Czy tak jest zawsze? Że o wolność walczą ci, którzy nie radzą sobie w domu? Fragment „ości” Ignacego Karpowicza.
Sądowego ustalenia ojcostwa żądać może matka dziecka, domniemany ojciec (legitymacja czynna została przyznana domniemanemu ojcu nowelizacją Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego w 2008 r. [Ustawa z dn. 6 listopada 2008 r. o zmianie ustawy – Kodeks rodzinny i opiekuńczy, oraz niektórych innych ustaw – Dz. U. Nr 220, poz. 1431]) lub samo dziecko, gdy jednak dziecko osiągnie pełnoletność, z żądaniem wystąpić może tylko ono.
http://pl.wikipedia.org/wiki/S%C4%85dowe_ustalenie_ojcostwa
Franek urodził się w niekorzystnym kraju (PRL), w niekorzystnym czasie (okolice stanu wojennego), o niekorzystnej porze roku (zima) i z niekorzystnych rodziców (ojciec matematyk, ponadto zapuścił dyskredytujące go jako człowieka w sensie ludzkim wąsy; matka socjolożka, bez wąsów; niezapisani do PZPR). Niekorzystnie przepchnął się przez ciasną szczelinę w dolno-górnych, kompromisowych okolicach matczynych. Niekorzystnie zapłakał i niekorzystnie okazał się zdrowy.
Wąsy; pierwszorzędna cecha kulturowa. Wąsy kulturowo pojawiają się u chłopców spożywających mięso ssaków z powodu stresu związanego z ryzykiem impotencji (por. K. Gloy, Zarost a metafizyka. Wprowadzenie do filozofii szczeciny, Wyd. Zamknięte, Kraków 2008). Nastolatkowie płci męskiej obawiają się, że ich narząd służący do wyrażania ekspresji oraz opresji, a także oddawania moczu oraz życia, w pewnych sytuacjach stać się może tkanką trwale miękką (por. impotencja, knedelki), wskutek ww. stresu kulturowego dochodzi do zarośnięcia przestrzeni nad górną wargą nastolatka płci męskiej. W stadium dojrzałym w. ulegają zgalaniu (por. trawnik, papież). Niekiedy jednak w. nadal występują u osobników dojrzałych oraz przejrzałych. W. kojarzone są z tradycją katolicką oraz wielodzietnymi rodzinami. Ewolucyjna funkcja w. nie została dotąd jasno wytłumaczona. Najbardziej prawdopodobna teoria mówi o tym, że na w. zatrzymuje się znaczna liczba bakterii i resztek pożywienia, dzięki czemu osobnik wyposażony w w. jest w stanie przeżyć dłużej bez jedzenia niż osobnik pozbawiony w. (por. chomik, chomikować). W 2014 r. wąsy zostały uznane przez Trybunał w Strasburgu za niezgodne z Kartą Praw Podstawowych. W 2010 r. Stany Zjednoczone AP zarezerwowały sobie prawo do niszczenia w. wraz z brodą za pomocą taktycznej broni jądrowej bez uprzedzenia (por. interwencja w Afganistanie).
Nie był dzieckiem niechcianym, nie był też dzieckiem wyczekiwanym. Ojciec ucieszył się z syna; zaraz po tym zamknęli ojca w więzieniu, nazywającym się internowanie. Zanim Franek przestał fajdać w tetrowe pieluchy, zamykali również matkę, zazwyczaj przez pomyłkę. Włodarze poprzedniej Polski cenili symbole, pośród nich szczególnie wysoko wycenili symbol Internowanej Matki. To był właśnie symbol, którego komunistyczna władza zaparła się nie użyć.
Samotna kobieta oraz jej nabrzmiały mlekiem biust oddzielone kratami od bezbronnej, różowej istotki, dopiero mającej wyrosnąć z kompletu objawów alzheimera, żeby do nich dorosnąć z biegiem dekad. Takie obrazki mogą skończyć się końcem Układu Warszawskiego, albowiem nasilają w obywatelach patriotyzm oraz wywołują wzruszenie głębokie jak powstanie styczniowe lub listopadowe. Obywatele są nawet gotowi protestować na ulicach, obalić władzę, dają się postrzelić; zrobią wszystko, aby przywrócić Ziemi centralne miejsce, a kobietę pralce marki Frania.
