Czytaj dalej

Ciepła Woda w Kranie 2.0 – o „Nowym liberalizmie” Tomasza Sawczuka

„Pragmatyczny liberalizm” Sawczuka to całkiem przyzwoita utopia, w której chciałoby się żyć, ale mało prawdopodobne, by jakieś zdemokratyzowane centrum mogło ją urzeczywistnić.

Polska to kraj, w którym każda książka jest spóźniona, a każdy czyn przedwczesny, mawiał Norwid. Tomasz Sawczuk napisał gorzki i celny rozrachunek z liberalizmem po jego klęsce w 2015 roku – gdyby jego rady 10 lat temu mógł wziąć sobie do serca Donald Tusk, niewykluczone, że żylibyśmy w innym kraju. Dziś „pragmatyczny liberalizm” Sawczuka to całkiem przyzwoita utopia, w której chciałoby się żyć, ale mało prawdopodobne, by jakieś zdemokratyzowane centrum mogło ją urzeczywistnić.

Książka redaktora „Kultury Liberalnej” sumuje doświadczenie polskiego liberalizmu realnego na gruncie filozofii polityki, opisuje mechanizm jego klęski zadanej przez alternatywny projekt Prawa i Sprawiedliwości, wreszcie proponuje nowy kierunek dla polityki liberalnej pod hasłem „polityki przyjemności”.

Rekonstrukcja idei politycznej PiS zasługuje na najwyższe uznanie: syntetycznie i z trzeźwym dystansem Sawczuk pokazuje ewolucję projektu politycznego Jarosława Kaczyńskiego na kilku planach. Po pierwsze, od chadecji, przez „konserwatywną rewolucję”  à la polonaise, aż po dość nihilistyczną czystkę sprowadzającą „dobrą zmianę” do wymiany kadr. Po drugie, od „niewiary w lud” Kaczyńskiego z połowy lat 90. (a więc elitaryzmu) po populistyczne – wedle definicji Jana-Wernera Müllera – utożsamienie władzy PiS z głosem skonstruowanego „ludu” jako suwerena. Po trzecie wreszcie, od inspirowanej teoriami Stanisława Ehrlicha walki o polityczny pluralizm i zmianę równowagi sił społecznych jako warunków faktycznej praworządności do całkowicie plastycznego ideowo projektu „rekonstrukcji polskości”, tak bardzo pozbawionego substancji i przygodnego, że ostatecznie sprowadza się do wymuszania posłuszeństwa wobec PiS-owskiej elity władzy.

Autor nie pisze tego wprost, ale z jego wywodu wynika wyraźnie, że polityczne idee naukowego mentora Kaczyńskiego doskonale nadawały się na narzędzie krytyki III RP i dekonstrukcji transformacyjnego mitu – w ogóle jednak nie posłużyły za przesłankę dla PiS-owskich reform. Ironią losu bowiem z intelektualnego dziedzictwa Ehrlicha w toku „dobrej zmiany” pozostała jedynie „kontekstowa wykładnia prawa” („ważniejsza od [litery] prawa jest [definiowana przez PiS] sprawiedliwość”), walkę o pluralizm i równe szanse artykulacji interesów przez wielość grup społecznych zastąpiła walka o ideowy monopol i podporządkowanie wszystkiego, co publiczne. A skoro metapolityczna misja (od)budowy polskiej tożsamości nie ma zakorzenienia w żadnych społecznych realiach, jest areną czystego woluntaryzmu elity PiS – w zderzeniu z chroniczną niekompetencją jego nowo mianowanych kadr musiało to zredukować politykę tej partii do dwóch tylko wymiarów: koncentracji władzy i radykalizacji politycznego konfliktu. Tak o to plany „zadomowienia Polaków”, których tradycje deptać miała wyalienowana elita, oraz przywrócenia praworządności w jej substancjalnym, a nie tylko formalnym wymiarze, przyniosły w efekcie mianowanie swoich gdzie tylko się da.

Ciekawie opisuje Sawczuk warunki, w których projekt PiS-u mógł zwyciężyć – abstrahuje od okoliczności przygodnych (umiarkowana kampania, błędy PO etc.), wskazując na „zmianę dekoracji” przy względnej niezmienności aktorów. Choć mam pewne wątpliwości natury pojęciowej, istotę wielkiej zmiany metapolitycznej, która doprowadziła do zmiany „dobrej” w roku 2015, Sawczuk definiuje bardzo ciekawie. Oto, jego zdaniem, w konfrontacji „elity” z „ludem” wajcha na korzyść reprezentowanego przez PiS „ludu” przesuwa się w efekcie nałożenia się czterech procesów, nieraz wprost kreowanych, nieraz tylko wyzyskanych skutecznie przez Kaczyńskiego.

