Wizja całkowitej cyfryzacji życia codziennego połączonej ze skanowaniem naszego mózgu (lub śledzeniem procesów życiowych za pomocą implantów) otwiera całkiem realistyczną możliwość, że zewnętrzna maszyna będzie znała nas, pod względem biologicznym i psychicznym, o wiele lepiej, niż my sami znamy siebie.
Przypadającą w 2020 roku 250. rocznicę urodzin G.W.F. Hegla Slavoj Žižek postanowił uczcić w wyjątkowy sposób. Napisał książkę, w której nie tylko w swoim niepowtarzalnym stylu dowodzi, że odesłanie Hegla do filozoficznego lamusa było przedwczesne i niesprawiedliwie, ale pokazuje, co Heglowska filozofia ma do zaproponowania w dość szczególnej kwestii nurtującej dziś wielu myślicieli (i nie tylko). Co wyniknie z połączenia naszych procesów myślowych z maszynami cyfrowymi? Publikujemy fragment książki Hegel i mózg podłączony, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
**
Jak się mają sprawy, jeśli chodzi o naszą wolność w dzisiejszym społeczeństwie? Wizja całkowitej cyfryzacji życia codziennego połączonej ze skanowaniem naszego mózgu (lub śledzeniem procesów życiowych za pomocą implantów) otwiera całkiem realistyczną możliwość, że zewnętrzna maszyna będzie znała nas, pod względem biologicznym i psychicznym, o wiele lepiej, niż my sami znamy siebie: będzie rejestrować, co jemy, kupujemy, czytamy i oglądamy i będzie rozpoznawać nasze nastroje, lęki i to, co daje nam zadowolenie, a przez to będzie miała o wiele lepszy obraz nas samych niż nasze świadome „ja”, które, jak wiemy, nie istnieje jako coś spójnego.
Yuval Harari, który [w książce Homo deus: krótka historia jutra] rozwija tę wizję, wskazuje, że nasze „ja” jest złożone z narracji retroaktywnie próbujących narzucić jakąś spójność chaosowi naszych doświadczeń, zacierając doświadczenia i wspomnienia, które rozbijają te narracje. Ideologia nie tkwi w pierwszym rzędzie w opowieściach stworzonych (przez tych mających władzę) po to, by oszukać innych, lecz w historiach, które podmioty tworzą, aby oszukać samych siebie. Ale chaos utrzymuje się, maszyna zarejestruje te dysonanse i być może będzie wręcz w stanie poradzić sobie z nimi w sposób bardziej racjonalny niż nasze świadome „ja”.
Powiedzmy, gdy muszę zdecydować, czy się ożenić, czy nie, maszyna odczyta wszystkie te zmienne postawy, które mnie prześladują, bolesne doświadczenia z przeszłości i momenty rozczarowania, które wolałem zamieść pod dywan. I dlaczego nie rozszerzyć tej wizji nawet na decyzje polityczne? Choć moje „ja” łatwo daje się uwieść populistycznej demagogii, to jednak maszyna zauważy wszystkie moje wcześniejsze frustracje i zarejestruje niespójność między moją chwilową namiętnością i moimi innymi opiniami – dlaczego zatem maszyna nie miałaby głosować w moim imieniu?
Tak więc choć nauki o mózgu potwierdzają „poststrukturalistyczną” lub „dekonstrukcjonistyczną” myśl, że jesteśmy opowieściami, które samym sobie opowiadamy o sobie i że te narracje to nic innego jak zagmatwany bricolage, niespójna wielość opowieści bez żadnego pojedynczego „ja”, które by je zbierało w całość, to jednak wydaje się, że proponują (lub choćby obiecują) drogę wyjścia, wynikającą właśnie z tych ograniczeń: skoro maszyna, która cały czas nas sczytuje, jest „ślepa”, nie ma żadnej świadomości, jest mechanicznym algorytmem, to zatem może podejmować decyzje, które są o wiele bardziej adekwatne niż decyzje ludzkich jednostek, o wiele bardziej adekwatne nie tylko względem zewnętrznej rzeczywistości, lecz również, a nawet przede wszystkim, względem samych tych jednostek, względem tego, czego naprawdę chcą lub czego potrzebują:
Liberalizm uznaje jaźń komponującą opowieści za świętość i pozwala jej głosować przy urnie wyborczej, w supermarkecie i na rynku matrymonialnym. Przez całe stulecia miało to sens, ponieważ wprawdzie jaźń komponująca opowieści wierzyła w najrozmaitsze fikcje i fantazje, ale nie istniał żaden alternatywny system, który znał mnie lepiej. Z chwilą jednak gdy będziemy dysponowali systemem, który naprawdę zna mnie lepiej, lekkomyślnością będzie pozostawiać tę wiedzę w rękach jaźni komponującej opowieści.
