Choć założenie, że nasze pokolenie dożyje czasów, gdy będzie mogło w spokoju umierać od chorób związanych z otyłością, wydaje mi się samo w sobie dość optymistyczne, to jednak warto pamiętać, że również w przypadku wojen klimatycznych czy konieczności uchodzenia z krajów nimi objętych zdrowe ciało może pomóc.
„Dlaczego to, co najlepiej smakuje, najbardziej nam szkodzi?” Jakoś tak brzmiące pytanie słyszę regularnie w reklamie suplementów diety, które mają ponoć chronić nasze wątroby na tyle skutecznie, byśmy mogli się obżerać byle czym. Wystarczy, że zamiast deseru (albo po nim, bo po co się ograniczać) połkniemy tabletkę. Oczywiście reklama ta irytuje mnie za każdym razem podobnie, bo jest ucieleśnieniem bałamutnej wiary, że nie musimy dbać o naszą dietę ani jej skutki dla zdrowia. Wystarczy zjeść tabletkę i wszystko będzie dobrze.
To oczywiście nieprawda. Pomimo niewątpliwego rozwoju medycyny ciągle nie wymyślono cudownej tabletki, która pozwalałaby nam się obżerać byle czym i być pięknym i zdrowym aż do śmierci. Jest wręcz przeciwnie. Polskie dzieci zaliczane są do najszybciej tyjących w Europie. Ale czy można im się dziwić, skoro otyłość i nadwagę ma w Polsce większość dorosłych? Instytut Żywności i Żywienia alarmuje, że bez skutecznej profilaktyki młode pokolenie Europejczyków będzie żyło krócej od swoich rodziców.
Choć założenie, że nasze pokolenie dożyje czasów, gdy będzie mogło w spokoju umierać od chorób związanych z otyłością, wydaje mi się samo w sobie dość optymistyczne, to jednak warto pamiętać, że również w przypadku wojen klimatycznych czy konieczności uchodzenia z krajów nimi objętych zdrowe ciało może nierzadko pomóc. No i środki, których nie będziemy musieli wydawać na opiekę zdrowotną, można by przeznaczyć na walkę ze zmianami klimatu.
czytaj także
Niestety na razie wolimy się obżerać, niż myśleć o przyszłości, która rysuje się nie do końca w różowych barwach. Jak podaje GUS, w 2018 wzrosło w Polsce spożycie mięsa, jajek i mleka. Ponoć statystyczny Polak zjadł 76,9 kg mięsa na osobę (nie licząc podrobów), 162 jajka i wypił 224 litry mleka. To ostatnie wydaje mi się wyjątkowo obrzydliwe, bo oznacza, że są ludzie, którzy piją litr mleka dziennie, a przecież tylko znikomy procent z niego nie pochodzi z ferm przemysłowych. Z pewnością są też tacy, którzy muszą tego mięsa i mleka jeść więcej, niż pokazuje statystyka, skoro ja mojego przydziału nie ruszyłem.
Jednocześnie rośnie w Polsce liczba osób deklarujących chęć ograniczenia spożycia mięsa, a co dziesiąty nastolatek twierdzi, że jest na diecie wegańskiej lub wegetariańskiej. Trzeba zatem założyć, że deklaracje nie do końca pokrywają się z rzeczywistością albo, że ci, którzy jedzą mięso, nadrabiają za tych, którzy z niego rezygnują.
Nasze 76 kilo na osobę ciągle jest poniżej średniej europejskiej, choć znacząco powyżej tego, co zalecają eksperci. Instytut Żywności i Żywienia rekomenduje spożywanie 0,5 kg mięsa tygodniowo, czyli 26 kilogramów rocznie.
Tymczasem nasze państwo bardziej dba o to, żebyśmy mogli żyć i obżerać się na europejskim poziomie, zamiast dbać o nasze zdrowie i pomyślną przyszłość. Nie żeby bardzo mnie to dziwiło. Żyjemy w kraju, który chętnie wyśle nas na śmierć, o ile tylko, umierając, będziemy głośno krzyczeć „Polska pany”. Mam jednak pewne wątpliwości, czy rodacy umierający w kolejce do lekarza specjalisty rzeczywiście będą mieli na ustach patriotyczne hasła czy może jednak przekleństwa.
Już dziś budowanie ferm przemysłowych, inwestycji o znaczącym wpływie na środowisko, jest wyjątkowo łatwe. Wystarczy, że inwestor wpisze w dokumentach, że jego wpływ wcale nie będzie znaczący, a większość gmin daje temu wiarę. Pokazuje to choćby niedawny przykład inwestycji w Kruszynianach, gdzie na obszarze Natura 2000 ma powstać ferma kurza w obsadzie od 89 tys. do 240 tys. kurczaków. Nie trzeba być specjalistą od ochrony środowiska, żeby nie dawać wiary zapewnieniom inwestorów i rozumieć, że taka ferma to nie tylko hałas i odór, ale również zagrożenie dla zdrowia okolicznych mieszkańców.
czytaj także
Nic dziwnego, że w całym kraju mamy setki protestów przeciwko takim inwestycjom. Tymczasem nasz rząd postanowił jeszcze bardziej ułatwić życie inwestorom, jakby w tym momencie nie dość łatwo było im obchodzić prawo i ignorować protesty. Przyjęte przez sejm i senat prawo zakłada, że właściciel działki zlokalizowanej w odległości powyżej 100 metrów od granicy terenu, na którym planowana jest budowa, nie może być stroną w postępowaniu o wydanie decyzji środowiskowej. Jakby naprawdę smród i amoniak z kurzych odchodów nie docierały dalej niż sto metrów. A przecież sprawa nie dotyczy tylko kurników, ale również na przykład kopalni odkrywkowych, które mogą drenować wody podziemne z terenów w promieniu stu kilometrów. Sejmowa komisja środowiska była na tyle uprzejma, że odrzuciła wszystkie poprawki strony społecznej. Macie jakiś problem? To sobie miejcie, tylko nie przeszkadzajcie inwestorom.
