Lily King „Euforia”, Patrick Deville „Ekwatoria”, Jarek Westermark „Opowiadania, które napisałem”, Hanna Samson „Patyk”.
***
Lily King, Euforia, przeł. Ewa Ledóchowicz, Rebis 2016
Gdy odjeżdżali, jeden z Mumbanyów czymś za nimi rzucił. To coś wpadło do wody kilka jardów od rufy i było jasnobrązowe. – Kolejne martwe niemowlę – skwitował Fen.
Może i nie jest to najlepsza powieść, ale kiedy dowiedziałam się, że pierwowzorem bohaterki jest Margaret Mead, wiedziałam, że przeczytam ją do końca. I nawet okazała się lepsza, niż mi się wydawało na początku, zdecydowała jednak Mead. Bez Płci i charakteru nie byłoby „genderu”, bez Dojrzewania na Samoa i Dorastania na Nowej Gwinei – rewolucji seksualnej.
Antropologia kultury bywa atrakcyjniejsza dla nieprofesjonalnych czytelników niż inne dokonania nauk społecznych – w swoich czasach książki te były bestsellerami, ale też budziły moralne oburzenie. Może po prostu fajnie jest poczytać o dzikusach i egzotycznych obyczajach, im dziwniejsze, okrutniejsze i bardziej niemoralne – tym lepiej? To pewno też, ale przy okazji uczy ona zdrowego relatywizmu kulturowego, dystansu do własnych obyczajów, w tym do relacji płciowych.
Chociaż pierwsi badacze kultur niepiśmiennych byli oskarżani o rasizm i wspieranie kolonializmu, jednak generalnie antropologia otwierała zachodnie społeczeństwa na inność kulturową.
Wszytko to znajdziemy w powieści King – otwartość badaczy i przemoc, wątpliwości, czy wyposażeni we własne przekonania możemy zrozumieć inną kulturę. Jest także gender. Antropolożki (takie jak Mead czy Ruth Benedict, ta od Wzorów kultury.) są bardziej empatyczne, uczestniczą w życiu badanych, więc więcej rozumieją; mężczyźni są bardziej eksploatatorscy, także w relacjach z kobietami
Poza tym, gdzieś w Nowej Gwinei rozgrywa się dramat miłosny między Mead, która w powieści nazywa się jakoś inaczej, jej mężem (naprawdę Georgem Batesonem, w powieści brutalnym i zazdrosnym o jej sukcesy naukowe) oraz jeszcze jednym antropologiem, też wzorowanym na realnej postaci. Jest wzruszająco, a Mead na końcu umiera.
(Naprawdę po swojej wyprawie na Nową Gwineę wcale nie umarła, badała później Indian, rozwiodła się z Batesonem, który zresztą był jej trzecim mężem, i może nawiązała miłosną relację z kobietą. Podobno taka łączyła ją też z Ruth Benedict, co w powieści też się pojawia.)
Jeśli ktoś ma słabość do antropolożek i dalekich plemion – ja mam – to ta powieść go wciągnie. Ale można to też czytać jako historię o subtelnej i skomplikowanej miłości w tropikach.
***
Patrick Deville, Ekwatoria, przeł. Jan Maria Kłoczowski, Noir sur Blanc 2016
W poniedziałek 2 stycznia 2006 roku powietrze nad przylądkiem Lopez u ujścia rzeki Ogowe jest zadziwiająco jasne i przejrzyste. To pora odpływu. Szablodzioby brodzą po tafli szlamu w poszukiwaniu mięczaków i innego drobiazgu, za którym przepadają.
Kobiet tu raczej nie znajdziemy, są tylko żony i tzw. kobiety i dzieci. Za to książka jest naprawdę dobrze napisana, chociaż nie będę oszukiwała – czyta się to trudno, chyba, że znajdziemy na nią sposób. I wtedy ciężko się od niej oderwać. (Chwaliłam też poprzednią pozycję tegoż autora).
Jaki to sposób? Ta książka to reportaż, esej i historia Afryki Centralnej (głównie frankofońskiej) od drugiej połowy XIX wieku, czyli zaczynająca się od czasów, kiedy były to białe plamy na mapie. Przytłaczająco wiele w niej nazwisk, faktów, nazw geograficznych, i to wcale nie w porządku chronologicznym. Większość z nich to dla mnie czarna magia, nie da się tego ogarnąć, nawet korzystając z Wikipedii. Postanowiłam zatem nie ogarniać, skupić na ogólnym obrazie, nastroju, i wybierać z tego pojedyncze wątki, które mnie zainteresowały, postacie skądinąd znane lub z czymś się kojarzące.