czytaj także
Można sobie wyobrazić tutaj całkiem realistyczny przypadek: nie chodzi o to, że komputer, który rejestruje naszą aktywność jest wszechmocny i nieomylny, lecz po prostu statystycznie rzecz biorąc, jego decyzje są o wiele lepsze niż decyzje podejmowane przez nasz umysł: od medycyny, w ramach której stawia lepsze diagnozy niż przeciętny lekarz, aż po giełdy i wysyp algorytmów traidingowych, dzięki którym nawet darmowe programy do pobrania z sieci przewyższają doradców finansowych.
Jedno jest jasne: liberalne „prawdziwe «ja»”, wolny podmiot, który dekretuje to, czego ja „naprawdę chcę”, po prostu nie istnieje. I pełne przyjęcie jego nieistnienia oznacza porzucenie podstawowej indywidualistycznej przesłanki liberalnej demokracji. Cyfrowa maszyna jako ostateczne ucieleśnienie wielkiego Innego, „zakładanego podmiotu wiedzy”, który działa jako bezpodmiotowe pole wiedzy…
Oczywiście w związku z tym narzuca się tutaj cały szereg pytań. Harari jest rzecz jasna ich świadomy: „W przeszłości działanie cenzury polegało na blokowaniu przepływu informacji. W XXI wieku działanie cenzury polega na zalewaniu ludzi nieistotnymi informacjami. […] W dawnych czasach ten, kto miał władzę, miał dostęp do danych. Dzisiaj ten, kto ma władzę, wie, co pomijać”. Czy tego ignorowania może dokonywać „ślepa” maszyna, czy też wymaga ono minimalnej formy podmiotowości?
czytaj także
Mamy długą tradycję, w filozofii i nauce, negowania wolnej woli, ale wątpliwości dotyczące wolnej woli „tak naprawdę nie zmieniają za bardzo historii, jeśli nie mają praktycznego oddziaływania na ekonomię, politykę i życie codzienne. Ludzie są mistrzami dysonansu poznawczego, dlatego pozwalamy sobie wierzyć w jedno w laboratorium, a w coś całkiem innego w sądzie czy parlamencie”.
Harari wskazuje, że nawet popularni mistrzowie nowego świata naukowego jak Dawkins czy Pinker po napisaniu setek stron, na których podważają wolną wolę i wolność wyboru, koniec końców bronią politycznego liberalizmu. Jednak dzisiaj „liberalizmowi nie zagraża filozoficzna idea, mówiąca: «Nie ma czegoś takiego jak wolne jednostki», lecz raczej konkretne rozwiązania techniczne. Niebawem staniemy w obliczu zalewu niezwykle pożytecznych urządzeń, narzędzi i struktur, które nie będą brały poprawki na wolną wolę poszczególnych ludzi. Czy demokracja, wolny rynek i prawa człowieka przetrwają ten potop?”.
Tak więc jeśli rozwój sprawi, że homo sapiens będzie przestarzały, to co po nim nastąpi? Postludzki homo deus (ze zdolnościami, które tradycyjnie uważa się za boskie), czy quasi-wszechmocna cyfrowa maszyna? Osobliwość (globalna świadomość) czy ślepa inteligencja bez samoświadomości?
