Większość młodych polskich autorów i autorek jest tak skupiona na własnych problemach, że innych ludzi, szczególnie starszych, nie widzą. A jeśli już widzą, to stereotypowo. Te nieszczęsne babcie, z nogami pełnymi żylaków, co to chleb krzyżem znaczą. Nieśmiertelna pomidorowa i schabowy, które starsze pokolenia wmusza młodym. Matki, które są wszystkiemu winne... Ta książka jest inna. Kinga Dunin czyta „Pawilon małych ssaków” Patryka Pufelskiego, „Zapiski wariatki” Aleksandry Młynarczyk-Gemzy i „Oto ciało moje” Aleksandry Pakieły.
Patryk Pufelski, Pawilon małych ssaków, Wydawnictwo Karakter 2022
14 stycznia 2013
Kraków.
Umarł dziś mój jeż, Tadeusz. A ponieważ jestem bardziej skłonny wierzyć w niebo jeżowe niż ludzkie, to mam nadzieję, że Tadek gdzieś tam teraz przewraca się z boku na bok, objada larwami mączników i ma święty spokój.
Pawilon małych ssaków to tekst nadesłany na konkurs pamiętników osób LGTBQ+. Został wyłączony z opublikowanego zbioru Cała siła, jaką czerpię na życie i zasłużył sobie na oddzielną książeczkę. Może również dlatego, że do tego zbioru niezbyt by pasował, nie ma w nim bowiem właściwie niczego, co dotyczyłoby problemów osób LGBTQ+. Gdzieś tam autor wspomina o swoich związkach – coś o rozstaniu, coś o jakimś partnerze, ale w końcu jakie to ma znaczenie, że to związki gejowskie? W tym pamiętniku żadnego.
Wkurzająca jest dla niego polityka PiS-u, więc Pufelski chodzi na Parady Równości, ale też na Manify – nie trzeba być do tego gejem. Reaguje na homofobiczne odzywki podobnie jak na antysemickie – i znowu, mam nadzieję, że podobnie jak my wszyscy. I to mi się chyba spodobało, bo spodziewałam się znanych narracji o dyskryminacji – nikomu nie zabieram do nich prawa, szczególnie dziś są ważne – ale są też inne ciekawe rzeczy w życiu.
„Czasem jedyna ucieczka z pożaru prowadzi przez ogień”. Pamiętniki osób LGBT+
czytaj także
Co zajmuje autora? Na pewno zwierzęta, bo porzucił studia i pracuje jako opiekun w ZOO – najpierw krakowskim, potem wrocławskim. Kto nie lubi opowieści o zwierzętach, z których każde ma swój charakter lub charakterek? Ciekawe są też jego rodzinne historie. Działanie w społeczności żydowskiej, chociaż chyba nie jest Żydem, a święta żydowskie i katolickie obchodzi równie chętnie. Zapiski z codziennego życia. Widać, że tekst, który dostaliśmy, jest pewną kreacją, wyborem dokonanym zapewne z większego korpusu zapisków, zredagowanym i skomponowanym. Książką.
Książką niezwykle sympatyczną i bezpretensjonalną. Jeśli rzeczywiście problemy z psychiką są dziś powszechne, to lekarze i terapeuci powinni zapisywać ją na receptę. Naprawdę dużo jest w niej dobrych emocji, które wynikają z tego, że Pufelski lubi ludzi i lubi z nimi być. Lubi zwierzęta. Lubi świat. Chociaż jak każdemu i jemu zdarzają się w życiu trudności i przykre sytuacje, a czasem coś go wkurza (głównie polityka), ale jakoś mało jest tutaj jojczenia.
Najbardziej ujęło mnie to, że lubi ludzi bez względu na wiek – tych małych, zdarzało mu się pracować jako niania, i tych całkiem już niemłodych, takich po osiemdziesiątce. Uważa, że wspaniale jest spotkać się z Dziećmi Holocaustu. Kapitalne są jego rozmowy z babcią. („Czy jeśli mając dwadzieścia pięć lat, ciągle marzę o tym, żeby zostać moją babcią, jak dorosnę, to jestem obciachowy?” Odpowiadam: nie!) I rodzice też są fajni i sympatyczni.
Czy to coś nadzwyczajnego? Jeśli się czyta polską współczesną literaturę, szczególnie młodszych autorek i autorów, to tak. Przede wszystkim są oni tak skupieni na własnych problemach, że innych ludzi, szczególnie starszych, nie widzą. A jeśli już widzą, to stereotypowo. Te nieszczęsne babcie, z nogami pełnymi żylaków, co to chleb krzyżem znaczą. Nieśmiertelna pomidorowa i schabowy, które starsze pokolenia wmusza młodym. Matki, które są wszystkiemu winne… To miłe, że świat Pufelskiego nie kończy się na problemach ze sobą, rówieśnikach i upierdliwych rodzicach. Z tego samego życia i doświadczeń można było zapewne wykroić dużo gorszy świat. Mógłby też opowiedzieć o życiu z ADHD, ale nie wspomina o tym, dopiero w wywiadach.
Chociaż oczywiście zwierzęta są fajniejsze od ludzi, szczególnie kotiki i pingwiny.
czytaj także
*
Aleksandra Młynarczyk-Gemza, Zapiski wariatki, Miesięcznik Znak 2022
Robiąc zapiski, permanentnie choruję.