Franek wszak nie został ani wiecznym oseskiem, ani fundamentem niepodległości, ani kroplą drążącą skałę, ani pierwszym kamyczkiem lawiny. Skupił się bezświadomie na malowaniu plam Rorschacha w pieluchach i na płakaniu nocami i dniami.
Franek zapowiadał się wspaniale na nośny symbol i wybitnego męczennika (najwybitniejszego w swojej kategorii wagowej); cóż z tego, skoro rozwijał się i rósł zgodnie z najlepszymi wzorcami swojego gatunku, a co gorsza, Służba Bezpieczeństwa niezwykle dosłownie potraktowała rzeczownik „bezpieczeństwo”. Gdy jakiś ubek aresztował Ninel, ucinano mu premię i wypisywano naganę, ją samą zaś sprawnie zwalniano do domu.
Ninel chętnie naplułaby w zgodzie z etosem i filmem Przesłuchanie w ubecką twarz. Była gotowa spaść z krzesła i posikać się lub nawet – w patriotycznym i wolnościowym wzmożeniu – posrać się pod siebie, by ocalić wrażliwość, wartości oraz dobre zdanie o sobie samej na przyszłość. Tymczasem zawsze przydarzała się katastrofa: pojawiał się jakiś oficer, prędzej niż później, różny, lecz jakby przez lata taki sam, klon klonu, odprasowany mundur, zadbana twarz i elegancka, wyzuta z nowomowy polszczyzna; i on zawsze mówił „szanowna pani”, „bardzo mi przykro”, „doszło do karygodnego nadużycia”, „pani synek, pani teściowa…”. Ów oficer wykorzystywał pułapkę, którą zastawili na Ninel rodzice – pułapkę dobrego wychowania. Na „proszę mi wybaczyć” Ninel nigdy nie potrafiła odpowiedzieć „won!”.
Zatem szło to tak, raz po raz. Najpierw odprasowany mundur, mądra twarz, droga woda kolońska i polszczyzna bez naleciałości systemowych. Pragnęła wydrapać oczy mundurowi, mądrej twarzy i tej polszczyźnie po złej stronie barykady, pragnęła wydrapać pazurami koronę na każdym jednym jebanym guziczku munduru, mimo że nigdy nie widziała, aby ptaki nosiły coś więcej niż jedzenie w szponach albo patyki w dziobach, a jednak potrzask zastawiony przez rodziców nie pozwalał na to.
Na „dzień dobry” istnieje dokładnie jedna odpowiedź, i po jednej, i po drugiej stronie, w rządzie i w opozycji, i nie brzmi ona „precz z komuną”, lecz „dzień dobry”.
Zawsze ją przepraszano za zatrzymanie, zawsze odprowadzano do milicyjnego pojazdu, czasem nyski, czasem wołgi, i odwożono do domu niczym diwę, której odmówiono pomylenia z kurwą lub opozycyjnym śmieciem.
To ją upokarzało najbardziej. Gdyby miała opowiedzieć o największym horrorze poprzedniego systemu, byłaby to nieprawdziwość sytuacji, w której się co rusz znajdowała. Przecież naprawdę ukrywała, naprawdę narażała się z bibułą, z propagowaniem treści i pełną odpowiedzialnością za ich kolportaż.
Nienawidziła siebie za to, że za każdym razem wpadała w identyczne sidła. Nienawidziła siebie za to, że przygotowano ją na bicie i przesłuchania, lecz nie na nienaganne maniery. Nienawidziła siebie za to, że ubecy pewnie sobie z niej kpią, zwą ją per „dama” albo jeszcze gorzej.
Pokonana dobrymi manierami, skrajnie upokorzona, wołgą dowieziona, lądowała w mieszkaniu z głodnym synem i nie swoją matką, toczoną przez alzheimera.
Wtedy chciała wyć.
