Obsesja odróżniania grzecznych od niegrzecznych dziewczynek rozciąga się na wszystkie grupy społeczne. Od dawna zauważam z niesmakiem, że taki przejaw nienawiści do kobiet to jedna z ostatnich akceptowanych społecznie postaci seksizmu.
Wcale nie tak łatwo zrozumieć, dlaczego wymaganie od kobiet, by ładnie wyglądały, były miłe, wspierające i skupione na innych, może działać szkodliwie i ograniczać ich możliwości. Co złego jest w ciągłym uśmiechaniu się, dbaniu o innych, sprawianiu przyjemności? Przecież potrzebujemy na tym świecie więcej życzliwości, a nie mniej. Przecież zamiłowanie do pięknych przedmiotów i pięknych osób to ludzka rzecz.
Pod koniec lat 90. świetnej odpowiedzi na to pytanie udzielili psychologowie Peter Glick i Susan Fiske, wyróżniając dwie postacie seksizmu: wrogą i życzliwą. Ten pierwszy polega na grożeniu kobietom kijem nienawiści, a drugi na zwabieniu ich do poddaństwa marchewką uwielbienia.
Na seksizmie wrogim zazwyczaj się poznajemy: jest nieskrywany, związany z uprzedzeniami, stereotypami i dyskryminacją.
Obejmuje oskarżanie kobiet o manipulację, wyrachowanie czy głupotę, opinię, że nie nadają się na liderów, nazywanie kobiet niepostępujących według konserwatywnych norm seksualności sukami i dziwkami, twierdzenie, że kobiety nie mają moralności, nie są godne zaufania. Seksizm wrogi nie chowa się na marginesach. Występuje wszędzie wokół i doskonale się sprzedaje.
Dobrym przykładem wszechobecności tej formy uprzedzenia jest utwór nagrany przez Chrisa Browna w 2014 roku, myląco zatytułowany „Loyal” – myląco, bo refren sprowadza się do okrzyku: „Niewierne szmaty!” (These hoes ain’t loyal!), a chodzi o wszystkie kobiety. Słowo hoes [czyli „szmaty” – przyp. tłum.] pada w tekście kilkanaście razy. Wideoklip do tej niezwykle chwytliwej piosenki ma ponad miliard odsłon na YouTubie.
czytaj także
Seksizm życzliwy, czyli mniej znana jego postać, przejawia się w działaniach i wypowiedziach mających na celu skłonienie kobiet komplementami, infantylizacją czy przymilaniem do przyjęcia podrzędnej pozycji społecznej, stereotypowych ról i cech. To zjawisko bardziej ukryte. Należy do niego między innymi przedstawianie kobiet jako niepokalanych, troskliwych, cnotliwych istot potrzebujących ochrony szarmanta, czy też nazywanie dorosłych kobiet „mała” albo „bejbe”. Zgodnie z tą wizją są one ofiarnymi matkami, niewinnymi córkami, płcią piękną i słabą, do czczenia i hołubienia. Na pierwszy rzut oka może więc to wyglądać na ubóstwienie, a nie zniewolenie.
W ramach seksizmu życzliwego kobiety zachowujące się prawidłowo otrzymują krótkotrwałą nagrodę w postaci uznania i akceptacji – ale od kary dzieli je jeden fałszywy krok.
Doskonałym przykładem seksizmu życzliwego w popkulturze jest piosenka zespołu The Beatles Run for Your Life z 1965 roku, w której genderowa groźba została pokryta cieniutką warstwą lukru. W utworze męski podmiot liryczny szesnaście razy zwraca się do swojej wybranki „mała” po to, by ją zapewnić, że gdyby od niego odeszła albo go zdradziła, on ją zabije. W złowrogim refrenie do złudnie pogodnej melodii kochanek ostrzega:
Uciekaj stąd, życie chroń, ratuj się, mała, wiej,
W piach główkę kryj co sił, mała, wiej,
Gdy z innym przyłapię cię,
To twój kres… Mała, wiej!
Zgadza się: piosenka ta, napisana głównie przez legendarnego Johna Lennona (mimo że Paul McCartney też figuruje jako jej autor), to dumny hymn o kobietobójstwie.
