Zbiór dzienników młodych ludzi z lat 1945–1949 przyda się jako remedium na demonizację okresu tużpowojennego.
Dużo się ostatnio mówi o okresie tużpowojennym. Z książek Zaremby, Ledera, Grzebałkowskiej, wystawy Zaraz po wojnie wyłania się czarny obraz epoki nędzy, chaosu, strachu, przemocy i demoralizacji. Wydany przez Ośrodek Karta zbiór dzienników młodych ludzi z lat 1945–1949 przyda się w charakterze remedium na ów spektakularny gest demonizacji.
Zapiski bywają oczywiście dramatyczne, ale wiele w nich optymizmu. Nawet diarystka, która ponuro wieszczy, że Polska staje się radziecką republiką, za chwilę notuje zadowolenie z pracy na kursie dla analfabetów. Przez drobne opisy organizowania bytu, uzupełniania edukacji, szukania zajęcia, śmierci bliskich, powrotów do domu i wyjazdów (na Ziemie Zachodnie), wydarzeń politycznych od wyzwolenia do początków unifikacji życia publicznego dzienniki dają wgląd w skomplikowaną rzeczywistość jeszcze niezawłaszczoną przez późniejsze interpretacje, z najnowszym dyskursem traumy włącznie.
Siedmioro diarystów zapewnia kopalnię wątków i rozmaitość punktów widzenia. Mamy syna profesora, który zaczyna karierę publicysty, i działacza różnych organizacji w Krakowie oraz córkę zamożnych poznańskich mieszczan, jeszcze w czasie oblężenia cytadeli zgłaszającą się do pracy w urzędzie. Córkę szewca z Żyrardowa, zawołaną przedwojenną harcerkę, przystępującą do studiów pedagogicznych, i warszawską studentkę medycyny, niemogącą uwierzyć w powstańczą śmierć narzeczonego. Gimnazjalistkę spod Starachowic zaangażowaną w pomoc „chłopcom z lasu” oraz jej rówieśniczkę z Warszawy, córkę hrabianki-inteligentki pracującej, gorliwą członkinię „Wici” i pasjonatkę nauki. Zbiór zamykają zapiski chłopskiego syna, który w szybkim tempie zdobywa edukację i awansuje jako działacz ludowy.
Widoczny jest wspólny antykomunistyczny mianownik, co każe zastanowić się nad kryteriami wyboru dokumentów spośród zgłoszonych do konkursu w 1994 roku. Jednak nawet jeśli selekcja była tendencyjna, jej wyniki rozsadzają narzucone ramy. Wszyscy autorzy są bardzo religijni, co najmniej sceptycznie nastawieni do nowej władzy, a mimo to nie tylko bez wahania włączają się w nurt zwykłego życia, ale szukają dla siebie miejsca w oficjalnych strukturach. Państwo kontestuje jedynie piętnastolatka zauroczona okolicznymi „partyzantami”, którzy zresztą wykorzystują ją do rozwieszania ulotek i przenoszenia tajemniczych pakietów. Mit „żołnierzy wyklętych” czy „wojny domowej” to jedne z ważniejszych dzisiejszych konstrukcji, które nie wytrzymują konfrontacji ze świadectwami z epoki. Temat wraca często, redaktorzy na pewno byli na niego wyczuleni, ale pozostaje poboczny.
Mit „żołnierzy wyklętych” czy „wojny domowej” to jedne z ważniejszych dzisiejszych konstrukcji, które nie wytrzymują konfrontacji ze świadectwami z epoki.
Problem najobszerniej analizuje warszawska uczennica, której narzeczony tkwi w konspiracji. Ironiczna nastolatka demaskuje działalność o 10 lat starszego Ludwika jako męską bufonadę, usprawiedliwianie lenistwa i nieodpowiedzialności. Chłopak wykorzystuje aurę bohaterstwa, by zaimponować towarzystwu, zdobywać dziewczyny. Krysię irytuje jego lekceważący stosunek do jej szkolnych osiągnięć i próby zainicjowania współżycia seksualnego. Widać, że nic z tego związku nie będzie, ale kiedy Ludwik trafia do więzienia, Krysia w odróżnieniu od jego kolegów-chojraków pozostaje lojalna.