***
Pierwszych lat swego życia Franek nie pamięta. Najwyraźniej rozmył mu się obraz ojca. Następnie z nieco większą świadomością nie pamięta czegoś, co nazywane bywa typową rodziną, w istocie jednak bardziej pasowałoby określenie: rozpad pożycia, także z powodu niezgodności charakterów z systemem politycznym.
Uzyskawszy pełnoletność, zapytał matkę, czy jej małżeństwo rozpadło się z powodu komuny i związanej z nią nie wprost ciągłej nieobecności ojca. Odpowiedź matki zaskoczyła Franka. Gdyby nie komuna, małżeństwo rozpadłoby się znacznie wcześniej. Gdyby nie powtarzalne niczym braki zaopatrzeniowe aresztowania, ukrywanie się, strach, zmęczenie, zniechęcenie, gwałtowne, nieprzytomne szczęście w trakcie chwil spędzanych razem – zyskałaby więcej czasu i czas ten poświęciłaby na przejrzenie na oczy lub też na poważną rozmowę o przyszłości, a dokładniej o jej braku.
– Twój ojciec był bardzo przystojny, bardzo inteligentny, świetny w łóżku. Był odważny, był w opozycji. Nosił wąsy. Spodobał się mojej matce. Znał Michnika. A Michnik już wtedy był bogiem, tuż przed wniebowzięciem na łono Historii. Był też twój ojciec moją szansą na trwałe wyrwanie się z Łodzi. Poza tym to wieczny chłopiec, samolub, egoista i emocjonalny kaleka. Dam ci przykład.
Miałeś jakieś siedem czy sześć lat, zachorowałeś na świnkę. Gdy Wiesiek się dowiedział, że jesteś chory, natychmiast spakował się i wyprowadził z domu.
On nie przeszedł w dzieciństwie świnki, więc się przestraszył, że go zarazisz.
Byłam tak tym zdumiona, że nawet nie zareagowałam.
Spakował się i wyszedł bez słowa, w popłochu.
Wiesz, gdybyś zapadł na wzruszającą, wzbudzającą powszechne współczucie chorobę, na białaczkę na przykład, Wiesiek pewnie by został. Ale ty musiałeś zachorować na świnkę. A przy śwince człowiek puchnie i przestaje być przystojny. Myślę, że Wiesiek nie mógł znieść, że utraci swój czar.
Po dwóch tygodniach zadzwonił i oznajmił mi, że w czasie twojej świnki poznał wspaniałą kobietę i że się definitywnie wyprowadza z domu. Żebym go dopakowała – właśnie takiego słowa użył.
Widzisz, ani nie powiedział, że mu przykro. Ani nie raczył niczego ze mną ustalić. Najbardziej jednak zabolało mnie, że nie zapytał, co z tobą.
– Ale przecież nie rozwiedliście się wtedy…
– Nie. Bo ta wspaniała kobieta nie okazała się tak wspaniała, jak myślał. Poza tym wspaniałych kobiet spotykał na pęczki. Opozycja to były całe cięte bukiety. Był takim macho, że o każdej kochance mnie informował, i te informacje – w jego mniemaniu dowody zaufania do mnie – odbierałam jako parodię szczerości. Pamiętaj, synku, kiedy myślisz kutasem, nie udawaj, że kryje się za tym coś więcej.
Franek identyczne pytanie zadał ojcu. Odpowiedź ojca okazała się komplementarna względem matczynej. Dowiedział się, że matka była ładna, inteligentna, odważna i namiętna. Pośród wielu jej wad jedna okazała się nie do przeskoczenia: ona ciągle coś czuła, analizowała, co czuje, dlaczego tak czuje, co oznaczają jej uczucia, dlaczego analizuje, co zanalizowała, że czuje, i czy na pewno to czuła, co zanalizowała? Zygmunt Freud przy niej nie wymyśliłby psychoanalizy, tylko odleciałby w opium albo faszyzm, obydwa antydepresanty były chyba ówcześnie legalne. Pieprzona neurotyczka, uzależniona od siebie.
