Podczas gdy związki zawodowe wojskowych są w Europie normą, a inne polskie służby mundurowe – od policji po straż pożarną – mogą legalnie reprezentować swoje interesy, Siły Zbrojne RP pozostają wyjątkiem. Żołnierz zawodowy nie ma prawa się zrzeszać, negocjować ani protestować. Milczenie jest tu nie tylko cnotą, ale i obowiązkiem.
W II RP wojsko było traktowane jako bastion państwowości i pozostawało poza wszelkimi pracowniczymi formami organizacji. Żołnierz miał służyć, nie negocjować. Istniały wprawdzie stowarzyszenia kombatanckie i patriotyczne, jak Związek Oficerów Rezerwy, ale obejmowały one wyłącznie rezerwistów, nigdy czynnych zawodowców. Wojsko było postrzegane jako instytucja nadrzędna wobec „robotniczego” świata związków i klasowych roszczeń.
Cisza w koszarach. Polska tradycja żołnierza bez praw
Wojsko w II RP miało pozycję szczególną. Było politycznie uprzywilejowane, ale społecznie wyizolowane. Po przewrocie majowym armia stała się jednym z filarów autorytarnego reżimu sanacyjnego, a jej lojalność wobec obozu władzy liczyła się bardziej niż byt szeregowca. W PRL sytuacja była odwrotna tylko z pozoru. Choć wojsko oficjalnie reprezentowało klasę ludową, było podporządkowane interesowi partii i jej mechanizmom kontroli. W obu przypadkach motywacja decydentów do rzeczywistego poprawiania warunków życia żołnierzy była ograniczona. Armia miała służyć, reprezentować, być wierna, a nie się domagać.
Lewaczka na dobrowolnej. Dlaczego młodzi Polacy idą do wojska? [reportaż]
czytaj także
W PRL formalnie przyznano obywatelom prawo zrzeszania się, ale armia pozostała poza tym porządkiem. Ludowe Wojsko Polskie nie potrzebowało związków, bo miało partię. Wszelka działalność oddolna była zbędna, a w praktyce zakazana, ponieważ polityka kadrowa znajdowała się pod pełną kontrolą PZPR. Żołnierz miał być ideologicznie uformowany, a nie zbiorowo upodmiotowiony. Próba stworzenia niezależnego związku zawodowego w wojsku podczas fali solidarnościowej była nie do pomyślenia i nigdy do niej nie doszło.
Po wprowadzeniu stanu wojennego zdelegalizowano wszystkie związki zawodowe. Kiedy przywrócono je w 1983 roku, wojsko i tak pozostawało poza systemem. W resorcie obrony nie powstała żadna niezależna organizacja, tylko pozorne struktury pod egidą OPZZ. Armia nadal była osobną kastą bez głosu.
Po 1989 roku, gdy Polska przywróciła demokrację, związki zawodowe wróciły do przestrzeni publicznej. Do koszar jednak nie dotarły. Regulująca ich działalność ustawa z 1991 roku zagwarantowała prawo do koalicji niemal wszystkim pracownikom sektora publicznego, ale równocześnie nowelizacja przepisów wojskowych wprowadziła bezwzględny zakaz tworzenia i przynależności do związków zawodowych przez żołnierzy zawodowych. Zakaz ten obowiązuje do dziś, zapisany w artykule 343. Ustawy o obronie Ojczyzny z 2022 roku. Żołnierz zawodowy, rozpoczynając służbę, automatycznie traci prawo do uczestnictwa w jakimkolwiek związku zawodowym, nawet jeśli wcześniej należał do NSZZ „Solidarność” czy OPZZ.
