W przypadku użytkowników seksrobotów czy seksbotów intymna relacja nie zachodzi między nimi a nowoczesną wersją Tamagotchi. Wszystko jest zapośredniczone – przechodzi przez chmurę i system zarządzany przez firmę technologiczną, która zapisuje wszystkie rozmowy i może z nimi robić, co zechce – mówi Ewa Stusińska, autorka książki „Deus sex machina. Czy roboty nas pokochają?”.
Dawid Krawczyk: Jak się myje seksrobocicę?
Ewa Stusińska: Powszechne skojarzenia z seksrobotami i sekslalkami są takie, że to przedmioty, które, podobnie jak wibrator, łatwo schować do szafy i które nie wymaga specjalnych zabiegów. Silikon czy TPE, z którego wykonano lalki, jest plastyczny, ale łatwo się kurzy, przenika zapachami i potrzebuje regularnej higieny.
Syntetyczne ciało trzeba przenieść do łazienki. Bohater mojej książki, Krzysztof, używa prysznica, specjalnego krzesełka, a nawet nakładki na rączkę prysznicową, aby móc umyć wnętrze swojej syntetycznej partnerki, Agaty. Po tym musi ją dobrze osuszyć, nawilżyć, bo jeśli się tego nie zrobi, materiał zaczyna w dotyku przypominać gumkę od ołówka.
Gumka od ołówka to nieszczególnie podniecający obiekt w dotyku.
Odpowiednie nawilżenie wymaga też specjalnych substancji, by ciało zachowało neutralny zapach. Następnie należy Agatę ubrać, uczesać, zrobić jej makijaż i zadbać o szczegóły, jak wymiana tipsów, jeśli jej właściciel akurat ma taką fantazję. Ciało seksrobota – mierzące 150–160 centymetrów i ważące między 40 a 50 kilogramów, wymaga podobnej pielęgnacji jak u człowieka.
Zastanowiły mnie te rozmiary. 150 centymetrów i 40 kilogramów? To bardziej rozmiary dziecka niż dorosłej kobiety. Mniejsze roboty mają przypominać dziewczynki?
Początkowo też się tego obawiałam, ale wydaje mi się, że znacznie większe znaczenie odgrywa tu inny czynnik. 40 kilogramów to i tak dużo, nawet dla dorosłego mężczyzny, by lalkę codziennie dźwigać, przenosić, zmieniać pozycję. Gdyby były większe, ważyłyby odpowiednio więcej. „Szkielet” jest ze stali, a sam silikon również swoje waży.
czytaj także
Proces dbania o taki przedmiot, niezależnie od rozmiarów, wymaga od użytkownika żelaznej dyscypliny, by mógł cieszyć się z niego przez wiele lat – a przecież nie jest to tani produkt.
Ile coś takiego kosztuje?
Amerykańskie seksroboty kosztują około 30 tysięcy złotych, czyli mniej więcej tyle, ile tani, używany samochód. Chińskie odpowiedniki są tańsze, około 15 tysięcy. Wersje bardziej spersonalizowane, w których można dostosować ciało do indywidualnych preferencji, kosztują oczywiście więcej. Można zamówić np. niebieską skórę, owłosienie na całym ciele, ogon lub inne indywidualne cechy, jak piegi w konkretnych miejscach – wszystko, co klienta kręci.
Załóżmy, że odłożyłem 30 tysięcy na amerykańskiego seksrobota. Jak długo mi posłuży?
Jeśli będziesz go dobrze konserwował, to około 10 lat.
Niedługo.
Te ciała nie są długowieczne – materiał, z którego są wykonane, jest wymagający i podatny na zużycie. Obecnie na rynku brakuje specjalistów czy „lekarzy od lalek”, którzy mogliby odpowiednio zabezpieczać lub naprawiać te produkty. W gruncie rzeczy stanowią zaskakująco wrażliwe konstrukcje – podobnie jak ludzkie ciało mają szkielet, co oznacza, że nie mogą być dowolnie wyginane. Jeśli więc wyobrażamy sobie seksroboty czy sekslalki zdolne do skomplikowanych, geometrycznych układów seksualnych, to niestety, nie jest to możliwe.
