Kinga Dunin czyta nominowane do Nike „Serce” Radki Franczak, „Ślady” Jakuba Małeckiego oraz nową powieść Jakuba Żulczyka – „Wzgórze psów”.
Pisałam już kiedyś o nagrodach literackich (oczywiście na podstawie jakiejś mądrej książki). Między innymi o tym, że jest to taka gra i nie musimy ani uznawać jej rezultatów, ani okazywać jej nadmiernego szacunku. Przeciwnie, istotą każdej nagrody jest to, że zostanie skrytykowana, jej jury oskarżone o brak gustu albo koteryjność, a sponsorzy wyśmiani.
czytaj także
Niewiele mogę do tego dodać, poza tym, że zanim ktoś będzie nagrodzony, namaszczone zostaje szersze grono nominowanych. Dla czytelników takie nominacje, powiedzmy do nagrody Nike, powinny być podpowiedzią, co w zeszłym roku warto było przeczytać, co przegapiliśmy, a co mamy zaliczone. Ja przegapiłam dwie książki (pomijając wiersze), i postanowiłam te zaległości nadrobić.
***
Radka Franczak, Serce, Marginesy 2016
Pamiętam, jak powiedziała mi kiedyś – leżała już wtedy w łóżku, to była dalsza faza, jak to nazwać, choroby? Umierania?
Wika, młoda dziewczyna z Polski, pracuje w Szwajcarii. W podupadającej rezydencji jest opiekunką, sprzątaczką i damą do towarzystwa starszej pani i jej córki. Starsza pani jest pełna życia, wigoru oraz posiada młodszego kochanka, trudno nie ulec jej urokowi. Córka jest od niej zależna, zgorzkniała, chciałaby się wyzwolić, ale nie potrafi. Matka ją kochała, ale uczyła lęku przed światem, ojciec porzucił. W tej nieco toksycznej atmosferze, wśród przepięknych mebli, obrazów i książek Wika zmaga się z własnymi problemami, dojrzewa.
Lista jest problemów jest dość oczywista. Pogodzenie się ze śmiercią ojca, który zginął w wypadku samolotowym, i z tym, że nie był tak idealny, jak jej się wydawało. Ułożenie relacji z narzeczonym w Polsce. Matka, która jest trudna (relacje matek z dorosłymi córkami są zawsze trudne, chciałabym kiedyś przeczytać powieść, w której nie są). Wreszcie musi się też zmierzyć ze śmiercią swojej podopiecznej, która w ekspresowym tempie ulega demencji, a potem dostaje udaru.
Wika przeżywa, cierpi oraz rozwija się duchowo w tych dosyć luksusowych warunkach, niezbyt przeciążona pracą, popatrując sobie czasem na majestatyczny masyw Mount Blanc.
Wszystko to jest mało wiarygodne, a książka pretensjonalna i wysilona – aż nazbyt widoczna jest ambicja autorki, żeby stworzyć dzieło przynajmniej na miarę Sebalda. Mają służyć temu także fotografie jej autorstwa, ale ich nie widać, bo wydawnictwo nie zainwestowało w jakość.
Może być też tak, że jestem niesprawiedliwa – to po prostu jest ten rodzaj „kobiecego pisania”, za którym nie przepadam.
Jury nagrody, jak widać, postanowiło postawić na |–kobiecą wrażliwość”, ale taką najbardziej konwencjonalną i bez ekscesów. Pominięto natomiast dużo lepszą powieść Alicji Zielińskiej Bura i szał, której bohaterka miota się w obłędzie. A gdyby ktoś potrzebował jeszcze więcej transgresji, to można przypomnieć też książkę Brygidy Helbig o Marii Komornickiej. Ale jak widać, kobiety mają być delikatne, pracować nad sobą i szybko dorastać do roli żony i matki, a nie wyskakiwać z krzykiem i jakąś histerią czy innymi dziwactwami.
czytaj także
***
Jakub Małecki, Ślady, Wydawnictwo SQN 2016
Początek świata często wygląda podobnie.
Tym razem urodziłem się w Rammelsberg pod ziemią. Dotykałem chłodnej skały. (…) Mój miał wtedy dwadzieścia pięć lat i palił papierosa przed domem. Jeszcze go nie znałem.
Już tłumaczę. Mój, czyli ktoś, po kogo wyruszyła już śmierć, już jest jej. W tym wypadku wystartowała w kopalni ołowiu, z którego odlany zostanie pocisk przeznaczony dla kogoś, kto od niego zginie.
Na książkę składają się opowieści o kolejnych bohaterach, którzy przeważnie umierają. Historie te z czasem coraz bardziej przeplatające się ze sobą. Są też bardzo szczegółowe mapy okolic, w których toczy się akcja.
Historia to plątanina ludzkich losów, a to, co robimy, jeśli nawet chwilowo ma jakiś sens, to niewielki, bo śmierć w końcu się o każdego upomni, a o szczęście w życiu trudno…
Jakoś się tym nie przejęłam, raczej zmęczyłam i znudziłam. Od czasu do czasu myśląc, że coś mi to przypomina, chyba Twardocha, tyle że nie wciąga.