Czym jest choroba – psychiczna albo fizyczna? Co mieści się w granicach normy i czym niby jest ta norma? Poruszamy się tutaj w szerokim spektrum. Można powiedzieć, że nie ma ludzi zdrowych, są tylko jeszcze niezdiagnozowani. Albo że dopóki jako tako ogarniamy własne życie, funkcjonujemy, to jesteśmy w zasadzie zdrowi i mieścimy się w ogólnie pojętej normie.
Między tymi skrajnościami mieszczą się różne społeczne definicje, dziś negocjowane intensywniej niż dawniej. Z jednej strony najbardziej preferowanym terminem jest różnorodność, to nie stygmatyzuje ani nie wyklucza. Z drugiej jednak strony ten dyskurs jest bardzo zmedykalizowany. Już nie opisujemy ludzkich charakterów, tylko jednostki zaburzeń. I poznajemy ich z dnia na dzień więcej: depresja, dystymia, kompulsje, zaburzenia lękowe, odżywiania, psychiczne, anoreksja i bulimia, uzależniania, nerwice, borderline, ADHD, spektrum autyzmu, dyspraksja… Każde zasługuje na książkę. I to oczywiście dobrze, edukujmy się, ćwiczymy w empatii. Ale czasem już mnie to męczy, chciałabym poczytać o kotikach i pingwinach.
Zapiski wariatki to książka, która sprzyja takim rozważaniom. U autorki zdiagnozowano schizofrenię z komponentem afektywnym. Zdarzają jej się epizody, kiedy ma psychozę i wymaga hospitalizacji – ale o tym mało pisze. Więcej o kłopotach z codziennym funkcjonowaniem, o tym, jak postrzega świat. Jest artystką wizualną, funkcjonowanie na takim rynku pewno dla nikogo nie jest łatwe. Brakuje jej pieniędzy, ma kłopoty ze współlokatorami. Czasem musi poszukać innej pracy i nie z każdą sobie poradzi. I tu mam dla niej pełne zrozumienie – praca w reżimie ośmiu godzin tygodniowo w jednym miejscu to jest tortura. Głupio to pisać, większość ludzi sobie z tym radzi, ale nie każdy. Podobnie praca z dziećmi – dzieci są inwazyjne i produkują mnóstwo bodźców. Święta racja. Autorka nie używa tej nazwy, ale to, co dobrze opisuje, to derealizacja, poczucie, jakby się obserwowało świat z dystansu, dziwiąc się różnym szczegółom. Chyba nie są to wyjątkowe doświadczenia, choć pewno wiele osób mierzy się z nimi w mniejszym nasileniu.
Poza tym autorka ma sympatycznego chłopaka, wspierających, chociaż irytujących rodziców, przyjaciół, znajomych. Przeważnie daje radę. Są też leki i psychoterapia. Naprawdę granica między zdrowiem i chorobą jest bardzo płynna. I warto to pokazywać, szczególnie jeśli ma się talent. A autorka ma. To nie jest ani dziennik, ani linearna historia, tylko podporządkowane pewnym obrazom, wydarzeniom, dobrze komponujące się historie. Z tego powodu też warto.
czytaj także
*
Aleksandra Pakieła, Oto ciało moje, ArtRage 2022
14 marca 2016
5:30 placki owsiane bez tłuszczu z roztopionym w kąpieli wodnej cukierkiem michaszkiem
6:00 sen
8:30 głód, chudy twaróg z miodem i bananem
9:00 druga miska twarogu z miodem i bananem, dwie łyżki nutelli, baton proteinowy, litr wody, wymioty
10:00 Trittico – jedna tabletka, Xanax 0,25 mg; sen
13:00 nastrój: fatalny, zmuszenie się do pójścia na zajęcia na polonistyce
15:30 obiad: sałata z tofu i warzywami bez sosu
17:00 dwa litry wody
19:30 serek wiejski
22:30 dwie gałki lodów czekoladowych
22:40 atak: siedem ciastek, dwie muffinki, pudełko czekoladowych lodów, kilkanaście łyżek kremu czekoladowego, cukrowe pianki, bita śmietana; wymioty
23:30 dwie tabletki Trittico, sen
Czyli tym razem zaburzenia odżywiania. Autorka na koniec dziękuje różnym osobom, w tym także tym, które wspierały ją, kiedy miała bulimię. Wiemy zatem, że odwołuje się do własnych doświadczeń. I to są najlepsze, najbardziej wiarygodne fragmenty książki, czasem naprawdę poruszające. Niestety jednak jest to powieść. Czemu niestety? Bo wszystko w niej idealnie się składa i ilustruje to, co ma być zilustrowane. Życie tak nie wygląda, a jeśli nawet wygląda, to nie służy to literaturze.
czytaj także
Mamy więc strasznego dziadka, który wmusza w nią ohydne jedzenie. Babcię, która szantażuje tym, że umrze. Rodziców, którzy nic nie rozumieją. Matkę, która wciąż ma pretensje, że córka się z nią za rzadko widuje, ale nie słucha, co się do niej mówi. (Podziękowania dla rodziców też są). Katolicki dom i szkołę z całym zestawem katolickiego bullshitu. Przyjaciółkę, która jest przeciwieństwem bohaterki. Samookaleczenia i bulimię z pełnym zestawem strasznych konsekwencji zdrowotnych. I wreszcie happy end – cudowny, dbający partner, wspaniałe mieszkanie z balkonem, w którym latem jest chłodno, a zimą ciepło. I jeszcze trzy koty. Nie ma za to żadnych problemów z pracą ani z pieniędzmi na jedzenie, ciuchy, kosmetyki, all inclusive…
Forma powieściowa okazała się zdradliwym medium dla często ważnych treści, które autorka chciała nam przekazać.