– Każde internowanie to był łyk świeżego powietrza. Znajdowałem się po słusznej stronie krat. Z kolegami. Z daleka od tego jej ciągłego jojczenia: czuję to, czuję owo, aj waj.
– Też z daleka od twojej matki i ode mnie, tato.
– Matki już prawie nie było. Ciebie nie było. Byłeś czterokilową, wrzeszczącą kupką bez świadomości. Potem, co prawda, podrosłeś…
– Tato, czy tak jest zawsze?
– Zawsze jak?
– No… że o wolność walczą ci, którzy nie radzą sobie w domu?
– Mówisz jak ona, neurotyczne brednie twojej matki. Masz do mnie o coś żal?
– Nie chcę cię oceniać. Jestem w trakcie udanej i całkowicie, między nami mówiąc, zbędnej psychoterapii, jednakże, tato, powiem wprost: wolałbym, żebyś podpisał lojalkę i był przy mnie, gdy srałem w pieluchy, niż żebyś siedział w więzieniu. Wybrałeś łatwiejsze rozwiązanie.
– Miesiące za kratami to łatwiejsze rozwiązanie?!
– Przepraszam, tato. Pewnie masz rację, pewnie trudniejsze. Przepraszam. Nie wolno porównywać krat z tetrową pieluchą. To niemęskie, prawda? A ty jesteś stuprocentowym mężczyzną. Matka opowiedziała mi o śwince. Jak się wyprowadziłeś, kiedy zachorowałem. Przyznaj, że ze strachu narobiłeś w portki.
– To matka poprosiła mnie, żebym się wyprowadził, bo mogłem zachorować. Ona martwiła się o mnie.
– Dobrze, rozumiem. Matka kłamała. Jednego jednak nie rozumiem: tato, dlaczego nie zgolisz wąsów?
Przeprowadziwszy ów swoisty wywiad środowiskowy, Franek upewnił się, że małżeństwu jego rodziców od początku pisano klęskę, niezależnie od ustroju politycznego i liczby potomstwa. Oni się pokochali, nigdy nie polubili. Rozmowy z rodzicami stały się ostatnim elementem rocznej psychoterapii Franka, przeplatającej się z przygotowaniami do egzaminu maturalnego. Co prawda, uważał, że psychoterapii nie potrzebuje, ale matka nalegała, syn uległ.
Przystępując do psychoterapii, kochał swoich rodziców, akceptował ich wybory, dostrzegał złożoność sytuacji, nie oślepł na wady i popełnione błędy.
POPEŁNIONO BŁĘDY
Autobiografia Patty Berglund
autorstwa Patty Berglund
(spisana za radą jej terapeuty)
Jonathan Franzen
Psychoterapeutka wysłuchała wstępnego CV z ust Franka i uznała, że oto trafił się jej prawdziwie wymagający przypadek. Dobrze ułożony, otwarcie wypowiadający się nawet w bolesnych kwestiach, nieunikający żadnego tematu. Po prostu koszmar.
Psychoterapeutka nie potrafiła ocenić, czy jej nowy pacjent jest przystojny. (Nie wpływało to na skuteczność terapii ani na wysokość godzinowej stawki; zawsze mogła patrzeć w kąt). On był doskonale symetryczny. Doskonała symetria nie jest tym, co odnajdujemy na co dzień w ludzkich twarzach. Symetria raczej niepokoi. Niepokój przybiera rozmaite odcienie. Na przykład odcień, który padł na psychoterapeutkę, ciemniał groźbą zawodowej kompromitacji.