Troost: Kto zapłaci za zbrojenia NATO, a kto na nich zarobi?
czytaj także
W 1998 roku Rzecznik Praw Obywatelskich, profesor Tadeusz Zieliński, zaskarżył ten przepis do Trybunału Konstytucyjnego. W swojej argumentacji podkreślał, że całkowity zakaz zrzeszania się przekracza dopuszczalne granice ingerencji w prawa obywatelskie. Konstytucja RP w artykule 59. pozwala na ograniczenie wolności związkowej w siłach zbrojnych, nie na jej całkowite zniesienie. Zieliński wskazywał również na przykłady państw zachodnich, zwłaszcza Niemiec, gdzie działa silne i legalne stowarzyszenie żołnierzy Bundeswehry – Deutscher BundeswehrVerband (DBwV). Zwracał uwagę, że prawo do reprezentacji interesów to nie przywilej, ale element demokratycznej kontroli nad instytucją zbrojną. Trybunał Konstytucyjny odrzucił te argumenty. Uznał, że względy dyscypliny i bezpieczeństwa państwa wystarczają, by taki zakaz utrzymać. Sprawa została zamknięta i przez kolejne dekady nie wróciła do debaty publicznej.
W tym samym czasie inne polskie służby mundurowe, takie jak Policja, Państwowa Straż Pożarna czy Straż Graniczna, mogą legalnie tworzyć związki zawodowe. Robią to od lat. NSZZ Policjantów czy zrzeszający strażaków związek „Florian” nie tylko funkcjonują, ale biorą aktywny udział w dialogu społecznym z MSWiA, opiniują projekty ustaw, organizują protesty i zgłaszają postulaty płacowe. Nie mają prawa do strajku, ale istnieją jako rozpoznana przez państwo strona.
Chłopaki nie płaczą: ukryta prawda o przemocy seksualnej wobec żołnierzy
czytaj także
W armii związków zawodowych nie było, nie ma i – jak się wydaje – nie będzie. Od Piłsudskiego, przez Jaruzelskiego, po dzisiejszych Ministrów Obrony Narodowej, dyskurs jest zadziwiająco ciągły. Żołnierz ma być wierny, zdyscyplinowany i dyspozycyjny. Gdy ma coś do powiedzenia, lepiej, żeby milczał.
Od lojalności do lojalizmu. Co naprawdę stoi za zakazem związków w armii?
Obowiązujący w Polsce zakaz tworzenia związków zawodowych przez żołnierzy wspierany jest najczęściej trzema argumentami: potrzebą bezwzględnej dyscypliny, szczególnym charakterem służby wojskowej oraz interesem bezpieczeństwa narodowego. W tej logice wojsko to nie miejsce na negocjacje i roszczenia, lecz przestrzeń gotowości i podporządkowania. Żołnierz nie pracuje, on służy. A kto służy, ten nie dyskutuje.
czytaj także
Tymczasem doświadczenia państw zachodnich pokazują, że istnienie legalnych form reprezentacji zawodowych żołnierzy nie zagraża sprawności armii. We Francji działa organizacja Association de défense des droits des militaires, która po wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka uzyskała prawo do reprezentowania żołnierzy w sprawach warunków służby. We Włoszech w 2022 roku przyjęto ustawę zezwalającą na formalne tworzenie struktur związkowych w siłach zbrojnych. W Norwegii i Szwecji funkcjonują pełnoprawne związki zawodowe, uczestniczące w negocjacjach płacowych. W Wielkiej Brytanii żołnierze mają dostęp do reprezentacji poprzez Armed Forces Federation, a strategia Future Soldier kładzie nacisk na budowę zaplecza socjalnego, mobilność społeczną i dobrostan jako podstawy efektywności armii.
W żadnym z tych krajów nie doszło do „rozmiękczenia dyscypliny” ani „rozsadzenia morale”. Wręcz przeciwnie – tam, gdzie żołnierze mają głos, rzadziej odchodzą z armii, lepiej oceniają swoich dowódców i silniej identyfikują się z instytucją.
W Polsce mit „apolityczności wojska” został wykuty w kontrze do doświadczeń stanu wojennego i WRON-u. Okresu, w którym armia otwarcie służyła partii, tłumiąc społeczne aspiracje. W III RP mit ten utrwalono w postaci formalnych zakazów, ale nigdy nie przetłumaczono go na rzeczywiste mechanizmy ochrony przed politycznym wpływem. Apolityczność w praktyce oznacza dziś nie neutralność, lecz brak upodmiotowienia. Generałowie funkcjonują w nieformalnym systemie lojalności wobec rządzących, a szeregowi pozostają wykluczeni z jakiejkolwiek reprezentacji.