Twardoch w tym roku nie dostał nominacji. Nie jestem wielką admiratorka jego twórczości, ale to jednak jest sprawny pisarz. W kontekście tegorocznych nominacji ta wydawałaby się dość oczywista. Może postanowiono po prostu utrzeć mu nosa? Że już za dużo tej sławy, kasy i popularności? Jak coś się za bardzo podoba, to pewno niedobre. A jak nudne i pretensjonalne, to może arcydzieło.
czytaj także
***
Jakub Żulczyk, Wzgórze psów, Świat Książki 2017
Wy młodzi, myślicie, że każdy z was jest pępkiem świata, że każdy wasz problem to wojna światowa.
Natomiast ta Żulczyka, w przeciwieństwie do poprzednich, od których odpadłam, jednak mnie wciągnęła. Może po zbyt intensywnym obcowaniu w ostatnim czasie z polską literaturą potrzebowałam czegoś, gdzie naprawdę będzie coś się działo, nawet jeśli początkowo dość powoli. Ale nie będę narzekać, że to zbyt gruba książka – prawie 900 stron, bo przecież zawsze można coś opuścić, a daje to bardzo dobrą relację między ceną a tym, co za nią dostajemy. Około 5 groszy za stronę. Naprawdę się opłaca.
Po pierwsze jest to dość mocny thriller. Są morderstwa, gwałt, porwania, nawet karmienie ludzkim mięsem. Właściwie nie ma klasycznego śledztwa, prawda w zasadzie nie wychodzi na jaw, chociaż wszyscy ją znają. Więc i czytelnik w końcu zostanie dopuszczony do tej wspólnoty.
Para bohaterów – Mikołaj i Justyna – to małżeństwo po trzydziestce i po przejściach. Mają kłopoty finansowe, mieszkanie, za które nie mogą spłacać kredytu, wynajmują obcokrajowcom i wyjeżdżają do rodziny Mikołaja, czyli do małego mazurskiego miasteczka, gdzie mieszka jego brat, ojciec, macocha i ich dzieci.
Dla Mikołaja jest to powrót do przeszłości, chłopackiej. Pierwsza miłość, pierwszy seks, piwo, ćpanie, rock and roll. Oraz dramatyczne wydarzenie, który położyło się cieniem na jego życiu.
Nie będę narzekać, że to zbyt gruba książka – prawie 900 stron, bo przecież zawsze można coś opuścić, a daje to bardzo dobrą relację między ceną a tym, co za nią dostajemy.
Miasteczko to prawdziwe siedlisko zła – kiedyś terroryzowane przez młodych bandytów i złodziei samochodów, teraz rządzone przez „układ”, za którym stoi jakiś mefistofeliczny Niemiec. Ojciec Mikołaja stara się o przeprowadzanie referendum i doprowadzenie do zmiany lokalnej władzy, ale czy naprawdę może to coś zmienić?
Justyna jest dziennikarką bez etatu i próbuje dowiedzieć się czegoś o tajemnicach miasteczka. Jednak napotyka wszędzie na mur milczenia. Chociaż wszyscy o wszystkim wiedzą, nikt nic nie chce powie.
Kilka razy pada w powieści stwierdzenie, że to miasto to „piekło dla kobiet”. I rzeczywiście – to jest powieść o patriarchacie. O męskiej wspólnocie rządzącej się specyficznym kodeksem honorowym, także prawem do zemsty. Mężczyźni są brutalni, ale niektórzy z nich bywają też sprawiedliwi, brak im empatii, ale kochają swoje dzieci, tzn. posiadają je, podobnie jak kobiety. Walczą każdy o swój kawałek upolowanego mamuta i o zajęcie właściwego miejsca w stadzie.
Mikołaj – były narkoman, nieudacznik i popapraniec – zostanie w końcu przez swojego ojca (emblematyczna postać samca alfa, z wadami i zaletami) przywrócony tej męskiej wspólnocie. I ta odzyskana męskość przywróci mu równowagę psychiczną i pozwoli przełamać twórczą niemoc.
Justyna nie jest w stanie nic z tym zrobić. Może albo zostać z Mikołajem, akceptując obowiązujące normy, albo uciec do Warszawy (do cywilizacji), gdzie geje zostają śliskimi adwokatami, gada się z pozerami o głupotach, zamiast sensownej pracy ludzie zajmują się jakimiś dziwnymi projektami, a poza tym też rządzą mężczyźni, tylko lepiej udają ogładę.
Trudno mieć pretensję o autora o taką diagnozę, chociaż jego fascynacja patriarchatem jest czymś, czego nie potrafi ukryć. I kiedy wiecznie marudzący Mikołaj wreszcie odzyska męską siłę i zacznie dawać po mordzie, a może i na więcej się zdobędzie, czytelnik zapewne odczuwa coś w rodzaju przyjemności.
Żulczykowi świetnie idzie opisywanie stada nastoletnich chłopców (to akurat mnie wynudziło), szorstkiej braterskiej przyjaźni, relacji między ojcem i synem i tym podobnych klimatów. Trzeba przyznać, że stworzył też całkiem ciekawą postać kobiecą, poległ jednak na dzieciach. Mamy tu na przykład chłopczyka niespełna rocznego (rozwód brata Mikołaja był rok wcześniej, a syn urodził się po rozwodzie), który, jak wynika z powieści, już chodzi i występuje w towarzystwie playstation, a nie pieluch i smoczka. Nastoletnie rodzeństwo przyrodnie właściwie zupełnie nie zostaje wykorzystane. Chociaż może w patriarchalnej rodzinie dzieciaków po prostu prawie nie widać.
Zakończenie do pewnego stopnia stanowi moralne alibi dla tej powieści, ale tak naprawdę testosteron rulez.