– Właściwie już teraz mogę zdiagnozować – rozpoczęła, pociągając zakatarzonym nosem – pański kłopot. To się nazywa nadnormalność. Niekiedy, bardzo rzadko, jest pan pierwszym przypadkiem w mojej trzydziestoletniej praktyce, dzieci z trudnych, skomplikowanych rodzin nie absorbują problemów, wątpliwości i niepewności na rozsądnym, głębszym poziomie. Postanawiają toczyć ekstremalnie normalne życie, bez żalu i obwiniania rodziców. Wręcz wbrew swoim rodzicom i wbrew faktom, gwałcąc prawdopodobieństwo psychologiczne. Potrafi pan nazwać po imieniu nieobecność ojca, niedostateczną miłość matki, mimo to nie obwinia ich pan o nieobecność czy niedostateczną miłość. W standardowych okolicznościach byłby pan okazem udanej psychoterapii. Jednak w pańskim przypadku jest to ledwie punktem wyjścia. Marzyłabym o tym, żeby po rocznej pracy ze mną zaczął pan brać psychotropy albo wciągnął się w alkohol lub narkotyki. Obawiam się jednak, że aż taki sukces nie jest nam pisany. Sukcesem będzie, jeśli zdołamy uzbroić pana w odrobinę żalu do rodziców, jeśli nauczy się pan choć trochę nieakceptacji, odrzucenia, drwiny, pogardy, pretensji. Długa droga przed nami.
– Zrobię, co w mojej mocy, żeby zacząć źle myśleć o matce i ojcu – obiecał szczerze. – Zastosuję się do wszystkich pani rad. Moja matka płaci za tę terapię. Nie chciałbym jej rozczarować.
Psychoterapeutka westchnęła.
– Chyba najpierw spróbuję wzbudzić w panu poczucie winy. Czy pan zdaje sobie sprawę, jakim obciążeniem stał się dla matki? Ona liczyła na syna zaburzonego stosownie do jej pozycji, syna, w którym spotkałyby się nieszczęścia i stanu wojennego, i samotnego macierzyństwa, i inne jeszcze. Ona potrzebuje czuć się winna. Tymczasem pan jej to odebrał. Pan ją upodlił i uprzedmiotowił. Pan ukradł jej prawo do słowa „przepraszam” i słowa „wybacz”.
– Przypuszcza pani, że matka się mnie wstydzi przed swoimi przyjaciółmi i znajomymi?
– Obawiam się, że tak. Pani Ninel jest osobą publiczną, walczyła z komunizmem, bywała zatrzymywana, szykanowana i tak dalej. Pańska nadnormalność podważa jej zasługi dla kraju.
– Nie do końca rozumiem…
– Poznał pan może dzieci innych znanych opozycjonistów? – Psychoterapeutka nie czekała na zaprzeczenie czy potaknięcie z jego strony, podjęła wątek niezwłocznie po znaku zapytania. – Dzieci znanych opozycjonistów, wszystkie, które poznałam, są cudownie zaburzone. Mogłabym je leczyć latami. Źle sypiają, mają niską samoocenę, problemy z budowaniem trwałych relacji emocjonalnych z innymi ludźmi. Częste są problemy z tożsamością, nienawiść do rodziców występuje powszechnie, choć w rozmaitym natężeniu. Wiele dzieci znanych opozycjonistów zapuściło brody i zostało żydami, co wrażliwsi obwiniają się o Holocaust. Wazektomia to prawdziwa plaga. Jak pan prezentuje się na tym tle? Jak odmieniec, jak, przepraszam za słowo, żart. Nieudany żart.
– Zawsze mogę nauczyć się jąkać albo opanuję jakiś tik. Nie wiem: otwarte usta? Pocieranie palcami o kciuk? – wypowiadał słowa ze śmiertelną powagą. Zerknął na psychoterapeutkę, ta się skrzywiła. – No, tak. To za mało. Wiem.
Podobne do powyższej rozmowy toczył przez okrągły rok w dawce dwóch godzin na tydzień. Po półroczu nauczył się mówić: „Byłaś złą matką”. Ćwiczyli to zdanie na każdej sesji, aż wreszcie doszedł do wniosku, że jest gotów zaadresować te słowa do Ninel. Starannie wybrał miejsce i czas (salon w rodzinnym mieszkaniu, brak osób trzecich). Dobrał również garderobę: uważał, że zwykły podkoszulek odpada, marynarka zaś to pewna przesada. (Skończyło się na białej koszuli). Chrząknął, ze zdenerwowania spociły mu się dłonie.
Wydusił z siebie głośno i wyraźnie:
– Byłaś złą matką – a potem głęboko odetchnął.
