Prokurator generalny Zbigniew Ziobro walczy o miejsce przy prawicowej ścianie, dlatego chce uchylenia immunitetu posłance Joannie Scheuring-Wielgus. Za „złośliwe” zachowanie grozi jej grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch. Dla PiS to jednak również kłopot. Komentuje Michał Sutowski.
Prokurator generalny Zbigniew Ziobro chce uchylenia immunitetu posłance Joannie Scheuring-Wielgus. Jeśli do tego dojdzie, prokuratura planuje postawić jej zarzut „złośliwego przeszkadzania w publicznym wykonywaniu aktu religijnego oraz obrażania uczuć religijnych”, czyli z artykułu 195 kodeksu karnego. Grozi jej za to grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Jeśli chodzi o groźby odbierania immunitetu, to w zasadzie jestem weteranką i można powiedzieć, że przywykłam. Bo to już trzeci raz.
Panie @ZiobroPL jeśli chciał mnie pan przestraszyć, to sorry. Nie udało się. Pańskie pohukiwania są co najwyżej śmieszne ?♀️ #KobietyDecydują pic.twitter.com/Haq3aX4zC1— J. Scheuring-Wielgus (@JoankaSW) December 21, 2020
Chodzi o wejście Scheuring-Wielgus (wraz z mężem) do jednego z toruńskich kościołów 25 października z transparentami o treści „Kobieto! Sama umiesz decydować” oraz „Kobiety powinny mieć prawo decydowania, czy urodzić, czy nie, a nie państwo w oparciu o ideologię katolicką” i zaprezentowanie ich przed ołtarzem w czasie mszy.
W Polsce w kościołach wolno uprawiać agitację polityczną, ale tylko na rzecz jednej, słusznej opcji. Na straży wolności wiernych od wysłuchiwania innych poglądów staje dziś prokuratura. Czy to już naprawdę katotaliban? Na szczęście niekoniecznie, choć tzw. efekt mrożący (obawa przed kłopotami) może na krótką metę zadziałać i odstraszyć część obywateli od uzasadnionych w końcu demonstracji i aktów sprzeciwu.
Ziobro nie zatrzyma sekularyzacji
W Portugalii Salazara, Hiszpanii Franco czy – nominalnie demokratycznej, a nawet przyjętej do Unii Europejskiej – Irlandii aż do lat 80. XX wieku sankcjonowanie reżimu ideologicznego Kościoła instrumentami państwa miało, chcemy tego czy nie, duże poparcie społeczne (co prawda, w Hiszpanii wyraźnie niepełne). Polska jest w zupełnie innej sytuacji.
Ideologiczny prymat Kościoła rzymskokatolickiego się sypie, a sekularyzacja postępuje – w młodym pokoleniu w niespotykanym dotąd tempie. Nie tylko lewica i liberałowie występują przeciwko wpływom katolicyzmu na państwo, także prawica coraz częściej nie uznaje autorytetu Kościoła jako takiego i wybiera sobie z jego przekazu tylko to, co akurat wygodne.
Co istotne, za spadającą akceptacją i zaufaniem względem kleru stoi nie tylko fala nieprzepracowanych skandali związanych z przemocą seksualną w Kościele („dzieci same lgną”) czy bizantyjski przepych hierarchów („złote a skromne” – to fraza filmowa, a więc nieprawdziwa, lecz „prawdziwie wymyślona”). Wiernym przeszkadza również ostentacyjne naciskanie biskupów na konkretne rozwiązania polityczne (vide kwestia przerywania ciąży), jawna bezkarność i nierówność wobec prawa (mandat za niezachowanie dystansu w czasie nabożeństwa był wydarzeniem medialnym) i – w sporze ze zwykłymi obywatelami – stronniczość organów władzy na korzyść ludzi Kościoła (spróbujcie skłonić prokuraturę do śledztwa przeciwko księdzu za przestępstwo pospolite).
W tej sytuacji manewr Ziobry z próbą ścigania Joanny Scheuring-Wielgus potwierdza to, czemu w swym „jaruzelskim” przemówieniu z końca października dał wyraz Jarosław Kaczyński: w obliczu pandemicznej beznadziei ludzie Zjednoczonej Prawicy walczą między sobą o miano największego obrońcy przywilejów Kościoła. Oczywiście nie po to, by zawrócić Wisłę kijem i wcisnąć Polaków w gorset katolickiego państwa narodu polskiego – w takie cuda już mało kto wierzy. Kaczyński w panicznej reakcji na masowe protesty próbował po prostu przekształcić uliczny spór o zakres praw człowieka (i o to, czy kobieta to człowiek) w spór o polską tożsamość (ci w kościołach bronią narodu, te na ulicach chcą, by narodu nie było), w którym od lat czuje się najwygodniej.
To nie są protesty, to jest rewolucja. Jarosław Kaczyński został upokorzony [podcast]
czytaj także
Zbigniew Ziobro dzisiaj gra o mniejszą stawkę, czyli swoje miejsce przy prawicowej ścianie. Przed szczytem unijnym w Brukseli zwyczajnie przelicytował: uderzał w apokaliptyczne, niepodległościowe tony, a po rezygnacji rządu z weta jednak w tym rządzie pozostał (bo mikre sondaże, bo posady w spółkach, bo lęk przed utratą wpływów w prokuraturze i ministerialnych fundacjach). Nie ma teraz wyjścia, jak tylko mocą urzędu zwalczać odium miękiszona, a przy okazji znów stawiać w trudnej sytuacji koalicjantów. Zwłaszcza Gowina, któremu współudział w odebraniu immunitetu utrudni gry z opozycją w „cywilizowanego prawaka”, o opatrznościowym „mężu stanu” nie wspominając.
Dla PiS to też jednak kłopot. Głosowanie w sprawie odebrania immunitetu posłance wpędza tę partię w realny dylemat: walczyć przy pomocy „nadbudowy” o odzyskanie sfrustrowanych „bazą” rolników i górali? Czy jednak powściągać radykalizm i liczyć, że do partii wróci zdegustowane dziś centrum elektoratu?
Odebranie immunitetu Joannie Scheuring-Wielgus, zasłużonej w walce o prawa człowieka – kobiet, niewierzących, ale też osób z niepełnosprawnościami – jak mało kto w naszym parlamencie, byłoby niebezpiecznym precedensem. Nie tylko dlatego, że pokazałoby sprawczość i podbudowało status jednego z największych szkodników polskiej polityki. Bo choć są jeszcze sądy w Toruniu i Warszawie, to śledztwo prokuratury w połączeniu z rządowymi tubami nienawiści może skutecznie skłonić do zawahania (zostania w domu, zdjęcia transparentu z balkonu) tych, którzy dotychczas się nie bali.
czytaj także
Jeśli w tej sprawie faktycznie dojdzie w Sejmie do głosowania, będzie to dla demokratycznej opozycji test na trzeźwość polityczną – w myśl skrzydlatych słów pastora Niemöllera – ale też na zwykłą przyzwoitość. Zwłaszcza dla całkiem wśród niej licznych „obrońców kompromisu”, arbitrów elegancji ulicznego protestu i rzeczników wiecznie urażonych „uczuć wierzących”.