Np. co to ta Ekwatoria? Prowincja na południu Sudanu, która została odcięta od świata po tym, jak mahdi zdobył Chartum i obcięto głowę generałowi Gordonowi. (To pamiętamy z W pustyni i w puszczy.) Henry Stanley (Dr Livingstone, I presume) rusza na wyprawę, aby wyprowadzić z Ekwatorii jej gubernatora Emina Paszę, który naprawdę był Żydem urodzonym w Opolu i nazywał się Schnitzer.
Wiodącą postacią tej opowieści i podróży autora jest Pierre Savorgnan de Brazza, włosko-francuski arystokrata, założyciel stolicy Konga, Brazzaville. Człowiek oświecenia, wróg niewolnictwa, podróżnik i odkrywca. Mimo dobrych intencji otworzył drogę kolonialnemu podporządkowaniu Afryki. Umarł, może zamordowany, w 1905, kiedy pojechał do Konga i napisał raport o dokonujących się tam okrucieństwach. Jego raport w tajemniczy sposób zniknął. Pochowany najpierw z wielką pompą w Paryżu, później jego prochy przeniesiono do Algieru, w 2006 jego trumna (oraz trumny jego żony i dzieci) zostaje przeniesiona do ogromnego mauzoleum w Brazzaville, co budzi gorące kontrowersje. Deville uczestniczy w oficjalnym otwarciu tej budowli. Dwa lata później potomkowie Brazzy domagają się przeniesienia jego prochów do Włoch.
Kogo poza tym wyławiam? Celina, Conrada (i pierwowzory bohaterów Jądra ciemności) oraz Che Guevarę.
Może warto czasem uświadomić sobie, jak bardzo skomplikowana jest kolonialna i postkolonialna historia Afryki, nawet jeśli pominiemy wiele szczegółów.
Czy rzeczywiście aż tak męska? W każdym razie autor nie znalazł żadnej godnej uwagi kobiety.
***
Jarek Westermark, Opowiadania, które napisałem, Nisza 2015
Słońce z obrzydzeniem odwróciło się od świata. Nad warszawskim Polem Mokotowskim gęstniała ciemność.
Spodobał mi się tytuł tego zbioru opowiadań, dobry tytuł to już coś!
A co dalej? W tych opowiadaniach głównie grają pomysły – lepsze lub gorsze, przeważnie lepsze, z dodatkiem elementu fantastycznego – zaskakujące czytelnika. Trochę gorzej sprawa przedstawia się mięsem fabularnym. Jest to dobrze napisane, ale często robi wrażenie przyzwoicie odrobionego zadania – jest pomysł, trzeba go czymś wypełnić. Takie np. pierwsze opowiadanie – parodia czarnego, Chandlerowskiego kryminału, tyle że wszystko dzieje się w świecie ptaków. Złachany prywatny detektyw – kawka, piękna, ale fałszywa sroka namawia go na śledztwo, po drodze ktoś go musi pobić, a w końcu winny okazuje się ptak bogaty i posiadający władzę. Trochę to nudne, chociaż pomysł jest. Najbardziej (choć nie tylko) podobały mi się opowiadania, które dzieją się po śmierci i zastanawiałam się, czemu akurat te? Przewaga konceptu, a także męscy bohaterowie, męscy bardzo klasycznie – może to było dla mnie zbyt męskie. Po śmierci męskość zdecydowanie mięknie i bardziej do mnie przemawia. Ale nie chce przez to powiedzieć, że dobry mężczyzna, to martwy mężczyzna. Kilka z tych opowiadań to wciągająca i błyskotliwie inteligentna rozrywka.
***
Hanna Samson, Patyk, Znak 2016
Zaatakował od tyłu. Jedną rękę położył mi na ustach, drugą złapał w pasie i przyciągnął do siebie .
A w Patyku – odwrotnie, klamrujący powieść pomysł robi wrażenie jakby był wysilony i właściwie pretekstowy. Napadniętej kobiecie wydaje się, że zabiła napastnika. (Chyba nikt z czytelników nie jest w stanie w to uwierzyć, tak to zostało opisane, więc też nie wierzymy, że ona w to wierzy.) Zmusza ją to do ucieczki i nie mogąc wymyślić innego miejsca, wraca do rodzinnego domu, do matki. I tu jest już lepiej. Realizuje się fantazja, którą może każde z nas miewa, żeby cofnąć się w czasie, albo przynajmniej rozwiązać ileś dawnych problemów, żeby nasze życie wróciło na właściwe tory. Bohaterka konfrontuje się z pierwszymi facetami, ojcem, a przede wszystkim matką. Opis jej relacji z matką jest naprawdę kapitalny i przypomina mi, że wciąż najlepszą książką Samson jest dla mnie jej pierwsza – Zimno mi, mamo.
Na koniec strzelba, którą powiesiła na początku, wypala, ale huku z tego wielkiego nie ma.
**Dziennik Opinii nr 125/2016 (1275)