Czytaj dalej

Zombie [fragment książki „Nieuprzejmość”]

#fragmentwczasachzarazy

Kolejny #fragmentwczasachzarazy to literacka metafora. Pisząc swoją powieść, Katarzyna Kochmańska zapewne nie spodziewała się, że fragment „Zombie” po blisko dwóch latach od publikacji książki nabierze nowego znaczenia. Przeczytajcie wybrany przez nas kawałek „Nieuprzejmości” i sięgnijcie po całość w wyjątkowo korzystnej cenie.

Polecamy fragmenty książek Wydawnictwa Krytyki Politycznej, które, naszym zdaniem, najlepiej wpisują się w wywołane koronawirusem nastroje. Zachęcamy też do sięgnięcia po całość, tym bardziej, że wszystkie nasze książki (papier, ebooki, audiobooki) są teraz tańsze o 40%.

Zombie

Wycofałam się, nie wiem dlaczego, być może dlatego, że zobaczyłam, że buduję sobie taki mikroświatek, a za murami zombi się snują.

To jest tak jak w tym nowym sezonie serialu. Bardzo mnie to przekonuje, najpierw jest katastrofa, coś się stało, ale nie wiadomo, co dokładnie, w każdym razie tam na zewnątrz nie da się żyć, wszędzie pełno zombiaków, najpierw nie przyjmujesz tego do wiadomości, potem walczysz o przetrwanie, żeby jakoś ujść z życiem, pałętasz się, ciągle cię te zombi atakują, zza drzewa, zza krzaka, wychodzą z budynków, no tak się nie da żyć, więc stwarzasz sobie enklawę, stawiasz mur, odgradzasz się, tworzysz mikrospołeczeństwo. Wiesz dokładnie, co tam się dzieje na zewnątrz, tego się nie da zlikwidować. Przynajmniej na razie nie masz na to pomysłu, nie wiesz, jak to zrobić, więc to mikrospołeczeństwo jest jedynym sposobem, żeby jakoś w ogóle funkcjonować. Awansowałaś nawet na przewodniczkę w tym mikroświecie. Stałaś się MENTORKĄ.

W środku murów hodujesz sobie warzywka, coś tam klecisz, jakieś wynalazki, coś z czegoś, co jest pod ręką, no ale jednak musisz od czasu do czasu wypuszczać się między zombiaki, żeby zabrać stamtąd jakieś rzeczy.

No i wtedy mikrospołeczeństwo się infekuje, a raczej ja je infekuję, bo jestem stamtąd.

Julia znowu dobija się do mnie. Chce mi zrobić piekło, wkraść się, szuka szpar, które można by wywalić w potężną dziurę. Dzwoni i kręci się w koło z opowieścią, która tylko pozornie nie ma sensu. Opowiada o znajomej pisarce z Nowego Jorku, która zakochała się w chłopaku z Warszawy. Pisarka ma czterdzieści lat i się zakochała. No to co? – pytam. Ale ona sama mi mówi, że zachowuje się jak nastolatka, upiera się Julia. No to co, że pisarka ma czterdzieści lat i się zakochała? – irytuję się, bo jeszcze nie rozpoznaję, że Julia perfidnie prowadzi mnie jak po sznurku. Ja też zaraz będę miała czterdzieści lat, mówię i już wiem, że się wpakowałam. Ale ty się tak nie zachowujesz! – ona z wyraźną pretensją, a może satysfakcją. Bo może nie widziałaś mnie jeszcze zakochanej, odpowiadam zmęczona. Rozmowa się rwie, bo wiadomo już, o czym jest. Julia chce mnie zmusić do emocji, żeby usprawiedliwić swoje, a ja być może chciałabym jej powiedzieć, że nie jestem całkiem bezduszna, pamiętam te emocje, ale nie chcę do nich wracać. Czekam, żeby podjąć życie na nowo, zupełnie inaczej. Ale ona chce mnie wpakować w to samo i żebyśmy były w tym razem, żebym już nie mogła się wywyższać, odgrywać mentorki, żebym już nie mogła się przed nią obronić.

