Dziś Światowy Dzień Poezji UNESCO – coroczna spektakularna ofensywa wierszy, które warto i trzeba kochać, bo są wierszami. Nieważne, czy są seksistowskie i ksenofobiczne, nieważne, czy wykluczają z „wartości poetyckiej” całe zbiorowości, nieważne, czy stoją za nimi wyzysk i dyskryminacje: to wszystko jest poza wierszem, a przecież „dobra poezja obroni się sama”.
Gdy wiersz jest w ten sposób fetyszyzowany, umyka z niego olbrzymia przestrzeń związana z warunkami jego wytwarzania i cyrkulacji: towar przesłania realną pracę ludzi, którzy go produkują. To zaś pozwala utrzymywać w mocy prekarne warunki pracy w sektorze kultury. Dobra poezja nie obroni się sama, bo broni jej zawsze ktoś w konkretnym celu. Dlatego dziś, zamiast powszechnego uświęcania poezji, pracownice i pracownicy poezji opowiadają o swoich warunkach pracy i życia.
Joanna Mueller, poetka, redaktorka, współorganizatorka Wspólnego Pokoju
Piszę, kiedy wszyscy domownicy są poza domem, czyli w żłobku, przedszkolu, szkole, mąż w pracy – między 9 a 14. No i potem, już w godzinach nocnych. Ale to oczywiście jest własny pokój, w którym praca twórcza jest współdzielona z pracą mniej twórczą – redagowaniem, korektą, bo z tego zasadniczo żyję.
Pamiętam, że na pierwszych warsztatach poetyckich w Staromiejskim Domu Kultury pewien starszy, nieżyjący już zresztą poeta dał mi taką radę: „jak chcesz pisać wiersze, to musisz więcej pić, więcej palić i więcej się puszczać”. Ale to było w czasach, kiedy jeszcze mogłam się jakoś tam liczyć na „rynku literackich usług seksualnych”. Teraz mam „aureolkę” wielodzietnej Matki Polki, więc można mnie dyskryminować z innej strony. Mam wrażenie, że niektórzy uważają, że wraz z każdym dzieckiem kobieta traci ileś procent inteligencji – to jak ma czwórkę, to ile może jej zostać, nie?
Mam wrażenie, że niektórzy uważają, że wraz z każdym dzieckiem kobieta traci ileś procent inteligencji.
A już bycie matką i bycie poetką – to dla wielu osób właściwie działalności zupełnie się wykluczające (u mnie – po czterokroć). Między innymi po to, by zaprzeczyć tym i innym stereotypom, założyłyśmy w SDK Wspólny Pokój – feminarium, podczas którego razem czytamy i najnowszą literaturę kobiet, z naciskiem na poezję, i teksty teoretyczne, feministyczne, filozoficzne. To jest też taka wspólnota czysto ludzka, życiowa – znamy się, pomagamy sobie, wiemy, gdy u którejś coś jest źle, i staramy się wspierać.
Spotkania są otwarte i odwiedzane także przez mężczyzn, natomiast sama formuła nie jest hierarchiczna – i tego często faceci nie mogą znieść. Każda uczestniczka, jeśli chce, proponuje i opracowuje temat; nie ma też podziału na tematy wysokie i niskie, literaturę lepszą i gorszą. Kiedy Wspólny Pokój miał swoje miejsce w trakcie festiwalu Manifestacje Poetyckie, chłopcy ewidentnie grodzili się u siebie i nie chcieli do nas przychodzić, uważając to, co robimy, za babskie, pensjonarskie itd. Przychodzili głównie się najeść, bo gotował Konrad Góra z Moniką Błaszczak. Dobrze byłoby przestać się grodzić, a zacząć wzajemnie ugaszczać, ale na razie trudno zbudować taką ponadpłciową wspólnotę.
