Ludzie rzucali się na te płyty jak Andrzej Duda na hostię.
Podzielę się z wami czymś wspaniałym.
W weekend pojechałem ze znajomymi na spływ kajakowy. W trakcie okazało się, że nie cierpię wręcz pływać kajakiem. Serio, to chyba najnudniejsza rzecz na świecie. Natomiast nie uważam, żeby był to wyjazd zmarnowany, bo podczas drogi powrotnej zupełnym przypadkiem wpadliśmy do Korycina na… festiwal sera.
Zresztą jak na festiwal sera nie było tam za dużo sera, w strefie gastronomicznej królowały kręcone frytki, lemoniady o radioaktywnym kolorze i gofry z czymś tam. Festiwal oczywiście był też poświęcony: rozpoczęła go msza święta, a potem był przegląd pieśni maryjnych, na który nie zdążyliśmy, choć szczerze tego żałuję. Nie zdążyliśmy też na dojenie na czas, szkoda.
Ale festiwal miał też swój wymiar sekularno-ludyczny. Zagrał tam bowiem wspaniały zespół disco polo Bracia Lewkowscy, który zaczął mocnym kawałkiem o seksie z nieletnią. Zabawa była na sto dwa, taka łącząca pokolenia, bo do lubieżnego refrenu tańczyły babcie z wnusiami, pary z pieskami i tak dalej. Ludzie rzucali się na płyty Braci jak Andrzej Duda na hostię.
Jednak prawdziwy szał zaczął się, gdy panowie zaintonowali… pieśń o legalizacji marihuany. Mówię wam, cały Korycin jest za.
**Dziennik Opinii nr 233/2015 (1017)