Choć dwa przywoływane tutaj utwory wykorzystują skrajnie odmienne apostrofy do kobiet – „szmaty” i „mała” – warto zauważyć, że oba stanowią wyraz niechęci do ich sprawczości, zwłaszcza możliwości odejścia od mężczyzny.
Pierwsza piosenka, z przekazem seksizmu wrogiego, może jest wręcz przyjaźniejsza kobietom. Przede wszystkim bowiem dissuje ona mężczyzn „spłukanych” i ostrzega, że mogą stracić kobietę, bo ta zawsze odchodzi do bardziej obiecującego kandydata. Same kobiety są piętnowane o tyle, że ich miłosna interesowność ma uzasadniać nazywanie ich szmatami.
Natomiast prawdziwie ohydna jest piosenka życzliwie seksistowska. To, że jej nagranie doszczętnie nie skompromitowało Beatlesów, pokazuje tylko, w jakiej kulturze żyjemy: nienawiść do kobiet – mizoginia – jest powszechnie akceptowana. Trudno mi wyobrazić sobie, żeby zespół muzyczny mógł śpiewać o zabijaniu jakiejkolwiek innej kategorii osób niż kobiety i nie zostać przy tym zapamiętany tylko za to.
Papierowy feminista Neil Gaiman i desperacka potrzeba znalezienia męskich sojuszników
czytaj także
Ostatecznie oba zupełnie przeciwne w wyrazie rodzaje seksizmu, wynikające z bezsensownie esencjalistycznych przekonań, prowadzą do kontrolowania kobiet, ograniczając im możliwości działania, czucia i życia. Seksizm życzliwy daje jednak kobietom niewielki margines wyboru: małą marcheweczkę.
Mogą być grzecznymi dziewczynkami i zaakceptować swoją niższą pozycję, prezentując słodycz, uśmiech, skromność i posłuszeństwo, które chronią je przed społeczeństwem oraz poszczególnymi mężczyznami. Mogą wykonywać pracę emocjonalną. Mogą zaakceptować ograniczenia swojej wolności wyrazu i słowa. Ale mogą też odmówić, a wtedy staną się niegrzecznymi dziewczynkami i wyrzutkami społeczeństwa. Wybór jest oczywiście pozorny. Grzeczne dziewczynki zawsze są o krok od otrzymania etykietki niegrzecznych.
W prowokującej i do tej pory niezwykle aktualnej książce z 1987 roku Intercourse [Współżycie] feministka Andrea Dworkin zwraca uwagę, że od kobiet – wtłaczanych w dwie uproszczone kategorie: dziewic i dziwek – wymaga się niemożliwego wyboru. Człowieczeństwo dziewic, grzecznych dziewczynek, jest w pełni uznawane, ale odmawia się im władzy. Natomiast obiekty seksualne zyskują nieco władzy, ale nieodwracalnie odbiera im się pełnię człowieczeństwa. Zdumiewające jest to, że określenia „wybrakowany towar” wobec kobiet, których rzekoma wartość rynkowa spadła przez przypisywaną im aktywność seksualną, używa się do dziś, a nie tylko w jakimś Downton Abbey dziejącym się w pierwszych dekadach XX wieku.
Obsesja odróżniania grzecznych od niegrzecznych dziewczynek rozciąga się na wszystkie grupy społeczne. Od dawna zauważam z niesmakiem, że taki przejaw nienawiści do kobiet to jedna z ostatnich akceptowanych społecznie postaci seksizmu. Kręgi postępowe, wciąż jeszcze unurzane w błocie niekwestionowanej mizoginii, wymyśliły chyba własną wersję kompleksu dziewicy/dziwki: dobre kobiety dla pieniędzy i wpływów używają mózgu, a złe kobiety – ciała, zwłaszcza w kontekście seksualnym.
