Dyskutując o wolności mediów, zapominamy między innymi o tym, że ani grupa TVN z antenami TVN24 i TVN24 BiŚ, ani Agora z „Gazetą Wyborczą” czy inne media wypełniające po części obowiązki przynależne nadawcy publicznemu nie są niezależne, gdyż podlegają decyzjom akcjonariuszy lub zarządców korporacyjnego kapitału i mogą przestać pełnić takie funkcje w każdej chwili bez względu lub ze względu na polityczne decyzje rządzących – mówi Beata Chmiel, jedna z inicjatorek i liderek Obywatelskiego Paktu na rzecz Mediów Publicznych.
Paulina Januszewska: Uchwalenie przez Sejm lex TVN wyprowadziło Polki i Polaków na ulice. Dla wielu z nich to koniec wolnych mediów w Polsce. Dla pani też?
Beata Chmiel: Choć na to pytanie należałoby odpowiedzieć dziś „tak”, twierdzenie, że dzisiaj problem z wolnością mediów w Polsce dotyczy jednej komercyjnej grupy medialnej, uważam za przesadne. Nie powinniśmy jedynie rozmawiać o ataku na grupę Discovery i jej znaczeniu w medialnej przestrzeni publicznej – w której zwłaszcza należące do niej telewizje informacyjne odgrywają ważną, lecz wciąż niedecydującą rolę – lecz o zamachu na wolne media, który trwa co najmniej od momentu objęcia władzy przez partię niepodzielnie rządzącą już szósty rok. Pierwszą ofiarą tego rozciągniętego w czasie procederu były bowiem media publiczne, drugą – media lokalne i tytuły Polska Press, kolejną – właściciele mediów i sami dziennikarze poddawani różnym naciskom. Jednak i to wciąż nie opisuje całości problemu z mediami w naszym kraju, co tylko pokazuje, że ataki prowadzone przez PiS są bardzo masywne i systemowe.
Co to znaczy?
Ten plan obejmuje nie tylko przejęcia własnościowe czy zamianę kanałów publicznych w partyjną tubę propagandową, ale też całe spektrum rozmaitych działań, jak podważanie konstytucyjności ustawy o dostępie do informacji publicznej czy cenzurowanie treści radiowych, telewizyjnych i prasowych, aż po przykłady zastraszania dziennikarzy. Lex TVN jest po prostu kolejnym, choć strategicznie dziś zasadniczym, aktem tej długiej wojny Zjednoczonej Prawicy z demokratycznymi mediami.
PiS bierze media lokalne. Czarny dzień dla wolności słowa w Polsce
czytaj także
Może to dobry moment, by nie tyle ubolewać nad TVN-em, ile wskrzesić dyskusję o reformie mediów publicznych?
Ta dyskusja, rozpoczęta w 2009 roku przez Obywateli Kultury i Komitet Obywatelski Mediów Publicznych, trwa z różnym natężeniem w zasadzie nieprzerwanie od ponad 10 lat. Przy obecnej większości parlamentarnej nie ma oczywiście najmniejszej szansy przeprowadzenia reformy mediów publicznych, które dla jakości demokracji są tak samo istotne jak niezależne sądownictwo czy skuteczny system ochrony zdrowia, ale kryzys mediów publicznych nie nastał w 2015 roku wraz z drugim dojściem PiS do władzy. Niemal każda ekipa polityczna po przejęciu władzy coraz bardziej upartyjniała zwłaszcza programy informacyjne i publicystyczne w publicznej telewizji albo dopuszczała się zaniechań i utrwalała niszczące misję publiczną decyzje poprzedników. My w Polsce mamy bardzo krótką pamięć polityczną i społeczną: dziś o całe zło obwiniamy prezesa Jacka Kurskiego, zapominając, że demolowanie mediów publicznych ma długą historię, a TVP przewodniczyli już wcześniej tacy prezesi jak wszechpolak i narodowiec Piotr Farfał.
