Wallace stał się ikoną dla nas wszystkich, neurotycznych i narcystycznych, i jednocześnie pełnych obaw. Dla tych z syndromem oszusta, uzależnionych od uwagi i uwielbienia, dla tych, którzy są świadomi swoich zaburzeń, szukają wyjścia i go nie znajdują.
„Osoba w depresji była w straszliwym i nieustającym bólu emocjonalnym, a niemożność wyznania czy wyartykułowania tego bólu stanowiła sama w sobie komponent bólu i dodatkowy czynnik właściwego koszmaru” – tak brzmi pierwsze zdanie jednego z najważniejszych tekstów Davida Fostera Wallace’a, czyli Osoby z depresją. Pretensjonalne? Owszem. Nieznośne? Oczywiście. Bohaterka opowiadania manipuluje, cierpi, wykorzystuje swoich „przyjaciół”, myśli tylko o sobie, gada, domaga się uwagi. Wie, co należy powiedzieć, żeby wzbudzić współczucie, umie rozgrywać swoich bliskich. Naprawdę cierpi, ale jest też wyrachowanym graczem. Cały świat jest rusztowaniem wokół jej „wielkiego cierpienia”. Mamy jej naprawdę dosyć.
David Foster Wallace przez lata utrzymywał, że opowiadanie dotyczy jego byłej dziewczyny, że jest tylko małym, żenującym aktem zemsty. Później przyznał, że zawsze było o nim. Co z tego, że wiesz, że zadręczasz innych? Że się poniżasz? Ta wiedza w niczym nie pomaga. Wallace stał się ikoną dla nas wszystkich, neurotycznych i narcystycznych, i jednocześnie pełnych obaw. Dla tych z syndromem oszusta, uzależnionych od uwagi i uwielbienia, dla tych, którzy są świadomi swoich zaburzeń, szukają wyjścia i go nie znajdują.
czytaj także
Każda historia miłosna jest historią o duchach autorstwa D.T. Maxa w tłumaczeniu Jolanty Kozak to prawie czterystustronicowa biografia autora Krótkich wywiadów z paskudnymi ludźmi, jednego z najważniejszych amerykańskich autorów drugiej połowy XX wieku. Ale nie tylko autorów, bo jak pisze Max, na spotkaniach upamiętniających Wallace’a po jego samobójczej śmierci pojawiali się fani (nazywani przez autora groupies, z wytatuowanymi fragmentami książek na ciałach), którzy czytali wyłącznie książki Wallace’a. Albo nie czytali. W ogóle nie interesowali się literaturą, interesowali się Davidem Fosterem Wallace’em.
A może przede wszystkim interesowali się tylko sobą i swoimi problemami. Bo jak pisze Wallace: „Kiedy ich sobie przedstawiono, on rzucił jakiś dowcip, mając nadzieję jej się spodobać. Ona roześmiała się nienaturalnie głośno, mając nadzieję mu się spodobać. Potem się rozjechali każde w swoją stronę, wpatrzeni prosto przed siebie, z tym samym dokładnie grymasem na twarzach” (Radykalnie zwięzła historia życia postindustrialnego w: Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi, przeł. J. Kozak).
Wallace przez całe życie z czymś się zmagał. Z pisaniem (które nie przychodziło mu łatwo), swoim ciałem (miał trądzik, straszliwie się pocił i bardzo się tego wstydził), uzależnieniami, związkami (które niszczył) i chorobą psychiczną. Dla amerykańskiej kultury stał się symbolem swoich czasów. Autor Infinite Jest, Bladego króla i Niepamięci. Pisał o zaburzeniach, pornografii, polityce, telewizji i nudzie. Żeby napisać powieść o pracy w urzędzie skarbowym, studiował księgowość, federalne opodatkowanie dochodów i podatki dla zaawansowanych. Jest jedną z czołowych postaci nurtu tak zwanej nowej szczerości. Ale ludzie pokochali go nie za geniusz, tylko za słabość, do której się przyznawał, o której mówił, której nie potrafił ukryć.
czytaj także
W jego biografii ważne jest to, jakie dostał stypendium, ale ważniejsze – jakiego nie dostał, ważne jest, jaki tekst opublikował, ale ważniejsze – jakiego nie opublikował. Kochał Pynchona, przyjaźnił się z Franzenem, interesował Wittgensteinem. Ale najistotniejsze są jego zmagania ze światem, lęki i nerwice, które rujnowały radość, udręka, którą przynosiły mu „rzekomo fajne rzeczy”. Jest więc biografia Wallace’a historią o tym, że z daleka może się wydawać, że wszystko się układa. A jest zupełnie inaczej.
Z biografii dowiadujemy się, że pisarz pochodził z tak zwanej normalnej rodziny (ale czytamy też o tym, z jaką punktualnością, rygorem i niezmiennością odbywały się wszystkie domowe czynności), jego rodzice byli wykładowcami akademickimi, kochali syna. A syn całe życie próbował im zaimponować (a często mieli sprzeczne oczekiwania), do końca próbował uporać się z „motywem matki”, którą kochał, ale też nienawidził.
Jego problemy psychiczne zaczęły się jeszcze w szkole i ci wykształceni rodzice w ogóle nie umieli mu pomóc. Pozwalali mu znikać, zamykać się w pokoju. Jego historia doskonale obrazuje bezradność rodziny, przyjaciół, specjalistów, medycyny. Wallace pod koniec życia powiedział, że psychiatrzy zachowują się, jakby rzucali lotkami do tarczy. Dla historii choroby i śmierci Wallace’a ważne (według niektórych teorii – najważniejsze) może być też to, że siostra i wuj jego matki popełnili samobójstwo.