Staśko: Przemoc nie ma płci. Płeć ma sprawca lub sprawczyni. A także ofiara
czytaj także
Kiedy jeszcze miałam na głowie tlenionego blond jeżyka, mężczyźni czasem porównywali mnie do Amber Rose – pisarki, przedsiębiorczyni i organizatorki Marszu Szmat w Los Angeles. Rose nosi swoją seksualność na wierzchu, a sławę jako modelka zyskała, gdy pojawiła się w wideoklipie Kanyego Westa i zaczęła z nim umawiać.
– Nie przejmuj się – pospieszyło z zapewnieniem kilku takich mężczyzn. – Nie chcę przez to powiedzieć, że jesteś taką samą kobietą jak ona.
Ktoś dodał jeszcze, że pewnie takie porównanie sprawia mi przykrość, zwłaszcza jako zaangażowanej feministce.
Wcale nie sprawia. Uznawałam to za wielki komplement: Rose jest twardą babką, a do tego niezła z niej petarda. Autorom takich uwag najpewniej chodziło o to, że czerpię dochody głównie z pracy umysłu – a nie również ciała – i tak pozytywnie odróżniam się od Amber Rose. Nie odróżniałam się ani wtedy, ani dziś.
Kilka lat temu zbulwersowana usłyszałam, jak mój kolega, dziennikarz, zbywa dyskusję o prawach pracy w cheerleadingu jako niewartą uwagi. Reagował na doniesienia, że zawodowe cheerleaderki występujące przed kibicami na meczach Narodowej Ligi Futbolowej (NFL), kiedy na boisku biegali gracze mający nawet wielomilionowe kontrakty, często otrzymywały wynagrodzenie poniżej płacy minimalnej, jeśli rozliczyło się ich godziny treningów, prób i pokazów.
– Jak im się nie podoba, to mogą iść do prawdziwej pracy – powiedział ku mojemu osłupieniu kolega, zwolennik związków zawodowych i praw pracowniczych.
Feminoteka przygotowała aplikację dla ofiar i świadkiń przemocy
czytaj także
Nawet kiedy kobiety zajmują oficjalne, eksponowane na cały kraj stanowiska cheerleaderskie w NFL, wymagające wysokiej sprawności fizycznej, przeszkolenia, umiejętności oraz pracy nad własnym wyglądem, nie wspominając o ogromnej pracy emocjonalnej, spotykają się z reakcją, że praca sfeminizowana to żadna praca. Słyszą, że mają szukać pracy prawdziwej. Traktowane są tak, jakby nie zasługiwały na podstawowe standardy warunków pracy. Postępowcy chętnie walczą o prawa pielęgniarek i nauczycielek („grzecznych dziewczynek”), ale niechętnie o prawa kobiet zawodowo wykorzystujących swoje ciała („niegrzecznych dziewczynek”).
Niekończąca się procedura segregacji na grzeczne i niegrzeczne oraz towarzyszące jej rozwlekłe dyskusje tylko odwracają uwagę od tego, co w rzeczywistości się dzieje. Lustracja i kpina, nieodłączne od tej segregacji, mają jeden nadrzędny cel: odgrodzenie kobiet od awansu i władzy przez odmówienie im pełnego prawa do samostanowienia, zwłaszcza w sferze gospodarczej. Przyznawanie nagród bądź zawstydzanie w istocie działa karząco na wszystkie kobiety, ponieważ kiedy pochłania nas fatamorgana fałszywej moralności, nie jesteśmy w stanie dostrzec, o co toczy się gra.
*
Fragment książki Rose Hackman Praca emocjonalna, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Przełożyła Aleksandra Paszkowska.
Książka należy do serii Impact Books wydanej w ramach współpracy Wydawnictwa Krytyki Politycznej z Impactem – największym wydarzeniem gospodarczo-technologicznym, odbywającym się w Europie Środkowo-Wschodniej. Autorka odwiedzi w maju Polskę, będzie ją można spotkać w Poznaniu na Impact’25 oraz w Big Book Cafe w Warszawie.
**
Rose Hackman – dziennikarka i pisarka, której teksty o płci, rasie, pracy, policji, mieszkalnictwie i środowisku – publikowane w „The Guardian” – nagłaśniają problemy polityk publicznych, historycznie zakorzenionej niesprawiedliwości i zawiłości obyczajowych.