Nadzieje na zmiany pojawiły się jednak w 2010 roku. Wówczas Komitet Obywatelski Mediów Publicznych przygotował projekt ustawy medialnej, która miała wprowadzić powszechną opłatę audiowizualną i odebrać politykom możliwość wyboru władz TVP i pozostałych publicznych przekaźników.
Projekt był nawet złożony w Sejmie, odbyło się wysłuchanie publiczne, ostatecznie jednak utknął w zamrażarce, bo żadnemu z ugrupowań politycznych nie zależało, by odciąć publiczną telewizję i radio od partyjnej kontroli. Rząd obiecywał, że przygotuje własny projekt z zapisanymi nowymi zasadami finansowania, ale prace nigdy nie zostały zakończone – o ile w ogóle zostały podjęte. Kwestia nowej ustawy medialnej to zresztą jedyny punkt Paktu dla Kultury podpisanego w 2011 roku przez Obywateli Kultury i ówczesnego premiera Donalda Tuska, który nie został zrealizowany nawet w części. Wtedy ten obywatelski projekt reformy mediów publicznych był rewolucyjny, dziś wiele rozwiązań można uznać już za niewystarczające czy nawet anachroniczne.
Dlaczego?
Jeśli spojrzymy wstecz na wszystkie dyskusje o mediach publicznych, które przetoczyły się od 2015 roku w środowiskach dziennikarskich, wśród ludzi kultury, ruchów obywatelskich i organizacji pozarządowych, przeczytamy postanowienia Obywatelskiego Paktu na rzecz Mediów Publicznych i postulaty Strajku Kobiet, to widać, że coraz bardziej zbliżamy się do porzucenia pomysłów reformy dotychczasowego systemu na rzecz radykalnej zmiany prowadzącej do budowy od podstaw spójnej, nowoczesnej i obywatelskiej platformy komunikacji i informacji. Takiej, która będzie własnością publiczną – a nie polityczną, partyjną czy wręcz rządową – nie będzie ulegać naciskom finansowym i komercyjnym, za to będzie odpowiadać na istotne potrzeby społeczne, zapewniając wszystkim obywatelom i obywatelkom sprawiedliwy i powszechny dostęp do kultury, wiedzy, edukacji i rzetelnej informacji.
Wszystkim, czyli również tym wykluczonym finansowo czy cyfrowo?
Oczywiście, powiedziałabym nawet, że szczególnie im, bo oferta publiczna nie może być ograniczona wyłącznie do tych, którzy mają dostęp do szybszej sieci lub drogich usług satelitarnych, czy tych, którzy dzięki większym możliwościom finansowym mają lepsze szanse dotrzeć do niezależnej informacji i masowej programowej oferty kulturalnej i rozrywkowej. Musimy stworzyć taki system, który będzie odpowiadał na potrzeby i wymagania wielu grup społecznych bez względu na miejsce ich zamieszkania, wiek, budżet domowy czy kompetencje medialne (a nawet przyzwyczajenia do tradycyjnych sposobów odbioru), a nie dzielił je według schematów komercyjnych i reklamowych. Oferta być tak skonstruowana, by również ci, którzy nie mieszczą się dziś w grupie komercyjnej – zarówno dzieci, jak i seniorzy – mogli z niej korzystać w sposób dla siebie użyteczny i satysfakcjonujący. To bardzo istotne zwłaszcza z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa, co dość jasno uświadomiła nam pandemia.
Co dokładnie ma pani na myśli?
W sytuacjach takich jak ta media muszą być źródłem wiedzy i sprawdzonych wiadomości, dzięki którym społeczeństwo poczuje się pewnie i bezpiecznie wobec zagrożenia epidemicznego. W tej chwili obserwujemy coś zupełnie innego. Kryzys zdrowotny stał się źródłem napięć i konfliktów, a skutki tego widzimy w statystykach dotyczących szczepień, zakażeń i zgonów. Misja mediów publicznych nie polega na tym, by służyć rozgrywkom politycznym czy interesom wyborczym, ale by docierać z rzetelną informacją do wszystkich.