Zanurzenie w Osobliwości jest tylko pierwszą opcją. Druga jest następująca: jeśli maszyny wygrają, to „ludziom grozi utrata ich wartości ekonomicznej, ponieważ inteligencja oddziela się od świadomości”. To rozłączenie inteligencji i świadomości stawia przed nami zagadkę świadomości: mimo licznych raczej beznadziejnych prób, biologia ewolucyjna nie ma jasnej odpowiedzi na to, czym jest ewolucyjna funkcja świadomości. Wobec tego gdy teraz inteligencja oddziela się od świadomości, „co stanie się ze społeczeństwem, polityką i codziennym życiem, kiedy pozbawione świadomości, ale niezwykle inteligentne algorytmy będą znały nas lepiej niż my sami”?
Trzecia i najbardziej realistyczna opcja: radykalny podział, o wiele silniejszy niż podział klasowy, w łonie samego ludzkiego społeczeństwa. W bliskiej przyszłości biotechnologia i algorytmy komputerowe zjednoczą siły, aby wytworzyć „ciała, mózgi i umysły”, nastanie głęboka przepaść „między tymi, którzy będą umieli konstruować ciała i mózgi, a tymi, którzy tego umieli nie będą”: „ci, którzy jadą pociągiem postępu, posiadają boską zdolność tworzenia i niszczenia, a ci, którzy zostaną, będą skazani na wymarcie”.
Głównym zagrożeniem jest zatem to, że nastanie „[…] wąska i uprzywilejowana elita udoskonalonych ludzi. Ci superludzie będą obdarzeni niesłychanymi zdolnościami i niespotykaną kreatywnością, co pozwoli im nadal podejmować wiele najważniejszych decyzji w świecie. […] Jednak większość ludzi nie zostanie udoskonalona i wskutek tego stanie się niższą kastą, zdominowaną zarówno przez algorytmy komputerowe, jak i przez nowych superludzi. […] Podzielenie ludzkości na biologiczne kasty zniszczy podstawy liberalnej ideologii”.
Mimo to podział na kasty nie będzie tak oczywisty, jak się może wydawać. Jak bowiem zostanie określona ta nowa elita? Czy elita będzie specjalną upgrade’owaną biologicznie kastą z nadludzkimi zdolnościami (co oznacza, że jej członkowie będą również kontrolowani i będą podlegać manipulacjom genetycznym), czy też wyłączeni z kontroli będą kontrolować i manipulować innymi? Prawdopodobnie i jedno, i drugie.
Na przedmieściach Szanghaju już są kliniki, do których przyjeżdżają bogate pary z Zachodu, by się zbadać genetycznie i dokonać manipulacji na swoim potomstwie zanim się urodzi – do jakiego stopnia zatem nowa elita będzie w stanie kontrolować cyfrowe i biochemiczne/genetyczne maszyny, które będą ich kontrolować?
czytaj także
Nie mamy wystarczająco dużo miejsca, by zająć się obszerną dziedziną biogenetycznych ingerencji mających na celu stworzenie nowej postludzkiej elity – oto tytuł i podtytuł raportu w „El País”: „Hiszpańscy naukowcy stworzyli ludzko-małpią chimerę w Chinach. Zespół pod kierunkiem Juana Carlosa Izpisúa wszczepił komórki macierzyste w zwierzęcy zarodek w ramach badań, których celem jest wynalezienie sposobu na hodowlę organów do transplantacji”.
Zauważmy tutaj zwyczajowe humanitarne uzasadnienie – tak naprawdę robimy to przecież po to, żeby wyhodować organy do przeszczepów, a nie z bardziej oczywistego powodu, żeby zwiększyć (lub zmniejszyć) ludzkie zdolności w celu stworzenia postludzkich doskonałych robotników lub żołnierzy. […]
Używając popularnych kategorii, trzeba powiedzieć, że perspektywa, która się tutaj otwiera, to nic innego jak nowe państwo policyjne – jakiego rodzaju? Powinniśmy tutaj wrócić do Hegla i jego polemiki z Fichtem. […].