czytaj także
Tomasz Bąk, poeta
Właściwie nie ma dnia, żebym nie pracował nad pojedynczym wierszem czy układem całości. Staram się także prowadzić dziennik, na tyle, na ile akurat pozwala aktualny stan mojej schizofrenii. Postrzegam to jako pracę, choć często odnoszę wrażenie, że jestem w tym odosobniony. Inna sprawa, że realia nie sprzyjają patrzeniu na to w ten sposób, bo wysokość i częstotliwość wypłat jest w tym zawodzie właściwie kompletnie losowa. Przy wydaniu i pierwszej, i drugiej książki dostałem jednorazową wypłatę ok. 1000 zł netto; za pierwszą poza tym nagrodę w wysokości 20 000 zł. Były to największe pieniądze, jakie widziałem w życiu. Oczywiście nie dałbym rady permanentnie utrzymywać się z poezji – świnka morska to może, ale człowiek nie ma szans. Czekam właśnie na przelew za tekst do „Przekroju” – i według moich wyliczeń będą to pierwsze i ostatnie pieniądze za poezję w tym roku. Mam rentę socjalną, resztę dorzucają rodzice.
czytaj także
Natalia, była współorganizatorka wydarzeń poetyckich w Poznaniu
Po moim pierwszym spotkaniu w studenckiej organizacji poetyckiej poszliśmy wszyscy na imprezę. Prezes organizacji początkowo wypytywał mnie o studia, o plany, o to, czy chodzę do teatru, opowiadał, że on uwielbia Kantora. W pewnym momencie imprezy usiadł koło mnie mega najebany, zaczął przytulać, po czym powiedział: „Mam do ciebie jedno pytanie… jedno zajebiście ważne pytanie. I to od tego pytania będzie zależała nasza dalsza współpraca”. Więc ja czekam na lekkim stresie, a on w końcu pyta: „Czy wzięłabyś z dupy do buzi?”. Ja: „Co?”, on: „No, czy wzięłabyś z dupy do buzi, to bardzo ważne dla mnie”. Ja, że nie, a on pijackim bełkotem, że wobec tego możemy współpracować.
Podczas działania w organizacji zawsze miałam wrażenie że inicjatywy, które wychodzą od kobiet, nie otrzymują wsparcia. Wielokrotnie się zdarzało, że na spotkaniu było np. 8 kobiet i 2 mężczyzn, i wyłącznie oni uzgadniali coś między sobą. Dziewczyny nie potrafiły się przełamać: często miały poczucie, że sobie nie poradzą, bały się krytyki – dlatego część mężczyzn uważała, że to, co robi, jest OK. Gdy szukaliśmy sponsorów, zapraszaliśmy ich na nasze eventy: wówczas podsyłana im była jakaś ładna dziewczyna z ekipy, aby ich przekonać.
Podczas slamów normą były komentarze w stylu „głosuję na jej cycki, może jak wygra, uda mi się ją przeruchać”. Na poslamowych imprezach z kolei nikt nie reagował na obłapianie dziewczyn, które tego nie chciały, czy homofobiczne komentarze w stylu „jesteś lesbijką? dzięki mnie wrócisz na dobrą stronę mocy!”. W końcu to tylko żarty. W środowisku poetyckim jest przyzwolenie na molestowanie. Mężczyźni uznają, że dziewczyna powinna być dumna z tego, że wzbudza zainteresowanie, że jest „ruchable”; zakładają, że okazywanie jej seksualnego zainteresowania sprawia, że jest bardziej wartościowa.
Podczas slamów normą były komentarze w stylu „głosuję na jej cycki, może jak wygra, uda mi się ją przeruchać”.
Ale chyba najbardziej niepokojące były te płynne granice w relacjach władzy: gdy prezes wyrywa członkinie swojego stowarzyszenia, to ich zgoda na takie praktyki może być podyktowana obawą, że jeśli go odrzucą, zostaną pozbawione pewnych możliwości. Niektóre osoby były wyrzucane z organizacji przez konflikty interpersonalne – z prezesem i jego przyjaciółmi.
