Wydaje się, że w naszej kulturze istnieją zarówno mechanizmy wypierania i zaciemniania, jak i nagłaśniania. I jeśli nawet Stawiszyński nie myli się co do pewnych dominant naszej kultury, to jednak jest ona bardziej złożona i dynamiczna. Kinga Dunin czyta „Ucieczkę od bezradności” Tomasza Stawiszyńskiego i „Romantikę” Piotra Mareckiego.
Tomasz Stawiszyński, Ucieczka od bezradności, Znak Literanova 2021
Wydaje mi się, że tę książkę należy czytać od końca, zacząć od ostatniego fragmentu, zanim wróci się na początek. Od pewnego doświadczenia, które – autor gotów jest się założyć – zna każdy czytający jego książkę.
Doświadczenie, które pojawia się, kiedy czasami znienacka budzimy się w nocy […]. Dookoła zalega ciemność, a serce bije z prędkością karabinu maszynowego.
Wtedy to, sparaliżowani lękiem, stajemy oko w oko z prawdą: umrzemy, umrą wszyscy, którzy są nam drodzy, każde życie naznaczone jest nieuchronnością straty, jesteśmy słabi i bezradni, zdani na przypadek, popełniamy błędy, których nie da się naprawić. Każdy tak naprawdę jest samotny, a nasze ciała kruche.
Samotność okazuje się w takich momentach nieskończona. Podobnie nieskończona jest przestrzeń, która rozciąga się dookoła i w której zawieszona jest nasza planeta oraz miliardy miliardów innych planet, kostropatych brył materii poruszających się wedle policzalnych, ale niezrozumiałych dla nikogo praw. Przestrzeń nieprzyjazna, ukształtowana nie na ludzką miarę, obojętna na ludzkie sprawy, obca.
Opisane doświadczenie możemy potraktować jako opis zaburzeń lękowych (jak zaznacza autor, możemy wtedy odwołać się do klasycznych środków uśmierzających. Xanax?). Albo uznać to za bardzo podstawowe doświadczenie egzystencjalne, którego nie należy medykalizować, tylko przyjąć, bo jest częścią naszej ludzkiej kondycji.
Tak czy inaczej, o ile nie jest to psychoza, wracamy później do zwykłego życia, jego wyzwań i kultury, w której przyszło nam żyć. Można nazwać ją kulturą wyparcia. Mówi nam ona, że wszystko zależy od nas, dobre, szczęśliwe życie jest dla każdego, wystarczy przeczytać właściwe poradniki. Powinniśmy wciąż się rozwijać, być coraz bardziej zintegrowani, odnosić sukcesy, iść do przodu i patrzeć z podziwem na tych, którzy to wszystko potrafią. (Na przykład na autora, który wznosi toast za swoją książkę „znakomitym Gorgo (mantzavi-scopelitico) rocznik 2020, z malutkiej, rodzinnej winnicy Nicoluzo na Korfu”).
Można też spojrzeć na ludzką kulturę – nie tylko współczesną, ale w ogóle – jak na wielki i dość złożony mechanizm obronny, fortyfikację zbudowaną, aby ochronić nas przed grozą bytu i świadomością nikłości i przypadkowości ludzkiej egzystencji. Można też, jak czyni to autor, uznać współczesną kulturę za pochodną „drapieżnego kapitalizmu”. (Chociaż podejrzewam, że dla czytelników tej pozycji kapitalizm jest raczej „pluszowym krzyżem”. Co rzecz jasna nie oznacza, że nie mamy prawa go analizować i krytykować).
Kolejne rozdziały książki to analiza różnych sposobów i systemów, które mają nam pozwolić uciec przed lękiem przed śmiercią, niepewnością, nieprzewidywalnością, brakiem sensu oraz świadomością, że każdy z nas ma skłonność do przemocy. Oraz że każdy z nas będzie kiedyś cierpiał, ponosił straty i będzie bezradny. Najpierw jest o tym, jak wykluczamy śmierć z naszego pola kulturowego, żałobę zrównujemy z depresją, którą należy leczyć. Dalej, jak uciekamy się do niedających się obronić na gruncie metodologii naukowej astrologii czy psychoanalizy, ulegamy teoriom spiskowym, odmawiamy przyznania, że nie tylko jesteśmy ranieni, ale i my ranimy innych. Żyjemy wśród innych ludzi i to nie jest bezbolesne, bo albo oni nie spełniają naszych oczekiwań, albo my ich.
czytaj także
Podejście Stawiszyńskiego wydaje mi się dość psychologiczno-indywidualistyczne. Samotnie stajemy przed nagą egzystencjalną sytuacją – samotny umrę, jestem nieznaczącą drobinką w wielkim kosmosie. Ale jest też cały mniejszy od kosmosu świat, dostępny naszemu poznaniu dzięki wszystkim nowym środkom komunikacji. Czy „depresja klimatyczna”, podobno dotykająca młodych, będzie leczona tak jak przedłużająca się żałoba? Jak psychicznie poradzić sobie z całym okrucieństwem i niesprawiedliwością świata? Chyba nie muszę wymieniać przykładów. Albo z cierpieniem zwierząt? Jak żyć bez wyparcia tych lęków albo złości? Ale czy da się całkiem je wypierać? I czy należy?