Już w swojej pierwszej książce opublikowanej w 1801 roku Hegel odrzucał Fichteański „prewencyjny intelekt i jego władzę przymusu, policję” i potępiał Fichtego jako świra na punkcie kontroli: w państwie Fichtego „[k]ażdy obywatel będzie zajmował się nadzorowaniem, przekazywaniem sprawozdań itd. nie tylko o jednym […], ale co najmniej o pół tuzinie ludzi, każdy z tych nadzorowanych tak samo itd. w nieskończoność”.
W nieopublikowanych za życia fragmentach z roku 1802/1803 na temat niemieckiej konstytucji powtórzył tę krytykę:
Głównym przesądem nowych teorii, częściowo wprowadzonych w życie jest uznawanie państwa za maszynę, która za pomocą jednej jedynej sprężyny wprawia w ruch całą resztę niezliczonych trybików. Wszystkie organizacje, które z istoty swej wytwarza społeczeństwo, mają wywodzić się z najwyższej władzy państwowej, ona to bowiem ma wydawać zlecenia, regulować, nadzorować i kierować.
W odróżnieniu od Fichteańskiego „pedantycznego pragnienia określenia każdego szczegółu” Hegel twierdził, że „państwo powinno raczej ustanowić wyraźną różnicę między tym, co jest zasadnicze dla jego istnienia i jedności, a tym, co można pozostawić przypadkowi i arbitralnej woli”: władza państwowa powinna „żąda[ć] od jednostek tego jedynie, co dla niej konieczne” i „zapewnić obywatelom żywotną wolność i własną wolę, pozostawiając im obszerne pole działania”:
Wynalazki nie spadają z nieba. To państwo decyduje, co wynajdziemy
czytaj także
[…] centrum jako władza państwowa, jako rząd musi pozostawić obywatelom swobodę we wszystkim, co nie jest niezbędne do zorganizowania i utrzymania władzy […] nie ma dla niej nic równie świętego, jak zagwarantowanie i zabezpieczenie wolnej działalności obywateli w tych sprawach, bez oglądania się na jakiekolwiek korzyści, albo wolność ta jest święta sama w sobie.
Zwolennicy Hegla lubią przytaczać takie fragmenty, by rozwiewać podejrzenie, że był on protototalitarnym wielbicielem Państwa. Jednak wizja cyfryzacji naszego życia rzuca nowe światło na opozycję między Fichtem i Heglem: jak gdyby nadszedł teraz moment, gdy Fichte mści się na Heglu.
Gdy Hegel prześmiewczo zauważa, że w państwie Fichtego „każdy obywatel będzie zajmował się nadzorowaniem, przekazywaniem sprawozdań itd. nie tylko o jednym […], ale co najmniej o pół tuzinie ludzi, każdy z tych nadzorowanych tak samo itd. w nieskończoność”, nie sposób zrobić nic innego, jak zauważyć, że to odrzucenie wizji Fichteańskiej utraciło empiryczne podstawy: wraz ze złożoną cyfrową siecią, nieustannie rejestrującą nasze aktywności, kontrola, którą wyobrażał sobie Fichte, nie tylko jest dzisiaj możliwa, lecz także w dużym stopniu jest już po prostu faktem. Cyfrowa rejestracja wszystkich naszych działań (a do tego stanu naszego zdrowia, naszych przyzwyczajeń czytelniczych, naszych opinii i usposobienia…) koniec końców ma na celu właśnie zapobieganie łamaniu przez nas prawa i w następstwie tego działania prewencyjne, tak byśmy nie mogli prawa przekroczyć.
czytaj także
Sprawy mają się jednak jeszcze gorzej, ponieważ jest istotna różnica między Fichteańskim projektem kontroli policyjnej a dzisiejszą rzeczywistością kontroli cyfrowej: wizja Fichtego pozostaje „totalitarna” w standardowym sensie zewnętrznej instancji, która w sposób jawny nas kontroluje, podczas gdy dzisiejszej cyfrowej kontroli nie doświadczamy jako jakiegoś zewnętrznego ograniczenia naszej wolności.