Wszystkie działania w organizacji podejmowałyśmy za darmo, w czasie wolnym, w ramach wolontariatu. Niestety, za ciekawymi często spotkaniami i akcjami kryły się dyskryminacje i molestowania.
czytaj także
Michał Perła, poeta, performer
W marcu tego roku zacząłem bezpłatny staż w galerii sztuki współczesnej. Po miesiącu uzupełniania strony internetowej mogłem już asystować kuratorowi przy planowanej wystawie prac Marioli Przyjemskiej. Pierwszego dnia kurator nie stawił się jednak w galerii, gdyż musiał pilnie wyjechać, by obejrzeć monograficzną wystawę performansu do Aten. Na szczęście, dzięki smartfonom mogliśmy pracować cały dzień, odbywając wideoczaty. Chwaliłem w myślach moją matkę, która opłacała mi abonament z nielimitowanym internetem, mimo że skończyłem dwadzieścia siedem lat. Pracowało nam się tak doskonale, że po wytworzeniu makiety 3D wystawy kontynuowaliśmy wideorozmowę, popijając martini i rozmawiając o ulubionych malarzach: Gerhardzie Richterze i Rafale Bujnowskim.
Z powodu porannego kaca postanowiłem nie stawiać się tego dnia na moim bezpłatnym stażu. Niestety nie mogłem całego dnia przeleżeć w łóżku, gdyż przypomniałem sobie, że poproszono mnie, bym prowadził spotkanie z poetami. Miałem zupełną swobodę w doborze gości, zaprosiłem więc samych przyjaciół. Rozmawialiśmy godzinę. Nieźle wygłaskaliśmy się w tym czasie po chujkach, udało nam się powiedzieć też parę naprawdę mądrych zdań. Zarobiliśmy po 400 złotych. Dzień uznałem za udany, poza pieniędzmi, wygłaskanym chujkiem i książkami, które dostałem w gratisie, spędziłem cudowny wieczór z przyjaciółmi. Ze spokojem położyłem się do łóżka, tej nocy śnił mi się feminizm.
czytaj także
Joanna Lech, pisarka, felietonistka
Było kilka miesięcy, kiedy z poezji miałam więcej pieniędzy niż w korpo. Niemal każda gmina organizuje konkurs poetycki, więc przy dobrej passie można było wygrać kilka w miesiącu. Tak można ciągnąć, dopóki nie wyda się książki, potem laury zostawia się świeżakom, a zostaje zbieranie groszy ze spotkań autorskich, felietonów, publikacji itd. Na prozie nie zarabiam, ale to dopiero debiutancka powieść. Jak na ironię, 3/4 mojego czasu to pisanie kolejnej powieści. Mimo to, gdy siadam do biurka i wyłączam wi-fi, uważam tę pracę za tak samo ważną jak tę w biurze. Jeśli się już na coś człowiek w życiu zdecyduje, to musi to robić z pełną odpowiedzialnością, najbardziej profesjonalnie, jak się da.
Jednak w pracy zarobkowej raczej nie muszę się obawiać nieprzyjemności. Za to jeśli jadę na festiwal, trzeba się do niego wcześniej psychicznie przygotować. Tak, seksizm jest nieodłącznym elementem środowiska literackiego: w relacjach z wydawcami, redaktorami, dyrektorami, najgorzej jednak przejawia się właśnie na festiwalach i spotkaniach autorskich. Niedawno opowiedziałam o tym w jednym z wywiadów – ale zamiast kolejny raz podawać dane, o których już było tyle dyskusji, przytoczyłam konkretne sytuacje, które zdarzyły mi się na przestrzeni ostatnich lat. Nie było to łatwe. Potrzebowałam zebrać dużo odwagi. Obawiałam się też reakcji. I słusznie.
Dodam, że przykłady to wyjątki, przez te lata spotkałam całe zastępy ludzi serdecznych, dobrych i porządnych, którzy nie uważali, że istnieje przyzwolenie na jakiekolwiek formy seksizmu, nawet gdy byli to ludzie straszliwie sponiewierani.
Wydaje mi się jednak, że najlepszą linią obrony jest właśnie podawanie realnych przykładów, reakcja natychmiastowa i asertywna na przemoc słowną i każdą inną. Nie samo powtarzanie: „tak, no cóż, seksizm to ogromny problem w środowisku…”, lecz solidarna niezgoda, odważne wytykanie sprawców. Może to nierealne, może to być uznane za jakąś formę agresji albo upokarzania, ale wydaje się bardzo skutecznym pomysłem na walkę z tymi zjawiskami. Im więcej będzie się o tym mówić, tym lepiej może zadziałać.
