Czy jak zniknie słowo „bossy”, świat będzie lepszy? Nie, w tej kampanii chodzi o pokazanie problemu.
Beyonce, Victoria Beckham, Sheryl Sandberg, Condoleezza Rice, Jennifer Garner chcą, żeby przestać nazywać dziewczyny i kobiety, które są liderkami, mianem „bossy”, czyli „apodyktyczna”, „rządząca się”, „despotyczna”. Kampania społeczna nazywa się „ban bossy”. W ciągu kilku dni obiegła zachodnie media, na Twitterze kolejne osoby wysyłają wiadomości, wpisując w treść #banbossy. Kobiety, które same doszły do wysokich pozycji, postanowiły upomnieć się o prawa innych, chcących pójśc ich śladem.
Sheryl Sandberg w swojej książce Lean in. Włącz się do gry przytacza znane słowa Madeleine Albright o tym, że „w piekle jest zarezerwowane miejsce dla kobiet, które nie pomagają innym kobietom”. Sandberg, wspinając się po szczeblach kariery zawodowej, nie raz usłyszała na swój temat kilka przykrych słów. W Lean in opisuje eksperyment przeprowadzony na studentach Harwardzkiej Szkoły Biznesu w 2003 roku. Studenci dostali do przeczytania – połowa życiorys przedsiębiorczyni Heidi Roizen, a połowa przedsiąbiorcy Howarda Roizena. Historie były identyczne. Różniły się imieniem, a co za tym idzie – płcią. Następnie przeprowadzono ankietę, pytając o kompetencje Heidi i Howarda – oceniono je identycznie, bo były identyczne. Inaczej za to oceniono wrażenie, jakie oboje wywarli na studentach. Z Howardem by się lepiej pracowało, za to Heidi uznano za samolubną, z nią studenci „raczej woleliby nie pracować”. „Sukces i sympatia otoczenia w przypadku mężczyzn się łączą, a w przypadku kobiet nie”, podsumowuje Sandberg.
Te różnice w ocenie zaczynają się już od najmłodszych lat. Stąd idea kampanii „ban bossy”.
Kiedy chłopiec jest aktywny i w szkole rwie się od odpowiedzi, słyszy, że jest „mądry”, kiedy dziewczynka wyrywa się do głosu, jest „przemądrzała”.
„Za słowami, takimi jak „rządząca się” (bossy) kryje się przesłanie: nie podnoś ręki, nie mów. W szkole dziewczynki są rzadziej zainteresowane byciem liderkami niż chłopcy. Razem możemy to zmienić”, przekonuje strona banbossy.com.
Dziennikarze ABC News zapytali dziewczynki w przedszkolu, czy lepiej być lubianą czy lepiej być przywódczynią. Dziewczynki wybrały bycie lubianą. Już w wieku kilku lat wiedzą, że tych dwóch rzeczy nie da się pogodzić.
Ciekawe, że naraz wiele dziennikarek przypomniało sobie, że w dzieciństwie i młodości słyszały, że się rządzą, że są przemądrzałe. Dziś chcą z tym walczyć. I na całe szczęście pytania o to, czy nazywanie kogoś „bossy” tak strasznie przeszkadza, bo przecież one to słyszały, a tak daleko zaszły, ucinane są natychmiast.
Czy bycie szefową jest rzeczywiście takie ważne? Czy więcej szefowych zmieni sytuację ich pracownic i pracowników – jak chce Sandberg? Mam spore wątpliwości, bo jednak zawsze, gdy myślę o tych przywódczyniach, wyobrażam sobie świat, którym rządzą dziesiątki czy setki Margaret Thatcher. Ale z drugiej strony wolę jednak świat, w którym dziewczynki i kobiety mają szansę w ogóle pomarzyć o byciu premierką. Sandberg przytacza w Lean in (którą to książkę szczerze polecam) słowa Warrena Buffetta, który stwierdził, że „swój sukces zawdzięcza między innymi temu, że musiał rywalizować tylko z połową ludzkości”. Może więcej kobiet liderek pozwoli powstrzymać kolejnych Buffettów.
Byłam niedawno u koleżanki i oglądałam z jej pięcioletnią córką serial o ninja. Hania bardzo lubiła ninja i marzyła o byciu jak bohaterowie bajki. Do pewnego momentu. Nagle pod koniec dnia zaczęła płakać. Zapytałam ją, co się stało, a ona powiedziała, że uświadomiła sobie, że nie może być ninja, bo ninja mogą być tylko chłopcy. Może bycie ninja to nie jest najlepszy plan na życie, ale to jest życie Hani i chciałabym, żeby mogła sama wybierać, co z nim zrobi.
Celebrytki zaangażowane w kampanię „ban bossy” też chcą, żeby ich córki, córki ich przyjaciół, córki nieznajomych mogły wybrać bycie premierką, szefową, może nawet ninja. I niech nie słyszą, że są przemądrzałe, że się rządzą. Ta kampania nie jest nawoływaniem kobiet, żeby stawały do wyścigu szczurów. Jest nawoływaniem świata, żeby nie przeszkadzać kobietom, które w jakimkolwiek wyścigu chcą startować
Czy skupienie się na zabronieniu używania jednego słowa ma sens? Ma, jeśli można z tego uczynić pretekst do powiedzenia o niesprawiedliwym traktowaniu kobiet, o podwójnych standardach w ocenie chłopców i dziewczynek. Czy jak zniknie słowo „bossy”, świat będzie lepszy? Nie, nie o słowo tu chodzi. Słowa będą nowe. Liderki zostaną „sukami”, a szefowe – krowami. W tej kampanii chodzi o pokazanie problemu. I to się od kilku dni skutecznie udaje. Może jeszcze kilka kolejnych i zniknie ten straszny teledysk:
Czytaj także:
Magdalena Błędowska: I am bossy