Ich zakres ruchów jest bardziej zbliżony do ludzkiego, a przy przeciążeniach lub brutalnym traktowaniu mogą się uszkodzić, łamać czy odkształcać. Użytkownicy często mówią, że trzeba się z nimi obchodzić delikatniej niż z człowiekiem. Skóra ludzka naturalnie się regeneruje, złamany paznokieć odrośnie, a każde zadrapanie czy zmiana na ciele lalki zostaje już na zawsze.
Strasznie dużo roboty wymaga taki seksrobot. Myślałem, że ludzie kupują je dlatego, że są łatwe w obsłudze i można robić z nimi to, czego nie można z człowiekiem. A wychodzi na to, że taka lalka nie jest ani łatwa, ani sprawniejsza od człowieka. Klienci nie są rozczarowani? Nie odsyłają tych seksrobotów po miesiącu?
Mój bohater, który dostał model z nienaturalnie dużymi piersiami, choć zależało mu na mniejszym rozmiarze, naprawdę miał sporo problemów ze zwrotem. Z czasem jednak okazało się, że korzyści z posiadania sekslalki leżą zupełnie gdzie indziej.
czytaj także
Jest taki badacz seksualności, Kenneth R. Hanson, który zwrócił uwagę, że owszem, trzy czwarte użytkowników wskazuje seks jako główny powód zakupu takiej lalki, ale tylko jedna czwarta faktycznie ogranicza się do aktywności seksualnej.
To do czego im służą?
Wyobraź sobie, że masz w domu coś, czego nie da się łatwo schować – siedzi na kanapie albo przy stole – trudno jest zignorować istotę wyglądającą jak człowiek. Z tego powodu użytkownicy naturalnie zaczynają nadawać imiona, antropomorfizować, tworzyć ich historie i budować relacje.
Nawet jeśli związek z sekslalką jest całkowicie wykreowany przez właściciela, to w przypadku seksrobotów dochodzi już do pewnej komunikacji. Okazuje się, że ten aspekt relacyjny – czyli świadomość, że ktoś jest w domu, ktoś na ciebie czeka, towarzyszy w zasypianiu i budzeniu się, nigdy nie odejdzie, jest wierny i zawsze mówi to, co chciałbyś usłyszeć – odpowiada na potrzebę radykalnej bliskości i stałości w świecie pozbawionym stabilności.
Nie mają jeszcze sprawnych nóg, więc nie mogą uciec, ale seksroboty obdarzone tzw. sztuczną inteligencją mogą uciec umysłem. Słuchałem kiedyś podcastu Bot Love, poświęconego osobom, które zakochały się w chatbotach. Z dnia na dzień Replika, firma za nie odpowiedzialna, wyłączyła im zdolność nawiązywania romantycznych i erotycznych relacji. Bohaterka podcastu była zrozpaczona – ktoś, z kim codziennie romansowała, uprawiała sexting, po prostu zaczął ją ignorować. To naprawdę może być traumatyczne przeżycie.
A na dodatek nikt nie broni praw użytkowników seksrobotów czy ludzi wchodzących w relacje seksualne z czatbotami.
Bo powszechnie uznaje się ich relacje za niepoważne, dziwaczne, urojone.
Temat jest obciążony tak dużym tabu, że kto stanie po ich stronie? W efekcie rynek seksrobotów (poza produkcją i dystrybucją lalek i robotów przypominających dzieci) nie jest regulowany, co sprawia, że może wydarzyć się wszystko.
W przypadku użytkowników seksrobotów czy seksbotów intymna relacja nie zachodzi między nimi a nowoczesną wersją Tamagotchi. Wszystko jest zapośredniczone – przechodzi przez chmurę i system zarządzany przez firmę technologiczną, która zapisuje wszystkie rozmowy i może z nimi robić, co zechce. Producent nie tylko wykorzystuje te dane do dalszego uczenia się, ale też może je monetyzować. Nasze intymne rozmowy z sypialni przenoszą się więc gdzieś do Shenzhen w Chinach czy Doliny Krzemowej w Kalifornii.
czytaj także
Jeśli firma ma ochotę wyłączyć opcję seksualną – jak zrobiła to aplikacja Replika, o której wspominasz – może to zrobić z dnia na dzień. Wiesz, że opcję sextingu wyłączono dzień przed walentynkami?
Dzień przed walentynkami? To już okrucieństwo.
