospodarczej historii (i teorii zarządzania) w samej branży IT zaczyna coraz mocniej wiać w oczy starym, hierarchicznym – „fordowskim” – korporacjom w rodzaju IBM, pcha zaś do przodu garażowe start-upy zakładane przez pizzożernych freaków w spranych podkoszulkach z nie zawsze śmiesznymi napisami.
Jak to w dobrym współczesnym produkcyjniaku, historyczna wierność detalu (od gadżetów po ówczesne stawki technologicznego i biznesowego współzawodnictwa) skrywa pewne ślepe plamki. Być może najpoważniejsza dotyczy roli zamówień publicznych, zwłaszcza wojskowych, które na każdym etapie były kluczowe dla rozwoju amerykańskiego przemysłu IT. Wnikliwie opisali to choćby Mariana Mazzucato czy Bill Lazonick, serial zaś raczej przemilcza, wszelkie skojarzenia z rządem, państwem i hierarchią spychając na starych dziadów, którzy przed postępem i konkurencją młodych wilków bronią się głównie z pomocą prawników, speców od patentów i agentów FBI. Za stronę popytową nie odpowiada tu CIA ani Departament Stanu, lecz młodzi konsumenci, głównie nastolatki z przedmieść, które pieniądze rodziców wydają na nowe gry i udział w komunikacji nowego typu.
Sutowski: Zapomniana rola państwa [o książce Mariany Mazzucato]
czytaj także
Progi wejścia do branży pokazane są w sposób zniuansowany: starzy w branży walczą o utrzymanie swych monopoli, z drugiej zaś strony młodzi zdolni też nie rodzą się na kamieniu. Serial zaludniają geeki i nerdzi, na oko niezbyt zsocjalizowani i raczej nielubiani w szkole, ale jednak stanowiący elitę. Wyglądają jak bohaterowie memów o olimpijczykach z przedmiotów ścisłych, ale są górnym promilem ówczesnego społeczeństwa wiedzy.
Serial zaludniają geeki i nerdzi, na oko niezbyt zsocjalizowani i raczej nielubiani w szkole, ale jednak stanowiący elitę.
Do tego co najmniej dwójka głównych bohaterów (Joe McMillan i Donna Clark) pochodzi z klasy wyższej, a ich ścieżki kariery to kwestia indywidualnej emancypacji z konwencji narzuconej przez rodzinę (odpowiednio: naśladowania ścieżki ojca menadżera IBM oraz roli żony męża z wyższych sfer). Dodatkowo dla programistki Cameron (podobnie jak inżynierki Donny) praca w IT to także sprawa przebicia się w męskiej branży, gdzie zmiana pokoleniowa przyniosła mnóstwo innowacji, ale wzorce płciowych ról przeniosła z epoki poprzedniej.
Bardzo ciekawie twórcy serialu pokazali cały szereg „dylematów innowatora”: produkować to samo co inni, tylko trochę lepiej i trochę taniej – czy zaryzykować rozpoznanie (kreację?) nowej potrzeby klienta, a potem inwestować w niepewny pomysł? Czy po pierwszym sukcesie produktu dać się wykupić wielkiej firmie, zyskać kapitał na rozwój i stracić nad swym dzieckiem kontrolę – czy walczyć partyzancko o autonomię i liczyć na finansowanie się ze sprzedaży swego dzieła? I wreszcie – kto w przedsiębiorstwie wyznacza priorytety? Dyrektor od marketingu i finansów, wizjonerka dostrzegająca rysy nowego świata na horyzoncie i projektująca software dla nieistniejących jeszcze maszyn, a może stąpający po twardym gruncie inżynier, beznamiętnym głosem oznajmiający, ile RAM-u zmieści się w pudełku danej wielkości?
czytaj także
Innowacje – znów kłania się Przedsiębiorcze państwo Mazzucato – to w Halt and Catch Fire często epifanie przesiadujących w piwnicy geniuszy: oto menadżer Joe z parze z charyzmatyczną programistką Cameron wymyślają, czego to ludzie będą potrzebować za pięć lat (pecet z responsywnym interfejsem, gra sieciowa, czat do tej gry, indeksowanie stron…), a potem już tylko kłótnia o terminy i koszty z „zasadą rzeczywistości” (inżynier Gordon Clark) i mamy technologiczny przełom. Czasem na genialny pomysł przy okazji wagarów wpadnie zdolna czternastolatka, nieodrodne dziecko inżynierskiej pary.
Trzeba jednak twórcom filmu oddać sprawiedliwość, że geniusz innowator może być różnej płci – arytmetycznie wypada, że przez 40 odcinków bardziej twórcze są kobiety – i że nigdy nie działa w osamotnieniu. Konkurencja: kto szybciej, taniej i bardziej przekonująco dla konsumentów odmieni dla nich świat, to naturalny żywioł bohaterów, w jej kontekście warunkiem przetrwania jest jednak kooperacja. Konkurują zespoły – wielki wizjoner biznesowy (Joe) i społeczny (Cameron) nic nie poradzi bez synergii idei i pracy swego środowiska.
Konkurują zespoły – wielki wizjoner biznesowy i społeczny nic nie poradzi bez synergii idei i pracy swego środowiska.
