Kaczyński wezwał do obrony cywilizacji zagrożonej przez nihilistów. Ale jakiej cywilizacji? Czy tej, której symbolami są Gulbinowicz, Dziwisz, a w szerszym planie McCarrick?
Już wiemy, że winnymi festiwalu przemocy 11 listopada są nieznani jeszcze prowokatorzy. Do tego protesty w obronie praw kobiet, które jeszcze bardziej sprowokowały miłujących pokój patriotów. Tak się wzburzyli, że w odpowiedzi na hasło „wypierd..ać” postanowili przypierd..ić. Słynąca z empatii władza zdaje się ich rozumieć i im współczuć.
Trudno władzy się dziwić, wszak Jarosław Kaczyński wezwał członków, zwolenników PiS oraz ludzi dobrej woli, by stanęli w obronie cywilizacji zagrożonej przez nihilistów, których głównym orężem są gry językowe i rebusy. Co ma biedny patriota zrobić, gdy przeczyta na transparencie: „Wokulski lepiej radził sobie z Łęcką niż rząd z rządzeniem”? Jaki Wokulski, jaka Łęcka, ktoś się prosi o wpie..ol.
czytaj także
Była więc 11 listopada demolka, a winne są oczywiście środowiska feministyczno-lewicowe z dodatkiem sił LGBT+, bo nieustannie prowokują samym swoim istnieniem i domaganiem się praw wyrażonych przez inne hasło: „podmiot nie zgadza się z orzeczeniem”. A przecież zagrożone są fundamenty cywilizacji. Jakiej – warto zapytać.
Czy tej, której symbolami są Henryk Gulbinowicz, Stanisław Dziwisz, a w szerszym planie Theodore McCarrick? Jeśli tak ma wyglądać alternatywa dla nihilizmu „cywilizacji śmierci”, uznającej, że wszyscy mają prawo mieć prawa, a kobietom – większej części społeczeństwa – przysługują pełne podmiotowe prawa ludzkie i polityczne niezależnie od aktualnego biologicznego stanu, to Jarosław Kaczyński ma rację – spór jest fundamentalny.
czytaj także
Kaczyński miał jednak pecha, bo wyszło na jaw, że cywilizacja, której chce bronić wraz ze stadionowymi i nacjonalistycznymi pałkarzami, jest patocywilizacją. Dla jej obrony nie ma żadnych racji moralnych, nie ma też żadnych argumentów politycznych. Pozostaje już tylko argument przemocy potrzebnej, by choć przez chwilę utrzymać resztki zdegenerowanego ładu.
Jarosław Kaczyński, oskarżając przeciwników o nihilizm, jest przekonany, że odwróci uwagę od istoty problemu – moralnej pustki swojego projektu politycznego, którego nie spajają ani ideologia, ani wartości, ani wizja dobra wspólnego. Jest czyste, więc puste pragnienie władzy. Czyli nihilizm. I ten paniczny strach przed nową cywilizacją, która anachroniczny i patologiczny ład oparty na przemocy i podporządkowaniu odrzuca. I nie da się jej zatrzymać.
Tekst ukazał się na blogu Edwina Bendyka Antymatrix.