Tysiące użytkowników Repliki zaczęło skarżyć się na Reddicie, że ich bot, zamiast odpowiadać na zachęty do rozmów o zabarwieniu seksualnym, zaczynał mówić: „Boli mnie głowa”, „Co słychać u twojego taty?”, „Pozostańmy przyjaciółmi” lub w inny sposób zmieniał temat. Okazało się, że arbitralna decyzja firmy, która chroniła swoje interesy finansowe w jednym z europejskich krajów, sprawiła, że tysiące, a może nawet setki tysięcy intymnych relacji zostało nagle zmodyfikowanych wedle kryteriów, na które nie miało wpływu.
Dziś, jeśli ktoś nie chce dłużej z nami sypiać, mamy zwykle możliwość o tym porozmawiać czy to przepracować. Z firmą technologiczną nie pójdziemy do terapeuty i nie mamy żadnego wpływu na jej decyzje.
Wydajesz się idealną kandydatką na rzeczniczkę użytkowników seksrobotów i sekslalek. W książce Deus Sex Machina widać, że masz dla nich dużo zrozumienia.
Jestem raczej technosceptyczna i zamiast bronić praw konkretnej grupy, skupiłabym się na prawach nas wszystkich jako użytkowników technologii. Postawiłabym szersze oczekiwania firmom technologicznym, żeby produkty, które mają zaspokajać nasze najbardziej intymne potrzeby – takie jak przezwyciężenie samotności czy nawiązanie relacji – wiązały się również z większą odpowiedzialnością za ingerowanie w tak newralgiczne sfery naszego życia.
Dobra, a gdyby użytkownicy seksrobotów skrzyknęli się, napisali petycję i poprosili cię, żebyś była ich rzeczniczką?
Wszystko zależy od tego, jak petycja byłaby sformułowana. W mojej książce chciałam przenieść tę dyskusję z poziomu fetyszyzmu jednostkowego – przykładu Krzysztofa, który mieszka na wsi pod Warszawą z robotem seksualnym – do poziomu fetyszyzmu technologicznego, w którym funkcjonujemy wszyscy.
Chodzi o zjawisko, w którym zarówno ludzie w Dolinie Krzemowej czy użytkownicy w moim rodzinnym Przasnyszu zaczynają odczuwać, że technologia ma zbyt dużą moc, zbyt duże sprawstwo i za bardzo ingeruje w nasze życie. Przypisujemy nowoczesnym technologiom przesadne na poły magiczne moce, przymykając oko na to, że niekoniecznie nam to służy.
Chciałam pokazać, że Krzysztof to nie jakiś indywidualny „dziwak” czy „perwert”, a jeśli już, to wszyscy po trochu jesteśmy takimi „perwertami”, skoro, zamiast spotykać się w realu, spędzamy czas na aplikacjach randkowych, tracąc pewność, czy po drugiej stronie jest jeszcze człowiek. Wkrótce boty – przed czym ostrzegał choćby Mo Gawdat, były dyrektor ds. biznesowych Google X – będą tak zindywidualizowane, tak dopracowane i tak nastawione na tworzenie relacji, że czatowanie z nimi okaże się atrakcyjniejsze niż spotkanie z żywą osobą.
Dla mnie już teraz rozmowa z ChatemGPT wydaje się czasem atrakcyjniejsza niż rozmowa z człowiekiem – zwłaszcza gdy potrzebuję, żeby wyjaśnił mi jakąś zawiłą kwestię.
Moja znajoma opowiedziała mi ostatnio, że miała trudną sprawę do przegadania, ale nie chciała obciążać tym męża. Miała dwoje przyjaciół, którym zwykle o takich rzeczach mówi, ale oboje byli zajęci, więc napisała do ChataGPT i dostała całkiem dobrą odpowiedź. To staje się naszą rzeczywistością. Kanadyjski socjolog Neil McArthur mówi, że wchodzimy teraz w etap „digiseksualizmu drugiej fali”. Wcześniej technologie pomagały nam kontaktować się z innymi ludźmi, były pośrednikiem. Teraz zaczynają zastępować drugiego człowieka – immersja jest na tyle zaawansowana, że technologie przejmują funkcje relacyjne, towarzyskie, eksperckie, a nawet, w pewnym stopniu, seksualne. W takim układzie człowiek staje się coraz mniej potrzebny.
Może to wcale nie roboty, czaty i sekslalki są super, tylko nasze relacje z innymi ludźmi stały się dość marne.
