Childish Gambino, czyli Donald Glover, jest zdecydowanie na fali. Zabawny, przystojny, kulturalny młody człowiek, którego pokochała Ameryka, wykorzystuje media i przemysł rozrywkowy, żeby z promiennym uśmiechem mówić o najpoważniejszych sprawach. O biedzie. O rasizmie. O stereotypach. O podziałach wewnątrz czarnej społeczności.
This Is America Childish Gambino ma już blisko 300 milionów wyświetleń na youtubie. O klipie pisały wszystkie najważniejsze media zajmujące się muzyką (i nie tylko). Wideo było interpretowany scena po scenie, doszukiwano się w nim symboli biblijnych, doczekało się memów i wersji feministycznej, a sam muzyk został obwołany przez media nowym Fela Kutim.
Childish Gambino, czyli Donald Glover, jest zdecydowanie na fali. To obecnie jedno z najgorętszych nazwisk amerykańskiego show-biznesu, tego bardziej inteligenckiego i ambitnego. Zabawny, przystojny, kulturalny młody człowiek, którego pokochała Ameryka, wykorzystuje media i przemysł rozrywkowy, żeby z promiennym uśmiechem mówić o najpoważniejszych sprawach. O biedzie. O rasizmie. O stereotypach. O podziałach wewnątrz czarnej społeczności. O wykorzystywaniu Afroamerykanów przez branżę muzyczną, no bo przecież „We just wanna party, party just for you, we just want the money, money just for you”.
Serial Atlanta, którego twórcą (oraz odtwórcą głównej roli – Earna) jest Glover, przeszedł w Polsce raczej bez echa. Niedawno mieliśmy okazję obejrzeć drugi sezon, jeszcze bardziej niepokojący i naładowany znaczeniami niż poprzedni.
„Nie masz kasy w dniu wypłaty? Co ty jesteś? Zniewolony?” – pyta Darius, jeden z głównych bohaterów Atlanty, przywołując oscarowy film Steve’a McQueena. „Tak. Dokładnie tak mam na imię” – odpowiada Earn i już w jednym z pierwszych odcinków wiemy, że mamy do czynienia nie tylko z błyskotliwą komedią.
czytaj także
Wolny rynek jako współczesne niewolnictwo? Dokładnie tak. Kondycja afroamerykańskich pracowników jest jednym z najważniejszych tematów serialu. Earn Marks (serio) zastanawia się, czy niektórzy ludzie są stworzeni do porażek i istnieją tylko po to, żeby sukcesy innych robiły większe wrażenie. Earn ma prawo czuć się klasycznym przegrywem: poznajemy go, kiedy pracuje jako przedstawiciel handlowy na lotnisku, ma dziewczynę – Van (ale zazwyczaj nie są razem, bo Earn nie do końca wie, co chce robić w życiu – wie natomiast, czego nie chce), z którą ma córkę, ale jako ojciec z doskoku, ojciec z nieregularnymi wypłatami również nie do końca się sprawdza. Studiował na uniwersytecie w Princeton, ale mu nie poszło i ten epizod z życia wraca do niego tylko po to, żeby przypomnieć mu, jak bardzo dał ciała. Legenda zmarnowanej szansy, duch porażki, towarzyszą mu od pierwszych do ostatnich odcinków obu sezonów.
Normalna praca (przedstawiciel, ochroniarz) pozwala tylko dryfować po powierzchni, żyć z dnia na dzień. „Biedni nie mają czasu na inwestycje. Są zajęci wychodzeniem z biedy” – mówi Earn. Serial doskonale pokazuje realia amerykańskiego biedaka i upokorzenia, jakich codziennie doświadcza. W fast foodzie zamawia porcję dla dzieci, bo nie stać go na nic więcej, rodziców prosi, żeby wpuścili go do domu (nie wpuszczają, bo uważają, że przyszedł po pieniądze), znajomych prosi o miejsce na kanapie (bo Earn jest zasadniczo bezdomny, ale dobrze to ukrywa, zwłaszcza przed sobą), kolegów prosi o podwiezienie (bo przecież w Ameryce nigdzie się nie dostaniesz, jeśli nie masz samochodu). Nieustannie o coś prosi, przełyka odmowy, westchnienia i uwagi typu: „wiadomo, Earn jak zawsze czegoś potrzebuje”.