Potem ona mówi, że dzwoni do niej jedna artystka, na przemian z drugą artystką, od której ona nie odbiera telefonów, bo ma wrażenie, że wpadła w kocioł wariatek feministek. Rozmowa znowu się rwie, bo ja nie pozwalam jej podjąć całości, omijam trzon, który jest taki, że ona rozstała się z Andrzejem i o tym chce mówić, a ja jej nie pozwalam do tego nawiązać, chociaż wcale się z nią na to nie umówiłam, ale ona czuje, że przekroczyła wszelkie granice i musi ze mną negocjować. Tracę cierpliwość, nie mam już ochoty wysłuchiwać następnych podejść pod wiadomy temat, ale niestety tracę też czujność i zadaję nierozważne pytanie: a poza tym to co? Ona łapie oddech. Wiesz co! – krzyczy. Próbuję ją powstrzymać. Nie o to pytam, ale ona już nie odpuszcza. Tam jest jakaś histeria na mój temat, zupełnie tego nie rozumiem, wyrzuca z siebie niczym karabin. Milczę, chcę, żeby wreszcie zrozumiała, że w żadnym wypadku nie podejmę wiadomego tematu, ale ona jeszcze próbuje. Mówi, że artystka chce zadzwonić do pewnego chłopaka, który jest mężem innej artystki, która jest siostrą kuratora, którego ona zna. A ten kurator jest winien artystce pieniądze i ta artystka chce, żeby ona uczestniczyła w tej rozmowie. „Ona chce, żebym ja mediowała, a ja nie mam na to ochoty. I jeszcze sobie przypomniała, że ja też pożyczyłam kiedyś od niej obraz, a obraz jest u Andrzeja, bo jej nieopatrznie powiedziałam, że się z nim rozstałam”. Julia dobrnęła do celu, ale widzi, że nie ma odzewu z mojej strony. Wreszcie rezygnuje. Ale tak naprawdę to wszystko dobrze, mówi ze smutkiem, przyspieszyłam szukanie mieszkania, kupię coś niedaleko i będziemy sąsiadkami. Nie pozbędziesz się mnie tak szybko, dodaje złowieszczo.

Jasia Kapeli lista lektur na czas pandemii

I kusi mnie, żeby się w to znowu uwikłać, dowiedzieć się, jak ona się czuje w związku z tym rozstaniem, ale przede wszystkim usłyszeć jej relację z tego wieczoru, kiedy ona pijana poszła do Andrzeja, pobiła Kaję, przyjechała policja… Kusi, żeby zadzwonić do Kai i jeszcze się czegoś dowiedzieć, ale tego nie robię, czekam, aż wreszcie zdarzy się coś innego, coś, co mnie zajmie na tyle, żebym naprawdę nie chciała już do tego wracać, żebym mogła podjąć życie. Wymuszam na sobie banalną refleksję: koniec z tym, tam się nic nie zmieni, nie ma odzewu z drugiej strony.

Ucięłam zasadnicze tematy ze wszystkimi. Mówimy o czymś innym, żeby nie mówić o tym, co mamy na myśli, bo trzeba coś mówić. Nie mam już pretensji do byłego chłopaka, nie rozmawiamy o naszym nieudanym związku. Również dlatego, że część winy za to, co się stało, wzięłam na siebie. Z mamą też już nie rozmawiam o agresji ojca, nie znajduję na to języka. Zresztą w moim domu rodzinnym zawsze się mówiło o czymś innym, a i tak w tym mówieniu o czymś innym było mówienie o tym samym. Z Karoliną też tak było. Z Kają mogę rozmawiać tylko o serialach. Zresztą Kaja zawsze uważała, że na wszystko można się umówić i żebym sobie napisała nowe życie, skoro jestem pisarką. To sobie piszę. Ale w tym pisaniu o czymś innym i tak jest to wszystko.