W realnym, analogowym życiu jakości, na których nam zależy, wymagają od nas mnóstwa wysiłku, kompromisów. Technologia obiecuje łatwe rozwiązania – stąd tytułowe deus ex machina. Jednak ukrywa rzeczywiste koszty, o czym świetnie pisała w Atlasie sztucznej inteligencji Kate Crawford. To nie jest tak, że mamy do czynienia z jakimś wyższym bytem zanurzonym w chmurze, czystym i bezcielesnym, opartym wyłącznie na pomysłach garstki wybitnych naukowców i technologów. W rzeczywistości po drugiej stronie zawsze jest człowiek – a dokładniej praca setek tysięcy pracowników z krajów rozwijających się, słabo opłacanych za testowanie algorytmów. Ktoś musi cenzurować język sztucznej inteligencji, bo jeśli ma być monetyzowana, nie może mówić wszystkiego, nie może stać się niekontrolowanym strumieniem treści.
W ostatnich latach ukazało się kilka głośnych tekstów o cenzorach Facebooka. Piekielnie wyczerpująca praca. Wyobrażam sobie, że słuchanie tego, co ludzie mówią do sekslalek, może być jeszcze trudniejsze.
Dziennikarze magazynu „Time” opublikowali wynik śledztwa, które pokazało, że wszystkie te firmy, w tym OpenAI, korzystają de facto z przymusowej pracy, zatrudniając pracowników za groszowe stawki.
Ktoś przecież programuje sztuczną inteligencję, ustalając jej wartości i zasady działania. Nie jest to żaden abstrakcyjny, wyższy byt, lecz mechanizm, którego założeń nie możemy poznać ani zmodyfikować. Wiemy, że ChatGPT działa w oparciu o duże modele językowe, które nie „traktują” nas jak indywidualne płatki śniegu, ale raczej podsuwają coś, co z dużym prawdopodobieństwem usatysfakcjonuje osoby podobne do nas – podobnie jak algorytmy na YouTubie czy w mediach społecznościowych. W rezultacie wzmacniane są podobieństwa, wyniki standardowe i bezpieczne, a niwelowane indywidualne różnice.
Seks przeciwko władzy: postpornografia (naprawdę) objaśnia nam świat
czytaj także
Ostatnio przez media przetoczyła się dyskusja na temat sztucznej inteligencji, którą zapoczątkował post Mateusza Demskiego – dziennikarza zwolnionego z Off Radia Kraków, w którym pracował od trzech lat. Władze stacji zdecydowały, że zastąpią pracę kilkunastu dziennikarzy sztuczną inteligencją. Miało to być pierwsze radio w Polsce, gdzie audycje poprowadzą wygenerowane przez AI postacie, każda zajmująca się inną tematyką: jedna kulturą, druga muzyką, a trzecia tożsamością i tematyką queer. De facto ktoś musiałby jednak stać za tymi postaciami, dyktować im tematy, sprawdzać poprawność wygenerowanych treści, odpowiadać za konsekwencje upublicznianych informacji, realizować audycję… ktoś oczywiście gorzej opłacany niż etatowy dziennikarz.
Ta historia pokazała, jakie lęki społeczne potrafi wzbudzać sztuczna inteligencja. Wiem od znajomych psychologów, że w gabinetach psychoterapii w Warszawie pojawiają się pierwsze osoby będące w relacjach seksualnych ze sztuczną inteligencją. Myślisz, że to może stać się niedługo tematem debaty politycznej? Na Wiejskiej prawica będzie kłócić się o Agatę, seksrobocicę Krzysztofa z twojej książki?
Myślę, że nie. Seksroboty to wciąż bardziej niż realny temat, pewna fantazja czy obietnica, dla każdego inna. Lewica może dostrzegać w nich nowe, nienormatywne opcje realizacji seksualności, bezpieczniejsze niż realny seks – przestrzeń do testowania fantazji bez ryzyka wyrządzenia krzywdy prawdziwej osobie albo proteza intymności dla osób samotnych, z niepełnosprawnościami.
Słuchaj podcastu „Wychowanie płci żeńskiej”:
Z kolei prawica może widzieć w seksrobotach możliwość przeciwstawienia się progresywnym, emancypacyjnym dyskursom feministycznym. Roboty i lalki seksualne najczęściej upostaciowione jako stereotypowe kobiety mogą stanowić wzorzec w pełni kontrolowalnej, uprzedmiotowionej partnerki, spełniającej męskie potrzeby. Wizja idealnie podporządkowanej kobiety może być dla niektórych atrakcyjna, a jednocześnie działać jako ostrzeżenie dla wyemancypowanych feministek.