Wyjdźmy z okopów [Puto rozmawia z Matyją]

Chodzi o przejście od „prawa do polityki” (autoteliczna „praworządność” epoki III RP jako zestaw reguł ustępuje aktywnej polityce suwerena realizującego pewną wizję sprawiedliwości); od „sensu do systemu” (opowieść o udanej transformacji i wyjściu z komunizmu pada pod naporem krytyki systemowych patologii); od „neoliberalizmu do pragmatyzmu” (nie wystarcza już idea „uwalniania energii społecznej Polaków”, na agendzie stają pytania o jakość rządzenia państwem); wreszcie „od postkomunizmu do demokracji” (wyzwania „ucieczki od PRL” i „doganiania Zachodu” przestają organizować politykę i wyznaczać jej oczywiste cele). Na te procesy, zdaniem Sawczuka, liberałowie III RP nie potrafili elastycznie zareagować: w nowych warunkach „obrona reguł” zamiast uprawiania polityki, przypominanie o „złotym wieku III RP”, argumentacja wolnorynkowa przeciw 500+ czy obrona „pozycji Polski w UE” sprawiają, że opinia publiczna jedynie wzrusza ramionami.

Sawczuk dostrzega wprawdzie późną ewolucję Tuska w stronę „liberalnego pragmatyzmu”, ale wskazuje na niedostateczny demokratyzm jego propozycji, a przede wszystkim nadmierne oparcie projektu na osobistej charyzmie lidera. Zbyt wielka też była collateral damage polityki „ciepłej wody w kranie”: autonomizacja działań administracji państwowej względem życia politycznego, depolityzacja sfery publicznej, koncentracja debaty na sporach światopoglądowych – w efekcie zaś jej moralizacja, w którą tak świetnie wstrzelił się PiS kolonizujący polską politykę poprzez swą tożsamościową misję.

To w tym kontekście dojść mogło do przejścia od demokracji „sondażowej” Tuska ku nieliberalnej „demokracji populistycznej” Kaczyńskiego. Wyczerpał się nie tylko projekt polityczny PO; cały projekt liberalny nie potrafił znaleźć zamienników dla swych dawnych czynników siły, które pozwalały mu trwać, a nawet dominować w okresie III RP: mitu transformacji jako wychodzenia od komunizmu ku zachodniej „normalności”, opiniotwórczych mediów sprzyjających wolnorynkowej i europejskiej agendzie, wreszcie dyskretnego wsparcia obozu postkomunistycznego, którego dziedzictwem pozostaje liberalna przecież z ducha Konstytucja RP z roku 1997.

To właśnie te „zewnętrzne” czynniki, obecnie wygasłe, czyniły liberalizm III RP tak nieproporcjonalnie silnym na tle wyborczego poparcia, nawet pomimo wszystkich „błędów i wypaczeń”, na czele z ekonomizmem (pochodną antykomunistycznego oporu wobec gospodarki nakazowo-rozdzielczej) oraz powinowactwem z wyboru z lokalnym konserwatyzmem.

Opis przyczyn klęski PO w wyborach gładko przechodzi w krytykę opozycji parlamentarnej, może równie celną, bo oddzielającą powierzchnię rzeczy (wczasy na Maderze) od zjawisk głębszych i, co najważniejsze, wciąż obecnych, mimo upływu ponad 2,5 roku od przegranej dla PO kampanii wyborczej. Sawczuk piętnuje „PiSocentryzm”, a więc fiksację opozycji na wszystkim, co robi Kaczyński, automatycznie skazującą partie wrogie „dobrej zmianie” na reaktywność. W połączeniu z nieskutecznością oporu ulicznego i daremnością sprzeciwu w parlamencie prowadzi to do moralizmu: domeną opozycji zaczyna być „moralna słuszność” i „dawanie świadectwa”, umacniające tylko biegunowy podział sceny politycznej – nie trzeba dodawać, że sprzyja on PiS, skoro „sprzedajnego za 500 złotych” ludu będzie zawsze więcej niż „moralnie uwznioślonej” elity.

Zielonka: Płacimy za wypaczenia liberalizmu

Dotąd rewelacja, w tym miejscu zaczynają się jednak schody. Bo skoro, jak twierdzi autor Nowego liberalizmu, ani ucieczka w moralny szantaż, ani w metapolitykę („ustawienie się ponad tym wszystkim”) nie pomogą pokonać PiS i uratować w Polsce demokracji – pełna zgoda! – to potrzebny jest polityczny projekt.