Postać Earna dobrze pokazuje biedę w kontekście męskości i oczekiwań z nią związanych. Bohater nie może zapewnić bezpieczeństwa rodzinie, nie stać go, żeby zabrać Van do restauracji, a na standardowe pytanie na przyjęciu o to, co robi, odpowiada: „Nic”. Ciężko być dżentelmenem, kiedy w knajpie możesz pozwolić sobie tylko na wodę, a słowa takie jak kalmary, homar, krewetki, mule, kałamarnica i filet z suma wywołują u ciebie atak paniki.
czytaj także
„Daj jej napiwek, kelnerka zarabia mniej od ciebie tylko dlatego, że ty masz kutasa” – mówi Van, ale niestety Earn jest tak bardzo na minusie, że nie ma czasu na feminizm i empatię. Bo kto tu ma gorzej? Pogodził się z pozycją frajera i nieudacznika. „Równie dobrze mógłbym sprzedawać dragi” – mówi do kolegi z pracy. No i na pewno lepiej by na tym zarobił.
Okazuje się, że czarnemu nie tylko trudno zdobyć pieniądze, ale także je wydać. W odcinku, w którym Earn próbuje w kilku miejscach zapłacić studolarowym banknotem, widzimy nie tylko amerykański rasizm, ale też podział świata na sektory – dla białych i czarnych, biednych i bogatych. Czasem te zbiory się zazębiają. W miejscach „dla białych” Earn wydaje się zbyt bogaty jak na czarnego, przez co podejrzany. W klubie ze striptizem, klubie „dla czarnych” jest już biedakiem, a jego podejście do pieniędzy, których nie lubi (i nie umie) trwonić, wydawać na tequilę i wrzucać striptizerkom za bieliznę, jest żenujące.
czytaj także
„Forsa to koncept. Istnieje powód, dla którego biały koleś ubrany jak ty może wejść do banku i wziąć kredyt, a tobie ciężko wydać stówę. Zachowuj się, jakbyś był lepszy od innych, a tak będą cię traktować” – poucza Earna Paper Boi, reprezentant podwórkowego rapu (jak twierdzą złośliwi) albo ostatnia nadzieja prawdziwego old schoolu i następca Mob Deepa (jak mówią fani). Paper Boi, kuzyn Earna, dla fanów serialu postać kultowa, zajmuje się leżeniem na kanapie, jaraniem, interesami i zapewne nagrywaniem muzyki, ale tego w serialu nie widzimy. Stawia pierwsze kroki w przemyśle rozrywkowym i w przeciwieństwie do Earna zarabia pieniądze. Oczywiście nie na rapie („Rap to pozory” – mówi) – razem z Dariusem, swoim przyjacielem i naczelnym filozofem serialu, zajmuje się handlem narkotykami. To zajęcie niesie ze sobą sporo stresów i zagrożeń, ale i tak wychodzą na tym lepiej niż Earn, nie tylko finansowo. Bycie dealerem wiąże się z pewnym szacunkiem, przynajmniej w niektórych środowiskach. Dealerzy ewidentnie są komuś potrzebni, ktoś na nich czeka, a przede wszystkim ktoś im płaci. Zarobieni, przemęczeni biedacy nie są potrzebni nikomu.
czytaj także
Sytuacja Van wygląda podobnie do położenia Earna. Kiedy spotyka się po latach z koleżanką, której się udało (podróże po Europie, białe ubrania, drogie drinki i samochody, wyprostowane włosy), okazuje się, że ta wszystko zawdzięcza romansom z koszykarzami i innymi „czarnymi ludźmi sukcesu”, luksusowej, miękkiej prostytucji. A Van jest tą mniej zaradną – która tyra, samodzielnie wychowuje dziecko (bo przecież na Earna nie można liczyć) i ledwo wiąże koniec z końcem.
„Forsa to koncept. Zachowuj się, jakbyś był lepszy od innych, a tak będą cię traktować”.
Glover portretuje ludzi, którzy próbują jakoś ogarnąć swoją codzienność, gdzieś dorobić, zaczepić się. Wszystko jednak dalekie jest od konwencji obyczajowego dramatu czy kina społecznego. Tutaj w każdej porażce tkwi ziarno humoru: jak strzelanina, to z niewidzialnym samochodem w tle, jak rodzinna awantura, to aligator w pokoju, jak pobicie, to bardziej z elementami Twin Peaks niż Spike’a Lee. A jednocześnie jest to serial o tym, że nie sposób przekroczyć swoją rasę, pozycję społeczną, wychowanie. Nie da się rozdzielić tematu pieniędzy i rasy. Jedno wynika z drugiego, wpływa na wszystkie inne sfery życia, determinuje.