Mamy tutaj wyjątkową nową formę „jedności przeciwieństw”, w której subiektywne korzystanie z wolności zbiega się z obiektywną kontrolą. Łatwo możemy dostrzec strukturalną homologię między tym paradoksem i ogólną wizją neuralinku, w której krótkie spięcie, jakiego Hegel nie był w stanie sobie wyobrazić (bezpośrednia materialna jedność myśli i samego cyfrowego materiału jako takiego), zostaje urzeczywistniona.
Najniebezpieczniejsze zagrożenie dla wolności nie pochodzi od jawnie autorytarnej władzy. Zachodzi raczej, gdy naszej niewoli jako takiej doświadczamy jako wolności. Skoro permisywność i wolny wybór zostały wyniesione do racji wartości najwyższych, kontrola społeczna i dominacja nie mogą już naruszać wolności podmiotu: muszą przejawiać się jako (i być podtrzymywane przez) doświadczenie jednostek samych siebie jako wolnych.
Istnieje rozmaitość form tego, jak zniewolenie przejawia się pod pozorem swojego przeciwieństwa: kiedy jesteśmy pozbawieni powszechnej opieki zdrowotnej, mówi się nam, że mamy wolność wyboru (możemy sobie wybrać dostawcę usług zdrowotnych); gdy nie możemy opierać się już na długoterminowym zatrudnieniu i co kilka lat musimy szukać nowej prekarnej pracy, mówi się nam, że możemy ponownie zbudować samych siebie i odkryć nieoczekiwany twórczy potencjał drzemiący w naszej osobowości; gdy musimy płacić za edukację naszych dzieci, mówi się nam, że stajemy się „przedsiębiorcami samych siebie”, działającymi niczym kapitalista, który musi w nieskrępowany sposób decydować, jak zainwestuje swoje (lub pożyczone) środki – w edukację, zdrowie, podróże…
Nieustannie bombardowani narzucanym nam „wolnym wyborem”, zmuszani do podejmowania decyzji, do których podejmowania zazwyczaj nie mamy kwalifikacji (lub nie mamy wystarczających informacji), coraz bardziej doświadczamy naszej wolności jako ciężaru wywołującego w nas lęk nie do zniesienia.
Ponadto większość naszych aktywności (i biernych działań) jest teraz rejestrowana w jakiejś cyfrowej chmurze, która również nieustannie nas ocenia, śledząc nie tylko nasze działania, ale i nasze stany emocjonalne. Gdy doświadczamy siebie jako bez reszty wolnych (surfując w sieci, gdzie wszystko jest dostępne), to jesteśmy całkowicie „zeksternalizowani” i w subtelny sposób zmanipulowani.
Cyfrowa sieć nadaje znaczenie staremu powiedzeniu, że „to, co prywatne, jest polityczne”. I nie chodzi tutaj tylko o kontrolę naszego życia intymnego: wszystko dzisiaj jest regulowane przez jakąś cyfrową sieć, od transportu po zdrowie, od elektryczności po wodę. To dlatego właśnie sieć web jest dzisiaj naszą najważniejszym dobrem wspólnym i walka o nią jest dzisiaj główną walką. Wrogiem jest kombinacja sprywatyzowanych i kontrolowanych przez państwo dóbr wspólnych, korporacji (Google, Facebook) i państwowych agencji bezpieczeństwa (NSA).
Już sam ten fakt sprawia, że liberalne pojęcie władzy przedstawicielskiej jest niewystarczające: obywatele przenoszą część swojej władzy na państwo, ale pod określonymi warunkami (władza ta jest ograniczona przez prawo, ograniczona do bardzo określonych warunków, pod jakimi może być sprawowana, ponieważ to ludzie pozostają ostatecznym źródłem suwerenności i mogą uchylić władzę, jeśli tak zdecydują). Krótko mówiąc, państwo, będące ze swoją władzą jako pomniejszy partner w umowie, którą większy partner (lud), może w każdej chwili uchylić lub zmienić, po prostu w ten sam sposób, jak każdy z nas, może zmienić supermarket, w którym kupujemy potrzebne nam produkty… Nie z tym jednak mamy dzisiaj do czynienia.
*
Fragment książki Slavoja Žižka Hegel i mózg podłączony, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w przekładzie Macieja Kropiwnickiego. Pominięto przypisy.