Ninel spojrzała na syna. W regularną twarz i orzechowe oczy. Stał przed nią jak na akademii, ręce opuszczone wzdłuż tułowia, wnętrze dłoni wciśnięte w uda. Z niepokoju zaciskał usta. Wpatrywał się z pilnością w matkę, jak gdyby zdawał jakiś test, egzamin z syna, i aktualnie komisja szykowała się do ogłoszenia wyników.
Bardzo rzadko Ninel udawało się znaleźć nić, która przędłaby się od niej do niego, dla niej od niego. Teraz jednak, w tej szczególnej chwili, poczuła, że Franek naprawdę jest jej synem, krwią z krwi, socjalizacją z socjalizacji, że jej syn tak dotkliwie przypomina ją samą z lat nastoletnich. Ona też bywała prymuską, świetnie się uczyła, ponieważ przerażał ją świat. Sądziła, że jeśli przeskoczy te wszystkie poprzeczki, napisze celująco dyktanda i bezbłędnie porachuje na klasówkach, to świat jej nie pożre, wzgardzi nią i pozwoli żyć, tak jak Ninel chce, w ukryciu. Ninel ówcześnie wydawała się sobie taka samotna, osobna; doroślejąc, zauważyła, że poczucie niedopasowania do świata jest powszechne. Teraz, patrząc na Franka, patrzyła na siebie. On również nie pasował. Obecny świat, bardziej niż którykolwiek uprzedni, składał się z ekscentryków i neurotyków (synonimem tych pojęć jest indywidualista) i tolerował rozmaite postawy, co oczywiście bardzo ją cieszyło, Ninel jednak pojęła, jak straszliwie niewygodny mógł się Frankowi zdawać obecny świat. Ta jego uporczywa normalność, potrzeba zaspokojenia wymagań otoczenia, absencja dziwnych hobby, planowanie wszystkiego zawczasu, ta jego wrodzona dobroć połączona ze sporą, acz nie spektakularną inteligencją. Za młodości Ninel tak zwani wariaci nie szukali towarzystwa innych tak zwanych wariatów, nie potrzebowali wymieniać się diagnozami i fobiami. Natomiast Franek pragnie dzielić się swoją normalnością.
Ninel zalała fala czułości, dobre, kochane dziecko, pomyślała. Zwierzątko. Zdenerwowane zwierzątko. Mój synek, który się świetnie sam ułożył do kagańca, schowanego przed nim przeze mnie.
Powinna teraz przytulić swoje syniątko. Zanim jednak uczyniła krok w jego stronę, uderzyła ją absurdalność sytuacji. Oto syn po półrocznej terapii mówi jej, że była złą matką, a mówi to, ponieważ sądzi, iż ona właśnie tego od niego oczekuje.
Ninel nie potrafiła się powstrzymać. Rozpłakała się ze śmiechu. Histerycznie, jak miewała w zwyczaju. Śmiała się i płakała. Franek najpierw patrzył na nią w bezradnym przerażeniu, aż i do niego dotarł chyba absurd sytuacji, koniec końców również się roześmiał. Atak kolki poskromił śmiech i usadził matkę na kanapie. Ocierała łzy.
– Mamo, ja naprawdę się starałem.
– Wiem, wiem. Doceniam to. Bardzo. Tylko że to jest takie śmieszne.
– Chyba nie będę mógł opowiedzieć pani terapeutce, jak zareagowałaś. Gotowa wyskoczyć z rozpaczy oknem.
– Franuś, nie musisz chodzić na terapię. Naprawdę.
– Chcę ją skończyć. Jeszcze pół roku przede mną. Może czegoś się nauczę?
– Niby czego?
Zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym z poważną miną rzekł:
– Przypuszczam, że po sześciu kolejnych miesiącach wytężonej pracy będę umiał zastąpić słowo „matka” słowem „suka”. Tak. To chyba całkowicie realne. Leży w moim zasięgu.
– I powiesz mi, że byłam złą suką?
Delikatnie się uśmiechnął.
– Masz rację, zabrzmiałoby to nieprecyzyjnie.
Fragment powieści Ignacego Karpowicza ości, Wydawnictwo Literackie 2013.