Za nami wybory prezydenckie, których wynik pozostanie niewiadomą jeszcze co najmniej kilkanaście godzin. Czeka nas huśtawka nastrojów, a wielu z nas – nieprzespana noc. Zwycięski Duda to rządy PiS, tylko bardziej. Zwycięski Trzaskowski to oblężona twierdza. Ale i nadzieja. Komentarz Michała Sutowskiego.
Za nami wybory prezydenckie. Były chyba najbardziej konfrontacyjne od 1989 roku, bo nawet w słynnym pojedynku Wałęsa–Kwaśniewski sprzed ćwierćwiecza kandydaci przynajmniej zgadzali się w kwestii pryncypiów: kapitalizm, demokracja, Unia Europejska, NATO. Dziś nie tylko nie mamy pewności, czy Duda i Trzaskowski zgadzają się w czymkolwiek, ale i sam wynik exit polls – Andrzej Duda 50,4%, Rafał Trzaskowski 49,6% – nie przyniósł rozstrzygnięcia. Dopiero oficjalne wyniki potwierdzą, który z kandydatów zostanie prezydentem.
Czeka nas huśtawka nastrojów, a wielu z nas – nieprzespana noc. Poziom zbiorowych emocji w tej kampanii, zwłaszcza tych negatywnych, pobił w ostatnich tygodniach rekordy, tak samo jak skala polaryzacji politycznej i towarzyszące jej napięcie.
Prezydencki remis w exit pollu.Andrzej Duda remisuje z Rafałem Trzaskowskim. Przewaga jest tak niewielka, że dopiero oficjalne wyniki potwierdzą, kto zwyciężył.
Opublikowany przez Gazeta Wyborcza Niedziela, 12 lipca 2020
Gdzie się podziała nasza wspólna sprawa?
25 lat temu prezes telewizji publicznej Wiesław Walendziak powiedział na koniec słynnej debaty kandydatów, że przy niewielkiej różnicy poparcia największym wyzwaniem dla zwycięzcy będzie przekonać do siebie tę drugą połowę Polaków. Wówczas się to udało – najbliższe wybory parlamentarne wygrali przeciwnicy Kwaśniewskiego, a kolejne prezydenckie już on sam. I to w pierwszej turze.
Mimo wielu zgrzytów polskie elity i polskie społeczeństwo dowiozły jednak do celu dwa wielkie przedsięwzięcia: Konstytucję RP, a potem wejście do Unii Europejskiej. Konflikt polityczny nie przybrał formy niszczącej dla wspólnoty. Może nawet zbyt cicho artykułowano niektóre napięcia? Może konsensus mediów i polityków był wówczas zbyt wąski?
Dziś refleksje powyborcze idą w przeciwnym kierunku. Ze strony władzy mieliśmy w ostatnich miesiącach do czynienia z przekazem bez precedensu: w materiałach mediów publicznych i ustami najważniejszych polityków w państwie odczłowieczano całe grupy społeczne. Przypisywano przeciwnikom politycznym agenturalne powiązania, chęć sprzedania kraju obcym lobby, „zniszczenia polskiej rodziny”, a nawet intencję masowego zabijania osób starszych. Jednocześnie ignorowano zagrożenia epidemiczne, wzywając seniorów, by nie bali się wirusa. Obiecywano gospodarcze gruszki na wierzbie i negowano realne zagrożenia cywilizacyjne, ze zmianą klimatu na czele.
czytaj także
Skrajnie prawicowy, ksenofobiczny, momentami faszyzujący przekaz okazał się akceptowalny dla 10 milionów wyborców, a już przed drugą turą aż 3/4 zwolenników Andrzeja Dudy uznało go za kandydata „idealnego”. W przypadku Rafała Trzaskowskiego zaś miał on być mniejszym złem aż dla około 20 procent.
Rytuałem częstym w mediach społecznościowych, zwłaszcza wśród zwolenników Roberta Biedronia i Szymona Hołowni, było wybrzydzanie na kandydata opozycji, deklaracje niesmaku i spodziewanych przy urnie mdłości czy głosowania z klamerką na nosie.
czytaj także
12 lipca nie starły się zatem dwa wrogie sobie plemiona, jak próbują to przedstawić niektórzy komentatorzy. Starła się spójna i skoordynowana, prywatno-publiczna maszyna propagandowa i wielomilionowy elektorat silnie identyfikujący się z poglądami prezydenta z szeroką, ale rozproszoną i luźną koalicją mediów prywatnych i eklektyczną zbiorowością wyborców o różnym stopniu przywiązania do pretendenta.