Do seksizmu w środowisku zawsze miałam ten sam stosunek, co do wizji wesela w zajeździe: zazwyczaj trafi się na nim jakiś podpity, obleśny wujek. Trzeba go będzie unikać. Ale czy to powód, żeby rezygnować? Ze swojej pracy, z pisania? Ze swojego życia? A może to pora, żeby w końcu wstać i mówić.
czytaj także
Kira Pietrek, poetka
Pracowałam w świecie reklamy około 15 lat. Jeśli chcesz być w tym dobry, musisz pracować dużo i szybko. Nikt nie zmusza nikogo wprost, żeby pracować dużo. Istnieje pewien rodzaj cichego wspólnego przyzwolenia na warunki, w jakich się pracuje. Mnie zdarzało się pracować nawet po 18 godzin na dobę. Zdarzyło mi się być w pracy 24 godziny. Zdarzało mi się pracować kilka miesięcy, bez dnia wolnego. I robiłam to na własne życzenie. Nikt mnie do niczego nie zmuszał. Ludzie, którzy ze mną pracowali, mówili, że jestem robotem. Trzeba też zaznaczyć – wtedy byłam jedyną kobietą, która pracowała na stanowisku dyrektorskim. I co było istotne – byłam kobietą bezdzietną. Wychowywanie dzieci i osiągnięcie takiej pozycji w firmie przez kobietę w tak krótkim czasie było prawie niemożliwe.
Zostałam wychowana w duchu ciężkiej pracy. Nigdy nie zauważyłam, żeby ktoś dyskryminował mnie ze względu na płeć, bo zostałam nauczona, żeby zachowywać się jak mężczyzna. Wszystkie autorytety (nauczyciele, szefowie), jakie prowadziły mnie przez życie zawodowe, to byli mężczyźni. I nauczyłam się od nich, że trzeba być zawsze twardym. Że żeby być wysoko i wśród nich, trzeba zachowywać się tak jak oni (co przychodziło mi z zadziwiającą łatwością). Trzeba nauczyć się, jak żyć w hierarchii i jak być na jej szczycie. Jak ustawiać ludzi pod sobą. Jak dyskryminować słabość psychiczną, wrażliwość, słabość fizyczną – cechy stereotypowo przypisywane kobietom. Widziałam przejawy takiej dyskryminacji wobec kobiet i wobec mężczyzn. Widziałam kobiety na wysokich stanowiskach, które zachowywały się jak mężczyźni alfa. Tylko dlatego, że tego właśnie chce system. W ciągu całego mojego zawodowego życia nie miałam szansy sprawdzić, jak wyglądają zasady pracy stworzone przez kobiety lub przez osoby wrażliwe.
Nie ma znaczenia, czy pracą jest poezja, czy reklama – w obu przypadkach kultura wymaga od nas bycia silnym i odważnym, ponieważ te cechy łatwiej generują tzw. sukces.
czytaj także
Michał Kasprzak, poeta, redaktor „Wakatu”
Od niespełna trzech lat jestem zatrudniony na trzy czwarte etatu w Staromiejskim Domu Kultury na stanowisku asystenta, w którego zakres obowiązków wchodzą przede wszystkim prace redaktora pisma, ale również zajęcia związane m.in. z organizacją imprez, seminariów, pisaniem wniosków czy sprawozdawczością. Pomimo stałego zatrudnienia charakter i warunki pracy, którą wykonuję, upoważniają mnie, myślę, do przedstawiania mojej sytuacji jako prekarnej. Jest to bowiem typowa praca kognitywna, którą wykonuję nie tylko w urzędowych godzinach przebywania w instytucji, ale również poza nimi – czytając, zdobywając wiedzę, uczestnicząc w rozmaitych oficjalnych i nieoficjalnych spotkaniach merytorycznych lub towarzyskich, a nawet facebookowych, utrzymując lub nawiązując nowe kontakty.