Śnieg spadł 1 grudnia, a ja starałam się zasypiać z przekonaniem, że jak poświęcę czemuś czas, to w końcu do czegoś dojdę, do czegoś innego, tylko muszę się wyłącznie temu poświęcić. Tak już się zdarzało w moim życiu, tylko trzeba dać sobie chwilę, przerzucić materiał, odsiać zbędne tematy, w końcu coś wybrać i się temu poświęcić. Niestety co piętnaście minut zmieniał mi się nastrój, mogę, nie mogę, super, beznadzieja, w końcu sama przed sobą przyznałam, że działam wyłącznie w stanie wyższej konieczności, na co dzień jestem przerażona, a źródłem mojego przerażenia są rodzice. Nie chciałam jednak o tym myśleć. Coś się ze mną działo, a ja nie wiedziałam co. Najpierw zaczęłam zapominać słowa. Na przykład słowo „szpinak”. Nie rozumiem, dlaczego nazwa tych zielonych liści sprawiała mi taką trudność. Może dlatego, że usłyszałam kiedyś, że szpinak jest dobry na pamięć właśnie. Z przekory zapominałam. Szłam do warzywniaka i przez całą drogę powtarzałam sobie: szpinak, szpinak, szpinak, szpinak, kiedy tylko podchodziłam do sprzedawcy, z biegu mówiłam: szpinak… proszę. Lubię szpinak, nie pozwolę temu niewiadomoczemu pozbawić mnie szpinaku.

Albo to. Spotkałam się z Iwoną, ona namówiła mnie, żebyśmy poszły do teatru, ja się zgodziłam, ale tylko pod warunkiem, że nie kupimy wcześniej biletów, spróbujemy wejściówki. Kobieta w kasie powiedziała, że nie ma już biletów i wejściówek absolutnie też nie będzie, ale ja z doświadczenia wiem, że zawsze są wejściówki. Więc siadamy, zamawiamy prosecco, czekamy, pijemy, siedzimy sobie, ja zadowolona, że ostatnia chwila, kiedy muszę zdecydować, czy wejdę na spektakl, oddaliła się jeszcze bardziej, więc luz i ona nagle zaczyna mi opowiadać o swoim chłopaku, że nie wie co ma zrobić, bo on zaczyna coś mówić, że powinni zrobić sobie przerwę, a ona widzi, że on jej nie traktuje poważnie… Przestaję słyszeć, patrzę na jej rzęsy. Chciałam cię o coś zapytać, mówię, przepraszam, muszę teraz, bo potem zapomnę. Ale co? Coś o Łukaszu? A nie, mówię, chciałam cię zapytać o coś bardzo banalnego. Ale o co? – ona dopytuje, a mnie zatyka, słowo mam za oczami, ale przed oczy nie mogę go postawić, rozmywa się przede mną to słowo, nie można go ustanowić, ale ja nie odpuszczę. Jak się nazywa to, no to, co masz na rzęsach? Maskara? – ona zdumiona. Tak, wydycham z siebie napięcie, maskara, tusz do rzęs. Bo chciałam zapytać, jakiej używasz, bardzo dobrze to wygląda, rzęsy są tak fajnie zlepione, a ja kupuję za sto pięćdziesiąt swoją i nic nie widać, że mam rzęsy pomalowane. Jakiś stary mejbelin, ona mówi. Aaaa, mówię. Ona, że chodzi o to, żeby kupować tanie maskary, bo takie tanie to zlepiają rzęsy, a te drogie tak niby naturalnie wyglądają, dlatego nic nie widać. No tak, to była bardzo dobra rada. Kobieta w kasie powiedziała, że są już wejściówki i żeby szybko. Idź, mówię do Iwony, idź, idź, koniecznie, ja nie mam ochoty. Na pewno? – ona pyta. Na pewno, jestem teraz bardzo zadowolona. Oczywiście usiłowałam odnaleźć klucz do zapominania tych wyrazów, ale tego się nie dało zrobić. Coś przed czymś chciało mnie powstrzymać, to oczywiste.