Obydwie te grupy dzielą przede wszystkim poglądy na kształt narodowej wspólnoty i rodziny, treść i kierunek lęków o przyszłość czy poglądy na rolę i zakres działania państwa. A jednak dane socjodemograficzne – różnice w wykształceniu, miejscu zamieszkania czy dochodach wyborców obydwu kandydatów – pozwalają łatwo, choć fałszywie, opowiedzieć wybory prezydenckie 2020 roku jako starcie kandydata elit z kandydatem ludu, zamożnych metropolii z biedną prowincją, beneficjentów transformacji z jej przegranymi, „Polski uśmiechniętej” z Polską „z zaciśniętymi zębami”.
Dorzynanie demokracji kontra oblężona twierdza
Niezależnie od ostatecznego wyniku tych wyborów, a ten zapewne poznamy dopiero jutro, taka elitarno-ludowa interpretacja tych wyborów i tej kampanii będzie samobójcza dla opozycji i zabójcza dla polskiej wspólnoty politycznej.
Jeśli ostatecznie wygra je Andrzej Duda, silny poparciem wiernych stronników, nie będzie miał innego wyjścia, jak wspólnie z obozem rządowym „dojechać” resztki tego, co jako elitę łatwo zaszufladkować, a co przeszkadza PiS sięgnąć po pełnię władzy i zagwarantować ją sobie na lata. Niezależne media, niepokorni samorządowcy, organizacje pozarządowe, sędziowie, mniejszości, pracownicy sektora publicznego – po przegranej opozycji będą nie tylko pozbawieni ochrony w postaci prezydenckiego weta do represyjnych ustaw. Będą również słabi symbolicznie, jako uzurpatorzy, których udało się cudem powstrzymać przed powrotem do koryta, a zatem trzeba ich teraz – ku uciesze mianowanego przez „lud” elektoratu – wbić w glebę tak, by już się nie podnieśli.
Dramatem byłby jednak także triumfalizm „elit”, gdyby Trzaskowskiemu udało się mimo wszystko odwrócić wynik exit polls i wygrać. Presja części wolnorynkowych wyborców, by np. karać „lud” wetami w sprawach społecznych i a priori blokować prace rządu, musiałaby zwrócić się przeciw zwycięzcom. Dlatego obowiązkiem prezydenta Trzaskowskiego byłoby budowanie wokół siebie wielkich koalicji społecznych, otwartych na wszystkie grupy poszkodowane przez politykę lub zaniechania PiS, od nauczycieli i pracownice ochrony zdrowia przez producentów rolnych aż po dotkniętych COVID-19 przedsiębiorców. A także bezrobotnych, mieszkańców spauperyzowanych gmin czy mniejszości seksualnych.
Bo bycie prezydentem to nie miesięczna kampania wyborcza.
Zwycięski Duda to rządy PiS, tylko bardziej. Bez żadnych hamulców, z kilkoma zwerbowanymi dla obozu władzy senatorami i z PiS-owskim Rzecznikiem Praw Obywatelskich. To dokręcanie śruby mediom i aktywistom, tym brutalniejsze, im poważniejszy będzie w Polsce kryzys gospodarczy. To głębszy wasalizm wobec USA, które za bardziej mglistą iluzję bezpieczeństwa zażądają tym więcej ustępstw i pieniędzy, im bardziej Polska będzie autorytarna, homofobiczna, mizoginiczna i osamotniona. To wreszcie status gospodarczej półkolonii zachodniej Europy, niezdolnej negocjować swe relacje z mocarstwami.
To wreszcie desperackie próby utrzymania się na powierzchni przez różne partie opozycji, uzyskania presji Unii Europejskiej, być może – w razie społecznych niepokojów – gra na podział w obozie władzy. Nic z tego jednak nie wróży pomyślnie, bo w dzisiejszych czasach, przy tak ustawionym dyskursie publicznym, wiara, że wyborcy się od rządu po prostu odwrócą, zakrawa na niebezpieczną naiwność.
Zwycięski Trzaskowski – zwłaszcza bez wielkiej przewagi – to oblężona twierdza. Atakowana przez trzy kolejne lata tak jak przez ostatnie tygodnie w mediach, które dawno już przebiły standardem dno znane z początków stanu wojennego. Taka sytuacja może wykreować męża stanu i politycznego lidera nowego zwycięskiego obozu politycznego, ale może też usztywnić w działaniu, a wyborcę umocnić w pogardzie dla niechętnego mu współobywatela z drugiej strony. Mimo wszystko to jednak nadzieja na zmianę, na przegrupowanie (także na prawicy), to szansa na wejście do gry nowych postulatów i tematów. Również dla Lewicy to możliwość zwiększenia swej wagi w Sejmie, jako siły niezbędnej do utrzymywania weta.
czytaj także
Na optymizm woli już raczej za późno, bo głosy zostały oddane. Teraz szykujmy realizm intelektu na to, co przyjdzie za chwilę. Normalnie to już nigdy nie będzie, ale może jeszcze kiedyś będzie przepięknie?