Patronem intelektualnym tego serialu miał być chyba Joseph Schumpeter – może najmądrzejszy ideolog wolnokonkurencyjnego kapitalizmu. Z tym zastrzeżeniem, że ukazana w Halt and Catch Fire branża IT zdaje się zmierzać w stronę jego utopii kreatywnej destrukcji dokonywanej rękami i głowami skłonnych do ryzyka przedsiębiorców-innowatorów. Tymczasem realny kapitalizm, który Schumpeter tak wnikliwie obserwował, zmierzał już w jego czasach w kierunku przeciwnym, tj. w stronę gargantuicznej biurokracji i monopoli.
Można przyjąć, że produkcja ACM oddaje stan ducha apologetów kapitalizmu Doliny Krzemowej sprzed okresu wielkich monopoli Facebooka, Amazona, Apple’a i Google’a. Oto firmy średniej wielkości mogą wymyślać np. wyszukiwarki, wierzyć w podbicie rynku – i muszą się liczyć z tym, że jakiś zdolniejszy innowator przebije ich w kolejnych latach. Nie przypadkiem jedna z firm w serialu nazywa się Mutiny, czyli „bunt”, a inna, wyimaginowana, Phoenix, jak ten, co się odradzał z popiołów. Do tego wszystkiego mowa nad basenem Donny Clark (zdecydowanie nazbyt dydaktyczna puenta czterech sezonów w ostatnim odcinku) to stylizowane na współczesny coaching podsumowanie świata rodem z Kapitalizmu, socjalizmu i demokracji Schumpetera – tyle że ukazanego jako ideał realizujący się na naszych oczach. Nie ma wielkich monopoli, stary IBM dawno zdechł, a eksternalizacji kosztów nikt w okolicy na oczy nie widział – okolice kolejnych firm naszych bohaterów składają się głównie z estetycznych przedmieść.
Cały ten kapitalizm podszyty jest oczywiście liberalną tolerancją (to „postępowy neoliberalizm”, jak by powiedziała Nancy Fraser): homofobia to godne ubolewania mroki średniowiecza, a miłosne związki silnych podmiotów są wprawdzie pełne napięć, acz koniec końców partnerskie. Małżeństwo Clarków ewoluuje i z czasem negocjuje work-life balance i podział obowiązków rodzicielskich w kierunku równościowym; ich młodsza córka okazuje się lesbijką, co jej nad wyraz mieszczańskiej mamie w ogóle nie przeszkadza. Joe wyzwala się spod władzy wyraźnie autorytarnego ojca i nawet pod średnie napięcie (bardzo ładna scena erotyczna) podpina się ze swą partnerką całkowicie konsensualnie.
Nie wiem, czy można Halt and Catch Fire uznać za serial feministyczny, ale na tle obrazów w rodzaju The Social Network, gdzie kobiety sprowadzone są do roli groupies młodych geeków, główne bohaterki kobiece to bohaterki sensu stricto. Jeśli ze sobą konkurują, to nie o faceta, tylko o kierunek rozwoju firmy; korzystają ze swych kapitałów, by przebić się na szczyt w zmaskulinizowanej branży. Generują dużo ciekawszy pluralizm niż bohaterowie męscy, bo choć uznają różne modele życia prywatnego (Donna to rozwódka w przyjaznej relacji z byłym mężem, wcześniej żona w partnerskim układzie; Cameron miota się między partnerskimi relacjami romantycznymi a autonomią singielki), to obie są silnymi podmiotami o wysokich aspiracjach do pracy twórczej, co najmniej jedna wyraźnie dominuje nad swoim partnerem.
Obydwu to jednak kapitalizm daje wyzwolenie z przypisanych wcześniej ról, a dokonana skutecznie akumulacja kapitału pozwala wyzwolić się od głupawych komentarzy nerdów i obleśnych „aniołów biznesu” traktujących seks z twórczyniami start-upu jako nieodzowny wstęp do inwestorskiego wsparcia.
Znając dalszy ciąg tej historii, czyli utworzenie wielkich technologicznych monopoli gromadzących i przetwarzających nasze dane bez żadnej kontroli, wiemy, że finałowy przekaz o prymacie człowieka nad technologią – „istoty ludzkie to sygnał, cała reszta to tylko hałas, oto najbardziej radykalne przesłanie serialu” – napisano w magazynie „Wired” – jest, delikatnie mówiąc, naiwne. Niedawne skandale związane z molestowaniem seksualnym na szczytach branży IT dowodzą, że świat geeków nie stał się bardziej równościowy przez to, że jego twórcy przebrali się w garnitury i pobrali wielomilionowe dywidendy.
czytaj także
Halt and Catch Fire to dobranocka dla fanów radosnego, indywidualistycznego kapitalizmu bez monopoli, coś jak Newsroom dla tęskniących za etosem jakościowych mediów. Pozwala zrozumieć, dlaczego opowieść o cyfrowej technologii, która zbawi (a już na pewno uprzyjemni) świat, i o start-upach, co zmiotą z rynku sklerotycznych korpo-brutali, była tak atrakcyjna. Ewolucja cyfrowego świata pokazała, jak zwodnicza była to opowieść. Nawet po dekonstrukcji i demaskacji ideologii zostanie nam jednak przed oczami pijana Donna Clark śpiewająca z radiem We belong – no i pocieszenie, że przecież computers aren’t the thing. They’re the thing that gets you to the thing. You were the thing.