Zastanawiacie się, co PiS zrobi z mediami? Oto sprawdzony przewodnik
czytaj także
Ale czy stworzenie całkowicie niezależnego systemu medialnego nie jest utopią, skoro z jednej strony naciska na nie strona polityczna, a z drugiej wielkie korporacje, budujące swoje imperia na reklamach, a nie rzetelnych informacjach, których wytworzenie sporo kosztuje?
Nie, to jest jak najbardziej realny scenariusz. Jego realizacja nie dojdzie jednak do skutku, jeśli nie zmienimy naszego sposobu myślenia o mediach publicznych – nie tylko w kontekście struktury programowej i technologicznej, ale przede wszystkim organizacji i sposobów finansowania. Dziś w zasadzie każdy z nas już korzysta z wielu platform komunikacji – muzycznych, filmowych czy informacyjnych – utrzymywanych za pomocą prostych mechanizmów typu subskrypcja czy prenumerata, ale też poprzez dotacje, zbiórki publiczne, odpisy od podatku, więc przyzwyczailiśmy się płacić za rozrywkę i informację. Co więcej, media społecznościowe nauczyły nas nie tylko docierania do informacji, ale i jej weryfikowania i przetworzenia, a nawet bezpośredniego kontaktowania się z politykami i decydentami.
I wszyscy mieliby płacić za media publiczne?
Opłacany przez nas wszystkich serwis trudniej przechwycić, a łatwiej społecznie kontrolować i kształtować. Nawet na takich platformach jak Netflix subskrybent ma poprzez swoje wybory choćby częściowy wpływ na programowanie i zamówienia produkcyjne. Międzynarodowe korporacje medialne dostrzegają trendy i potrzeby widzów, nie skupiając się na wybranych grupach wyborców, ale docierając do jak najszerszego grona użytkowników o zróżnicowanych gustach czy potrzebach. To dlatego obserwujemy ostatnio nie tylko wzmożone zakupy praw do oryginalnych i archiwalnych nawet filmów, seriali czy programów w różnych językach narodowych, ale również nowe produkcje zamawiane na rynkach lokalnych – dotyczy to też oczywiście rosnących zakupów i zamówień na rynku polskim. W ten sposób platformy streamingowe wypełniają w części obowiązki telewizji publicznej, która ma w swoich zadaniach programowych wspieranie współczesnej twórczości audiowizualnej. Musimy więc porzucić tradycyjne wyobrażenie o mediach publicznych jako mediach ramówkowych, w których to prezes TVP decyduje o tym, co i kiedy mamy oglądać, a dyrektor anteny radiowej – czego mamy słuchać.
A może w ogóle telewizja i radio odejdą do lamusa?
W zasadzie ten podział już nie istnieje: telewizje mają swoje portale informacyjne, a radia zamieszczają materiały audiowizualne. I dlatego potrzebujemy nowoczesnego medium publicznego, które będzie nadążać za zmianami w technologii cyfrowej, a jednocześnie nie zapomni o tych, którzy przyzwyczaili się do tradycyjnie funkcjonujących mediów. Takie systemy już są budowane za granicą – nie tylko w Wielkiej Brytanii przez przywoływane często jako wzorzec BBC, ale także w Danii czy Austrii. Mamy wyjątkową okazję, by wykorzystać opcję zero i użyć ich doświadczeń, by stworzyć nowoczesny system publicznej informacji i komunikacji społecznej – nie zapominając o edukacji i kulturze. W dodatku to nie musi być równie kosztowne jako dzisiejsze „Bizancjum”, bo nowoczesne technologie mają to do siebie, że są tańsze w dostępie. Pora wyjść poza utarte schematy organizacyjne, w których od lat funkcjonują media publiczne, i uwzględnić trwającą już czwartą technologiczną rewolucję nie tylko w kontekście oferowanych treści i organizacji, ale przede wszystkim ich społecznej odpowiedzialności i działaniu dla wspólnego dobra – innymi słowy: misji publicznej.
Czyli nowe media publiczne to jedyna słuszna droga do wolności? Jeśli tak, to jaki jest sens bronić TVN?