Mięso jest na wierzchu, ale krew nie leci

czytaj także

Próbowałam się jakoś z tego wydobyć. Mówiłam do siebie na głos: musisz reagować, nie możesz tylko milczeć, kiedy Julia ci truje o Andrzeju, musisz jej powiedzieć, żeby więcej tego nie robiła, podejmowanie decyzji jest ważne. Ale coraz bardziej nie mogłam podjąć decyzji. Nie mogłam nawet odrzucić oferty pracy, którą dostałam nieoczekiwanie. Przyjęłam ofertę pracy, na którą nie miałam ochoty, więcej, wszystko we mnie odrzucało mnie od tej pracy, ale ją przyjęłam, odbyłam rozmowę z producentką, napisali do mnie z działu kadr w sprawie umowy, a mój organizm protestował. Chodziłam po mieście i z obrzydzeniem opowiadałam znajomym, że jestem teraz w takim momencie życia, że już nie muszę się starać o pracę, sami do mnie dzwonią i proponują. To straszne, dodawałam, sama sobie na to zapracowałam. Wszystko samo do mnie przychodzi. Przychodziły… kolejne maile, producentka się ze mną skontaktowała, że liczy na owocną współpracę, a ja cierpiałam. Decyzja sama się zaczęła podejmować, w końcu zauważyłam, że stan wyższej konieczności już nadszedł, i wysłałam do producentki uprzejmego maila, że niestety w chwili obecnej z przyczyn osobistych nie mogę podjąć tej pracy, ale na pewno odezwę się na początku roku. Bullshit. Wcale nie doznałam ulgi. Byłam zbulwersowana sobą, zrozpaczona, że jestem teraz w takim momencie życia, kiedy propozycje przychodzą same, a ja mogę je odrzucać, bo tak się złożyło, że mam trochę oszczędności. Nikt tego nie rozumiał. Sama tego nie rozumiałam. Praca jest po to, żeby mieć kontrolę nad życiem. Ja jej nie miałam.

Nazywam się Maria i jestem upośledzona. W telewizji jakiś ksiądz opowiadał o fundacji, którą założył, żeby pomagać dzieciom z patologicznych rodzin odzyskiwać poczucie sprawczości, że mogą wszystko. Płakałam, że nie pochodzę z patologicznej rodziny, że nie jestem dzieckiem, że nie mogę zostać podopieczną fundacji księdza. Ciągle realizowałam jakiś zakaz, który uniemożliwiał mi posiadanie wszystkiego. Udawałam, że mam wzorce, które mogę naśladować, i nic złego w moim życiu się nie stało.

To wszystko źle się skończy – podsumowuję rozmowę na temat tego, czy wolno stosować mowę nienawiści, bo przecież mamy wolność słowa. Doszłaś do takiego wniosku? – pyta koleżanka, a mnie od razu przychodzi do głowy, że nie powinnam mówić do niej takich rzeczy. Przecież ja zajmuję się wspieraniem kobiet, mówieniem im, że mają być szczęśliwe, niezależne, ale teraz nie mam na to ochoty. Tak, doszłam do takiego wniosku, mówię, pracuję, nagle przerywam i mówię do siebie: ja pierdolę, ja pierdolę, wszyscy umrzemy.

Cały dzień leżę w łóżku, chronię się przed wieściami z pracy, moje szczęście opiera się na tym, że mam pracę i nie mam mężczyzny.

Czytam wywiad z kognitywistą, który mówi o schemacie surowego ojca i troskliwych rodziców, co się przekłada na poglądy polityczne, i zastanawiam się, jak to możliwe, że mój ojciec jest taki konserwatywny (jest surowym ojcem), a jednocześnie nie ma nic przeciwko aborcji (skoro podstawą bycia konserwatywnym jest patriarchalna władza nad rozrodczością kobiet), pewnie to dziwne pęknięcie sprawiło, że ja w ogóle mogę funkcjonować, jak on może mieć takie opinie na temat miejsca kobiet w społeczeństwie, a jednocześnie to mnie, a nie mojego brata uważa za partnerkę do tak zwanej poważnej rozmowy. Przecież to się nie klei.

5 książek plus roku 2018. Wybór nieobiektywny

Kończy się weekend ukrywania się w łóżku, oglądam Cast Away – film o Tomie Hanksie, który wylądował na bezludnej wyspie i rozmawia z piłką, ma taką wolę przetrwania, a jego dziewczyna już wyszła za kogoś innego i urodziła dziecko, leżę, oglądam ten film, od czasu do czasu patrzę na siebie w lustrze, rozmawiam z piłką, nieustannie zdumiewa mnie, że to jest podstawowe prawo człowieka: móc tęsknić za kimś, założyć rodzinę, że to jest taka oczywista potrzeba, taka oczywistość, no bo co? On kocha tę kobietę, ale siedzi na tej wyspie i go nie ma, wcale nie chodzi o to, żeby być dzielnym, chodzi o to, żeby korzystać ze swoich podstawowych praw.

***

Fragment książki Katarzyny Kochmańskiej Nieuprzejmość.

Zachęcamy do sięgnięcia po całość. Wszystkie nasze książki (papier, ebooki, audiobooki) są teraz tańsze o 40%.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij