Szpilka na swoim przykładzie pokazuje ten proces stawania się i kształtowania tożsamości. Nie jest on oczywiście tak bezkolizyjny jak w przypadku cis kobiet. Chociaż i tutaj może nie warto myśleć o tym tak, jakbyśmy były tylko bezwolną plasteliną w trybach norm i wzorów kultury.
J. Szpilka, Gorset, wstyd i kocie uszka, Wydawnictwo Czarne 2024
W 2021 roku ukazała się książka My, trans dziennikarza i aktywisty Piotra Jaconia. Jak podkreśla we wstępie, napisał ją po to, żeby głos społeczności osób trans mocno wybrzmiał.
Doceniając zasługi wszystkich, którzy wcześniej pisali o transpłciowości, autorka proponuje nam inną, mniej konwencjonalną narrację, bez tak wyraźnego zamiaru dydaktycznego. To książka dla tych, którzy przerobili już abecadło i których nie trzeba przekonywać do tego, że osoby trans mają prawo istnieć, cieszyć się szacunkiem i korzystać z wszelkich praw obywatelskich. I może nawet zdarzało im się czytać książki takich autorów_rek.
Często skupiają się one na opowieściach o niebiałych transkobietach, pracownicach seksualnych, biednych, narażonych w każdej chwili na przemoc albo śmierć, żyjących na krawędzi. Szpilka, transkobieta, jest uprzywilejowana i nie żyje na krawędzi – co wielokroć podkreśla. Należy do klasy średniej, wychowała się w troskliwej rodzinie, pisze doktorat, uczy, dostała dobry grant, a to wszystko także oznacza, że porusza się w dość przyjaznym środowisku. Ma gdzie mieszkać i z czego żyć. I wciąż, jeśli chodzi o tranzycję, „stoi w drzwiach” – dopiero teraz zapisała się na wizytę u seksuologa, który ma „potwierdzić” jej transpłciowość i otworzyć drogę do tranzycji medycznej. Transem bywa częściej w domu czy wśród znajomych niż w przestrzeni publicznej.
Afirmacja zamiast akceptacji
Ten zbiór esejów, jak sądzę, mógłby nosić mniej atrakcyjny tytuł, chociaż w gruncie rzeczy prowokacyjny: Nikt nie rodzi się transkobietą. Ten słynny cytat z Drugiej płci Simone de Beauvoir, „nikt nie rodzi się kobietą”, już jest tak wytarty, że nie porusza żadnej myśli, ale czy ktoś rodzi się transkobietą? W tym wypadku (podobnie jak z orientacją seksualną) obowiązuje dość powszechnie narracja, że się rodzi. To coś, co jest może i defektem, ale można mu zaradzić. Wyleczyć? Pogodzić się z tym? Ma to swój urok perswazyjny – to nie jest decyzja (czytaj – wina) jednostki, żadne fiu-bździu, które sobie wymyśliła, zatem zasługuje na akceptację.
Słuchaj podcastu „O książkach”:
Szpilka mówi – nie chcę być akceptowana, pragnę afirmacji! Przychodzi mi tu do głowy taki przykład: rodzice chcą, żeby urodził im się syn, jednak rodzi się dziewczynka. Akceptują to, będą ją kochali, ale zawsze będzie kimś, kto miał być chłopcem. Czy to dziwne, że pragnie ona afirmacji? Od pierwszej chwili: o, jak to wspaniale, dziewczynka! Transkobieta rodzi się później, w innych okolicznościach niż sala porodowa, ale można zrozumieć, czemu akceptacja jej nie wystarcza. Zanim się urodzi, jest „jajem”, osobą, która jeszcze nie wie, kim jest. (Autorka ma pewne wątpliwości co do tej kategorii).
Tak więc nikt nie rodzi się transkobietą, tylko się nią staje. Szpilka na swoim przykładzie pokazuje ten proces stawania się i kształtowania tożsamości. Nie jest on oczywiście tak bezkolizyjny jak w przypadku cis kobiet. Chociaż i tutaj może nie warto myśleć o tym tak, jakbyśmy były tylko bezwolną plasteliną w trybach norm i wzorów kultury, które internalizujemy i bezwolnie im ulegamy. To my same, w swoich codziennych praktykach, podtrzymujemy lub modyfikujemy swoją rolę.