To wszystko nie napawa optymizmem, jeśli − podobnie jak ja − chciałoby się widzieć przyszłość wegańską. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że przyszłość będzie wegańska i ekologiczna albo nie będzie jej wcale. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje, że jeśli nie zmienimy swojego stosunku do przyrody, w tym zwierząt, z naszej cywilizacji zostanie tylko sterta kamieni i bardzo pouczająca historia dla badających ją archeologów. O ile w przyszłości będą jeszcze jacyś archeolodzy.
Niewątpliwie wciąż nasza planeta (i większość ludzi na niej mieszkających) jest uzależniona od wykorzystywania zwierząt i innych zasobów naturalnych. Czy to oznacza, że powinniśmy siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż wykorzystamy wszystko, a potem opadnie kurtyna?
Oczywiście uważam, że wręcz przeciwnie. Ciągle możemy dużo zrobić, a weganizm i ekologia to nie tylko moda, ale konieczny i niezbędny ruch dla ratowania tego, co jeszcze możemy uratować. Choć nie bardzo smakują mi wegańskie kiełbaski z Biedronki, to jednak fakt, że Sokołów wszedł w ich produkcję, oznacza, że jest coraz więcej przestrzeni na alternatywy dla mięsa. Ciągle co prawda na weselach muszę się raczyć ziemniakami i sałatą, ale coraz częściej się zdarza, że nawet na prowincji kucharzom nie jest obcy termin weganizm, a nawet że jakiś wujek, widząc, że nasz posiłek wygląda lepiej od kurczaka serwowanego ogółowi, zakrzyknie, że on też chce wegański obiad. Mleko roślinne przestaje być egzotyką, podobnie jak hummus.
czytaj także
O tym, że dieta to nie tylko twoja osobista sprawa, przekonuje coraz więcej badań. Zamiana mięsa na produkty roślinne nie tylko uwolniłaby ogromne połacie Ziemi obecnie przeznaczone na pastwiska, ale również pozwoliłby używać mniej sztucznych nawozów i ograniczyć emisję gazów cieplarnianych. Niestety pasztet z kurczaka w sklepach ciągle jest tańszy od pasztetu z warzyw, choć przecież kurczak musi najpierw zjeść roślinną paszę, żeby móc wyrosnąć na tyle, żeby dało się z niego zrobić jedzenie. Ale pokazuje to tylko, jak bardzo chory jest obecny system dotacji i produkcji pożywienia.
Na szczęście wiemy, jak to zmienić. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazuje się książka Tobiasa Leenaerta Jak stworzyć wegański świat. Leenaert jest jednym z założycieli organizacji ProVeg, która stawia sobie za cel redukcję spożycia mięsa o 50% do 2040. Choć brzmi to może abstrakcyjnie, to świat jeszcze nigdy nie zmieniał się tak szybko jak dziś i nigdy ta zmiana nie była tak konieczna.
Choć środowisko prozwierzęce od lat stara się trafić do opinii publicznej drastycznymi scenami z rzeźni i ferm, to nie wygląda na to, żeby ten przekaz był skuteczny. Leenaert argumentuje, że potrzebujemy innego, bardziej pragmatycznego podejścia. Rezygnacja z jedzenia produktów odzwierzęcych dla większości ludzi jest poważną i odważną decyzją. Jesteśmy istotami społecznymi i jemy to, co jedzą inni.
czytaj także
Dlatego zamiast pokazywania filmów z rzeźni i okrzyków „Go vegan!”, często skuteczniejszym sposobem może być przygotowanie bliskim smacznego wegańskiego posiłku i systemowe tworzenie alternatyw. Gdy roślinne posiłki będą tańsze i lepsze, wzrosną szanse na to, że i inni dokonają takiego wyboru. Bo to, że weganizm jest zdrowszy i lepszy dla planety, jest ewidentne, choć i tego pewnie jeszcze nie wszyscy są świadomi.
To oczywiście dość łopatologiczne streszczenie przesłania książki Leenaerta. Jest ona nie tylko ciekawa, ale też skłaniająca do myślenia i działania, więc polecam zapoznać się z nią wszystkim, którzy chcieliby widzieć świat nie tylko wegański, ale po prostu lepszy niż jest teraz.
**
Premiera książki Tobiasa Leenaerta „Jak stworzyć wegański świat?” i spotkanie z autorem odbędzie się w wegańskiej restauracji Leonardo Verde, Warszawa, ul. Poznańska 13, 19 sierpnia o godz. 19.00.
Spotkać autora i kupić książkę będzie można też 16 sierpnia w czasie konferencji CARE organizowanej przez Stowarzyszenie Otwarte Klatki.