Pobór do wojska bez względu na płeć. Jak kraje nordyckie przełamywały tabu
czytaj także
To dokładnie ten mechanizm, który opisał David Ost w klasycznej analizie polskiej transformacji po 1989 roku. Pokazał, jak elity nowej Polski porzuciły ludzi pracy jako podmiot polityczny, mimo robotniczego rodowodu „Solidarności”. Związki zawodowe zostały zepchnięte na margines lub uznane za zagrożenie, a instytucje publiczne zdominowane przez logikę posłuszeństwa. Wojsko – jako postkomunistyczna, wewnętrznie zhierarchizowana struktura – było ostatnie w kolejce do praw pracowniczych. Nie wpisano go w demokratyczny ład społeczny ani nie zbudowano mu nowoczesnych form reprezentacji. Pozostawiono je jako osobną kastę, sterowaną politycznie i zamkniętą społecznie.
W rzeczywistości brak głosu nie oznacza większej lojalności – oznacza lojalizm, podporządkowanie bez zabezpieczeń. Demokratyczne państwa potrafią pogodzić mundur z obywatelstwem. Polska, odmawiając żołnierzom prawa do zrzeszania się, zakłada, że armia musi pozostać instytucją wyjętą spod kontroli społecznej. Ale w nowoczesnym systemie prawnym żadna instytucja nie powinna być poza nią – tym bardziej ta, która dysponuje ogromną siłą fizyczną.
Polscy żołnierze: uzbrojeni po zęby, osamotnieni w systemie
W mediach chętnie informuje się o „Operacji Szpej” – programie modernizacji indywidualnego wyposażenia żołnierzy. Kevlarowe hełmy, zintegrowane kamizelki, modularne zestawy ECS Dragon – wszystko to robi wrażenie. Ale wystarczy porozmawiać z żołnierzami, by usłyszeć: to kropla w morzu potrzeb. Realne szkolenie leży odłogiem. Brakuje syntetycznych trenażerów, platform VR/AR do ćwiczeń taktycznych, a także systemów zbierania danych szkoleniowych, które pozwoliłyby zarządzać talentami i realnie podnosić gotowość bez marnowania czasu i amunicji. W armiach NATO to codzienność. U nas – biała plama.
W 2023 roku Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek odwiedził między innymi 22. Karpacki Batalion Piechoty Górskiej. Żołnierze cytowani w sporządzonym potem raporcie wskazywali na szereg systemowych problemów. Po pierwsze, brak rekompensaty za nadgodziny. Zadania dodatkowe, takie jak ochrona granicy czy konwojowanie, realizowane były bez prawa do dodatkowego wynagrodzenia czy czasu wolnego. Po drugie, nierówne traktowanie żołnierzy zawodowych i ochotników. Ci drudzy, powoływani w ramach Dobrowolnej Zasadniczej Służby Wojskowej, w niektórych sytuacjach otrzymywali więcej przywilejów niż wieloletni zawodowcy – na przykład pełne wynagrodzenie podczas zwolnienia lekarskiego (żołnierz zawodowy otrzymuje jedynie 80 procent).
Do tego dochodzą poważne problemy z jakością naboru. W ramach kampanii na rzecz liczebnej rozbudowy armii obniżono kryteria przyjęć. Do służby trafiały osoby niespełniające podstawowych wymagań fizycznych, z niewystarczającą znajomością języka polskiego, a nawet bez obowiązkowych badań psychologicznych. W jednostkach górskich żołnierze postulowali przywrócenie testów sprawności specjalistycznej przed skierowaniem do tak wymagającej formacji. Równocześnie pojawił się poważny niedobór doświadczonej kadry szkoleniowej. W ostatnich latach z armii odeszło wielu starszych podoficerów i oficerów, a ich miejsca nie zostały obsadzone. Efekt? Młodzi uczą jeszcze młodszych, a jakość szkolenia dramatycznie spada.