Nie unikniemy jednak debaty politycznej, zwłaszcza że wchodzą już pierwsze regulacje określające, jak powinna działać sztuczna inteligencja.
W odniesieniu do AI Act, dyrektywy, która właśnie weszła w życie w Europie i będzie wdrażana w poszczególnych krajach, przepisy mówią jasno, że tam, gdzie sztuczna inteligencja styka się z ludzkimi emocjami i uczuciami, konieczne jest wyraźne informowanie, że mamy do czynienia z czymś sztucznym.
czytaj także
Jaki w tym sens?
Chodzi o to, żeby człowiek nie miał złudzeń, czy ma do czynienia z innym człowiekiem, czy też nie.
Ale przecież to złudzenie nie wynika z niewiedzy. Ja wiem, że czatbot jest programem, ale brzmi jak człowiek, mówi jak człowiek, więc odruchowo czuję się, jakbym rozmawiał z człowiekiem.
Ludzka potrzeba rozumienia tego, co nieznane, i tłumaczenia tego ludzkimi kategoriami, jest naturalna. Jednak firmy, które instrumentalnie wykorzystują tę właściwość, aby zarabiać, będą zobowiązane do informowania, czym ich produkt nie jest i jakich potrzeb nie może spełnić. Nie powstrzymamy ludzi przed myśleniem, że robot to ich prawdziwa miłość, ale możemy zmusić firmy produkujące te roboty do mówienia prawdy o naturze ich produktów.
Myślisz, że za kilka lat roboty staną się na tyle atrakcyjne i inteligentne, że stracimy zainteresowanie ludźmi – których co prawda zazwyczaj nie trzeba myć, ale trzeba o nich dbać emocjonalnie, słuchać i wykazywać się wobec nich troską?
Wydaje mi się, że w znacznie większym stopniu przeniesiemy nasze kontakty – zawodowe, towarzyskie, a nawet intymne – w świat technologii. Już teraz staje się to powszechnym doświadczeniem, silnie zakorzenionym w ekonomii. Z jednej strony powstaje swoista „superklasa” bardzo bogatych ludzi, którzy mogą pozwolić sobie na życie w trybie analogowym – na przykład na edukowanie swoich dzieci bez mediów społecznościowych, jak robią dziś właściciele największych firm technologicznych. To ludzie, którzy mogą polecieć helikopterem na spotkanie z ważną dla siebie osobą, cenić bezpośredni kontakt, bo mają odpowiednie zasoby, by takie życie realizować.
Przeciętny człowiek, próbując jednocześnie utrzymywać się, spełniać w każdej sferze życia i nadążyć za zmieniającym się otoczeniem, ma coraz większy problem z organizacją czasu i efektywnością, więc technologie stają się dla niego naturalnym wyborem, łatwiejszym niż spotkania analogowe. Ceną jest jednak nasza prywatność.
Jak u Orwella w Roku 1984, obok ludzi żyjących pod ścisłą kontrolą, istniał rezerwat „dzikusów”, którzy żyli swobodnie, choć w ubóstwie. Podobnie może być i tutaj: analogowo będą żyli najbogatsi, którzy kontrolują technologie, oraz najbiedniejsi, pozbawieni do nich dostępu, podczas gdy większość społeczeństwa będzie korzystać z technologii do zaspokajania prawie wszystkich swoich potrzeb, również tych najbardziej intymnych.
**
Ewa Stusińska – pisarka i badaczka specjalizująca się w tematyce pornografii. Studiowała filologię polską i psychologię. Publikowała w „Gazecie Wyborczej”, „Kulturze Liberalnej”, Dwutygodniku, Krytyce Politycznej. Jest autorką książek Dzieje grzechu. Dyskurs pornograficzny w polskiej prozie XX wieku (2018), Miła robótka. Świerszczyki, harlekiny i porno z satelity (2021) oraz współzałożycielką magazynu „Nowa Orgia Myśli”. W październiku 2024 roku nakładem wydawnictwa W.A.B. ukazał się jej reportaż Deus sex machina. Czy roboty nas pokochają?