„Nie rób ze mnie wściekłej czarnej kobiety. Nie jestem taka” – mówi Van po kolejnej awanturze o pieniądze. W serialu znajdziemy rozmowy o prostowaniu włosów, kanonach urody („Wszystkie dziewczyny chcą wyglądać jak czarne laski, tylko czarne nie mają z tego pieniędzy”), pozycji społecznej i rasie jako wyborze (bo można „zadawać się z białymi”, wyjść za mąż za białego i awansować społecznie), o czarnych mężczyznach wiążących się z białymi kobietami, ale rzadko na odwrót („Pokaż mi Brada Pitta podbijającego do Shondy Rhimes!”), czy Afroamerykanach, którzy z jakiejś przyczyny wybielili sobie skórę. Serial odkrywa dylematy i problemy wiążące się z „byciem czarnym” dla wielu niewidoczne, ale znane z dzieł takich autorów jak Maya Angelou, Toni Morrison, Richard Wright czy James Baldwin.
Toni Morrison: Chciałam, żeby moje pisarstwo było bezspornie czarne
czytaj także
Mamy więc bogatą czarną kobietę związaną z białym fanatykiem czarnej kultury. W ich willi pracuje oczywiście czarna służba (która ma się uśmiechać), ale z głośników sączy się Miles Davis, na ścianach wiszą zdjęcia Martina Luthera Kinga, zdjęcia z Afryki, obraz namalowany pod wpływem słów Malcolma X, na półce płyta Awaken, My Love! Childish Gambino, a pan domu recytuje wiersz o „strange fruits” i Jimie Crow. „Jak to?! Nigdy nie byłeś w Afryce?!” No właśnie, Earn nigdy tam nie był. Nie zbadał swoich korzeni. Dlaczego? Bo jest kurewsko biedny. Piekło? Piekło, ale czarna żona gospodarza, cytując sztukę Kolorowe ptaki, mówi: „W tym świecie nie ma sensu być jednocześnie czarnym i mieć poczucie winy”. I wiemy, że ma rację, że zapewne miała wybór – mieć służbę albo być służbą.
Jeden z najbardziej szalonych i genialnych odcinków serialu pokazuje sytuację, w której Paper Boi zostaje zaproszony do talk show. Pretekstem jest jego transfobiczna wypowiedź, a w dyskusji bierze udział biała naukowczyni zajmująca się tematyką transseksualizmu. „Poglądy pana Paper Boia to efekt lat wykluczeń” – stwierdza, a raper odpowiada: „Tak, proszę mi powiedzieć, co myślę”.
Glover szydzi z nudnego, poprawnego telewizyjnego marudzenia, intelektualnych klisz, prostych usprawiedliwień. W odcinku, który cały jest wariacją na temat telewizji, pojawia się jeszcze jeden ciekawy motyw dotyczący rasy. Reportaż o czarnoskórym nastolatku, który uważa, że jest białym trzydziestopięciolatkiem z Kolorado, ogląda Grę o tron, pije piwko i nosi koszulę wpuszczoną w spodnie, to refleksja o kulturowym kanonie przypisanym do ras. Ile razy zastanawialiście się, jaki wasz gust ma związek z kolorem skóry?
czytaj także
Odcinek kończy się w przekorny i zabawny sposób. Nastolatek mówiący, że rasa to tylko wymysł, okazuje się wielkim przeciwnikiem osób transseksualnych. „To nienaturalne” – mówi. Glover portretuje w Atlancie homofobię czarnych Amerykanów, seksizm, działanie policji, wykluczenie chorych psychicznie. Wszystko jakby mimochodem, w tle. Paper Boia i białą ekspertkę łączy wspólny śmiech z chłopaka i jego wyglądu.
Earn jest samozwańczym menadżerem Paper Boia, oczywiście trochę nieudolnym, ale bardzo zaangażowanym. Próbuje zrozumieć reguły świata hip-hopu i jakoś się w nim odnaleźć. Okazuje się, że świat czarnych muzyków to przede wszystkim świat ich białych menadżerów, białych właścicieli wytwórni, białych dziennikarek, od których Alferd (bo tak naprawdę ma na imię raper) usłyszy: „Graj swoją rolę”, białych dziewczyn, które nagrają kawałek Paper Boia z akompaniamentem gitary akustycznej, cwaniaczków ze stacji radiowych, którzy za odpowiednią sumę puszczą twój kawałek i powiedzą do ciebie „Nigga, whaaaat?”.