Od początku był genialny i tak był wychowywany. Potem przez całe życie musiał udowadniać sobie i innym, że jest lepszy. Najlepszy chłopak w klasie. Rzucał się na nowe zadania, zlecenia, ciągle pracował. Ten przymus nieustannego kieratu niszczył jego związki (kobiety mu przeszkadzały, bo nie mógł pracować), relacje ze zwierzętami (trzeba wychodzić z psem, nie można wtedy pracować), radość życia. Nie umiał się zatrzymać, kiedy proszono go o tekst na tysiąc znaków, oddawał kilkaset stron. Nie miał litości dla czytelników, a oni go kochali, albo wierzyli w to, że kochają.
czytaj także
Nieustanne przekraczanie granic wiązało się z krytyką. A krytykę znosił oczywiście bardzo źle. Jak my wszyscy. No może trochę gorzej, bo kiedy jakaś dziewczyna nie była nim zainteresowana, potrafił planować morderstwo jej męża i ją śledzić. „Nie umiałem znieść nawet odmowy pójścia na bal absolwentów”, mówił. Wallace bywał żenującym palantem (co sam po latach przyznał). Jak my wszyscy.
Zaskakujące (i jakoś wstydliwie pocieszające) jest czytanie o tym, ile tekstów i pomysłów Wallace’a zostało odrzuconych. Ma się wrażenie, że jego życie było pasmem porażek i upokorzeń. A przecież to nieprawda. A może? Bo jeśli książka odniosła sukces, już za chwilę pojawiał się strach, że poprzeczka jest za wysoko. A co z następną książką? Oczekują ode mnie czegoś wielkiego, a ona na pewno będzie gorsza!
W świecie Wallace’a nie ma napawania się sukcesem, jest nieustanny lęk, praca, poczucie winy. Uwielbienie fanów? Tak, ale też wątpliwości, bo „Nie tylko: Jesteś uwielbiany, lecz także: Uwielbiasz być uwielbiany. Jesteś uzależniony od bycia uwielbianym”. Są też oczywiście lepsze momenty. Wakacje (których zasadniczo nie cierpiał), oglądanie telewizji (nałogowe), może seks (od którego był uzależniony). Pisanie?
„Ileż to milczących znów minęło dni; dzisiaj jest 29 maja. Nie mam w sobie nawet tyle stanowczości, aby codziennie brać pióro do ręki, ten kawałek drewna” – pisał Franz Kafka w Dziennikach. Mogłoby się wydawać, że twórczość jest jakimś ratunkiem, ale w prawie każdym liście (a listy są ważnym materiałem tej biografii) Wallace wspomina o tym, jak mało napisał, albo jakie to jest złe, słabe i nic niewarte.
Miał oczywiście momenty, kiedy uważał (a może tylko tak mówił) się za najlepszego pisarza na świecie. Popadał w zachwyt nad sobą, a potem bardzo się tego wstydził. Zmieniał zdanie. „Myślę, że jestem bardzo uczciwy i szczery – pisał – ale jestem też dumny z tego, jaki jestem uczciwy i szczery – więc co mam o sobie myśleć”. Był lubianym, surowym i skrupulatnym (tutaj też wymagał przede wszystkim od siebie) wykładowcą. Poświęcał się za bardzo, wpadał w obsesję. Kiedy pisał, nie mógł uczyć. Kiedy uczył, nie mógł pisać. Zawsze źle.
Zaburzenia same w sobie pewnie nie byłyby dla czytelników i fanów tak ciekawe, gdyby nie to, w jaki sposób autor o nich mówił. W pewnym momencie stał się rzecznikiem nowej szczerości w literaturze i wielkim przeciwnikiem ironii. Uważał, że ironia to choroba, która wymaga leczenia, i było to w jego czasach myślenie rewolucyjne. Twierdził, że nie cenimy ludzi, którzy wiedzą i którym zależy. Cenimy tych, którzy nie wiedzą i którzy udają, że im nie zależy. Krytykował sztuczność, złośliwość, sarkazm. Uważał, że ironia stała się językiem elity.
Przez lata uzależniony od alkoholu i marihuany, bywalec wielu grup AA (od których też się uzależnił), uczestnik terapii, robił wszystko, żeby mówić i pisać szczerością. To dzięki niemu możemy sami siebie nazywać przegrywami, nie wstydzić się tego, że chorujemy psychicznie, nie musimy reagować na wszystko złośliwymi, nikomu niepotrzebnymi komentarzami. Wallace uważał, że (jakkolwiek to brzmi) serce powinno górować nad intelektem.
Prawie do końca wierzył, że będzie szczęśliwy i będzie lepiej. Nieustannie się przeprowadzał, zaczynał od początku. Czasami było prawie dobrze. Jak czytamy w jego biografii, „do swojego arizońskiego sponsora napisał: »Walczę zawzięcie i jestem w 99,8 realny«, po czym przekreślił liczbę i zastąpił ją nową: »98,8«, dodając w nawiasie na marginesie: »Trochę mnie poniosło«”.
A potem postanowił odstawić nardil, który brał od lat i który próbował zmienić na jakiś lepszy, bardziej nowoczesny lek. I było coraz gorzej. 12 września 2008 roku David Foster Wallace stanął na krześle w swoim domu i się powiesił. Zostawił notatki, szkice, projekty, pomysły. Kilka dni wcześniej poszedł do kręgarza. „Nie idzie się do kręgarza, gdy chce się popełnić samobójstwo”, pomyślała wtedy jego żona.
*
D.T. Max, Każda historia miłosna jest historią o duchach. Życie Davida Fostera Wallace’a, przeł. J. Kozak, Wydawnictwo W.A.B. 2022. Jeśli nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z tej książki.