Wyobrażam sobie media publiczne jako platformę integrującą społecznie, która odpowiada na zainteresowania różnych grup wiekowych, społecznych czy lokalnych, a nie wypełnia zadania partyjne – jak dzieje się to obecnie. Która nie dzieli polskiego społeczeństwa, ale dba o nasze zróżnicowane potrzeby. Która promuje mądrą debatę, odpowiedzialność społeczną i zaangażowanie dla wspólnego dobra, a nie język nienawiści i pogardy dla innych. To oczywiście brzmi jak mrzonka, bo tkwimy w trudnej sytuacji, ale powinniśmy mówić o wyzwaniach dla mediów w erze danych bez względu na ograniczenia polityczne. To też są wyzwania dla redaktorów i dziennikarzy, bo niepokojące jest, że w wielu programach telewizje – nie wyłączając tych z grupy TVN – nie zachowują wystarczającej ostrożności i zapraszają ludzi głoszących wprost nieprawdę, a dziennikarze, nie potrafiąc lub nie mogąc reagować, przyzwalają na powielanie fałszywych faktów, celowe dezinformowanie, uprawianie propagandy partyjnej czy szerzenie nienawiści. To pokazuje jeszcze jeden istotny polski problem.
Jaki?
Należymy do państw, w których umiejętność odróżniania faktów od opinii, prawdy od fałszu czy fake newsów jest bardzo niska. Wynika to z braku edukacji medialnej, która powinna być w podstawach nauczania już na wczesnym etapie kształcenia w szkole podstawowej. Wielkie korporacje i politycy wszędzie to wykorzystują, ale w Polsce media same wypromowały środowiska i postaci, które na ich antenach i łamach realizują swoje programy wyborcze, agendy polityczne i ideologiczne czy propagandowe narracje. Biorąc to wszystko pod uwagę, nie dziwię się, że nawet część widzów nie protestuje przeciwko Lex TVN. Zapominamy też, dyskutując o wolności mediów, że ani grupa TVN z antenami TVN24 i TVN24 BiŚ, ani Agora z „Gazetą Wyborczą” czy inne media wypełniające po części obowiązki przynależne nadawcy publicznemu nie są niezależne, gdyż podlegają decyzjom akcjonariuszy lub zarządców korporacyjnego kapitału i mogą przestać pełnić takie funkcje w każdej chwili bez względu lub ze względu na polityczne decyzje rządzących.
Orliński: Siła polityczna „Gazety Wyborczej” sytuuje się na poziomie siły politycznej Zandberga
czytaj także
Ale rządzący nie próżnują. Aby ich powstrzymać, trzeba czekać do kolejnych wyborów?
Dopóki PiS sprawuje władzę, nie mamy szans na uzyskanie lub przywrócenie wolności w żadnym obszarze naszego życia, poczynając od sądów i mediów, a kończąc na prawach kobiet, prawach obywatelskich czy prawie do wiedzy, edukacji i kultury. Nie wiemy, czy kolejne wybory pozwolą odsunąć obecny obóz polityczny od władzy, ale musimy mieć gotową strategię i plan przywrócenia mechanizmów demokratycznych. Dyskusji i pracy potrzebujemy tu i teraz, a nie, gdy kiedyś może wygramy – i tego należy wymagać od ugrupowań opozycyjnych. I dobrze byłoby, by zgodnie zresztą z zobowiązaniem wspólnie podpisanym w 2016 roku przez wszystkie partie opozycyjne nowoczesna ustawa o mediach publicznych była jedną z pierwszych, które zostaną przegłosowane w nowym parlamencie. Dobrze dla wszystkich innych wolności.
**
Beata Chmiel jest menedżerką kultury, aktywistką społeczną, a także jedną z inicjatorek i liderek ruchu Obywatele Kultury oraz Obywatelskiego Paktu na rzecz Mediów Publicznych i kampanii przeciwko mowie nienawiści Wybieram bez Hejtu. Sygnatariuszka Paktu dla Kultury podpisanego w 2011 roku. Współzałożycielka projektu na rzecz wyrównania szans zawodowych i wdrażania równości płci w branży audiowizualnej Kobiety Filmu.