Z zaskoczeniem zauważam, że w kręgu moich znajomych lub osób, z którymi wiążą lub wiązały mnie bliższe relacje afektywne, niewiele jest takich, z którymi nie łączą mnie lub nie łączyły w przeszłości jakieś stosunki pracy – choćby w formie publikacji ich tekstów. Co sprawia, że rozmyciu ulega granica pomiędzy pracą a życiem osobistym, kiedy nagle okazuje się, że pracujesz nawet śpiąc (bo zasypiając, wciąż obmyślasz jakiś projekt), jedząc czy idąc na randkę.
Jednocześnie system wynagrodzeń w kulturze w państwowej sferze budżetowej nie rekompensuje moich nakładów pracy; moje dochody z tytułu ¾ etatu wahają się w granicach 1600-1900 (w tym premia uznaniowa) i są niewystarczające, aby pokryć nimi na odpowiednim poziomie wydatki mieszkaniowe, żywnościowe, odzieżowe, wypoczynkowe czy związane z realizacją potrzeb kulturalnych i społecznych, a także zadłużenia powstałe w okresie poprzedzającym moje zatrudnienie.
Z kolei absorbujący charakter pracy poważnie utrudnia mi „dorabianie” w inny sposób, ale jeśli już do niego dochodzi – mam wrażenie, że odbywa się to ze szkodą dla mojej podstawowej działalności. Wierszy nie piszę od dawna, choć w ostatnich trzech latach bodaj zdarzyło mi się kilka nowych napisać dwukrotnie: kiedy zostałem – za standardowe, skromne honorarium – jako poeta zaproszony na Forum Młodej Literatury w Łodzi oraz Przystanek Poetów w Lublinie.
czytaj także
Monika Glosowitz, krytyczka poezji, asystentka w Katedrze Literatury Porównawczej UŚ
Najpoważniejszym „sprawdzianem” stopnia prekarności był dla mnie moment, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Ciąża urealniła i zintensyfikowała poczucie niepewności wynikające z warunków pracy w, powiedzmy szeroko, sektorze kultury, a wpływające na przyszłe warunki bytowe całkowicie zależnego ode mnie człowieka (piękny finisz studiów doktoranckich – brak ubezpieczenia, brak podstawy do zasiłku macierzyńskiego).
Dotychczasowa praca krytyczna, naukowa i popularyzatorska nie zapewniała w tamtym okresie warunków przyjaznych pracy afektywnej, a aktualnie praca afektywna wpływa na obniżenie aktywności w pracy naukowej, krytycznej, popularyzatorskiej (mówimy o prawie 12 000 minutach karmienia w trakcie dwóch miesięcy, kup nie policzono). Mamy więc klincz, a zarówno jednego, jak i drugiego rodzaju pracy, delikatnie rzecz ujmując, w naszym kraju się nie docenia.
Alex Freiheit, poetka, performerka, wokalistka zespołu Siksa
Wykorzystuję swoje ciało. Myślę o nim, jak piszę tekst, a piszę o rzeczach politycznych: seksizm, rasizm, wygląd, seks. Teksty przygotowuję z myślą o tym, że je przeczytam, wykrzyczę. Czytam je na slamach, podczas solowych performansów i gdy wcielam się w postać Siksy. I później czytam komentarze:
– jej największym sukcesem jest to, że jest ładna i atrakcyjna (komentarz dziewczyny)
– fajna dupa (zasłyszany komentarz chłopca)
– gdyby nie była ładna, to nikt by jej nie słuchał (komentarz dziewczyny)
– wyłączyć fonię i przyjemnie się ją ogląda (chłopiec)
Sprawa jest w chuj prosta. Gdybym była modelką, to moją pracą byłoby cieszenie oczu ludzi i prezentacja ubrań, na które ich nie stać i w których nie wyglądają tak dobrze. To byłoby OK. Ale jak dodaję do tego mocny tekst, w którym krytykuję warunki, a te na scenie punkowej czy poetyckiej, czy w ogóle w Polsce są trudne dla kobiet – wtedy jest gównoburza. Wtedy oni się denerwują. Nie wiedzą. Wkurzam ich. Mówią, że to narcyzm i ekshibicjonizm. To wielka praca z ciałem, przełamywanie swoich barier i stereotypów. Ciągła walka. Feminizm zawsze wychodził od ciała, myślenia o nim, przełamywaniu, dyskusji. Ja jestem zmęczona dyskutowaniem, więc watch me burn!