Z kim się trzymać, żeby przetrwać? Chiny to ostateczność. Mamy lepsze opcje
czytaj także
Nie lepiej wygląda sytuacja infrastrukturalna. W tym samym batalionie żołnierze skarżyli się na przeciekające, złej jakości kontenery mieszkalne. Problem nie został rozwiązany na poziomie dowództwa jednostki – konieczna była interwencja RPO. Zgłaszano także braki sprzętu szkoleniowego. Rezerwiści powoływani na ćwiczenia często musieli korzystać z przestarzałego wyposażenia, co czyniło szkolenie mało efektywnym. Zdarzało się również, że znaczna część rezerwistów była odsyłana do domu już przed rozpoczęciem ćwiczeń ze względu na stan zdrowia. Cały system rezerw coraz bardziej przypomina atrapę.
Sytuacja kadrowa Wojska Polskiego jest dziś alarmująca. W 2022 roku ze służby odeszło blisko 15 900 żołnierzy, w 2023 roku liczba ta wzrosła do 18 706, z czego 8 947 stanowili żołnierze zawodowi. Średni poziom skompletowania jednostek wynosi jedynie 58 procent – brakuje około 35 tysięcy ludzi. Aby załatać te luki, Ministerstwo Obrony Narodowej prowadzi szeroko zakrojone kampanie rekrutacyjne i nadaje stopnie wojskowe pracownikom cywilnym armii, w tym osobom zatrudnionym dotąd w logistyce czy administracji. Brzmi jak żart – ale to oficjalna polityka kadrowa.
Odpowiedzią resortu są pieniądze. W 2023 roku znacząco podniesiono uposażenia – szeregowy zawodowy otrzymuje około 4560 złotych netto, porucznik około 6800 złotych, nie licząc dodatków. To jednak nie rozwiązuje kluczowych problemów niematerialnych. Żołnierze nadal skarżą się na brak transparentnych ścieżek awansu, nieprzewidywalne i częste przenosiny, pogorszenie warunków życia rodzinnego, przeciążenie obowiązkami oraz ogólne zniechęcenie do służby.
Odporność i obronność to wspólna sprawa. Potrzebujemy nowego kontraktu płci – na wczoraj
czytaj także
W 2024 roku powołano w MON stanowisko Pełnomocnika Ministra Obrony Narodowej ds. Warunków Służby Wojskowej, które objął były operator JW GROM Paweł Mateńczuk. Jego nominacja została przyjęta jako krok w stronę lepszego zrozumienia potrzeb żołnierzy zawodowych. Mateńczuk często mówił o konieczności eliminacji „głupot”, które utrudniają codzienną służbę, obiecywał poprawę kultury organizacyjnej i wsparcie doświadczonych kadr.
Jednak w praktyce jednym z najbardziej eksponowanych efektów jego urzędowania stała się zmiana regulacji dotyczącej zarostu, akceptacja tatuaży w widocznym miejscu oraz zezwolenie żołnierzom na noszenie własnych (brązowych) butów służbowych. To symboliczne pęknięcia w wojskowym betonie, ale realnych reform służbowych i socjalnych wciąż brak.
Patrząc na sojuszników. Czas przestać udawać wyjątkowość
Współczesne armie państw demokratycznych rozwiązały dylemat związków zawodowych w wojsku na różne sposoby. Jedne zdecydowały się na pełne przyzwolenie, inne wybrały formułę stowarzyszeń lub alternatywnych mechanizmów reprezentacji. Żaden z tych modeli nie doprowadził do załamania dyscypliny. Wręcz przeciwnie – w większości wypadków przyczynił się do wzmocnienia morale, poprawy dialogu i zwiększenia stabilności kadrowej.
Skandynawia i Holandia należą do najbardziej otwartych. Tam związki wojskowe funkcjonują od dekad, a żołnierze negocjują warunki służby bezpośrednio z resortami obrony. W Holandii pierwsze organizacje żołnierskie pojawiły się jeszcze w XIX wieku, a dziś system oparty na zaufaniu i dialogu jest częścią kultury strategicznej. W Szwecji i Danii wojskowe organizacje zawodowe są stałym partnerem w procesach decyzyjnych.
czytaj także
Niemcy stworzyły własny model oparty na idei obywatela w mundurze. Żołnierz Bundeswehry nie przestaje być częścią społeczeństwa obywatelskiego. Stowarzyszenie DBwV, choć formalnie niebędące związkiem zawodowym, pełni jego funkcje. Jest niezależne od dowództwa, komentuje decyzje personalne, nagłaśnia problemy misji zagranicznych i opiniuje budżety. Współpracuje z parlamentarnym rzecznikiem żołnierzy – Wehrbeauftragterem. Gdy w 2023 roku kontyngent Bundeswehry w Mali zmagał się z fatalnymi warunkami, to właśnie DBwV stanęło w jego obronie.