W tego rodzaju lekturach równie pasjonujące jak treść są mimowolne autoportrety autorów i języki, jakimi się na własny użytek posługują. Wciąż zadziwia zwykła przecież obserwacja, że najbardziej „cudze” i „zużyte” słowa mogą zostać aż tak uwewnętrznione i że „nieautentyczność” języka widzi się tylko u innych. Diarystka, która prosi Matkę Boską o dalszą „opiekę nad tą umęczoną polską ziemią”, jednocześnie uważa „lud roboczy” za ciemny, gdyż „podrzucane hasła chwyta i głosi je, nie rozumiejąc dobrze ich znaczenia”. Czasem zaskakuje brak prawidłowości, które wydawałyby się żelazne. Religijna studentka medycyny uczestniczy w kilku zabiegach przerywania cztero-, pięciomiesięcznych ciąż kobiet zgwałconych przez Niemców. Nie ma żadnych wątpliwości moralnych, co uderza, nawet jeśli wziąć pod uwagę okoliczności.
czytaj także
Mnie najbardziej podobał się niewymuszony, analityczny styl Krysi. Nic dziwnego, że naraziła się i księdzu, i pani od „zagadnień”. Proza poznanianki Felicji świetnie oddaje nastrój chwili. Wyszukany język syna profesora, paradoksalnie, zdradza jego ograniczenia. Osiemnastolatek używa takich słów jak „mir” czy „afront”, o ładnych dziewczętach pisze „bestyjki”, o brzydkich „kulfony” i zgodnie z antysemicką kliszą rozumie pogrom kielecki jako odruch społeczeństwa, które ma dość rządów nasyłanych z Rosji Żydów. Przy okazji zakwestionowaniu ulega ideał „przedwojennej inteligencji”. Trudno o lepszego jej reprezentanta niż Mietek, który jest jednak – powiedzmy sobie wprost – nadętym karierowiczem bez polotu i mizoginem. Dużo więcej inwencji wykazuje młody działacz chłopski, który co prawda komentarze polityczne przeplata uwagami o piersiach napotykanych dziewcząt, lecz potrafi w końcu z jedną z nich zbudować relację podmiotową.
Kilka powojennych lat uchodzi za okres względnego liberalizmu, spontanicznej reaktywacji porządku przedwojennego, i jest to przedstawiane jako wartość (zniszczona przez stalinowski zamordyzm). Lektura dzienników rozmiękcza również tę tezę. To, co przedwojenne, pokazuje w nich swoje komiczne i straszne oblicze. No i jeżeli jest spontaniczne, to wskutek treningu. Autorzy poddani działaniu przedwojennej polskiej ideologii, podtrzymanej przez propagandę Państwa Podziemnego (głównie tajne nauczanie), posługują się skostniałym językiem religijnym, patriotycznym, romantycznym. Trudno dopatrzeć się w nim potencjału emancypacyjnego.
Grzebałkowska: Nigdy nie wiesz, co byś zrobił na ich miejscu [rozmowa]
czytaj także
Czy chcielibyśmy mieć takich publicystów jak Mietek (amator „bestyjek”)? Albo takich nauczycieli jak Maria, żarliwa katoliczka i harcerka, która pilnie strzeże swojej cnoty, ale z ekscytacją relacjonuje przypadki nastawania na nią („zadowolona byłam z siebie i z tego, że miałam trochę tragedii i niebezpieczeństwa, co lubię”)? Dwudziestojednolatka na kartach dziennika ponownie przeżywa zbiórki swojej drużyny. Niemal słychać, jak pisząc, wznosi okrzyki: „na cześć młodości wszyscy razem: hip, hip, hurra!”, i tradycyjnym „czuwaj!” umacnia się w oporze przeciwko tym, którzy chcą z niej zrobić „postępową” nauczycielkę. Dzielnie broni zdejmowanych ze szkolnych ścian krzyży. Przykra jest oczywiście jej kapitulacja i konformistyczny akces do ZAMP. Ale może nie najgorzej się stało, że jej „nonkonformistyczne” poglądy zostały stłumione? Skoro rozczarowała się ZHP, ponieważ przyjęto do niego Żydów, co według niej oznacza porzucenie dawnych „badenpowelowskich idei”…
czytaj także
Niektóre sprawy pozostają dla czytelnika tajemnicą. Nieciągłości i niekonsekwencje uwiarygodniają relację jako wymykającą się spod kontroli autora. Przypominają, że dziennikowe zapisy chwytają mały fragment nieskończonej rzeczywistości. Nie dowiadujemy się też, co się z autorami działo dalej. Krótkie notki o karierach zawodowych, małżeństwach i dzieciach tylko zaostrzają apetyt. Chciałoby się z naszymi przewodnikami ruszyć przez zakręty PRL-u i poznać kolejne pasjonujące szczegóły rozsadzające wielkie współczesne tezy.
*
Wstaje świt . Dzienniki młodych z pierwszych lat wojennych, red. Aleksandra Janiszewska, Ośrodek Karta 2017
**
Tekst ukazał się oryginalnie w październikowym numerze miesięcznika „Znak”.