czytaj także
Dominika Dymińska, pisarka, tłumaczka
Przy obu moich książkach miałam sporo feedbacku od dziewczyn, szczególnie młodych. Dziękowały mi za książkę, ponieważ miały bardzo podobne doświadczenia: czuły, że piszę o nich. Za to złe czy wręcz miażdżące recenzje dostawałam zawsze od mężczyzn, oceniających kawał wspólnego kobiecego doświadczenia w nich zawarty jako niepotrzebny, nudny, nijaki, beznadziejny itd. To wiele mówi o tym, jak w ogóle postrzega się kobiece doświadczenie. Mnie z kolei jest niepotrzebna kolejna książka o piciu wódki, podrywaniu dziewczyn i tym, jak mężczyźni widzą świat.
czytaj także
Beata Gula, redaktorka, wydawczyni, animatorka, dyrektorka festiwali literackich
Pracuję w Staromiejskim Domu Kultury 19 lat. Prowadzę dwie serie wydawnicze: „Debiuty” i „Wspólny Pokój”. Wiele naszych książek zostało nagrodzonych i dostrzeżonych przez krytykę dominującą, choć nadal spotykam się z lekceważeniem domu kultury jako wydawcy. Na dużych festiwalach wiele razy, często podczas debat, słyszałam, że oprócz wydawnictw takich i takich jest jeszcze jakiś dom kultury, który wydaje poezję. Czasem prelegentowi nie chciało się nawet sprawdzić, jak ten pogardzany dom kultury się nazywa.
Moje metody pracy, uwaga poświęcona bardziej relacjom niż racjom wywodzą się z idei kontrkulturowych i niechęci do każdego mainstreamu i każdej władzy. Dlatego irytują mnie salony. Taka postawa nie dodaje popularności, w polu sztuki osoba, która na dodatek ucieka od autopromocji, skazuje się na „niewidzialną pracę kobiet”. I tu złożę samokrytykę: moja niby skromność całe lata pomagała budować znienawidzony przeze mnie patriarchat.
czytaj także
Beata Patrycja Klary, poetka, organizatorka wydarzeń poetyckich w Gorzowie Wielkopolskim
Pasja jest dla mnie ważniejsza od pieniędzy – ale bez nich nie da się żyć. Biega się więc i szuka wszelkich możliwych źródeł na finansowanie wspólnych akcji literackich – czy to festiwalu, rocznicowych czytań, opłacanych promocji, upowszechniania czytelnictwa, warsztatów dla młodzieży, lekcji poetyckich, slamów czy miejskich projektów okołoliterackich. Miasto woli finansować w milionach żużel, całkowicie przy tym ignorując potrzeby związane z czytaniem i pisaniem. Walczy się więc ciągle.
Dawid Kujawa, krytyk poezji, doktorant filologii polskiej UŚ
Znajomy medioznawca polecił mnie szanowanemu polskiemu reżyserowi, który wydawał właśnie swoje scenariusze. Sporo roboty: trzy tomy, ale to przecież dobrze, bo przelew obiecany po każdym z nich – kilka tygodni względnej stabilności nie tylko cieszy, ale też ekstremalnie zwiększa pewność siebie i produktywność. Zawsze wyraźnie czuję, że w takich warunkach jestem bardziej kreatywny i skaczą mi językowe skille, więc teksty krytyczne mogę stukać po nocach jak oszalały.
Szanowany reżyser od początku przyjął popularną strategię „później się dogadamy”, ale bardzo naciskałem, żebyśmy ustalili stawkę przez moim przystąpieniem do pracy. Pierwsza propozycja go zaskoczyła, jego stowarzyszenie – jak utrzymywał – nie dysponowało takimi środkami; był rozczarowany, że nie cieszy mnie sam fakt współpracy z nim. Nie podpisaliśmy umowy przed robotą, zgodziłem się na biedne 90 zł brutto za arkusz – nigdy nie schodzę niżej, nie chcę doprowadzić do sytuacji, w której siłę roboczą będziemy oddawać za darmo, słuchając suchego pierdolenia o ekonomii daru.
