Jacek Stryczek brzmi jak jeden z prezesów giełdowych spółek, którzy wylewają w listach do gazet i wywiadach swoje żale.
„Kto był biedny w 2010 roku i wciąż jest biedny w 2013, nie zasługuje na pomoc” – mówi Ronald Reagan w koloratce. Kto to? To krakowski ksiądz, duszpasterz ludzi biznesu, Jacek „Wiosna” Stryczek, który prowadzi akcję charytatywną Szlachetna Paczka. Jej kształt to urzeczywistnienie marzeń neoliberałów: dynamiczny lider animuje dużą akcję dobroczynną, wyręczając w ten sposób państwo z obowiązku kształtowania systemu opieki społecznej.
Po raz pierwszy paczki przed świętami zbierano w 2001 roku. Pomysł opiera się na kupowaniu przez prywatnych donatorów artykułów spożywczych, chemii gospodarczej czy odzieży i przekazywaniu ich wybranym potrzebującym w formie świątecznego prezentu. Szlachetna Paczka cieszy się bardzo dobrą prasą, jej lider jest zapraszany do mediów; w serwisie YouTube założono nawet kanał TV Paczka, na którym można zapoznać się z wypowiedziami Stryczka.
To właśnie w TV Paczka można znaleźć film, w którym Stryczek tłumaczy, dlaczego Szlachetna Paczka nie dociera do wszystkich. Wbrew pozorom nie chodzi wcale o to, że potrzeby przewyższają możliwości. Stryczek z założenia odmawia pomocy tym, którzy nie chcą wyjść z biedy. Już na studiach zrozumiał, że nie można pomagać „żebrakom i bezdomnym”. Ogłasza też, że „praca jest”, a jedynym problemem – choć tylko na początku – może być niska płaca. Stryczek wierzy jednak, że pracodawcy są w stanie docenić wzrost umiejętności pracownika i po kilku latach nagrodzić go podwyżką. „Jesteśmy coraz bardziej radykalni w odmawianiu pomocy” – dodaje z dumą.
Być może Stryczek zamknął się na rekolekcjach ze swoimi przyjaciółmi z kręgów biznesowych w jakimś luksusowym hotelu, gdzie nie ma dostępu do prasy, i tam wysłuchał żali przedsiębiorców, że młodzież niedouczona, że przed ZUS-em muszą uciekać w szarą strefę lub umowy śmieciowe, że płatny urlop wypoczynkowy to socjalistyczna fanaberia – a przecież unikając umów o pracę w swoim przedsiębiorstwie, mogą zaoszczędzone środki raz w roku przeznaczyć na kupno makaronu i dwóch swetrów do Szlachetnej Paczki. A może trafi się nawet jakiś cytrus?
To zastanawiające, bo przecież Stryczek bywa czasem wśród zwykłych ludzi, i to młodych – w końcu cała jego akcja opiera się na wolontariacie.
Aż trudno uwierzyć, że żaden jego wolontariusz nie jest absolwentem uniwersytetu rozpaczliwie trzymającym się bezpłatnych staży
Albo kimś z trudem utrzymującym się z umowy śmieciowej czy studentem, który powoli uświadamia sobie, że dyplom nie zagwarantuje mu chociażby poziomu życia jego rodziców.
W tekście dla „Gazety Wyborczej” Myśl, kochaj i rób co chcesz ksiądz Wiosna przyznaje, że jest świadkiem bolesnych konfrontacji oczekiwań młodych z rzeczywistością. Dla niego jednak jest to rezultat ich roszczeniowej postawy – a także arogancji, lenistwa i braku kompetencji. To – jego zdaniem – jedyne przyczyny ich problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Nie dostrzega żadnych systemowych uwarunkowań i szerszego kontekstu, bowiem „zbyt często widział bezczelne twarze młodych ludzi, którzy «nie mogli znaleźć pracy»”. A przecież wiadomo, że nie tyle nie mogli, ile po prostu nie chcieli, bo woleli żyć na utrzymaniu rodziców. Szukają nie zatrudnienia, tylko kieszonkowego – Stryczek to wie, bo wielokrotnie brał udział w procesie rekrutacyjnym.
I analogicznie – to w „roszczeniowcach” z Południa Europy szuka Stryczek przyczyn kryzysu. To oni są za niego odpowiedzialni, bo czerpali pełnymi garściami korzyści z pracy i kreatywności innych; a dziś cierpią, bo nie mają pieniędzy ani umiejętności, by znaleźć pracę. Ostatecznie Stryczek dochodzi niemalże do pochwały darwinizmu społecznego. W akapicie zatytułowanym Naturalna weryfikacja pisze: „Sędzią staje się czysta ekonomia. W naturalny sposób wszystko ciąży do równowagi. Również równowagi między tymi, którzy są nastawieni na to, aby tylko brać, i tymi, którzy mają coś do zaoferowania innym”. Naprawdę ksiądz uznaje prawo do eliminacji słabszego przez silniejszego? Takie właśnie odczłowieczone, oparte niemal na pierwotnej przemocy relacje społeczne chce promować?
Jasne, Stryczek nie musi znać się na ekonomii, socjologii; może bezwiednie powtarzać głupstwa, jakby żywcem wyjęte z wykładu Leszka Balcerowicza. Na przykład to, że pozostawanie na marginesie społeczeństwa czy bezrobocie to wina jednostki. A takim ludziom według księdza Stryczka za bardzo pomagać nie należy, a już broń Boże za pomocą zasiłków, państwa czy poprzez rozwinięte i tanie usługi publiczne. Bo „jeśli ktoś dostanie wędkę, ale nie ma mentalności wędkarza, to zaraz ją sprzeda i kupi ryby. Jeżeli ktoś ma mentalność wędkarza, to poszuka sobie kija i zacznie łowić. Wszystko siedzi w naszej głowie. Jeśli zdobędziemy mentalność wędkarza, to zawsze poradzimy sobie w życiu…” (tu źródło).
Stryczek – jak sam przyznaje – kocha ludzi bogatych. Nie ma w tym nic złego, każdy może kochać, kogo chce, jednak gdy dodaje, że „nie ma Polski biednej i Polski bogatej – jest jedna Polska” – to wyrządza wielką szkodę, tworząc złudzenie, że w społeczeństwie panuje równość, a biedniejsi tylko w swoich rękach mają narzędzia, które pozwolą im się wyjść z trudnego położenia. W ten sposób Stryczek legitymizuje poglądy wielu młodych ludzi, którzy uważają pomoc społeczną za zbędną, państwo za okradającego ich z pieniędzy wroga, a nierówności za naturalną konsekwencję biernej postawy wykluczonych.
Właściwie Jacek Stryczek nie brzmi jak ksiądz, ale jak jeden z prezesów giełdowych spółek, którzy wylewają w listach do gazet i wywiadach swoje żale na „horrendalne” koszty pracy czy niekompetencję pracowników. Co więcej, chyba wydaje mu się, że jest oryginalny i nieprzejednany – na tle tych, którzy wciąż wolą dawać rybę, a nie wędkę. Sęk w tym, że w Polsce nikt za bardzo ani ryby, ani wędki nie daje.
A takich domorosłych orędowników kapitalizmu bez ludzkiej twarzy w mediach codziennie mamy na pęczki. Zazwyczaj jednak nie noszą koloratki.