Nie jesteśmy społeczeństwem mrówek, które od ponad stu milionów lat żyją tak samo – nasze społeczeństwa i kultura zmieniają się. Nawet jeśli nasze pole manewru jest ograniczone, to konkretne wybory zależą także od nas samych – jaką kobietą (transkobietą) się stanę? Dlatego Szpilka mówi w tym kontekście o sprawczości – budujemy ten swój indywidualny tożsamościowy bricolage z tego, co mamy pod ręką, a to zależy od klasy, rasy, geografii, historii, prawa, obyczajów, mód, naszych warunków fizycznych i wielu imponderabiliów.
Również projektu, jak być transem, dzisiaj nikt nie musi wymyślać całkiem od zera. Oczywiście w przypadku osób trans jest to proces trudniejszy i inaczej przebiega niż u cisów i „normików”. I jeśli już mowa o tożsamości, to przypomnijmy, że jednym z jej wymiarów jest jaźń odzwierciedlona – czyli to, jak widzą nas inni, albo precyzyjniej: jak uważamy, że inni nas widzą. Tu produkowany jest wstyd, jeden z ważnych mechanizmów kontroli społecznej, działający nawet wtedy, gdy osoba nie spotka się bezpośrednio z przejawami transfobii.
I, upraszczając, tu można znaleźć źródła dysforii płciowej. Nie chodzi o to, że ciało nie pasuje do płci, to osoba nie pasuje do społeczeństwa. Cis kobiety, gdy nie spełniają oczekiwań społecznych, mogą być uznane za brzydkie, dziwaczne, wulgarne, wariatki, dziwki, nikt jednak nie kwestionuje ich kobiecości. Osoby trans przekraczają jedną z najmocniejszych reguł naszej kultury – binaryzm płci. I to ich kobiecość jest negowana.
Feminizm a transpłciowość
Szpilka opowiada więc o tym, co ją budowało, swoją historię, ze swojego punktu widzenia. Składają się na nią różne elementy. Fascynacja kobiecym punkiem, tym sprzed czasów komercjalizacji. Podziw dla kobiet, które są silne i buntują się przeciwko temu, co nazywa się normalnością. Oraz fascynacja pewną estetyką.
Witajcie w literaturze XXI wieku [Kinga Dunin czyta „Drzewo krwi” Kim de l’Horizon]
czytaj także
Bycie nerdem ofermą, zanurzonym w świecie gier, anime i mang oraz dziwacznych zainteresowań, źle funkcjonującym społecznie. Wydawałoby się, że to chłopacka subkultura, która może skończyć się na zostaniu incelem, ale pozwala realizować rozmaite fantazje. W grach Szpilka wybierała zwykle awatara, który był smukłą elficzką. (Ja ostatnio grałam półorkiem barbarzyńcą o imieniu Mroczna Żądza. Czy to coś o mnie mówi?)
Jej tożsamość znajduje ważne potwierdzenie w kontaktach z innymi osobami trans w sieci i na żywo. Istotna jest literatura, książki t4t (trans dla trans). Tu wymienia prace Preciado i Halberstam – obie wydane przez Krytykę Polityczną. I nietrans dla trans – również przez nas wydany Fanfik Natalii Osińskiej. (Bardzo byłabym ciekawa opinii Szpilki o Empuzjonie Tokarczuk).
I wreszcie teorie: feministyczna, queer, trans studies – bardzo dużo teorii. Ogromna bibliografia, głównie anglojęzyczna.
Queerowe pole minowe naszpikowane nadwrażliwym materiałem wybuchowym
czytaj także
Relacje między feminizmem, różnymi feminizmami a problematyką transpłciowości to temat rzeka. Szpilka prawie nie zajmuje się obroną przed prostackimi TERF-ami, tylko feminizmem krytycznym, radykalnym, który kocha miłością masochistyczną, bo czuje się przez niego nieustannie karcona. Z tego feministycznego punktu widzenia można postawić tu kilka pytań. I Szpilka ich nie unika oraz pozostawia czytelniczkom miejsce na własne przemyślenia.
Czemu ktoś pragnie zostać kobietą, która perfekcyjnie realizuje kulturowe wzory urody, często w większym stopniu niż cis kobiety? Przecież te normy są opresyjne, wymagają noszenia niewygodnych strojów (stąd tytułowy gorset), nieustannego dbania o swój wygląd; zostały stworzone nie dla kobiet, ale dla przyjemności mężczyzn, sprowadzają kobiety do roli obiektów seksualnych. Czy to nie jest fetyszyzm? Czy odczuwane pragnienie i przyjemność są tu wystarczającym wyjaśnieniem?