Reżyser nie wiedział, czym jest arkusz wydawniczy – płacenie za spacje wydało mu się absurdem. Nie uregulował różnicy w płacy, ale obiecywał „jakąś” premię po trzecim tomie. Tu przygoda się skończyła, chociaż żalił się na zobowiązania wobec wydawcy.
czytaj także
Xawery Stańczyk, poeta, pracownik naukowy UW
Mój pierwszy tom ukazał się głównie dzięki uporowi wydawcy, który przekonywał mnie, że „musimy to wydać”, choć za każdym razem dodawał, że nie ma na to pieniędzy. W efekcie publikacja doszła do skutku dopiero wtedy, gdy sam wygospodarowałem na nią środki finansowe. Pieniądze na publikację drugiej książki także nie pochodziły od wydawcy – pozyskałem je drogą crowdfundingu, co wymagało ode mnie sporego nakładu pracy organizacyjnej. W międzyczasie publikowałem wiersze w zinach, pisemkach studenckich i internecie – także za darmo. Jedynym czasopismem, które zapłaciło mi za poezję, był kwartalnik „Wyspa” w 2015 roku. Wywiady, jakich w związku z ukazywaniem się moich książek udzieliłem „Gazecie Stołecznej” i „Res Publice Nowej”, podobnie jak film z recytacją wiersza nagrany dla „Stołecznej”, oczywiście również powstały za darmo.
Przygotowanie drugiego tomu było możliwe wyłącznie dzięki stypendium artystycznemu m.st. Warszawy, które otrzymywałem przez pierwszą połowę roku 2015 w wysokości niecałych 2 tys. zł miesięcznie – było to w tym okresie jedyne źródło mojego utrzymania. Niekiedy skromne honoraria (do 300 zł za wieczór) otrzymywałem za występy poetyckie, choć równie często recytowałem wiersze za darmo lub za kupon na piwo w barze.
Od 24. roku życia utrzymuję się całkowicie samodzielnie, głównie ze stypendiów studenckich i doktoranckich, grantów, projektów, drobnych fuch, wreszcie – od półtora roku – z pracy na pół etatu na uczelni. Moje miesięczne dochody w tym okresie wahały się od 800 do 2500 zł, z czego opłacać musiałem wynajem pokoju, rachunki za gaz, prąd, wodę, internet i telefon, bilety miesięczne i kupno jedzenia. Przez cały ten czas moimi priorytetami były praca dydaktyczno-naukowa i społeczna; na angażowanie się w literaturę nie miałem ani środków, ani czasu.
Zajmowanie się poezją oprócz kosztów finansowych i czasowych generuje koszty psychiczne. Po nominacji do nagrody Nike – jako osoba spoza środowiska literackiego – zostałem przez część tego środowiska potraktowany jako pretendent, człowiek znikąd, który robi wokół siebie szum i niesłusznie zajmuje miejsce, na które inni harują od lat. Spotkałem się z domysłami, że pozytywne recenzje mojej książki to „prowokacja”, za którą na pewno ktoś stoi, a ja sam usilnie się lansuję i z pewnością coś na tym zyskuję.
Z dzisiejszej perspektywy widzę, że uprawianie poezji (podobnie jak humanistyki) jest dla bogatych, jeśli nie w kapitał ekonomiczny, to przynajmniej – społeczny i kulturowy.
czytaj także
Marta, studentka III roku filologii polskiej UAM
Jak myśli się o poezji na uniwersytecie – jak myślą o niej studenci i studentki? Problem w tym, że nie myślą wcale. Dla większości ludzi typowy poeta to głos pozbawiony ciała, funkcjonujący gdzieś poza przestrzenią i czasem, a więc kompletnie obojętny. Nie żywa jednostka, która trwa wśród nas, która tak jak my musi pracować, zarabiać pieniądze, wydawać je, jeść i spać; której możemy – i powinniśmy – zadawać pytania. Z którą możemy się pokłócić i powiedzieć, że ten akurat wiersz mamy gdzieś, a tamten do nas przemawia.