Sawczuk taki projekt kreśli: to podtuningowana demokracją i obywatelskim uczestnictwem… Ciepła Woda W Kranie 2.0. Doceniam ironię nazewnictwa – „polityka przyjemności” – ale sama treść niestety budzi wątpliwości. Nie żebym miał coś przeciwko światu, którego sobie i Polakom Sawczuk życzy; po prostu to, co proponuje, to tak naprawdę ciekawy horyzont docelowy, a nie projekt wyjścia z tak słusznie krytykowanego duopolu.

Chodzi tu bowiem o politykę, której cele wychodzą od potrzeb i pragnień („bezpiecznego życia rodzinnego i uczciwych stosunków pracy, przez oddychanie czystym powietrzem, po zdrowe jedzenie i ciekawe spektakle w teatrze”) zgłaszanych przez ludzi w otwartej demokratycznej rozmowie. Polityka ta ma charakter „konwersacyjny”, a więc do akceptacji zgłaszanych postulatów wystarcza „przekonujące uzasadnienie”. Cechuje ją „wrażliwość na dynamikę konfliktów społecznych” oraz na „mechanizmy wykluczania”, w obliczu których roztropnie poszukuje się możliwości mediacji. Dodajmy jeszcze, za kolejnymi klasykami liberalizmu (książka Sawczuka bogato inkrustowana jest cytatami z Rorty’ego, Deweya, Habermasa, Graya czy Kołakowskiego – żeby nie było, że się wyzłośliwiam, celnymi i na miejscu), że w świecie „polityki przyjemności” wszelkie zastane oczywistości, w tym kształt pielęgnowanych tradycji, mogą podlegać kwestionowaniu – stabilizuje to system, bo możność bycia wysłuchanym naturalnie łagodzi właściwe pluralizmowi napięcia. Wreszcie ideałem, do którego dążymy, jest transparentność i ujawnienie wszelkich – bynajmniej nie tylko na linii państwo-jednostka – relacji władzy, poddanie ich publicznej debacie tak, by przyjęły możliwie akceptowaną formę.

Ideową bazą takiej polityki jest liberalizm rozumiany jako permanentne pytanie, „czy aby władzy nie jest za dużo”. Inaczej niż wolnorynkowcy, względnie liberałowie konserwatywni, Sawczuk – w stylu, co ciekawe, raz tylko w przypisie przywołanego Andrzeja Walickiego – obejmuje tym pytaniem wszystkie możliwe relacje władzy, zależne od kontekstu lokalnego i historycznego. Stąd też w ramach tak rozumianego liberalizmu mieści się potencjalnie genderowy reformizm, walka o prawa pracownicze czy ochrona klimatu przed ekscesami instrumentalnego rozumu. Od lewicy zaś różniłby się on dystansem wobec dążenia do polityzacji każdej sfery życia, jak również nieprzesądzeniem o priorytecie np. równości czy solidarności nad wolnością, a także ostrożnością wobec inżynierii na zastanych praktykach i nawykach społecznych.

To wszystko naprawdę dobrze brzmi, w najciekawszym momencie autor zostawia nas jednak bez odpowiedzi na kluczowe pytanie: czy to jest projekt polityczny dla liberalnego (choć zdemokratyzowanego) centrum, co Sawczuk zdaje się sugerować, gdy pisze o „dokończeniu” Tuskowego projektu ciepłej wody w kranie? Czy raczej wizja metapolityczna, a więc ogólne ramy „dobrego społeczeństwa”, taka nowa, lepsza III RP?

Jak liberałowie przegrali Polskę

Kiedy czytamy o potrzebie demokratyzacji polskiego liberalizmu, oderwania go od konserwatywnych korzeni i ekonomicznego doktrynerstwa, przychodzi nam na myśl lewoskrętne PO z jakimś charyzmatycznym liderem – krótko mówiąc, propozycja partyjna. Dowiadujemy się również, że ów liberalizm „współkształtuje, a nie moderuje” debatę, że „przesuwa jej punkt ciężkości” i „redefiniuje kompromisy”, a przez to ułatwia przejście od „misjonarskiego modelu polityki” (którego troską jest tożsamościowa jedność Polaków) „do demokratycznie spluralizowanej polityki przyjemności” (której troską jest „wielopostaciowa wygoda życia obywateli”).

