Nie ma innych dróg do sukcesu poetyckiego niż środowiskowa.
Mija siedem lat od wydania „Solistek” i polityka genderowa wróciła, by ugryźć środowisko poetyckie w tyłek. W czasie zbiegły się wydanie antologii Warkoczami i protesty na gali Silesiusa – nieobecność Justyny Bargielskiej i Jerzego Jarniewicza oraz protest Kapeli, Kopyta i Witkowskiego (wegańskie czekoladki FairTrade dla osoby, która pierwsza powie „apropriacja“). Doszło do przesilenia, jasne jest, że trzeba renegocjować poetycki kontrakt płci.
Maja Staśko w artykule Dlaczego poeci są wiecznie niezaspokojeni chyba pierwszy raz publicznie opisuje powszechne w światku molestowanie seksualne (nawet jeśli słowo „molestowanie” nie pada), skupiając się jednak na niedostatecznej reprezentacji kobiet na festiwalach i w jury nagród literackich.
Może warto przypomnieć banał, że w molestowaniu nie chodzi tylko o niechciane czy nachalne zaloty, sprośne komentarze i obmacywanki, ale też o przymus i władzę – np. nad treścią recenzji albo wydaniem tomiku – i uzależnianie tego od wyświadczenia usługi seksualnej. Nie ma wątpliwości, że molestowanie i seksizm są zwrócone przede wszystkim przeciwko kobietom – czytając tekst Staśko mogłem się jedynie łapać za głowę i lamentować: „a więc jest aż tak źle!”, a przecież potwierdza on jedynie plotki, które i tak znam. Zresztą mnie też ktoś, kiedyś jednoznacznie dawał do zrozumienia, że mogę liczyć na coś za coś – ale przecież to wyjątkowa sytuacja dla mężczyzn, podczas gdy kobiety muszą się z nią mierzyć nagminnie. Niemniej, widzę molestowanie i seksualne uprzedmiotowianie piszących kobiet jako część ogólniejszej choroby naszego literackiego grajdołka.
W sytuacji, kiedy niemal nie istnieją „szeregowi” czytelnicy współczesnej poezji, a zbiór odbiorców prawie całkiem pokrywa się ze zbiorem twórców i krytyków, praktycznie nie ma innych dróg do sukcesu poetyckiego niż środowiskowa.
Oczywiście, jako autor niemal całkiem przemilczanego tomiku, jestem bardziej niż osoby będące „wewnątrz” skłonny wiązać poetyckie powodzenie z kwestiami pozaliterackimi, ale też ktoś z „wewnątrz” niekoniecznie będzie chętny, aby uznać swoje sukcesy za oparte na kumplowaniu się z właściwymi ludźmi. Dla jednego kolega, dla innego – koleś. W każdym razie: brak czytelników na pewno wzmacnia tendencję do osuwania się „rozdawnictwa uznania” w klikowatość.
Ponieważ żyjemy w seksistowskim patriarchacie, klikowate kumpelstwo męsko-męskie opiera się na wspólnym spożywaniu alkoholu i rozmawianiu o kobietach, a męsko-żeńskie – na seksie. Jeśli połączyć to z patriarchalną sytuacją, gdzie władza nad prestiżem i pieniędzmi leży w męskich rękach, wychodzi z tego molestowanie.
Co dalej? Staśko szyderczo proponuje całkowitą likwidację systemu festiwali i nagród i przeznaczenie zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy na masowe stypendia dla kobiet. Na to się oczywiście nie zanosi, co więc robić tymczasem? Na pewno nie będzie łatwo: władza i pieniądze są po stronie patriarchatu, a po sytuacji politycznej można raczej spodziewać się backlashu niż celowego wspierania równości. Stawiając opór jesteśmy skazani na działania partyzanckie lub tworzenie za systemowe pieniądze azylów przywracających lokalnie genderową równowagę. Takim azylem jest oczywiście działający przy warszawskim SDK-u Wspólny Pokój, czyli cykl seminariów poświęconych literaturze tworzonej przez kobiety. Przez działania partyzanckie rozumiem protesty takie, jak na Silesiusie. Głośne wyrażanie niezgody – tak jak zrobiła to Staśko. Poza tym: organizowanie się i wzajemne wspieranie. I szczególnie dla mężczyzn – dokształcanie się, pilnowanie swojego zachowania, dbanie o równowagę genderową, refleksja nad sposobami korzystania z władzy i brak wyrozumiałości dla nadużywających jej kolegów.
Czytaj także:
Maja Staśko, Dlaczego poeci są wiecznie niezaspokojeni?
Jaś Kapela, Dlaczego poeci nigdy nie bedą zaspokojeni?
Przemysław Witkowski, Dlaczego ubrałem się w sukienkę
Warkoczami: wiersze wybrane
**Dziennik Opinii nr 141/2016 (1291)