Francja, choć długo opierała się wszelkim formom uzwiązkowienia, po wyrokach Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w 2015 roku dopuściła powoływanie stowarzyszeń zawodowych żołnierzy (APNM). Ich rola jest konsultacyjna – nie mogą strajkować, ale mają prawo do przedstawiania opinii i udziału w debacie dotyczącej warunków służby. To model kompromisowy, ale istotny z punktu widzenia konstytucyjnych wolności.
Włochy poszły jeszcze dalej. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2018 roku powstało ponad trzydzieści stowarzyszeń o charakterze związkowym. Choć brakuje ustawy porządkującej ich status, funkcjonują legalnie, są dopuszczane do konsultacji i stanowią nową jakość w kulturze wojskowej kraju.
czytaj także
Hiszpania i Portugalia już w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęły proces uznawania reprezentacji żołnierskiej. W Hiszpanii organizacja AUME współtworzy Radę Personalną Sił Zbrojnych. W Portugalii działa ogólnokrajowa federacja stowarzyszeń wojskowych, uznana przez rząd.
Wielka Brytania i Kanada utrzymują formalny zakaz związków, ale intensywnie inwestują w dobrostan żołnierzy. W brytyjskim programie Future Soldier duży nacisk położono na poprawę infrastruktury, work-life balance i rozwój zawodowy. W Kanadzie po misjach w Afganistanie rozbudowano system opieki psychologicznej oraz wprowadzono szereg reform antydyskryminacyjnych i etycznych.
Stany Zjednoczone mają najbardziej rygorystyczny zakaz działalności związkowej w siłach zbrojnych. Prawo federalne zabrania żołnierzom przynależności do jakichkolwiek organizacji negocjujących warunki służby. Mimo to amerykańska armia oferuje rozbudowany system benefitów, w tym bezpłatną opiekę zdrowotną, dodatki mieszkaniowe, ulgi podatkowe oraz emerytury. Nacisk polityczny ze strony Kongresu skutecznie wymusza utrzymanie konkurencyjnych warunków, a system instytucjonalnej kontroli pozwala na zgłaszanie nadużyć.
Na tym tle Polska pozostaje jednym z nielicznych państw Unii Europejskiej, które nie dopuściły ani związków, ani nawet stowarzyszeń reprezentujących interesy żołnierzy. Brakuje nie tylko głosu żołnierza w systemie, ale i mechanizmów pozwalających na systemowe reagowanie na problemy kadrowe, zdrowotne czy organizacyjne. Armia przechodzi szybki proces modernizacji technicznej, ale kultura organizacyjna w wielu aspektach tkwi w czasach analogowych.
Tymczasem zachodni sojusznicy zrozumieli, że armia to nie tylko czołgi, drony i programy zakupowe, ale przede wszystkim ludzie. Reprezentacja, zaufanie i realna troska o warunki służby stabilizują morale i budują profesjonalizm.
Jak celnie podsumowano to w brytyjskim dokumencie Future Soldier Strategy: „Armia to jej ludzie. Ludzie są naszym najbardziej elastycznym i odpornym zasobem”.
Polski odpowiednik tego motta? „Wojsko stoi i się boi”. Nie idźmy tą drogą.
**
Mateusz Kacperski – absolwent historii na Oksfordzie, gdzie obronił pracę licencjacką na temat ideologii neoliberalizmu w Wojsku Polskim po transformacji ustrojowej. Poprzednio związany zawodowo z Ministerstwem Obrony Narodowej, CEC Group, Ernst & Young Defence Team, oraz Fundacją im. Kazimierza Pułaskiego. Starszy szeregowy rezerwy Sił Zbrojnych RP.