Wszyscy oni kochają czarną muzykę. I o tym między innymi jest This Is America. Nie bez powodu Childish Gambino wdzięczy się do kamery, pręży muskuły, tańczy. Albo w towarzystwie dziewczyn („Takie inteligentne bredzenie w stylu Kendricka Lamara. Dodajmy jeszcze solo na flecie” – jak mówi Earn), albo na tle samochodów (czyli bardziej gangsta), ze strzelaniem, bo przemoc zawsze jest modna. Glover mówi nam, że czarni grają swoje role ku uciesze białego show-biznesu i białych słuchaczy.
czytaj także
Dlaczego w teledysku strzela do chóru gospel? Jedna z interpretacji mówi, że to odniesienie do masakry w Charleston, można jednak w tej scenie doszukiwać się niechęci do jednej z czarnych tożsamości – Kościoła, wspólnoty religijnej – i nie jest to wcale szokujące, bo takie nastawienie prezentował James Baldwin (podobnie jak Glover wychowany w duchu bogobojności). W twórczości Glovera czarny Amerykanin nie bardzo różni się od czarnego z rasistowskich minstrel shows, ale dziś to sami czarni udają czarnych. W filmie dokumentalnym Adoptowani znajdziemy scenę, w której afrykańskie dzieci naśladują Afroamerykanów z rapowych klipów. Mówią do siebie „nigga”, robią miny i zaśmiewają się do łez. W Atlancie zblazowany Paper Boi chce pozostać sobą (stay real), co oczywiście się nie udaje, bo dzisiaj „bycie prawdziwym” i true jest jedną z wielu ról – odtwarzaną zwłaszcza w social mediach.
Świat social mediów to zresztą jeden z ulubionych tematów kpin Donalda Glovera. Odcinek Saturday Night Live, w którym śmiejemy się z twittów Kanye’go Westa, to tylko przykład jego fascynacji rzeczywistością postinternetową, w której nikt już chyba nie nadaje informacjom zbędnej wartości, w której najważniejszy jest dystans. Paper Boi (ciągle prawdziwy, tak bardzo prawdziwy, że można go pobić i okraść) uparcie odmawia założenia konta na instagramie, ale nie ucieknie od mediów społecznościowych. Nieustannie pozuje do czyichś selfie, trafia na insta czy youtube’a. „Jeszcze tylko zdjęcie na snapa!” – rozkazują fani. Nie wiadomo, o co chodzi, ważne, że lajki się zgadzają.
czytaj także
Odcinek, w którym Van z koleżankami wybierają się na imprezę do Drake’a (rapera – symbolu komercyjnego sukcesu, znanego z płaczliwych, delikatnych utworów), nie tylko doskonale pokazuje świat muzyki (gdzie kobiety pretendują do roli wybranki księcia w jego pałacu, ale w foliowych kapciach, bo podłogi marmurowe), przesadę, kicz i ostentacyjne bogactwo wpisane w kulturę mainstreamowego hip-hopu, ale też przewagę „rzeczywistości wirtualnej” nad rzeczywistością bez przymiotnika. Na imprezie zorganizowanej dla biedniejszych i trochę dalszych „przyjaciół gwiazdy” (znajomy dietetyka, brat kucharza) chodzi tylko o mit, fantazję, fikcję. Drake n’existe pas, a jeśli Van przyszła na imprezę po zdjęcie z Drakiem („Mój instagram ssie”), to proszę, może zrobić fotę z papierowym manekinem za 20 dolarów, nikt nie pozna, tysiąc followersów gwarantowane. Baudrillardem tej imprezy jest oczywiście Darius, który nazywa wszystko, co go otacza (basen, siebie, pałac), prawdziwą symulacją (real fake). Ten świat nie istnieje i my nie istniejemy.
Oto mały Earn w najszczęśliwszym dniu w życiu – mama kupiła mu koszulkę FUBU. Przejęty idzie w niej do szkoły, ale okazuje się, że jego kolega ma taką samą. No, prawie taką samą, i w tym właśnie problem. Bo jeśli różnią się od siebie, to znaczy, że jedna musi być podróbką. Żaden nie czuje się już dobrze, każdy broni swojej, w szkole zaczyna się sąd. Uczniowie dzielą się na dwa obozy, zaczyna się wojna. Kto jest oszustem? Kto udaje? Chyba ten biedniejszy, bo ten bogatszy zawsze ma oryginalne. Firmowa rzecz stanowi o wszystkim, jest emanacją prawdy, źródłem wiedzy o człowieku. Pokaż mi, w czym chodzisz, gdzie mieszkasz, czym jeździsz, z kim masz zdjęcie, pokaż mi swoje konto na instagramie, a powiem ci, kim jesteś. Pokaż mi swoich followersów. Historia kończy się tragicznie. I chyba zawsze musi się tak skończyć, bo jeśli jeden jest lepszy, to ten drugi musi być gorszy. I muszą ze sobą walczyć. I zawsze jeden na końcu ginie.