Wydaje się, że w naszej kulturze istnieją zarówno mechanizmy wypierania i zaciemniania, jak i nagłaśniania. I jeśli nawet Stawiszyński nie myli się co do pewnych dominant naszej kultury, to jednak jest ona bardziej złożona i dynamiczna. A ze spraw lokalnych – myślę, że mimo wszystko od bliskiej autorowi i polecanej przez niego psychoanalizy nasi rodacy częściej wybierają inne mechanizmy obronne: Maryjkę, Jezuska i relikwie Ojca Świętego.
Trochę niepokoi mnie w tej książce nieco konserwatywna wizja dawnych czasów, kiedy to nie tyle nie wypierano, ile istniały lepsze mechanizmy obronne. Śmierć oswajano w rozmaitych rytuałach, nad wszystkim czuwał bóg i wielkie narracje, które nadawały jednoznaczny sens ludzkiemu życiu i porządkowały świat. Jeśli mam wybierać jakieś antidotum na grozę bytu i egzystencji, to jednak wybieram prozac. Medycyna – wiedza i praktyka – to też część naszej kultury.
czytaj także
Z drugiej strony jednak nie w tym kierunku idą postulaty autora. Za swoim ulubionym Jamesem Hillmanem chciałby on, aby we współczesnej kulturze stworzyć miejsce dla „języka i przestrzeni, w których możliwe byłoby doświadczenie elementarnej substancji istnienia: śmierci, straty i żałoby, lęku przed tym, co niewyjaśnione, własnej ułomności i skłonności do przemocy, niepewności, bezradności i porażki”. I tu właśnie pisze, że taką odtrutką mogłaby się stać psychoanaliza.
Rozumiem, że nie chodzi o praktykę terapeutyczną dla jednostek cierpiących na swoich pluszowych krzyżach, tylko o psychoanalizę przenikającą całą kulturę. A czy przypadkiem nie odbywa się ona jednak w sztuce, literaturze, filmie? Może warto zapytać Žižka? Czy śnimy w ten sposób tylko swoje sny o potędze i o tym, że na końcu zawsze jest happy end, czy też jest to sfera, w której bezpiecznie możemy spotkać się z rozmaitymi, mniej przyjemnymi, a wypieranymi prawdami? Zamiast analizować własną skłonność do przemocy, możemy zabić kilka potworów w jakiejś grze.
Oczywiście to tylko plaster na ranę, ale nasz plaster, bo czasy się zmieniają, coraz trudniej wierzyć w oko opatrzności, które nad wszystkim czuwa. Stawiszyński chyba chciałby ten plaster zerwać, ale tak tylko trochę, bo bez tego przecież nie da się żyć.
czytaj także
*
Piotr Marecki, Romantika, Czarne 2021
Siedzę z kotem Miszą na kolanach i skroluję. Algorytmy Facebooka wyświetlają mi reklamę kiszenia. Czytam to Oli, która leży obok, lecz mnie nie słyszy, bo ma na uszach wielkie słuchawki. Ogląda jakiś wykład z YouTube’a. Kiedy widzi, że coś mówię, odsuwa jedną, więc powtarzam:
– Shuty organizuje warsztaty „Kisimy w Jasielówce”. Kurs kiszenia ogórków za sześćset zło. Autorka warsztatów nauczyła się je kisić w Berlinie. W jakiejś restauracji. Hipstery pojadą, żeby się przygotowywać na katastrofę ekologiczną w 2050 roku.
Romantika bardzo mi się podobała. Piotr Marecki wyprawia swoje ekologiczne wesele na wsi u Shutego, a potem jedzie z żoną w krótką podróż poślubną. Miała być nudna agroturystyka, więc jest wioska na Huculszczyźnie.
Nic szczególnego się nie dzieje: kupowanie ekojedzenia na wesele, picie różnych wynalazków, rozmowy z kolegami i koleżankami, śpiewanie przy ognisku, zbieranie grzybów, stare gry na Atari… Żeby się załapać, trzeba trochę znać się na poezji (tej właściwej), nie lubić kapitalizmu, być eko i być trochę kontrkulturowym albo nazywać się Konrad Góra. Czasem poironizować.
czytaj także
A potem jechanie, patrzenie, jedzenie, kawa, chałupa, bimber, słonina z czosnkiem… Nie jest to życie idealne, ma też swoje ciemniejsze strony: dziury w drodze, zgaga, ból gardła, zgubiony klucz albo komuś chce się siku. Oraz dylematy: co i kiedy wypić.
Życie, w przeciwieństwie do EGZYSTENCJI, tak mniej więcej wygląda.
I to wszystko? Aż kusi, żeby dodać do tego jakieś interpretacje i konteksty.
Banalizm. Mało ekscytujące opisy dość trywialnych zdarzeń. Przeciwko czemuś czy ot tak? A może to jednak literatura konceptualna?
Wesele. Niestety bez skrzydlatych słów, żadne „co tam panie w polityce?” się z niego nie ostanie.
Ukraina i polski dyskurs postkolonialny. Jak tu się dobrać autorowi do skóry od tej strony?
Obserwacja socjologiczna pewnego środowiska. Niestety sporą część weselnych wydarzeń autor wykropkował. Ale gołym okiem widać, że rozmaite habitusy różnią się od siebie pewnymi cechami dystynktywnymi. Jedni piją Gorgo mantzavi-scopelitico, innym wystarcza destylat ze zgniłych bananów. Kiedy w końcu jakiś polski Bourdieu tym się zajmie?
Wolę jednak poprzestać na tych banalnych spostrzeżeniach. Dobrze jest czasem spuścić z tonu.