W poezji bez zmian, bo w szkołach bez zmian: przeczytaj wiersz, usłysz, co autor miał na myśli, zakuj, napisz na maturze, zdaj, do widzenia, zapomnij. Nie myśl, to nie jest niezbędne. Poezja jest ładna, poezja nie obchodzi. Poeta pewnie i tak już nie żyje. Poetki nie istnieją. Warunki, w których czytamy ich wiersze, też nie. Zakujesz, zdasz. I możesz zapomnieć.
czytaj także
Rafał Krause, poeta, założyciel kilku fanpejdży, m.in. Korpoezja, poe-konomia i ekonom-ezja
Rynek poetycki można porównać do rynku kapitałowego. Udział w zyskach z wierszy ma bardzo wąska grupa ludzi. Wszystko przez to, że poezja w formie książkowej cierpi na przerost podaży nad popytem, więc pieniądze dla poetów rozdawane są praktycznie wyłącznie arbitralnymi decyzjami kapituł konkursowych. Inwestycja w poezję obarczona jest zatem dużym ryzykiem – emitent wierszy musi mieć świadomość, że poniesione przez niego koszty mogą się nigdy nie zwrócić (w sensie materialnym). Podobnie jak na rynku kapitałowym inwestujący może się także bardzo szybko wzbogacić, dzięki niezależnym od niego czynnikom (jak uroda czy zmieniające się trendy literackie i polityczne, które kierują decyzjami jurorów).
Rynek poetycki można porównać do rynku kapitałowego. Udział w zyskach z wierszy ma bardzo wąska grupa ludzi.
Nie wiem jednak, czy używanie słowa „wyzysk” w kontekście piszących wiersze jest do końca fair – jak mielibyśmy wówczas spojrzeć w oczy szwaczkom z Bangladeszu czy – nie sięgając tak daleko – ochroniarzom z Tesco i ajentom sieci sklepów Żabka? Skoro przeznaczamy publiczne czy prywatne pieniądze na coś, czym społeczeństwo się zupełnie nie interesuje, a co jednak z wielu względów jest wartościowe, może warto robić to w bardziej zrównoważony sposób. Na przykład dzieląc jakiś procent wartości dużych nagród, które trafiają do pojedynczych osób, pomiędzy większą grupę piszących, może nawet w perspektywie długoterminowej. Bo – wbrew pozorom – na inwestowaniu w poetki i poetów społeczeństwo też zyskuje, zwłaszcza jeżeli ci twórcy swój poetycki vibe przenoszą na zaangażowane memy i fanpejdże trafiające do tysięcy ludzi.
Rozdzielczość Chleba, kolektyw artystyczny (Leszek Onak, Łukasz Podgórni, Piotr Puldzian Płucienniczak)
Żadna z osób związanych z Rozdzielczością Chleba nie „żyje” poezją ani z poezji. Okazjonalne zarobki z występów bądź publikacji wystarczają nam na opłacanie imprez po owych występach i publikacjach. Ten model jest OK, bo nie interesuje nas wiązanie twórczości indywidualnej i kolektywnej z decyzjami smutnych osób o prawicowych poglądach. Wydawanie książek własnym sumptem jest zwyczajnie przyjemne. Papier jest tani, internet jest tani, składki w wysokości 15 złotych/miesiąc w zupełności wystarczają na operacje Rozdzielczości Chleba. W naszym kolektywie każdy ma trochę inne umiejętności i specjalizacje, które wzajemnie się uzupełniają, więc nikt nikomu nie płaci, tylko wymieniamy się usługami, wiedzą i opiniami. W efekcie tej wymiany powstają nasze produkcje i występy.
Interesuje nas wysokiej jakości rozrywka zwana sztuką, nie przywiązujemy się do form, dyscyplin i kręgów towarzyskich. Ich obiegi są nam obojętne bądź służą jako materiał do żartów. Działanie kolektywne to jedyne dobre działanie. Sztukę, podobnie jak inne ważne i przyjemne rzeczy, należy robić z innymi.
*
Pracownicy i pracownice pola poezji o warunkach pracy opowiadały za darmo, w swoim czasie wolnym. Autorka artykułu w ramach umowy o dzieło za ich przepytanie i redakcję tekstu otrzymała wynagrodzenie.
***
Maja Staśko – krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje m.in. z „Ha!artem” i „Wakatem”.