Na początku wszystko się zgadza – oto jakieś zlewaczone PO wprowadza 500+ dla wszystkich dzieci, przegłosowuje związki partnerskie i liberalizuje prawo do aborcji, a przez to przesuwa całe centrum polskiej polityki. Ale zarazem cały ów projekt pragmatycznego liberalizmu „pretenduje do pozycji politycznego hegemona, wyznaczającego reguły współżycia społecznego, nie redukuje sprawiedliwości do praktyk, które zaleca, a także nie twierdzi, że posiada do tego jakieś specjalne prawa i że odbywa się to bez strat – w tym bez zła”. Czyli co, tworzy coś w stylu alternatywnej III RP, gdzie Kościół nie współrządzi państwem, a robotnicy, geje i niepełnosprawni oraz katoliccy integryści (byle elokwentni) i lobby węglowe mają równy głos?

Kościół, lewica, dialog. Dlaczego III RP dała Kościołowi tak dużo, a dostała od niego tak niewiele

To napięcie (znów okraszone cytatem z klasyka) między liberalizmem jako propozycją polityczną a liberalizmem jako ramą dla całej sfery publicznej niepostrzeżenie zamienia się w gładkie przejście jednego w drugie. Tylko jakim cudem?!

Cała propozycja Sawczuka rodzi pytania i problemy na kilku planach. Bo kto powiedział, że ludzkie aspiracje polityczne wyczerpują się w racjonalnym argumentowaniu na rzecz swych pragnień czy potrzeb? A gdzie rozkosz dominacji, wykluczania, odbierania innym prawa głosu mimo tego, że są racjonalni (zostawmy już na boku nieśmiertelne pytanie: kto definiuje racjonalność danego głosu w polityce)?

Za „polityką przyjemności”, jaką definiuje autor, musiałaby zatem stać potężna siła wykluczająca głosy przemocowe, niwelująca nadmierne przewagi różnych aktorów, tłamsząca siły antyliberalne (a więc z definicji antysystemowe). Czynniki takiej siły działały w początkach III RP (w skrócie: UE, „GW” i SLD), dość skutecznie wtedy osłaniały transformację (i pacyfikowały niezadowolenie), ale skąd wziąć je dziś?

Deweyowskie „wyprowadzenie konfliktów na otwartą przestrzeń”, a więc ujawnienie i zakwestionowanie obowiązujących relacji panowania, to nie jest kwestia konwersacji: o ile w relacjach np. pracowników z pracodawcami można jeszcze sobie wyobrazić jakiś kompromis oparty na równowadze sił przy arbitrażu państwa, o tyle np. redefinicja stosunków państwo – Kościół wróży wojnę kulturową. Być może zresztą nie ma innego wyjścia, ale Sawczuk nie wskazuje, z jakimi szablami chciałby na tę wojnę o pokój iść.

Wskazując na polityczną jaskółkę swego projektu, autor pisze o Kongresie Ruchów Miejskich, co raczej zaciemnia sprawę, niż rozjaśnia. Ruchy miejskie notorycznie uciekały bowiem od „twardej” polityczności w „miastopogląd” głoszący, jakoby łatanie dziur w asfalcie mogło się obyć bez ideologii; ograniczenia tego myślenia ujawniały się już choćby w sytuacji konfliktu obywateli z deweloperami. Tego rodzaju sprzeczności na poziomie krajowej sfery publicznej byłyby oczywiście nieporównanie silniejsze.

Jestem w stanie uznać logikę (choć nie słuszność) podejścia, zgodnie z którym silny projekt liberalny (w rozumieniu „pragmatycznym”, a więc bez wad realnego liberalizmu III RP) przekształca polską politykę w tak wielkim zakresie, że zmienia ramy całej debaty publicznej. Na jakim zapleczu społecznym miałby się jednak taki projekt oprzeć? Jakie grupy interesów, jakie środowiska miałyby się stać wehikułem takiej konwersacyjnej demokracji, tej „gorącej wody w kranie”? Gdybyśmy mieli się zabawić w liberalnego Ehrlicha/Kaczyńskiego: jakie to siły w dzisiejszych warunkach należy wzmocnić, aby zapewnić równowagę społeczną takiemu projektowi?

Bez odpowiedzi na te pytania projekt nowego „pragmatycznego liberalizmu” zostaje zawieszony w pustce: polityka okazuje się klubem dyskusyjnym, który przetrwa tylko tak długo, jak długo przyjemność z konwersacji przeważać będzie nad rozkoszą wykopania któregoś z rozmówców za drzwi.

***

Tomasz Sawczuk, Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP, Fundacja Kultura Liberalna 2018

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij