Spade to oczywiście cyniczny twardziel (ale ze złotym sercem), z przyklejonym do warg papierosem, szklaneczką whisky w łapce, którą obmacuje każdą atrakcyjną kobietę. Do tego jeszcze szczypta homofobii i fatfobii. To takie uroczo staroświeckie!
Karin Smirnoff, Krzyk orła, przeł. Inga Sawicka, Czarna Owca 2023
Sprzątacz patrzy na zegarek. Od włożenia kawałeczków mięsa do pojawienia się pierwszego orła, samicy, upływa czterdzieści jeden sekund.
Mocny początek – teraz zawsze na początku jest na zachętę coś krwawego. Ale co jest takiego strasznego w karmieniu orłów? To zależy czym, a w tym wypadku kim, je się karmi.
Kontynuując cykl powieści kryminalnych Stiega Larssona Millennium, Karin Smirnoff przejęła pałeczkę po Davidzie Lagercrantzu – i to jest bardzo dobra wiadomość. Oryginalna trylogia, wydana już po śmierci autora, zaczęła się ukazywać w Szwecji w roku 2004, a w Polsce w 2008. I podbiła serca czytelników, jeśli ktoś nie czytał, to oglądał któryś z filmów, a jeśli i to nie, to przynajmniej obiło mu się o uszy, że bohaterką, która tak się spodobała, była Lisbeth Salander. Mikruska z efektownym tatuażem smoka, genialna hakerka, znająca sztuki walki socjopatka poruszająca się na granicy prawa, albo i poza nim, a później milionerka, bo ukradła dużo kasy, ale złym ludziom. I było tam dużo o przemocy wobec kobiet – domowej, seksualnej i systemowej, co wtedy nie było aż tak oczywistym tematem. Szkoda, żeby taki fajny pomysł się marnował, chociaż z drugiej strony kontynuacje budzą wątpliwości, że to już tylko odcinanie kuponów od czyjegoś pomysłu i sławy. Marketingowe wożenie się na sprawdzonej marce.
czytaj także
Szczególnie że następne trzy książki napisane przez jakiegoś pana były chyba słabe – chyba, po przeczytałam tylko pół pierwszej. No i był jeszcze jeden problem, w nieuznanym testamencie odnalezionym przez życiową partnerkę Larssona zapisywał on swój majątek, co prawda, kiedy jeszcze go nie miał, jakiejś lokalnej organizacji komunistycznej. Ona też nic nie dostała, prawa przejęła rodzina, z którą chyba nie miał zbyt bliskich relacji. Nie byłam więc entuzjastką tego pomysłu. Ale jednak nazwisko Smirnoff mnie zachęciło.
Jest ona autorką trylogii o Janie Kippo (w jej powieściach janakippo to taka specyfika, której drobny ślad znajdziemy także w Krzyku orła). Pierwszy tom to Pojechałam do brata na południe, drugi Jedziemy z matką na północ, za chwilę, w styczniu, ukaże się trzeci i ostatni Wracam do domu. Dobra okazja dla tych, którzy nie czytali, żeby zapoznać się od razu z całością. Moim zdaniem warto. To proza bardziej wymagająca, ciekawa stylistycznie i może nie tak ekscytująca jak kryminał, ale dla mnie nie mniej wciągająca.
Kiedy ukazał się w Polsce pierwszy tom tej sagi, już było wiadomo, że Smirnoff podpisała umowę na trzy kolejne tomy Millennium. Byłam ciekawa, co z tego wyniknie, miałam nawet pewne wątpliwości, jednak gdy przeczytałam nową odsłonę, uświadomiłam sobie, jak bardzo janakippo podobna jest do Salander. Może nie ma aż takich super mocy, ale nie jest też słabą kobietką, poluje razem z mężczyznami, potrafi wyprowadzić psi zaprzęg ze śnieżnej burzy i nie użala się nad sobą. Podobnie jak Salander była ofiarą przemocy w dzieciństwie, co odciska się na jej psychice, chce zamordować swego ojca – i tak jak Salander ma w tym swój udział. Na mężczyźnie, który ją skrzywdził, potrafi, nie licząc na prawo, okrutnie się zemścić, niezbyt dobrze radzi sobie z relacjami z ludźmi, pragnie bliskości i jednocześnie się jej boi… Oczywiście są też różnice: nie ma pieniędzy, wiadomo, bogactwo jest seksi, ale w trylogii Smirnoff równie wartościowa, a może bardziej, jest praca w opiece społecznej. I rzecz jasna mamy tu dużo bardziej złożoną i pogłębioną analizę psychologiczną postaci.
Krzyk orła jest napisany już bardziej konwencjonalnie, ale jak na popularną literaturę całkiem nieźle, nawet lepiej niż nieźle. Nie będę wam streszczała kryminału – jest tu odpowiednio demoniczny główny przestępca, oczywiście bogacz i biznesmen, którego na razie nie spotka zasłużona kara, bo autorka podpisała umowę na trzy tomy. Będzie też przemoc wobec kobiet i dzieci. A intryga będzie koncentrowała się wokół – jakże na czasie! – zielonej, ekologicznej energii. I rzecz jasna, przecież po to to wszystko, będzie i Salander, i Mikael Blomkvist.
Od początku cyklu minęło już dwadzieścia lat, więc choć Salander właściwie się nie zmieniła, to nie da się ukryć, ma lat czterdzieści i cztery. I tu doceńmy pomysłowość autorki – skoro cykl, jeśli się będzie sprzedawał, może trwać i trwać, pomyślała już o kolejnym pokoleniu. I tu pojawia się równie inteligentna i niezwykła trzynastolatka, bratanica Salander, z równie trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa. I nie mówię tu o tym, że Salander przyczyniła się do śmierci zarówno jej dziadka, jak i ojca. I słusznie, jak pamiętamy, bo to źli mężczyźni byli. W każdym razie to obiecująca postać i myślę, że pozostanie z nami na dłużej. Do czasu, kiedy Salander zostanie już panną Marple?
Kto napisze kolejny tom „Millenium”? A kto zaśpiewa „Bella, ciao”?
czytaj także
czytaj także
Dashiell Hammett, Sokół maltański, Tomasz S. Gałązka, Art Rage 2023
Samuel Spade miał długą, wyraźnie zarysowaną żuchwę o podbródku tworzącym szpiczaste „V” pod giętszą linią „V” jego ust.
Potem ma jeszcze dużo innych „V”, bo Hammett jest bardzo drobiazgowy w opisach – kiedy Spade będzie się rano ubierał, to poznamy jego garderobę, poczynając od koloru majtek. A przecież jeśli znamy ten tytuł, to zapewne dzięki filmowi (1946) z Humpreyem Bogartem, więc Spade wyglądał jak Bogart, i już! Książka jest z 1930 roku, poprzednie polskie wydanie 1963, więc może warto było ją przypomnieć, w końcu to klasyka i kamień węgielny czarnego kryminału. Jak bardzo się zestarzała ta powieść, w której wszyscy uganiają się za czarną figurką sokoła? Bardzo. Chandler się chyba lepiej przechował, chociaż dziś też raczej bawi, niż dostarcza emocji.
Opowieść wigilijna. A dla miłośników mocniejszych wrażeń destylowany oddech tygrysa
czytaj także
Spade to oczywiście cyniczny twardziel (ale ze złotym sercem), z przyklejonym do warg papierosem, szklaneczką whisky w łapce, którą obmacuje każdą atrakcyjną kobietę. Trudno powiedzieć, że bez jej zgody, bo każda marzy, żeby znaleźć się z nim w łóżku. I każdą z nich będzie traktował protekcjonalnie. Do tego jeszcze szczypta homofobii i fatfobii. To takie uroczo staroświeckie! I gdzież są te czasy, kiedy można było wszędzie swobodnie palić.
*
Maryla Szymiczkowa, Śmierć na Wenecji, Znak 2023
Wielkie białe bryzgi wody poleciały na posadzkę i robiły się z głośnym plaśnięciem na kremowych płytkach we wzór wieńców z zielonych i brązowych liści dębu.
Początek, przynajmniej z pozoru, klasyczny. Chlup-plusk, jakieś straszne odgłosy, za chwilę ktoś utonie w wannie. To o tyle zabawne czy paradoksalne, że jest lato 1903 roku i wielka powódź, która zalała dużą część Krakowa. Tyle wody wokół, a tu wanna.
To już kolejna, piąta powieść z profesorową Szczupaczyńską na tropie zbrodni. Tak że wiele czytelniczek zdążyło już sobie wyrobić zdanie – jednym się spodobało (mnie), innym mniej, a nawet wcale. Może są jednak i tacy, którzy jeszcze nie podjęli decyzji. Tu przypomnę wam poprzednie książki i że to i owo już o tym, co jest w nich takiego fajnego, napisałam.
Bonda – królowa chaosu. A co zamiast? [czytelnia Kingi Dunin]
czytaj także
czytaj także
czytaj także
czytaj także
Przede wszystkim jestem fanką profesorowej Szczupaczyńskiej, która nie jest typowym twardzielem z męskich kryminałów. Albo może nawet jest, tylko została uwięziona w gorsecie mieszczańskiej, krakówkowej, kołtuńskiej kultury.
Tym razem ze smaczków historycznych mamy, między innymi, właśnie powódź, umieranie i śmierć papieża Leona XIII oraz krakowską „papieżomanię”, a także dziełko profesora Leona Wacholza Krytyczne uwagi w sprawie uranicznego poczucia płciowego. I krakowskich urningów. Bo lata mijają i Maryla Szymiczkowa (nie mylić z jej plenipotentami Dehnelem i Tarczyńskim) też się zmienia, a więc i polityka reprezentacji w jej twórczości – będą urningowie oraz, co prawda nie bezpośrednio, głos zostanie oddany przedstawicielce klasy ludowej. Towarzysząca od zawsze profesorowej kucharka Franciszka też będzie prowadziła własne śledztwo. Oczywiście mniej ekscytujące od chlebodawczyni i może nawet to wszystko jest nieco klasistowskie, ale przecież, miejmy nadzieję, to nie ostatnia powieść pani Maryli!