Pragnienia kobiet są poddawane przez feminizm krytycznej analizie. Jeśli konstrukt „kobiecość” może być krytykowany, to czy nie dotyczy to także „transkobiecości”?
czytaj także
A co z takimi wyznacznikami kobiecości jak menstruacja, ciąża, poród? Nie trzeba tego rozumieć esencjalistycznie, to po prostu ważne dla prawie wszystkich kobiet doświadczenia, może ważniejsze niż umiejętność chodzenie na szpilkach. (Ja nie umiem).
Czemu kultura trans ma tak liberalny stosunek do praktyk BDSM? Skąd to pragnienie bycia uległą ofiarą? Czy feminizm nie dość walczył z wizją kobiety ofiary, z pornografią? Kwestią sporną wciąż jest stosunek do pracy seksualnej kobiet. Jak się do tego ma preferowany przez feministki model równości w relacjach seksualnych?
Skoro kultura oparta na binarnych podziałach nas krępuje i wymaga zmiany, to czy performowanie takiego rodzaju kobiecości w istocie tego binaryzmu nie wzmacnia, utrwalając stereotypy dotyczące wymagań, jakie stawia się kobiecemu wyglądowi? A może to jednak krok w kierunku większej różnorodności, bliskiej sercu autorki – ale jak dużej? Czy jest 56 płci, a właściwie tożsamości płciowych, czy to przesada? Może jest ich tyle, ile ludzi? Co wynika z tego, że mamy teraz do dyspozycji tyle nowych słów, i coś, co przedtem bez tych słów mogło się obejść, znajduje dla siebie kategorię? (Uważam, że przynajmniej tyle z tego dobrego, że nawet ci, którzy to wyśmiewają, muszą przyzwyczaić się do myśli, że podział na kobiety i mężczyzn nie jest nienaruszalny.)
W stronę separatyzmu
Ale czy ostatecznie nie wzmacnia to indywidualizmu – każdy jest niepowtarzalny, więc trudno o zbiorowe działanie? Tych wszystkich, którzy nie czują się cispłciowi, obejmuje teraz jedna kategoria: transgender. Należą do niej transkobiety, transmężczyźni i, powiedzmy, osoba agender z doświadczeniem kobiecości, której wszelkie zbyt wyraziste sposoby ekspresji upłciowionej tożsamości wydają się co najmniej dziwactwem.
Czy więcej je łączy, czy dzieli? Oczywiście to zależy od społecznych praktyk, gotowości do występowania we wspólnej sprawie, zyskiwania widoczności jako określona grupa, budowania reprezentacji, sojuszy, szukania tradycji, tworzenia kultury.
Za tym kryją się pytania o separatyzm i sojusze. Szpilka wyraźnie ciąży w kierunku separatyzmu transkobiet, które łączą wspólne doświadczenia, mają swoje kody kulturowe i wspólnie powinny walczyć o widzialność i swoje prawa. Jednocześnie nie podoba jej się separatyzm cislesbijek, który wyklucza transkobiety lesbijki z feminizmu.
czytaj także
A jak powinien wyglądać pożądany przez Szpilkę inkluzywny feminizm? I jak bardzo ma być inkluzywny? Co z transmężczyznami, z którymi transkobiety dzielą choćby doświadczenie transfobii i łączy ich często aktywizm? Co z wszystkimi możliwymi przejawami transgenderyzmu? Może w patriarchacie mamy mężczyzn, wciąż na pozycji dominującej, i wszystkie inne grupy defaworyzowane ze względu na tożsamość płciową, i może też orientację psychoseksualną. Mnie się to nawet podoba, jednak czy to wciąż byłby feminizm?
Przepraszam, chyba się zagalopowałam. Nie o tym miała być ta recenzja, ale inaczej niż w gatunku, który roboczo nazywam „trans-moralizatorstwem”, ta książka zachęca do stawiania pytań. Jak napisała mi po lekturze moja przyjaciółka: „nie wierzę, że ten tekst nie generuje ich u nawet najświętszych transinkluzywnych intersekcjonalnych feministek. Chyba że je wyprą”.